„Moja żona miała obsesję. Postanowiła, że zrobi z syna Kubicę. Gdy się nie udało, zapisała córkę na lekcje tenisa”

kobieta, która miała obsesję na punkcie sportu fot. Adobe Stock, Paolese
– Wiesz, że nie rzucam słów na wiatr. Widziałam, że ciebie ten temat nie zainteresował, ale ja nie zamierzam odpuszczać. Nasz syn będzie wielką gwiazdą. Czy ci się to podoba, czy nie! Miałem tego dość. Widziałem, że Łukasz jeździ na treningi kosztem odrabiania lekcji...
/ 02.08.2021 10:36
kobieta, która miała obsesję na punkcie sportu fot. Adobe Stock, Paolese

Pomysł na to, że nasze dzieci wychowamy na gwiazdy sportu światowego formatu, Beata miała od dawna. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, dlaczego jej to przyszło do głowy, bo takich tradycji ani nawet zainteresowań nie było w naszych rodzinach. Wiadomo, jako mały chłopak kopałem piłkę, ale potem sport kompletnie przestał mnie interesować. O takich pasjach nigdy nie mówiła też moja żona.

Podejście Beaty do sportu diametralnie zmieniło się kilka lat po przyjściu na świat naszego pierwszego dziecka, Łukasza. Jakoś właśnie wtedy starty w wyścigach Formuły 1 rozpoczynał Robert Kubica.

– On jest niesamowity. Młody, skromny chłopak i zobacz, jaką robi karierę – mówiła wówczas żona.

I ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu proponowała wspólne oglądanie wyścigów. Jeszcze wtedy nie przeczuwałem, co za tym wszystkim może się kryć. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że nagłe zainteresowanie Beaty wyścigami Formuły 1 powinno mnie zaniepokoić. Straciłem jednak czujność. Wówczas przed telewizorami siadała cała Polska, każdy mówił o wyścigach, coraz więcej osób twierdziło, że się na tym zna. Chyba i mnie to wciągnęło. Podczas oglądania jednego z wyścigów Beata rzuciła niespodziewanie:

– A może by tak Łukaszka zapisać do takiego sportu?

Uśmiechnąłem się tylko i spytałem, skąd taki pomysł.

– Nie chciałbyś, żeby twój syn był znanym sportowcem? Żeby zarabiał miliony? – spytała całkiem poważnie.

Co za pytanie, jasne, że bym chciał. Nawet bardzo. Odpowiedziałem, że to jednak nie jest takie proste, trzeba pewnie mieć dużo szczęścia, pieniędzy, ale przede wszystkim czuć ten sport, bo pasja jest niezbędna do osiągnięcia sukcesu.

– Wszystkiego można się nauczyć. A jeśli chodzi o pieniądze, to bardzo często się słyszy, jak kolejne gwiazdy opowiadają, że wychowały się w biednych domach, gdzie ledwo wiązano koniec z końcem, a jednak osiągnęły sukces – mówiła coraz bardziej poważnym tonem Beata.

Czułem, że kłótnia o przyszłość naszego syna jest coraz bliżej, skończyłem więc temat

Sezon Formuły 1 minął, a ja zapomniałem o pomyśle Beaty na wielką sportową karierę Łukasza. Jednak pewnego dnia żona rzuciła niespodziewanie:

– Wszystkiego się dowiedziałam. Potrzebna jest jednak zgoda obojga rodziców. Tu są niezbędne papiery, żeby Łukaszek mógł rozpocząć treningi. Przeczytaj i podpisz.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Jedna rozmowa i żona już decyduje, by zapisać naszego syna do klubu kartingowego? A ja nie mam nic do powiedzenia na ten temat? Wkurzyłem się, bo nie lubię być tak traktowany. A na pewno nie przez własną żonę. Beata była jednak stanowcza.

– A na co mam czekać? U ciebie jakoś nie widać zaangażowania, żeby gdzieś pchać dziecko. A tu od małego trzeba działać. Im Łukasz będzie starszy, tym trudniej mu będzie. Rówieśnicy będą od niego bardziej doświadczeni, będzie zostawał w tyle – argumentowała.

Nie miałem pojęcia, skąd żona nagle tyle wiedziała o szkoleniu młodych kierowców

Rozmawiała ze mną, jakby siedziała w tym zawodowo. Spytałem ją o to, ale potraktowała mnie obcesowo.

– Przecież kiedyś już rozmawialiśmy, żeby Łukasza zainteresować tym sportem. Wiesz, że nie rzucam słów na wiatr. Widziałam, że ciebie ten temat nie zainteresował, ale ja nie zamierzam odpuszczać. Nasz syn będzie wielką gwiazdą. Czy ci się to podoba czy nie – dodała.

Byliśmy małżeństwem już prawie 10 lat, ale nie znałem jej od tej strony. Owszem, zawsze była pewna swego, można powiedzieć, że czasami nawet bardzo uparta. Przede wszystkim jednak w tych kwestiach, na których się znała. Teraz postanowiła być fachowcem w zupełnie obcej nam dziedzinie. Tor kartingowy był kilkadziesiąt kilometrów od naszej miejscowości. Podobno właśnie od tego sportu zaczyna swą przygodę każdy kierowca wyścigowy. Odległość nie była jednak problemem dla mojej żony. Stwierdziła, że jeśli ja „nie mam czasu dla swojego syna”, to ona będzie go woziła na treningi.

Łukaszowi oczywiście ten pomysł się spodobał. Nie dziwiłem się, sam fakt siedzenia za kierownicą musiał być atrakcyjny dla kilkuletniego chłopaka. Podpisałem dokumenty, bo nie chciałem kolejnej kłótni z żoną. „A może naprawdę coś z tego będzie…” – w myślach próbowałem przekonać sam siebie.

Syn rozpoczął treningi. Pod kątem logistycznym przedsięwzięcie było wielkim wyzwaniem

Na zmianę z Beatą po pracy pędziliśmy kilkadziesiąt kilometrów na tor kartingowy. Tam mniej więcej dwie godziny zajęć i powrót do domu. I tak trzy razy w tygodniu. Po takim maratonie po prostu padałem. Syn oczywiście także. Gdy jeszcze pomiędzy szkołą a wyjazdem na trening zdążył odrobić lekcje, nie było tak źle. Jeśli się to nie udało, siadał do nich po dwudziestej pierwszej, kiedy już padał z nóg. Byłem przekonany, że po kilku tygodniach takiego maratonu Beata zweryfikuje swoje oczekiwania co do wychowania syna na gwiazdę Formuły 1. Nic bardziej mylnego.

– Synku, nie możesz się poddawać. Sport wymaga poświęceń. Nic nie przychodzi łatwo – żona tłumaczyła to Łukaszowi co kilka dni, jakby od zawsze zajmowała się sportem.

Próbowałem ją przekonać, że powinniśmy trochę odpuścić z tym treningami, bo syn jest bardzo zmęczony, ale ona nie przyjmowała żadnych argumentów.

– Poczytaj tylko, jaką ciężką pracę przeszły gwiazdy światowego sportu, żeby osiągnąć to, co osiągnęły. I zamiast mnie tylko krytykować, może byś pomógł. W końcu jesteś facetem, wyścigi samochodowe to męska sprawa – usłyszałem któregoś dnia.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Gdybym się kategorycznie sprzeciwił jeszcze większemu zaangażowaniu Łukasza w treningi, na pewno skończyłoby się to awanturą. Obiecałem więc Beacie, że postaram się coś wymyślić.

– Na to liczę – usłyszałem jedynie.

Na kolejnym treningu zagadnąłem gospodarza toru, który zajmował się młodymi kierowcami. Spytałem, czy Łukasz mógłby mieć dodatkowo indywidualne treningi, bo dotychczas pracowali w kilkuosobowej grupie.

– Widzę, że państwo chcą zrobić z syna drugiego Kubicę – uśmiechnął się mężczyzna, ale obiecał, że zajmie się Łukaszem.

Miałem jeszcze na końcu języka, że to pomysł żony, ale machnąłem ręką. Dowiedziałem się za to, że razem będzie to kosztowało prawie dwa razy tyle co dotychczasowe zajęcia. Wpadliśmy w treningowy rytm. No i okazało się, że faktycznie do wszystkiego można się przyzwyczaić. Po jakimś czasie już tylko ja woziłem Łukasza na treningi, bo w międzyczasie Beata zaszła w ciążę i na świat przyszła nasza długo oczekiwana córeczka, Monika. Miałem obawy, czy akurat teraz powinniśmy się decydować na drugie dziecko, gdy wszystkie siły stawiamy na karierę Łukasza, ale żona przekonała mnie, że im później, tym trudniej będzie nam podjąć tę decyzję. Inna sprawa, że Beata od zawsze marzyła o córeczce.

Łukasz coraz lepiej dawał sobie radę za kierownicą gokarta. Zaczęło mu się to nawet podobać

Wystartował w pierwszych zawodach, a na kolejnych, mistrzostwach regionu, stanął nawet na podium. Klub zaproponował w końcu, żeby pojechał na ogólnopolskie zawody. Byłem dumny z syna, ale najbardziej triumfowała Beata.

– No i wyszło na moje. Rośnie nam gwiazda. Trzeba wierzyć w dziecko – żona nie szczędziła mi słów krytyki.

Znów nie odezwałem się ani słowem, bo owszem, zawsze trzymam kciuki za nasze dziecko, ale Łukasz wielkiej kariery jeszcze nie zrobił. Całą rodziną wybraliśmy się na ogólnopolskie zawody na Dolny Śląsk. Łukasz był bardzo dumny, że jedzie na tak dużą imprezę. Z jego klubu zaproponowano to jeszcze tylko jednemu zawodnikowi. Pierwszego dnia na treningach nasz syn spisywał się całkiem nieźle. Przynajmniej tak wynikało z czasów poszczególnych okrążeń toru, które osiągał.

– Poczekajmy do jutrzejszych zawodów. Wyścig z samym czasem to jedno, a ściganie się w całej grupie to zupełnie co innego – podkreślał działacz miejscowego klubu.

Następnego dnia syn zajął przedostatnie miejsce. Był podwójnie załamany, bo wygrał jego młodszy kolega z klubu. Pocieszaliśmy Łukasza, że to dopiero pierwsze poważne zawody, że sukcesy przyjdą z czasem. Miesiąc później pojechaliśmy w to samo miejsce na kolejne poważne wyścigi. I znów Łukasz zakończył rywalizację w końcówce stawki.

– Chyba coś jest nie tak z tym naszym trenerem. Może trzeba zmienić klub… Muszę chyba znów zacząć jeździć z Łukaszem na treningi – moja żona nie dawała za wygraną.

Naszym wątpliwościom przysłuchiwał się miejscowy działacz, którego poznałem na poprzednich zawodach.

– Proszę państwa, proszę sobie nie robić wielkich nadziei. Obserwuję waszego syna, nieźle sobie radzi, fajnie się ściga, ale drugiego Kubicy z niego nie zrobicie. Po tylu latach treningów powinien już startować w międzynarodowych wyścigach, trenować w jakiejś włoskiej szkole, bo te są najlepsze w Europie. Światowa gwiazda rodzi się jedna na milion, nie zostanie się nią tylko dlatego, że rodzice tak chcą – powiedział.

To były mocne słowa, ale nie wyczułem w nich złośliwości. Raczej poradę osoby, która twardo stąpa po ziemi i doskonale zna się na tym sporcie. Oczywiście to, co powiedział, mnie zabolało, bo dotyczyło mojego syna, ale dało mi bardzo dużo do myślenia. Niestety, chyba tylko mnie.

Co za głupoty pan wygaduje? Syn będzie słynnym kierowcą wyścigowym! Jeszcze pan o nim usłyszy. Tylko musi się nim zająć prawdziwy fachowiec – zdenerwowała się moja żona.

Beata wzięła więc sprawy w swoje ręce, ale wiele nie zmieniła, bo nie mogła

Syn nie mógł mieć nowego trenera w tym klubie, bo dotychczasowy był jedynym tam zatrudnionym. Klubu też zmienić nie mógł, bo inny był dwieście kilometrów od nas. Pamiętając słowa działacza z zawodów, zacząłem czytać o szkoleniu kierowców wyścigowych. I faktycznie, już bardzo młodzi chłopcy wyjeżdżają do specjalnych szkół, na przykład właśnie we Włoszech. Mojej żony to jednak nie przekonało. Ona zawsze podkreślała, że na taki wyjazd by się nie zgodziła.

Z planów zrobienia z naszego dziecka światowej gwiazdy sportu jednak nie zrezygnowała. Łukasz zajmował się ściganiem jeszcze jakiś czas. Powoli przestawało go to interesować, Beata także coraz mniej naciskała, żeby systematycznie trenował.

A po kilku latach zajęła się… Moniką. Postanowiła, że nasza córka zostanie sławną tenisistką

I znów się zaczęło, treningi za treningami już od 5 roku życia! Żona stwierdziła bowiem, że Łukasza do gokartów zapisaliśmy… za późno, bo miał już 8 lat. Przeczytała gdzieś, że niektóre tenisistki rozpoczynały treningi nawet w wieku pięciu lat. I to miał być sposób na wielką karierę Moniki…Nie mogłem znieść tego uporu żony, bo przez to córka nie miała takiego dzieciństwa jak jej rówieśniczki. Podczas gdy koleżanki Moniki bawiły się na podwórku czy odwiedzały się nawzajem, my wsadzaliśmy córkę w samochód i wieźliśmy na kort.

– Tatusiu, muszę dziś jechać? – pytała mnie Monika coraz częściej.

Jednak tłumaczenie żonie, że robi dziecku krzywdę, mijało się z celem.

– Tylko konsekwencja i systematyczne treningi mogą ci coś dać, Moniczko – mówiła córce. – A ty, zamiast tylko ciągle mnie krytykować, lepiej rozejrzałbyś się, gdzie ona mogłaby dalej trenować. Już Łukasza trzymaliśmy ciągle w tym samym klubie i sami wiemy, jak to się skończyło – mówiła do mnie.

Wpadłem na pomysł, żeby porozmawiać z trenerem córki. Może on przemówi do rozumu mojej żonie, wytłumaczy jej, że nie da się tak po prostu postanowić sobie, że zrobi się z dziecka światową gwiazdę sportu. Zaproponowałem mu to, ale tylko mi się dostało.

– Chce pan, żebym przekonał żonę, że z państwa córki nie wyrośnie dobra tenisistka? Chyba pan żartuje! Co byłby ze mnie za trener, gdybym w to nie wierzył – usłyszałem.

Nie miałem zatem wyjścia, musiałem odpuścić. W pierwszych zawodach, mistrzostwach naszego powiatu, Monika wystartowała kilka dni przed swoimi szóstymi urodzinami. Wygrała je. Byliśmy bardzo szczęśliwi i dumni. Żona obdzwoniła chyba całą naszą rodzinę i wszystkich znajomych, że „na przekór wszystkim” Monika robi wielkie postępy w tenisie. Zrozumiałem, że ci „wszyscy” to ja…

Zwycięstwo bardzo podbudowało także naszą córkę. Z coraz większą chęcią zaczęła jeździć na treningi, startować w kolejnych zawodach. Oczywiście nie każde wygrywa, przydarzyły się już porażki, ale znosi je bardzo dzielnie. Czy upór mojej żony sprawi, że Monika zostanie kiedyś wielką gwiazdą tenisa? Czas pokaże. 

Czytaj także:
Nawet trudny rozwód nie był takim koszmarem, jak związek mojej córki z moim byłym kochankiem
Uważałam, że kobieta po rozwodzie jest wybrakowana. Wstydziłam się odetchnąć
Anka zostawiała 4-latka samego na całe noce. Serce ściskało się z żalu, gdy płakał

Redakcja poleca

REKLAMA