„Uważałam, że kobieta po rozwodzie jest wybrakowana. Wstydziłam się odetchnąć. Żyłam tylko życiem córki”

kobieta, która po rozwodzie uważa się za przegraną fot. Adobe Stock, motortion
Wszyscy przywykli, że jestem sama. Od 12 lat nie jeżdżę z nikim na narty, latem nie spędzam nigdzie urlopu, nie gotuję co dzień obiadu, nie prasuję koszul… Jeśli mąż mnie rzucił, poszedł do młodszej, to znaczy, że ja do niczego się nie nadaję – myślałam.
/ 29.07.2021 09:12
kobieta, która po rozwodzie uważa się za przegraną fot. Adobe Stock, motortion

„My, kobiety, nie mamy lekko” – pomyślałam, wchodząc do windy. „Ale czego się nie robi, żeby dobrze wyglądać. Witek zwrócił uwagę na moje buty i sukienkę. Jak zawsze prawił mi komplementy, więc chyba było warto pomęczyć się na wysokich obcasach”. Wróciłam w doskonałym nastroju, zbyt dobrym, żeby schodzić na ziemię.

Zasnęłam, snując marzenia, i spałam jak suseł. W niedzielę około południa obudził mnie telefon

– No nareszcie! – usłyszałam w słuchawce poirytowany głos córki. – Gdzie ty się wczoraj cały wieczorem podziewałaś, mamo? Dzwoniłam milion razy. Wpadnę do ciebie za godzinkę pogadać, dobrze?

Wcale nie chciała słuchać, gdzie byłam wieczorem. I dobrze. Miałam co prawda przygotowaną historyjkę o urodzinach koleżanki z pracy, ale w sumie lepiej, że nie musiałam kłamać. O Witku jeszcze nie chciałam mówić Karolinie. Planowałam przygotować rodzinę na zmiany. Miałam zamiar zrobić obiad w którąś niedzielę, zaprosić moją przyjaciółkę Krysię, Witka, no i oczywiście Karolinę z rodziną.

Chciałam wybadać, jak moja córka zareaguje na obcego mężczyznę w domu matki

Jak zwykle przyszła zdyszana. Moja córka zawsze się gdzieś spieszy.

– Nie mogłam się doczekać, żeby ci o tym powiedzieć. Wyobraź sobie, że mama Lidki wychodzi za mąż. Niezły numer, co? – Karolina miała aż wypieki na twarzy.
– No to chyba dobrze – zaczęłam niepewnie. – Pani Laura tak długo była sama, a odkąd Lidka się wyprowadziła, bardzo narzekała na samotność…
– Mamuś, no coś ty? Przecież to już starsza babka, a zachciało jej się amorów! – na twarzy Karoliny zobaczyłam wyraz politowania.
– Starsza, to znaczy…?
– No ma więcej lat niż ty, chyba sześćdziesiątka jej stuknęła – córka sprecyzowała, kiedy według niej kobieta jest stara.

Szybko dotarło do mnie, że ja też młoda nie jestem, i na pewno zdaniem córki nie zasługuję na to, żeby wreszcie ułożyć sobie życie. A właśnie miałam taki zamiar.

– Co gotujesz? – Karolina szybko zmieniła temat.

Chyba się zreflektowała, że jej słowa mogły mnie zaboleć

Przełknęłam jednak ślinę i jakby nic się nie stało, niemal radośnie odpowiedziałam:

– Rosołu mi się zachciało, bo już dawno nie gotowałam…
– O cholera. To już druga. Muszę lecieć. Maciek z Kamilem zaraz wrócą z basenu, a ja obiecałam, że zrobię obiad na trzecią. No to pa! – powiedziała Karolina.

Złapała płaszcz z wieszaka, cmoknęła mnie w policzek i uciekła. Szybciej, niż przyszła. Spieszyła się do męża, do synka. Nie dziwiło mnie to, cieszyłam się, że są szczęśliwi, ale teraz zrobiło mi się jakoś przykro. Dlaczego nie zapytała, co u mnie słychać? A gdybym bez ceregieli powiedziała jej, że i w moim życiu jest mężczyzna? Że chcę u jego boku doczekać starości? Czy zareagowałaby tak samo jak na wieść o ślubie matki swojej koleżanki?

Korciło mnie, żeby wziąć do ręki telefon i powiedzieć jej od razu

Moja córka, rodzina, znajomi… Wszyscy przywykli, że jestem sama. Od dwunastu lat nie jeżdżę z nikim zimą na narty, latem nie spędzam urlopu na łódce, nie gotuję co dzień obiadu, nie prasuję męskich koszul, nie piorę skarpet…

Jestem kobietą rozwiedzioną i z tego powodu niektórzy woleli udawać, że mnie nie ma. Początkowo nawet trochę się wstydziłam tego stanu. Bo jeśli mąż mnie rzucił, poszedł do młodszej, to znaczy, że ja do niczego się nie nadaję – myślałam. W tym przekonaniu utwierdzała mnie jeszcze siostra, kiedy starałam się poprawić sobie nastrój nową, wystrzałową sukienką.

– Po co wywalać tyle pieniędzy na te fatałaszki? Lepiej sobie gdzieś wyjedź. Uzbieraj na wycieczkę do Turcji czy na Teneryfę… – mówiła. – Przynajmniej będziesz miała lepszy kolor skóry.

No więc uzbierałam. Co prawda pojechałam tylko do Bułgarii, ale wróciłam wypoczęta, opalona i… wściekła. Bo byłam tam sama jak palec. Potem żyłam przez kilka lat życiem córki. Karolina wyszła za mąż, urodziła Kamila, więc pomagałam przy dziecku, ale nie dałam z siebie zrobić całodobowej piastunki. Na szczęście miałam pracę, do której chętnie uciekałam. Być może nadal byłaby moją jedyną radością, gdyby nie samochód… Tym razem pomysł mojej siostry przyniósł mi prawdziwą korzyść.

– Idź na kurs. Mogłabyś jeździć, gdzie tylko chcesz – mówiła, gdy obmyślałam, jak dostać się do Ustki.

Egzamin zdałam za trzecim razem. Jeździłam już cztery miesiące i miałam na swoim koncie zaledwie dwa tysiące kilometrów, kiedy poznałam Witka. Od razu się w nim zadurzyłam. Parkowałam wtedy swoim fordem na wąskiej uliczce między dwoma autami. Mało nie umarłam ze strachu, kiedy usłyszałam głuche uderzenie. Spojrzałam w tylne lusterko i przerażona wyskoczyłam z samochodu. Rzut oka wystarczył, aby stwierdzić, że swoim zderzakiem oparłam się o elegancką limuzynę. Stojący przy niej mężczyzna roześmiał się i powiedział:

– Ale się pani rozpycha!

Musiałam mieć strasznie cierpiącą minę, bo zaraz dodał:

– Proszę się nie martwić, właściwie nic się nie stało. Widzi pani? – wskazał na przód mazdy.

Mimo to stałam jak słup soli, nie mogąc wykonać żadnego ruchu.

– Czy może pan trochę cofnąć, bo ja… Jeżdżę od niedawna.

Zdenerwowałam się i obawiam się, że w tej chwili nie jestem w stanie usiąść za kierownicą – czułam, że robię z siebie skończoną idiotkę. Nie mogąc opanować drżenia rąk, sięgnęłam do torebki po wizytówkę.

– Proszę, tu jest mój numer telefonu, na wszelki wypadek… Gdyby jednak były jakieś uszkodzenia, proszę zadzwonić – podałam mężczyźnie wizytówkę.

Już chciałam odejść i ze wstydu schować się w mysiej dziurze, gdy gość powiedział radośnie.

Chętnie bym cofnął, żeby pani ułatwić parkowanie. Ale to nie jest moje auto… – popatrzył na mnie rozbawiony i zerkając na wizytówkę, dokończył: – pani Magdo. Ja nazywam się Witold Grabowski – ukłonił się grzecznie.

Zamiast podać mu rękę, wyjąkałam „O Boże” i poczułam, jak schodzi ze mnie całe napięcie

Witold wyjaśnił, że przechodził obok z kluczykami w ręku, bo swoje auto zaparkował chwilę wcześniej kilka metrów dalej. Od pierwszej chwili poczułam się przy nim kobietą. Może sprawił to sposób, w jaki zareagował na moje niezdarne parkowanie, nie komentując tego faktu typowo męskim politowaniem. A może to, że od razu zapewnił, że gdyby rzeczywiście chodziło o jego samochód, wybaczyłby mi nawet zbity reflektor, a może i wgnieciony zderzak. Czułam, że chce być dla mnie miły, że po prostu mnie adoruje. A ja za tym tak bardzo tęskniłam.

Na pierwszą randkę poszliśmy do teatru. Bezceremonialnie wyznał, że bilety dostał w pracy, za darmo, więc je wziął. Chciał zaprosić siostrę, ale skoro spotkał mnie, to będzie szczęśliwy, jeśli zechcę mu towarzyszyć. Czy chciałam? Ja frunęłam na to spotkanie! Patrzyłam na scenę, zupełnie nie wiedząc, co się na niej dzieje. Czułam, że obok mnie siedzi mężczyzna, którego po prostu pragnę. Tak, najpierw pojawiło się zwierzęce pożądanie. Siedząc tam, kombinowałam, jak po wyjściu z teatru zwabić Witka do siebie.

Nie myślałam, czy jest samotny czy żonaty, czy będzie chciał spędzić ze mną noc. Marzyłam o tym i już. Gdy wyszliśmy z teatru, przyszło jednak opamiętanie. Pożegnaliśmy się pod moim domem. Leżąc tamtej nocy w łóżku, zastanawiałam się, jak mogłam przez tyle lat żyć samotnie. Jak to możliwe, że nie czułam potrzeby bliskości, nie czekałam na dowody adoracji, na niczyje zachwyty… Przecież nie przestałam być kobietą. Ba, nawet dbałam o siebie, o swój wygląd, starałam się nadążać za modą.

Wtedy zdałam sobie jednak sprawę, że będąc sama, taka pojedyncza, od lat oddychałam na pół gwizdka, jakbym żyła bez powietrza. Od pierwszych chwil spędzonych z Witkiem mój świat wrócił do właściwych proporcji. Nie oderwałam się od ziemi jak wtedy, gdy jako dwudziestolatka zakochałam się w swoim przyszłym mężu. Przeciwnie. Przy Witku poczułam, że stoję na niej pewniej, że mam prawdziwe oparcie w człowieku, który tak jak ja przez ostatnie lata szedł samotnie przed siebie, trochę bez celu.

To prawda, że tego nie planowałam. Miałam już poukładane życie bez partnera i plany na przyszłość: praca do emerytury, trochę rozrywek – kino, teatr, jakieś wyjazdy z koleżankami, może z wnukiem, spokojne czekanie na starość… Teraz już wiem, że nie będę czekać na koniec. Znów będę oddychać pełną piersią. Muszę tylko powiedzieć o tym dzieciom…

Czytaj także:
Musiałem sprzedać ojcowiznę. Dzieci wolą być dziadami w Holandii, niż panami w Polsce
Moi rodzice mieli troje dzieci. Ja byłem czwarty, adoptowany. Całe życie gorszy
Opiekuję się wnusią, bo córka woli się szlajać i pić. Wyrzekła się jej, ale chce kasy

Redakcja poleca

REKLAMA