Przez prawie miesiąc w naszych czterech ścianach odbywał się identyczny ceremoniał. Tuż po przebudzeniu, nabuzowana po wielogodzinnej rozmowie z poprzedniego wieczora, Kasia maszerowała do pracy tylko po to, aby wręczyć szefowi swoją rezygnację. I choć według mnie, biorąc pod uwagę jej sytuację, był to optymalny ruch, ona nadal wahała się z podjęciem ostatecznej decyzji.
Pół roku temu nasz los się odmienił
Szef zdecydował o odsprzedaniu przedsiębiorstwa czwórce najdłużej zatrudnionych kierowników. Kasia należała do tego grona, jednak nie mieliśmy wystarczających funduszy, aby dołączyć do transakcji.
Reszta menadżerów zaciągnęła pożyczki, obciążyła hipoteką swoje domy, ale moja żona obawiała się takiego ryzyka. Doskonale ją rozumiałem i nie naciskałem zbyt mocno, by zmieniła zdanie.
Wydawać by się mogło, że możemy się odprężyć i cieszyć niemałym wynagrodzeniem mojej partnerki oraz jej, zdawałoby się, stabilnym stanowiskiem w korporacji. Niestety, bardzo szybko przekonaliśmy się, jak wielki popełniliśmy błąd. Cała trójka, gdy tylko weszła w posiadanie udziałów w spółce, delikatnie rzecz ujmując – pozwoliła sobie na zbyt wiele.
Zafundowali sobie na rachunek przedsiębiorstwa po kosztownym aucie oraz przyznali sobie gigantyczne bonusy. Niedługo potem reszta załogi zaczęła ich przezywać „piekielną trójką”.
Niegdysiejsi współpracownicy nieustannie dawali jej do zrozumienia, że teraz ona jest wobec nich na podrzędnej pozycji. Nie mieli podstaw do zwolnienia jej, więc niedługo potem nieformalnie ją zdegradowali, odbierając przede wszystkim przywileje, które nie były wpisane do umowy o pracę, a które do tego momentu otrzymywała w ramach ustnej umowy z poprzednim szefem, opierającej się na zaufaniu.
– Powinnaś zrezygnować z tej posady – zasugerowałem.
– Jak to? Najpierw musiałabym znaleźć inną…
– W innych firmach doszłaś już do sufitu. Jedyną opcją, żeby iść dalej, jest rozkręcenie własnego biznesu. Spółkę i tak masz już zarejestrowaną.
– Ale do tego trzeba pieniędzy, my nie mamy funduszy na taki start – opierała się moja żona.
– Znajdź dla siebie niszową branżę i załóż jednoosobową firmę. Wierz mi, bycie własnym szefem to strzał w dziesiątkę. Sam tak zarabiam od dobrych kilku lat…
– Gdyby nie moja stała wypłata, na wiele rzeczy byśmy sobie nie mogli pozwolić!
Czułem, że zazdrości mi tej niezależności, pracy we własnym tempie, według realnych potrzeb, a nie kaprysów przełożonego. Dlatego im dłużej rozmawialiśmy, tym bardziej zaczynała widzieć plusy mojego pomysłu.
Stworzyłem dla niej wstępny plan
Skupiał się on się na jak największym ograniczeniu wydatków na starcie. Ten argument trafił do niej i przekonał ją ostatecznie. Kolejnego dnia udała się na spotkanie z „piekielną trójką”. Wróciła z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Wystraszyli się nie na żarty! – oznajmiła radośnie.
– Ale nic nie zamierzają zmieniać?
– No raczej nie…
Wyszło na to, że kierownictwo zrobiło jedynie drobny ukłon w stronę Kasi, gdy zagroziła, że odejdzie z pracy. W związku z tym stanowczo oświadczyłem mojej małżonce, aby nie przystawała na te warunki. Wciąż obstawałem przy tym, żeby złożyła wymówienie.
Przez następne dwa tygodnie każdego dnia podejmowali niewielkie kroki w tył, aż w końcu uparcie obstawali przy swoim, twierdząc, że to ich ostateczna propozycja dla niej. W tym momencie ona zaczęła wychodzić z nowymi pomysłami, licząc na to, że mnie przekona i przestanę nalegać na jej odejście z pracy. Jednak nie zamierzałem odpuszczać. Tym bardziej, że przejrzałem na wylot taktykę tych spryciarzy.
– Posłuchaj, ich pogarda będzie tylko rosnąć – tłumaczyłem swojej małżonce.
– Z jakiego powodu?
– Ponieważ dostrzegli twoje przerażenie. Za pierwszym razem, gdy zabrakło ci odwagi, by zaryzykować i przejąć część udziałów. A teraz obserwują, jak bardzo obawiasz się utraty pracy, bo najistotniejsze jest dla ciebie poczucie bezpieczeństwa. Chodzi o regularny przelew, który co miesiąc wpływa na twoje konto.
– Jakoś tak dziwnie to zabrzmiało – wypaliła, najwyraźniej wyczuwając, że dotknąłem sedna sprawy.
– Nie gniewaj się, ale zdecydowałem, że podejmę za ciebie tę ostateczną decyzję. Rzucasz tę robotę raz na zawsze. Już od jutra!
Kasia bez problemu byłaby w stanie przystać na żądania „piekielnej trójki”, a ja stanąłbym u jej boku i służył pomocą w ciężkich momentach, jakie z pewnością by ją dotknęły. Ona jednak odczuła ulgę, że wreszcie zapadło postanowienie, do którego od dłuższego czasu wewnętrznie dojrzewała.
A jednak im jej zabrakło…
Po tym wszystkim dawni współpracownicy straszliwie się na moją małżonkę obrazili i w trakcie trwania okresu wypowiedzenia wstrzymali wypłacanie jej nieoficjalnej części pensji. Dobrze się złożyło, że nie była zmuszona ich więcej widywać, ponieważ zgromadziła sporo niewykorzystanego urlopu…
Nie ma co owijać w bawełnę, start mojej żony na własny rachunek nie należał do najłatwiejszych. Parę razy nawet zrobiła mi karczemną awanturę, twierdząc, że to wszystko przez moje widzimisię i że niebawem będziemy bez grosza przy duszy, a komornik zabierze nam mieszkanie.
Jej słowa były mocno przesadzone, ale rozumiałem nerwy, jakie jej towarzyszyły. Pierwsze jako tako sensowne fundusze wpłynęły na jej rachunek bankowy dopiero po upływie roku.
Miałem obawy, że Kaśka zechce porzucić własną działalność i znów szukać stałej posady.
Ale po kolejnych dwóch miesiącach…
– Nie uwierzysz, kto się do mnie odezwał! – oświadczyła pewnego dnia.
– Jeden z twoich poprzednich klientów z jakimś lukratywnym zleceniem?
– Nie, to coś o wiele lepszego!
– No to nie mam pojęcia…
– „Piekielna trójka”! Namawiają mnie, żebym jak najszybciej do nich wróciła. Słuchaj tylko, oferują mi trzykrotność kwoty, na którą nie chcieli przystać, kiedy składałam wypowiedzenie. Wygląda na to, że nieźle ich przycisnęło. Ale przecież to było do przewidzenia, oni się kompletnie na niczym nie znają. Od ręki doprowadziłabym ich interes do ładu.
– Masz ochotę tam wrócić? – poczułem niepokój.
Biznes mojej małżonki przynosił niezłe zyski, ale nie można było tego zestawić z trzykrotnie wyższą wypłatą niż poprzednio. Do tego przelewaną jak w zegarku.
– Nie ma mowy! Ta niezależność uzależnia! Kiedy tylko wyobrażę sobie, że musiałabym znowu harować jak wół, tylko po to, by ktoś inny mógł wyjechać lepszym autem… Nigdy, przenigdy. Miałeś rację, że najfajniej jest działać na własny rachunek!
Jacek, 39 lat
Czytaj także:
„Znalazłem na ulicy kupon z totolotka. Ktoś miał ogromnego pecha, a ja zyskałem kupę kasy przez przypadek”
„Brat wrobił mnie w podejrzany interes i straciłem oszczędności. Nie mogę przyznać się żonie, bo wyrzuci mnie z domu”
„Kumpel odbił mi narzeczoną tuż przed ślubem. Skradzionym szczęściem nie cieszył się długo, los się od niego odwrócił”