Anię poznałem na studiach. Była jedną z tych dziewczyn, które wolą mieć kolegów niż koleżanki. Wyszło tak całkiem naturalnie: trzech facetów i ona. Drobna, szczupła szatynka z szelmowskim uśmiechem. Wpadła mi w oko.
Co prawda miałem dziewczynę, którą kochałem, ale… czasem trudno się oprzeć
Temu czemuś, co nawet trudno nazwać, bo wymyka się wszelkim definicjom. Myślę, że podobała się nam wszystkim, choć o tym nie rozmawialiśmy. Mówiliśmy na nią Angie. Sam nie wiem, skąd to się wzięło. Uwielbiała górskie rajdy i miała pecha do mężczyzn. Po każdym rozstaniu dzwoniła do mnie i umawialiśmy się w knajpie na mieście.
– Angie mnie potrzebuje – mówiłem wtedy mojej Justynie.
– Idź – odpowiadała.
Podobnie jak Tomek i Jarek rozumiała, że łączy mnie z Anią coś szczególnego. Przyjaźń, owszem, ale jakaś taka głębsza, bardziej intymna. Po drugim, trzecim, a czasami czwartym piwie Angie się otwierała.
– Faceci to świnie – rzucała lekko bełkotliwie, a ja przyznawałem jej rację.
Jeden był żonaty, drugi ją zdradzał, trzeci okradał… Litania nieszczęść. Potem odprowadzałem ją do domu. Nigdy nie zaproponowała mi, bym wszedł na górę, a ja nigdy o to nie prosiłem.
Miała porządnego męża i niezłą pracę
W czwórkę wybieraliśmy się do kina czy teatru albo na jakąś wycieczkę. Nieraz zabierałem Justynę, a kumple zapraszali swoje dziewczyny, ale Angie nigdy nie przychodziła z facetem, nawet jeśli jakiegoś akurat miała. Dziewczyny nie czuły się zbyt swobodnie na tych imprezach – z wyjątkiem Justyny, którą mało co wzruszało, poza tym nie należała w pełni do naszej paczki.
Lata mijały. Ożeniłem się z Justyną. Tomek i Jarek wyjechali. Kontakt między nami się urwał. Przez jakiś czas pisywaliśmy do siebie maile, ale nie udało się utrzymać znajomości. Angie też wyjechała. Po pięknej przyjaźni pozostały tylko wspomnienia i kilka zdjęć. Sądziłem, że to koniec. Angie wróciła po kilku latach jako mężatka.
Zdziwiłem się, gdy napisała do mnie na fejsie. Przez jakiś czas wymienialiśmy się wiadomościami, co u niej, co u mnie. Wreszcie zapytała, czy mam ochotę wybrać się z nią na piwo. Szedłem na spotkanie pełen złych przeczuć. Angie zawsze proponowała wspólny wypad na piwo, gdy było jej źle i musiała się wygadać. Tym razem przywitała mnie uśmiechnięta. Promieniała wręcz.
– Nic się nie zmieniłaś – powiedziałem szczerze.
– Ty też – uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Nie mogliśmy się nagadać. Nie widzieliśmy się długo, więc trzeba było nadrobić zaległości. Jednak cały czas czekałem, aż zacznie mówić, co jest nie tak. I w sumie zdziwiłem się, że nie zaczęła. Wydawało się, że po raz pierwszy w życiu jest naprawdę szczęśliwa.
– Czemu wróciłaś? – zapytałem. Wzruszyła ramionami.
– Tęskniłam.
– Za miastem?
– Mhm.
Miała porządnego męża i niezłą pracę. Starali się o dziecko, ale na razie bez efektów. Poza tym wszystko układało się jak najlepiej. Niemal jak w bajce. Naprawdę bardzo cieszyłem się jej szczęściem.
– A co u naszych kumpli, Wojtka i Tomka? – zainteresowała się.
– Nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą.
– Szkoda.
Odprowadziłem ją pod dom, jak dawniej. Nie mieszkała już w małej kawalerce, ale w trzypokojowym mieszkaniu prawie w samym centrum. Finansowo też dobrze jej się powodziło. Odnowiliśmy znajomość. Często pisaliśmy do siebie, z rzadka się widywaliśmy. Każde z nas miało pracę i swoje życie, więc brakowało nam czasu, ale raz na miesiąc, dwa staraliśmy się spotkać w ulubionej knajpce i pogadać.
– Twój mąż nie jest zazdrosny? – zapytałem kiedyś.
– Musiał zaakceptować to, że jesteś w moim życiu – odparła ze śmiechem.
– Całe szczęście.
Jakiś cień przemknął po jej twarzy.
– Wszystko w porządku?
– Tak – westchnęła. – Tylko… wciąż nie mogę zajść w ciążę.
Opowiedziała mi o tym, jak desperacko się starają. Michałowi bardzo zależało na potomku. Chciał mieć syna. Bezustannie snuł opowieści, jak to będzie grał z nim w piłkę, jak nauczy go jeździć na rowerze, łowić ryby.
– A ja, wiesz… czuję się winna – wyznała. – Mam wrażenie, że Michał ma do mnie pretensje o brak dzieci. Nigdy tego nie powiedział wprost, ale słyszę to między wierszami. Czasem tak na mnie patrzy…
– Daj spokój, Angie – przerwałem jej. – W końcu wam się uda. Wiele par ma taki problem. Bezpłodność psychiczna. A im bardziej się starają, tym bardziej im nie wychodzi.
W windzie znów zaczęliśmy się całować, dotykać…
Zawsze był ze mnie marny pocieszyciel, więc i tym razem się nie popisałem. Ania niby się uśmiechnęła, ale w jej oczach lśniły łzy. Po powrocie do domu opowiedziałem o wszystkim Justynie.
– Biedna dziewczyna – podsumowała. – Niektórzy nie potrafią być szczęśliwi.
Życie toczyło się dalej. Otaczała nas szara codzienność – dzieliliśmy czas między pracę i dom, czasem spotkanie ze znajomymi lub wyjście do knajpy albo kina, i było nam dobrze. Nie chcieliśmy więcej. Nim się pobraliśmy, Justyna otwarcie powiedziała, że nie chce dzieci, nie ma instynktu macierzyńskiego i raczej się w niej nie obudzi. Nie przeszkadzało mi to. W tamtym czasie nie myślałem ani nie marzyłem o dzieciach.
Ale po trzydziestce zacząłem odczuwać jakiś brak, jakąś pustkę, którą nie wiedziałem czym wypełnić. Może dziecko byłoby rozwiązaniem? Napomknąłem o tym Justynie.
– Mówiłam ci, że nie chcę dzieci – odparła, a ja pokiwałem głową, bo faktycznie mówiła. – I nadal nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Tyle w temacie. Koniec dyskusji. Niedługo potem zadzwoniła Angie.
– Masz ochotę wybrać się na piwo?
Już po głosie poznałem, że coś jest nie tak.
– Tam, gdzie zawsze?
– Tak. Wieczorem.
Tym razem się nie pomyliłem. Ania siedziała w dalekim kącie lokalu, gdzie półmrok ukrywał przed światem siniaka na lewym policzku.
– Mój Boże! – zawołałem. – Co się stało?
– Spadłam ze schodów – odparła z ironicznym półuśmiechem.
– Michał?
Kiwnęła nieznacznie głową. Poszło o dzieci. Michał stawał się coraz bardziej natarczywy i napastliwy. Zaczął otwarcie obwiniać Anię o to, że nie może zajść w ciążę, więc postanowiła się przebadać. Wyniki wykazały, że z jej strony wszystko jest w porządku. Gdy zasugerowała, że może problem leży po jego stronie, wściekł się i ją uderzył. To było kilka tygodni temu.
Potem przepraszał ją godzinami, błagał o wybaczenie na kolanach, przysięgał na wszystkie świętości, że już nigdy więcej. Obiecał też się zbadać. Tej jednej obietnicy dotrzymał.
– Wyniki przyszły dziś rano. Kiedy się okazało, że to jednak on… – usta Ani lekko zadrżały – znowu mnie uderzył. Mocniej.
– Angie… – jęknąłem. – Uciekaj od niego.
– Obiecał, że już nigdy…
– Tak jak ostatnio! Teraz z każdym kolejnym razem będzie mu łatwiej. To nie skończy się ot tak, samo z siebie.
– Wiem – szepnęła i spuściła głowę.
Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu. Nie wiedziałem, co powiedzieć, co zrobić, jak jej pomóc.
– Zastanawiałeś się kiedyś, jakby to było, gdybyśmy byli razem? – zapytała nagle, wciąż patrząc w blat stołu i sunąc palcem po brzeżku kufla.
– Och, Angie… Podniosła wzrok.
– Dlaczego nigdy nie byliśmy na randce?
– Bo się bałem. Bo miałem dziewczynę…
– Ano miałeś – uśmiechnęła się smutno. – Szczęściara.
Nie ciągnęliśmy tematu. Odprowadziłem ją do domu, jak zawsze. Stanęliśmy przed klatką schodową.
– Angie…
– Wejdziesz na górę? – rzuciła szybko, jakby bojąc się, że zabraknie jej odwagi. – Michała nie ma, pojechał…
Zamknąłem jej usta pocałunkiem. Po chwili zaskoczenia odwzajemniła moją gorliwość. Całowaliśmy się jak nastolatki. Albo jak para spragnionych siebie kochanków, która po długiej rozłące wreszcie się spotkała. Serca nam waliły, nogi drżały. W końcu Ania oderwała się ode mnie.
– Sąsiedzi – szepnęła.
Odruchowo rozejrzałem się po zasłoniętych oknach. Pociągnęła mnie w stronę drzwi wejściowych. W jadącej na szóste piętro windzie znowu przylgnęliśmy do siebie, by się całować, dotykać… Wytoczyliśmy się z windy i niemal biegiem dotarliśmy do drzwi jej mieszkania. Potem przystanek na nerwowe szukanie kluczy i próby trafienia drżącą ręką do zamka.
Wreszcie sukces i wpadliśmy do środka. Zaciągnęła mnie prosto do sypialni. Tam się zatrzymaliśmy. Staliśmy, patrząc sobie w oczy. Mój Boże, ile lat czekałem na tę chwilę… Tak, teraz to zrozumiałem, zawsze ją kochałem, choć bałem się do tego przyznać nawet przed samym sobą. Przez głowę przemknęła mi myśli, że jestem żonaty, a ona ma męża, ale w chwili gdy nasze usta znów się zetknęły, wszystko inne przestało być ważne.
Z furią odwrócił się w jej stronę i znów zamachnął
Ująłem w dłonie jej twarz, delikatnie musnąłem kciukiem obrzmiałe lekko wargi, a potem pocałowałem siniaka na policzku. Przesunąłem dłonie niżej. Rozbierałem ją powoli, celebrując każdą chwilę, każdą kolejną odsłonę pięknego ciała Angie. Rozpiąłem jej stanik. Była drobnej budowy, ale piersi miała cudownie pełne i ciężkie. Ująłem je w dłonie… Szczęknął klucz w zamku.
Drzwi się otworzyły i w progu stanął mąż Angie. Sypialnia znajdowała się na wprost wejścia, więc od razu zauważył swoją półnagą żonę w objęciach obcego faceta. Nie tracił czasu na pytania typu „co się dzieje?”, tylko od razu ruszył w naszą stronę.
– Michał… – zaczęła Ania – posłuchaj…
Nie posłuchał. Doskoczył i z marszu rąbnął mnie pięścią w twarz. Mocno uderzył. Przewróciłem się na podłogę.
– Michał! – krzyknęła Ania.
Z furią odwrócił się w jej stronę i ponownie się zamachnął. Ania zawyła i skuliła się wpół. Pozabija nas, pomyślałem spanikowany, wstając z trudem.
– Angie, uciekaj! – wrzasnąłem, czym znów zwróciłem uwagę rozjuszonego męża.
Tym razem ja uderzyłem. Nie biłem się od czasów liceum, na siłownię nie chodziłem, więc nawet nie wiem, czy coś poczuł, czy po prostu adrenalina i testosteron tak go znieczuliły. Zobaczyłem jeszcze, jak Ania wybiega z pokoju, nim dosięgnął mnie kolejny silny cios. Facet miał pięści jak młoty. Powalił mnie na plecy, a potem usiadł na mnie i zaczął metodycznie okładać. W jego oczach widziałem żądzę mordu. Gdzieś obok ktoś krzyczał i szlochał. Jakaś kobieta. Ania…? Wróciła?!
Chciałem jej powiedzieć, że ma uciekać, szukać pomocy, dzwonić na policję, ale nie byłem w stanie. Usta miałem pełne krwi, dławiłem się. Wzrok mi się rozmywał, czułem, że długo nie wytrzymam. Facet nie ustawał i pomyślałem, dziwnie pogodzony z losem, że naprawdę zaraz mnie zabije. Jego ręce, teraz całe we krwi, pracowały niczym tłoki. Lewa, prawa, lewa, prawa, na przemian. Moja głowa była jednym wielkim bólem…
Nagle przestał. Wyprężył się, charknął i przewrócił na bok
Z jego pleców sterczał trzonek kuchennego noża. Za nim stała Ania. Zasłoniła usta dłonią, oczy miała wielkie, pełne strachu i łez. Jakimś cudem wstałem. Gdy ją objąłem, przywarła do mnie całym ciałem.
– Już dobrze… – wybełkotałem przez zmasakrowane usta. Pogładziłem ją po włosach. – Już w porządku.
– Co ja zrobiłam? – szepnęła i wyrwała się z mojego uścisku.
Przypadła do męża, ale bała się go dotknąć. Uklęknąłem z drugiej strony.
– Żyje? – zapytała. Sprawdziłem puls na szyi. Słaby, ale był.
– Dzwoń po karetkę – powiedziałem.
Michał zmarł w drodze do szpitala. Angie cały czas przy nim była. Potem policja zabrała ją na komisariat, gdzie obydwoje musieliśmy spędzić noc. Zeznawania składaliśmy dopiero następnego dnia, gdy jako tako doszliśmy do siebie. Anię początkowo oskarżono o zabójstwo, ale nie dało się utrzymać tego zarzutu. Moja twarz stanowiła najlepszy dowód na to, że gdyby nic nie zrobiła, jej mąż by mnie zatłukł. A następnie pewnie wziąłby się za nią.
Przekwalifikowano czyn na obronę konieczną. Mnie oczyszczono z zarzutów, chociaż policjanci zgodnie twierdzili, że za uwiedzenie cudzej żony należał mi się, cytuję: „porządny wpier***”.
Ania pochowała męża, ja się rozwiodłem
Justyna była w szoku, gdy poznała wszystkie szczegóły zajścia. Powiedziałem jej, niczego nie ukrywałem. Najpierw milczała przez parę dni, potem było dużo krzyków i łez, na koniec wyrzuciła mnie z domu. Ania pochowała męża, ja się rozwiodłem. Jesteśmy razem. Wyjechaliśmy z miasta, by zacząć w innym miejscu od nowa. Nie wiem, czy nam się uda to wspólne życie – Justynę przecież okrutnie zawiodłem – ale chcemy spróbować.
Mam nadzieję, że okażę się wart mojej Angie i że już nigdy nie powie: faceci to świnie. Wiem jednak, że przed nami długa i niełatwa droga. Ania musi się uporać z tym, co zrobiła. Uratowała mi życie, ale zabiła człowieka. Zabiła swojego męża, z którym chciała mieć dziecko. Widzę, jaka to dla niej udręka, jak bardzo czuje się winna. Wciąż ma koszmary, wciąż budzi się w nocy z płaczem. Tulę ją, kocham z całych sił, staram się wspierać, jak mogę. Razem przez to przebrniemy. Musimy. Wierzę w to.
Czytaj także:
Gdy chciałem zerwać z ukochaną, groziła samobójstwem
Traktowałam synową jak córkę, ale zmieniła się nie do poznania
Brzydziłam się jeździć do teściów. Traktowali swoje psy jak bóstwa