„Moja żona robiła głupoty, ryzykowała życie naszego syna. Okazało się, że cierpi na rzadką chorobę psychiczną”

Mężczyzna, który przyłapał żonę fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Na nagraniu było widać, jak Iza wyciąga syna z łóżeczka. Rozbiera go i otwiera okno. Tego wieczoru przyznała się też do tego, że kiedyś specjalnie zaniedbywała pępek syna, że narażała go na przeziębienia, poiła zimną wodą, karmiła orzechami, miodem i cytrusami. Prowokowała biegunki i uczulenia”.
/ 24.08.2021 14:38
Mężczyzna, który przyłapał żonę fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Migrena, nawracające bóle brzucha, bezsenność i nerwica. To były stałe przypadłości mojej żony. Poza tym częściej niż wszyscy chorowała na grypę, anginę, a nawet zwykłe przeziębienia. Było tego sporo, chociaż ja zawsze podejrzewałem, że jej największym problemem jest przewrażliwienie. I że z niewyjaśnionych powodów część tych chorób ona sobie wymyśla.

A jeśli nawet nie były wytworem jej wyobraźni, to najpewniej ściągała je na siebie histeryczną troską o swoje zdrowie. Nigdy jednak nie zdradzałem się z moimi wnioskami. Dlaczego? Bo tylko raz nazwałem ją hipochondryczką (i to nie na poważnie, raczej z rozbawieniem), a ona i tak zareagowała, jakbym nagle wyznał, że już jej nie kocham.

– To nie jest śmieszne! Ja naprawdę źle się czuję! Ale widzę, że ciebie to nie obchodzi. Dobrze wiedzieć … – na jej twarzy malowało się autentyczne cierpienie, a w oczach zaszkliły łzy.

– Ale Iza, co ty mówisz? Przecież ja tylko żartowałem!

– A co cię tak śmieszy? Że pęka mi głowa czy to, że nie spałam od dwóch dni?!

– Ale przecież dobrze wiesz, że próbuję wszystko obrócić w żart, żeby cię odstresować. Dziewczyno…Chyba nie myślisz, że bagatelizuję twoje problemy?

Po tej kłótni moja żona nie odzywała się do mnie przez całe trzy dni.

W ciąży wręcz promieniała, wszyscy się nią zachwycali

Była bardzo wrażliwa na punkcie swoich przypadłości. Zawsze gdy na coś chorowała, żądała ode mnie absolutnej koncentracji na jej problemie. Nawet odnosiłem wrażenie, że moje zainteresowanie pomaga jej bardziej niż wszystkie leki. Troszczyłem się więc o nią najlepiej, jak umiałem. Traktowałem jak dziecko, chuchałem i dmuchałem. Nic to jednak nie dawało. Gdy przechodziły migreny, wracała bezsenność, a gdy się z tym uporaliśmy, Iza wpadała w nerwowe roztrzęsienie. Do tego co jakiś czas pojawiały się nowe problemy – wysypki, osłabienie czy grypa albo angina.

Stan zdrowia żony spędzał mi sen z powiek. Tym bardziej że z każdym rokiem było coraz gorzej.
Dlatego wieść o tym, że Iza jest w ciąży, wywołała we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony się cieszyłem, a z drugiej martwiłem, czy dziewczyna da sobie radę. Czy wszystko będzie dobrze? Czy dziecko urodzi się zdrowe? Czy ona to w ogóle przeżyje?

Tymczasem ciąża odmieniła moją żonę. Iza przestała chorować, była radosna, zdrowa i piękna. Wszyscy się nią zachwycali, nadskakiwali jej. A ona promieniała, przyciągała uwagę, była w centrum zainteresowania. Bardzo jej  to służyło.

Myślałem, że czas hipochondrii minął bezpowrotnie…

Niestety, problemy powróciły, gdy żona urodziła. Ale teraz nie dotyczyły Izy.

Nasz synek Piotruś zaczął chorować zaraz po urodzeniu. To było straszne... Jakby ciążyło nad nami fatum, które wraz z narodzinami synka znalazło sobie nowy obiekt do nękania i prześladowania.

Nowe kłopoty zaczęły się niepozornie – synkowi nie chciał się goić pępek. Żona wiedziała, jak należy się o niego troszczyć, i zapewniała, że wypełnia wszystkie zlecenia lekarzy. A mimo to pępuszek ropiał, potem nawet zaczął śmierdzieć. W końcu trzeba było podać małemu antybiotyk.

Dzięki lekom problem pępka został rozwiązany, a ja miałem nadzieję, że teraz już spokoju będziemy mogli się cieszyć rodzicielstwem... Pewnej nocy mały zaczął pokasływać. Rano obudził się z gorączką. Pojechaliśmy do lekarza, który go zbadał i stwierdził, że nasz maluszek ma zapalenie oskrzeli. Zaopatrzeni w leki wróciliśmy do domu. Po dwóch dniach jednak gorączka podskoczyła, a kaszel się wzmógł. Tym razem lekarz odesłał nas do szpitala.

Iza była załamana. Płakała, że mały odziedziczył po niej chorowitość i całe życie będzie się męczył z tymi wszystkimi przypadłościami. Pocieszałem ją i uspokajałem. Po tygodniu synka wypisano ze szpitala. Wróciła nadzieja, że teraz już wreszcie wszystko będzie dobrze.

Niestety, nie było nam dane cieszyć się zbyt długo. Piotruś znów się przeziębił. Tym razem, co prawda, obeszło się bez szpitala, ale skończyło anginą. Potem zaczęły się problemy z ulewaniem tak gwałtownym, że przechodziło w wymioty, na które lekarze nie potrafili nic poradzić. Zlecali badania, ale żadnego przyczyny problemu nie udało im się znaleźć. Byliśmy załamani. Szczególnie moja żona.

Potrzebowała wsparcia i współczucia tak bardzo jak nigdy dotąd.

– Ja nie wiem, chyba jestem złą matką… – zaczynała w siebie wątpić.

– No co ty mówisz? – obruszałem się.

– Przecież powinnam umieć o synka zadbać! Dopilnować, żeby nic się nie działo, żeby nie chorował!

– Izunia, na takie sprawy nie możesz mieć wpływu. Pewnie jak podrośnie, to się z tych wszystkich chorób wykaraska. Nie zamartwiaj się aż tak…

– A jeśli odziedziczył to po mnie? To co wtedy…?

Uspokajałem ją, ale przeziębienia, anginy, gorączka i kaszel małego ciągle wracały. Wymioty też przypominały o sobie regularnie. Do tego doszły biegunki, a któregoś dnia nawet znaleźliśmy na jego pieluszce krew. Strasznie się zdenerwowaliśmy. Lekarze powiedzieli, że to podrażnienie spowodowane przez ciągłą niestrawność, jednak dalej nie wiedzieli, co ją wywołuje.

Nigdy bym nie pomyślał, że przyczynę chorób mojego synka, której nie mogli ustalić lekarze, odkryję właśnie ja. A poznawanie prawdy zaczęło się pewnej nocy. Przypadek stał się początkiem drogi do rozwikłania tej strasznej tajemnicy.

Co ty wyprawiasz, do cholery? Czyś ty oszalała?!

Piotruś powoli wychodził z kolejnego przeziębienia, więc budził się w nocy dość często. Jeszcze trochę gorączkował i cały czas chciało mu się pić. Wstawaliśmy więc do niego na zmianę. Około drugiej, gdy rozpłakał się po raz kolejny, poszła do niego Iza.

Rozbudziłem się po chwili i też wstałem, bo miałem wyrzuty sumienia, że może za mało jej pomagam. Gdy wszedłem do pokoju synka, ona już trzymała butelkę, z której Piotrek łapczywie pił wodę. Schyliłem się więc, żeby ją wyręczyć.

– Idź, połóż się. Ja to zrobię – powiedziałem do żony i wtedy poczułem, że plastik jest lodowaty. – Co jest!?

Wyszarpnąłem smoczek z jego buzi i nalałem sobie wody na rękę. Była tak zimna, że sam bym się jej nie napił w środku nocy.

Krew uderzyła mi do głowy.

– Co ty wyprawiasz, do cholery?! – krzyknąłem, a mały się rozpłakał na całego.

– Co? – spytała zdziwiona.

– Ta woda jest lodowata. Czyś ty oszalała?! Coś takiego dajesz dziecku?

– Jezus Maria, pokaż! – rzuciła i wzięła ode mnie butelkę w obie dłonie. – Masz rację. Matko Boska, musiałam być zaspana!

Płakała, chowała twarz w dłoniach, wyzywała samą siebie od najgorszych matek, a ja tym razem jej nie pocieszałem. Przytuliłem małego i pobiegłem do kuchni zrobić mu natychmiast coś cieplejszego. Napoiłem synka, rozgrzałem go, uspokoiłem, położyłem spać, a dopiero potem zająłem się roztrzęsioną Izą. 

Choć byłem na nią zły, zapewniałem, że małemu nic nie będzie. Nie miałem racji. Następnego wieczora dostał gorączki. Znów angina. Lekarz przepisał Piotrusiowi kolejny antybiotyk. Po dwóch dniach podawania leku Iza zadzwoniła do mnie do pracy spanikowana.

– Pomyliłam się przy odmierzaniu dawki. Dawałam Piotrusiowi za każdym razem prawie dwa razy za dużo leku… – mówiła, płacząc ze strachu.

Zadzwoniłem do przychodni,  żeby spytać lekarza, czy to zagraża życiu dziecka. Kazał przywieźć Piotrusia, zbadał go i pocieszył nas, że prawdopodobnie wszystko będzie dobrze. Jednak przez kilka dni kazał nam obserwować, czy nie wystąpią jakieś niepokojące objawy.

To, co w domu nagrały kamery, było jak film grozy

Poczułem, że doszedłem do ściany. Miałem serdecznie dość tych wszystkich problemów. Może to nie było w porządku, ale nakrzyczałem na Izę.

– Nie dość, że mamy z nim tyle problemów, to jeszcze tego nam było trzeba? Iza, kiedy my zaczniemy normalnie żyć?!

– Ale ja przecież nie chciałam…

– Tak samo jak nie chciałaś dać mu lodowatej wody do picia? Co się z tobą dzieje, dziewczyno?! – ryknąłem.

Kilka dni miałem wyrzuty sumienia, że na nią nawrzeszczałem. Ale teraz wiem, że ta awantura mogła uratować życie syna. Dlaczego? Bo przez moją agresję nasiliły się u żony objawy choroby psychicznej. No i dzięki temu udało mi się odkryć, że żona jest chora, mimo że skrzętnie to ukrywała.

Po tej kłótni Iza straciła panowanie nad sobą. Szybko wpadała w stany histerii i roztrzęsienie, płakała bez powodu. Ale zaczęła też popełniać błędy w ukrywaniu przede mną tego, co – jak się okazało
– robiła naszemu synowi od miesięcy. Od chwili jego przyjścia na świat.

Przyłapałem ją na przykład na dodawaniu do mleka miodu – który dla dzieci jest bardzo szkodliwy, bo ma silne działanie alergizujące. Innym razem nakryłem ją, gdy wyniosła Piotrusia prosto z kąpieli do pokoju z otwartym oknem. A kiedy indziej przyłapałem na tym, że brudną szmatką przecierała ranę na rączce synka.

Ranę, której mały nabawił się w niejasnych okolicznościach. Po tym wszystkim nabrałem poważnych podejrzeń, że problemy zdrowotne naszego syna nie powstają samoczynnie. Wiedziałem, że muszę zacząć działać. Zainstalowałem w domu ukryte kamery, bo dziś ani kupno, ani montaż takiego sprzętu nie stanowi problemu. Nagrywałem, co działo się w dzień, żeby wieczorem przeglądać te nagrania w poszukiwaniu czegoś niepokojącego. No i znalazłem dowód, że Iza jest szalona, a przez jej chorobę cierpi nasze niewinne, maleńkie dziecko.

Na nagraniu wyraźnie było widać, jak Iza wyciąga syna z łóżeczka. Rozbiera go do naga, a potem otwiera okno na całą szerokość. W pozostałych pokojach też musiała je pootwierać, bo firanka fruwała targana przeciągiem. To nie mógł być przypadek czy przeoczenie, bo Iza na środku tego wyziębionego pokoju... bawiła się z synkiem  klockami. Sama siedziała w swetrze, a jemu zdjęła nawet pieluszkę. Nawet gdy Piotrusiowi zaczęło być zimno i się rozpłakał, jeszcze chwilę go przetrzymała przed oknem, zanim znów ubrała.

Zerwałem się sprzed komputera i wpadłem do sypialni. Doskoczywszy do łóżka, wywlokłem z niego żonę. Spanikowana zaczęła krzyczeć, ale ja nie zwracałem na to uwagi. Zawlokłem ją, ciągnąc za nocną koszulę, do pokoju z komputerem. Tam posadziłem przed monitorem i pokazałem, jak dręczyła naszego syna. Wtedy żona zaczęła żałośnie płakać, aż zawodziła…

Przez nasze krzyki Piotruś rozbudził się i kwilił, a ja kipiałem wściekłością.

– Co to jest! Co to ma znaczyć, do cholery?! Iza, wytłumacz mi!

– Nie wiem, nie pamiętam…

– Nie kłam! Nie kłam! – wrzeszczałem, bo rozsadzała mnie złość. – Co robiłaś?! Dlaczego?Odpowiadaj!

– Przestań, przestań! – krzyczała. – Ja nie wiem, dlaczego to robiłam! Przestań… Ja jestem chora!

Przyznała mi się tego wieczoru do wszystkiego. Do tego, że kiedyś specjalnie zaniedbywała pępek syna, że narażała go na przeziębienia, poiła zimną wodą, karmiła orzechami, miodem i cytrusami. Prowokowała biegunki i uczulenia. Leki też specjalnie pomyliła – to nie był przypadek.

– Przepraszam, przepraszam. Nie chciałam… – szeptała, siedząc w kucki na podłodze i kiwając się jak dziecko sieroce.

Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Poszedłem uspokoić synka. Wyjmowałem go z łóżeczka drżącymi dłońmi. Adrenalina krążąca w żyłach powodowała, że miałem dreszcze. Powoli też zaczęło do mnie docierać, jak Piotruś musiał cierpieć przez te miesiące. Ile bólu kosztowało go szaleństwo jego matki i naiwność ojca…

Iza trafiła do szpitala psychiatrycznego. Lekarze szybko postawili diagnozę. Zespół Műnchhausena. Jego ofiara udaje – albo specjalnie wywołuje u siebie – choroby, by przykuć uwagę innych. Dlatego właśnie przed narodzinami syna Iza była taka „chorowita”. A gdy Piotruś pojawił się na świecie, przerzuciła te potworne skłonności na niego. Tak zapewniała sobie konieczną do życia dawkę współczucia – jako zmartwiona i umęczona matka. Lekarze znali takie przypadki, więc byli pewni diagnozy.

Podobno winę za chorobę psychiczną Izy ponoszą jej rodzice – szczególnie mama. I chyba to prawda, bo teściowa jest kobietą zimną i oschłą. Iza skarżyła się, że nigdy nie czuła się przez nią kochana.
Nie wiem, nie wnikam…

Nie to jest teraz najważniejsze. Chcę wiedzieć, czy Iza wyzdrowieje. Lekarze mówią, że terapia może być długa i niekoniecznie zakończona sukcesem. Ale chcemy spróbować. Jednego się tylko boję. Że jeśli już ją wypuszczą, jeśli uznają ją za zdrową – nigdy nie zostawię jej sam na sam z synem. Nigdy jej nie zaufam. Zawsze będę drżał, że ona go znów skrzywdzi. Że może za którymś razem posunie się jeszcze dalej.

Czytaj także:
„Nie dość, że ta żmija odebrała nam ojca, to jeszcze ukrywała przed nami jego śmierć. Chciała pozbawić nas spadku"
„Myślałem, że żona jest w ciąży, a ona przyprawiła mi rogi. Pod moim nosem zdradzała mnie z... kobietą"
„Po ciąży moja żona z super laski zmieniła się w trola. Chciałem jej pomóc, a ona nasłała na mnie swoją matkę"

Redakcja poleca

REKLAMA