„Myślałem, że żona jest w ciąży, a ona przyprawiła mi rogi. Pod moim nosem zdradzała mnie z... kobietą"

Zakochane kobiety fot. Adobe Stock, o_lypa
„Od kilku tygodni moja żona była dziwnie rozkojarzona. Liczyłem na to, że wreszcie spełni się moje marzenie o dziecku… Nie wiem, jak mogłem niczego nie zauważyć. Wyobrażałem sobie, co robią i zżerała mnie zazdrość. Czułem się oszukany i upokorzony. Miałem żal do całego świata".
/ 17.08.2021 09:34
Zakochane kobiety fot. Adobe Stock, o_lypa

Rany, muszę zjeść coś słodkiego – oznajmiła Ola takim tonem, jakby od tego zależało jej życie, podniosła się z fotela i zaczęła wsuwać sandałki. – Idę do sklepu po… – zawahała się. – Po czekoladę, ewentualnie lody waniliowe.

– Zaraz zacznie padać. Znów – ostrzegłem ją lojalnie i ściszyłem telewizor.

– Z cukru nie jestem – mruknęła.

– Chcesz, żebym z tobą poszedł?

– Nie trzeba. Wrócę za dwie godziny.

– Za dwie? Przecież to rzut kamieniem.

– Przejdę się do centrum. Nosi mnie.

Nosiło ją od kilku tygodni, a nastrój zmieniał się jej jak pogoda w górach. Strasznie to było wkurzające, ale nic nie mówiłem, bo zakiełkowała w moim sercu nadzieja, że coś źle policzyła, i wpadliśmy.

Marzyłem o dziecku od dnia ślubu.

Ola czekała na stabilniejszą pozycję zawodową, na większe mieszkanie. Poznaliśmy się w 2010 na imprezie. Ja wyciągałem się z dołka po burzliwym rozwodzie, ona próbowała posklejać złamane serce, ale nie szło jej najlepiej, bo wyglądała jak królowa smutku.

Mądrzy ludzie powiadają, że najlepszym lekarstwem na nieszczęśliwą miłość jest nowa miłość, i chyba mają rację, bo niecały rok później wzięliśmy ślub. Nigdy nie zapytałem, kto jej to serce złamał. Ola też nie dociekała, co poróżniło mnie z żoną. Oboje byliśmy zdania, że rozdrapywanie starych ran niczemu nie służy, a opowiadanie nowym partnerom o swoich eks to trucizna dla wyobraźni. Przeszłość nie miała znaczenia. Liczyło się tylko to, co przed nami, całe życie…

Koło szesnastej wiszące nad kurortem chmury odpłynęły gdzieś, a na szybach zatańczyły nieśmiałe promienie słońca. Odrzuciłem koc na bok, otworzyłem balkon, zamknąłem oczy i wciągnąłem w płuca przesycone jodem powietrze.

„A może by tak, potruchtać plażą do Rewala? – zastanowiłem się. – Albo wsiąść na rower i popedałować do Trzęsacza? Nie. Do Trzęsacza nie. Obiecałem Ewie, że pojedziemy tam razem”.

Klamka zapadła. Przebrałem się w dres, włożyłem adidasy, wysłałem SMS, że idę pobiegać, klucz zostawiłem w recepcji. Była szesnasta zero trzy. O szesnastej piętnaście moje małżeństwo, marzenia oraz wszystkie plany na przyszłość, miały lec w gruzach.

Dotarcie do morza, zajęło mi pięć minut, ale nie zbiegłem na plażę, bo musiałem przystanąć na skraju lasu i wydłubać z buta kamyczek. Kiedy rozwiązywałem sznurowadło, dostrzegłem kątem oka znajomą sylwetkę. Sylwetkę żony.

Zaraz, zaraz, skąd ja znam tę rudowłosą kobietę?

Wyglądała zjawiskowo. Wiatr, plątał jej włosy i podwiewał spódnicę, odsłaniając raz za razem długie, opalone nogi. Intensywny błękit nieba, podkreślał biel kusej bluzeczki i kształt tego, co opinała.
Patrzyła gdzieś w dal i machała nerwowo torbą z zakupami. Podziękowałem losowi, że pomógł mi zdobyć tak wspaniałą dziewczynę, i otworzyłem usta, żeby ją zawołać. Lecz w ostatniej chwili coś mnie przed tym powstrzymało.

Może to, że w tym samym momencie upuściła torbę na piasek i dziwnie znieruchomiała, a może był to wyjący silnikiem wycieczkowy samolot. Przez chwilę śledziłem go wzrokiem. Kiedy ponownie spojrzałem na Ewę, tkwiła w tym samym miejscu, pół metra przed nią zaś stała objuczona plecakiem kobieta. W jednej dłoni trzymała buty, w drugiej butelkę z wodą mineralną.

Była wysoka, postawna, rudowłosa i dałbym sobie głowę uciąć, że gdzieś ją kiedyś widziałem. Tylko gdzie i kiedy? „Koniec kwietnia, sobotnie popołudnie, galeria handlowa…” – podsunęła mi usłużnie pamięć.

Nie lubię łazić po sklepach za babskimi fatałaszkami, ale wtedy dałem się namówić Oli, bo chodziło o zakup jakichś absolutnie niezbędnych drobiazgów.

Przy okazji, nabyliśmy markowe dżinsy – bo była wyprzedaż, okulary, bo były w miarę tanie, dwie pary butów, ponieważ świetnie leżały na stopie, oraz koc, bo pasował do nowej kanapy. Nie zostałem bez grosza przy duszy tylko dlatego, że limit na karcie kredytowej był już wyczerpany, a drugiej, szczęśliwie, przy sobie nie miałem.

W pewnym momencie Ola zaczęła śledzić wzrokiem wbiegającą na ruchome schody kobietę. Właściwie to zgadłem, że patrzy właśnie na nią, bo reszta ludzi stała na stopniach i grzecznie czekała, aż mechanizm zawiezie ich na górę.

– Wróciła… – powiedziała Ola w pewnej chwili dziwnie zdławionym tonem.

– Ta ruda? A kto to? – zainteresowałem się zdawkowo, bo urwały się uszy jednej z toreb i musiałem wziąć ją w objęcia.

– Znajoma z dawnych lat – odparła lakonicznie i ruszyła do wyjścia.

Na pozór nie było w tym cienia namiętności…

– No proszę. Jaki ten świat mały – mruknąłem filozoficznie pod nosem, wytrząsając kamyczek na trawę.
Moja żona i ta druga kobieta przez ten czas nawet nie drgnęły. Po prostu stały, milcząc i patrząc sobie w oczy. Co ciekawe, wcale nie wyglądały na zaskoczone swoim widokiem.

Przypomniałem sobie natychmiast, że pół godziny przed wyjściem „po czekoladę” Ola odebrała tajemniczego SMS-a. Tak więc to spotkanie wcale nie musiało być dziełem przypadku…

Minęła minuta, potem następna i następna. Mogłem zejść na plażę i to przerwać, ale z jakichś powodów zostałem na miejscu. Czułem się tak, jakby ktoś przykleił mi nogi do podłoża. Wreszcie ruda zdjęła plecak i zrobiła mały krok do przodu. Moja żona poruszyła nieznacznie ustami. Powiedziała jedno, może dwa słowa, i…

Jestem normalnym facetem, absolutnie nie cierpię na homofobię, więc zdarzało mi się fantazjować o splecionych w miłosnym uścisku kobietach. Uważałem nawet, że to szalenie podniecające. Jednak wtedy, na skarpie, nie poczułem ekscytacji, tylko wypełniający serce ból i gwałtowny skok ciśnienia.

Ola i rudowłosa przylgnęły do siebie ustami. Tylko ustami. Nie objęły się, nie przytuliły, nie wyciągnęły ku sobie rąk, nie dotknęły się. Na pozór nie było w tym pocałunku cienia namiętności, ale trwał, trwał i trwał, i zdawał się nie mieć końca, a one tak się w nim zatraciły, że zdawały się nie dostrzegać innych ludzi ani tego, że robią z siebie widowisko.

„To niemożliwe, to nie dzieje się naprawdę” – pomyślałem i zmiażdżyłem w dłoni gałązkę sosny. Miałem nadzieję, że ukłucia igieł obudzą mnie z koszmaru, ale nic się, niestety, nie zmieniło. Cóż. Myślę, że każdy facet na moim miejscu doznałby szoku i nie chciałby uwierzyć własnym oczom.

Moja żona, która w łóżku zachowywała się jak stuprocentowa heteryczka i nigdy nie oglądała się za spódniczkami, migdaliła się w biały dzień z inną kobietą. Zareagowałem na to wszystko wyjątkowo spokojnie, bo nie mam natury choleryka ani skłonności do agresywnych zachowań. Przyjmuję ciosy po męsku i staram się nie ulegać złym emocjom.

Co miałem uczynić? Dać rudej po pysku? Urządzić Oli awanturę? Zejść na plażę i rozdzielić je siłą, czy może poczekać, aż zabraknie im tchu, i grzecznie poprosić o wyjaśnienia? Zawiązałem sznurowadło, odwróciłem się na pięcie i uciekłem.

Była zdenerwowana, lecz biło od niej jakieś światło

Nie wiem, ile przebiegłem wtedy kilometrów, ale wróciłem do pensjonatu pół żywy ze zmęczenia. Najgorsze wydawało się to, że niczego mądrego po drodze nie wymyśliłem, i zupełnie nie wiedziałem, jak się zachować. Miałem w głowie kompletny mętlik i głupią nadzieję, że byłem świadkiem jakiejś maskarady, że dziewczyny po prostu się wydurniały.

Moja nadzieja zgasła zaraz za progiem naszego pokoju.

– O, Grzesiek, dobrze, że jesteś – rzekła na mój widok Ola.

Była rozkojarzona i zdenerwowana, lecz biło od niej jakieś wewnętrzne światło.

– Pamiętasz Alicję, tę kobietę na schodach, wtedy w galerii? – spytała.

– Jaką Alicję? – udałem Greka.

– W galerii. Tę ładną, rudowłosą.

– Kojarzę, ale…

– No więc, wyobraź sobie… – weszła mi w słowo – …że ją dzisiaj spotkałam. Przyjechała odwiedzić siostrzeńca na koloniach. Zostanie do jutra. Wynajęła prywatną kwaterę i zaprosiła mnie na wino i babskie pogaduchy. Nie obrazisz się, jeśli zniknę na kilka godzin?

– A kim ona właściwie jest? Nigdy o niej nie wspominałaś.

– Chodziłyśmy razem na kurs angielskiego i nawet się zaprzyjaźniłyśmy, tylko że ona wyjechała niedługo potem do Stanów i kontakt jakoś się urwał. To było, zanim poznałam ciebie.

– Do Stanów? – podchwyciłem.

– Ma tam dziadków – pośpieszyła z wyjaśnieniem. – Babcia załatwiła jej pracę. Mnie zresztą też, ale nie dostałam wizy, więc pojechała sama. Mieszkała przez cztery lata w Nowym Jorku…

– I wróciła? – zdziwiłem się całkiem szczerze. – Dlaczego?

Na policzkach Oli pojawił się rumieniec, w oczach zabłysło wzruszenie

– Bo tęskniła, bo nie umiała zapomnieć, bo zostawiła tutaj kogoś, kogo bardzo kochała… Nadal kocha.

Ciebie? – chciałem zapytać, lecz nawet nie musiałem, ponieważ odpowiedź miała wypisaną na twarzy.

– Romantyczne, prawda? To jak? Mogę cię na jeden wieczór zostawić?

– Jasne – zgodziłem się bez namysłu, choć dobrze wiedziałem, że zamierza mnie zdradzić i to wielokrotnie.

To również miała wypisane na twarzy. Nie spałem tamtej nocy nawet minuty. Wyobrażałem sobie, co robią, i zżerała mnie zazdrość. Byłem rozgoryczony, czułem się oszukany i upokorzony. Miałem żal do siebie, do niej, do teściów, do znajomych, do całego świata. Do siebie o to, że niczego nie zauważyłem. Do niej, że ukryła przede mną swoje skłonności. Do innych, że w porę mnie nie ostrzegli, a przecież ktoś musiał wiedzieć!

Nie wiem, może kiedyś to zrozumiem, kiedyś… Zjawiła się o trzeciej, wzięła prysznic i wsunęła się cichutko pod kołdrę… Nie zdołała z siebie zmyć zapachu tamtej kobiety. Może nie chciała?

Rano, kiedy jedliśmy śniadanie, zagadnąłem niewinnym tonem, jak udało się spotkanie po latach.

– Bardzo się udało. Cieszę się, że wróciła – odparła Ola z lekkim uśmiechem.

– A ona ?

– Co ona?

– Wspomniałaś, że wróciła tutaj dla kogoś. Zastanawiam się, czy ten ktoś też ciągle ją kocha, czy ten powrót miał sens? Cztery lata to szmat czasu.

Ola odłożyła sztućce na stół i uciekła spojrzeniem gdzieś w bok.

– Wygląda na to, że tak – westchnęła po chwili milczenia, a ja z przykrością musiałem przyznać, że nigdy nie wiedziałem jej równie szczęśliwej.

Dwa tygodnie później, czyli wczoraj,  moja żona odeszła. Powiedziała, że uczucie do mnie było prawdziwe, lecz że miłość miłości nierówna.

– Alicja to moja bratnia dusza, druga połowa, jesteśmy sobie pisane. To przeznaczenie, rozumiesz?

Nie wiem, może kiedyś zrozumiem – jak przestanę cierpieć. Może…

Czytaj także:
„Po ciąży moja żona z super laski zmieniła się w trola. Chciałem jej pomóc, a ona nasłała na mnie swoją matkę"
„Czułam, że ta lafirynda leci na mojego faceta. Widziałam jak się ślini i wypina, ale nie sądziłam, że ma chętkę na mnie"
„Mój mąż dla żartu zrobił sobie test ciążowy. Wynik wyszedł pozytywny. Dzięki niemu odkrył, że... ma raka"

Redakcja poleca

REKLAMA