Moja wnuczka dokonała wyjątkowego odkrycia podczas sprzątania poddasza. Trafiła na skrzynkę wypełnioną dawnymi papierami – aktami urodzenia, wypisami z kościelnych rejestrów i pożółkłymi wekslami. Pośród nich kryła się prawdziwa perełka – list, starannie ukryty między stronami notesu, w którym moja mama niegdyś zapisywała domowe wydatki. To był list od Basi, kobiety, którą kochałem najbardziej na świecie.
– Rany, dziadziu, pierwszy raz w życiu widzę cię aż tak białego na twarzy – odezwała się przestraszona wnuczka, kiedy skończyłem czytać. Dopiero gdy się odezwała, zorientowałem się, że ciągle tu jest. – Stało się coś?
– Owszem, skarbie, stało się... Ale to zamierzchła przeszłość.
Usiadła przy mnie na sofie i chwyciła moją dłoń. Ścisnęła ją delikatnie, dodając otuchy. Opowiedziałem jej więc tyle, ile byłem w stanie wydobyć z zakamarków pamięci.
Byłem szaleńczo zakochany
Prawie pół wieku temu, ja i moja ukochana Basia bardzo mocno się kochaliśmy. Od czasu, gdy wybraliśmy się we dwoje na szkolną dyskotekę, istnieliśmy tylko dla siebie. Byliśmy nierozłączni – gdzie pojawiało się jedno z nas, tam zaraz zjawiało się to drugie. Codziennie towarzyszyłem jej w drodze do domu, mimo że dzieliła nas spora odległość. Ona z kolei własnoręcznie szyła dla mnie koszule, wykorzystując do tego wzory wyszperane w prasie z zagranicy. Chciała, żebym wyglądał „najlepiej ze wszystkich chłopaków w okolicy”, jak mawiała.
Nawet po tylu latach mam w pamięci ten widok – lato ‘72, ona i ja, wpatrujący się w siebie nawzajem, gawędząc o rzeczach błahych i istotnych. Siedzimy na pomoście nad jeziorem. Wciąż widzę, jak nosi te ogrodniczki, urocze piegi na jej twarzy, przymknięte od słońca powieki skryte za szkłami okularów... Takie uczucie zdarza się przeżyć jedynie w młodości i to zaledwie jeden jedyny raz.
Moi bliscy byli nam przeciwni
Zwłaszcza moja matka miała z tym problem. Ojciec mojej dziewczyny był alkoholikiem, którego znali wszyscy w okolicy. Często wszczynał burdy po pijaku. Moja matka zawsze przejmowała się gadaniem sąsiadów i znajomych. Nie akceptowała faktu, że spotykam się z Basią. Jakby lada moment moja ukochana miała zboczyć na złą drogę – bo jej ojciec był nieodpowiedzialny, bo na pewno przejęła po nim jakieś wadliwe cechy.
Życie Barbary też nie było usłane różami. Gdy ojciec przebywał w domu, bez przerwy kłócił się z mamą i szwagrem, a kiedy znikał na dłużej, cała rodzina zamartwiała się, czy przypadkiem nie zasnął gdzieś na torowisku. Obydwoje czuliśmy, że nasi najbliżsi to kompletnie obcy ludzie, niezdolni nas zrozumieć. Pewnego dnia zdecydowaliśmy więc spakować manatki, wsiąść do pociągu byle dalej stąd i uciec w miejsce, gdzie moglibyśmy być sami, tylko ona i ja. Marzyliśmy o przeprowadzce do innego miasta, ślubie i zbudowaniu naszego szczęścia od podstaw – to był nasz życiowy plan.
Zgodnie z naszymi ustaleniami, na krótko przed maturą, postanowiliśmy tymczasowo zawiesić nasze spotkania, aby nie wzbudzić podejrzeń wśród bliskich. Basia obiecała, że da mi znać poprzez wiadomość w skrzynce na listy, kiedy poczuje się przygotowana do opuszczenia domu – rzecz jasna nie zdradzając naszych zamiarów wprost. Wtedy po kryjomu spakujemy nasze rzeczy, a z samego rana następnego dnia pojawimy się na dworcu kolejowym. Zanim nasi bliscy odkryją naszą nieobecność, zdążymy już odjechać w siną dal, gdzie indziej, z dala od tego miejsca.
Mijały kolejne godziny, a ja niecierpliwie oczekiwałem na jakąś wieść. Basia z dnia na dzień przestała pojawiać się na zajęciach, lecz zgodnie z naszą umową, nie próbowałem dociekać przyczyny. Nie był to pierwszy raz, kiedy opuszczała szkołę z powodu kiepskiej sytuacji w domu, więc nie wydawało mi się to dziwne. Jednak gdy upłynął cały tydzień bez żadnego znaku życia z jej strony, powoli zacząłem odczuwać niepokój.
Istniało tyle możliwości, że aż kręciło mi się w głowie. Czy matka Basi przejrzała jej zamiary i uziemiła ją do końca życia? A może ojciec zrobił coś, czego nie dało się wybaczyć – dajmy na to, postawił dom w pokerze i dziewczyna nie miała dachu nad głową? Im dłużej nad tym myślałem, tym czarniejsze scenariusze podsuwała mi wyobraźnia. W końcu nerwy puściły i zaraz po lekcjach pognałem do domu Basi, nie mogąc znieść dłużej tych rozterek.
Ślad po niej zaginął
Matka Basi przekroczyła próg mieszkania, otwierając mi drzwi. Po jej policzkach spływały łzy, a pod lewym okiem widniała świeża, sina pręga. Nie czekając, aż się odezwę, wytłumaczyła mi, że kilka dni temu, podczas rodzinnej kłótni o kasę, jej córka uciekła z domu. Jakaś sąsiadka podobno widziała, jak Basia pakuje się do pociągu. Rodzina nie miała pojęcia, dokąd mogła pojechać i chyba niespecjalnie ich to interesowało. Wracałem do siebie kompletnie rozbity. Moja dziewczyna zniknęła bez słowa, by rozpocząć wszystko od nowa. Beze mnie u boku. Zadręczałem się pytaniami: „Czemu to zrobiła? Czyżby jej uczucie do mnie było zbyt słabe?”.
Po wielu latach moja wnuczka natknęła się na ten list. To niezbity dowód na to, że Basia nigdy mnie nie zostawiła. Najprawdopodobniej moja matka, która sprzeciwiała się naszej relacji, przejęła ten list i ukryła go tak skutecznie, żebym nie miał szans go odnaleźć. Dlaczego go nie zniszczyła? Tego nie wiem i raczej nigdy się nie dowiem.
Teraz, po tak długim czasie, mogłem przeczytać jej słowa – Basia pisała w liście o umówionym znaku do wspólnej ucieczki. A na dole krótkie, poruszające zdanie: „Kocham cię ponad wszystko”.
– I nigdy nie poznałeś jej losów? – spytała wnuczka, gdy skończyłem swoją historię. W jej oczach błyszczały łzy. – Gdzie pojechała?
– Nie mam pojęcia. Byłem pewien, że chciała zupełnie zerwać z przeszłością, że jednak nie znaczyłem dla niej aż tyle, ile ona dla mnie. Ale się pomyliłem.
Dotknąłem słów na końcu pisanego do mnie listu. Nareszcie zdobyłem namacalny dowód uczuć, jakimi darzyła mnie moja Baśka. Moje życie trwało już przeszło siedem dekad, w których zdążyłem poślubić cudowną i dobrą kobietę, sprowadzić na ten świat dwoje dzieci, zobaczyć gromadkę wnucząt, a także pięć lat temu pożegnać na zawsze moją małżonkę. Mimo to ta zupełnie pierwsza, przepełniona cierpieniem i niezrealizowana miłość wciąż budziła we mnie istny wicher porywających doznań.
– Tak tego nie zostawimy, nie ma mowy – w głosie wnuczki dało się wyczuć stanowczość.
Na mojej twarzy pojawił się gorzki uśmiech.
– Ale co nam pozostało? Czas już przeminął, klamka zapadła…
– Dziadku, nigdy nie można tracić nadziei – odpowiedziała dziewczyna.
Straciliśmy ponad 40 lat
Przez długi czas internet nie grał w moim życiu większej roli. W moim pokoleniu to raczej mało popularne słowo, a nie wyjątkowo użyteczny sposób na komunikację z innymi. Jednak moja wnuczka wytłumaczyła mi, że mnóstwo ludzi regularnie zagląda na różne witryny. To właśnie ona – opierając się na kilku ogólnych danych, które jej przekazałem – odszukała krewnych Basi mieszkających w Gdańsku. Zadanie, które uważałem za niewykonalne, zajęło jej raptem parę godzin! Następny ruch należał już do mnie.
W jedną ciepłą sobotę postanowiłem wybrać się na stację kolejową, gdzie wiele lat temu mieliśmy się spotkać i zacząć nasze wspólne życie. Trasa zdawała się ciągnąć w nieskończoność, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Dotarłem na peron bez pośpiechu, zakupiłem bilet i zająłem miejsce w pociągu. Spóźniłem się o ponad cztery dekady, ale jak mawiała moja wnuczka – lepiej późno niż wcale, czyż nie? W trakcie podróży oddawałem się typowym zajęciom – przysypiałem w rogu przedziału, przeglądałem gazetę i gawędziłem z innymi pasażerami. Wysiadłem na przystanku Gdańsk Śródmieście około 12:30.
Parę razy zboczyłem z trasy w plątaninie uliczek i byłem zmuszony dopytywać przechodniów o właściwą drogę. W końcu natrafiłem na sympatycznego młodego człowieka, prawdopodobnie studenta, zmierzającego w tę samą stronę. Dzięki jego pomocy dotarłem na miejsce bez większych kłopotów. W drzwiach powitał mnie ktoś z bliskich Basi – syn lub zięć, nie miałem pewności. Rzuciłem tylko, że jestem dawnym znajomym i to mu wystarczyło. Zaprowadził mnie do niewielkiego pokoiku z tyłu domu. Tam, w bujanym fotelu, z pręgowanym kotem na kolanach, siedziała ona. Basia. Moja dawna miłość.
Ujrzałem ją ponownie, pomimo siwizny we włosach, bruzd na skórze i piegów, które z czasem przeobraziły się plamy. Tak, nie miałem wątpliwości, że to była właśnie ona. Równie osamotniona jak ja od momentu, gdy odszedł jej ukochany, przez te długie lata rozmyślała, dlaczego nie pojawiłem się na stacji kolejowej, czemu nie zdecydowałem się na wspólną ucieczkę. Ale teraz zyskaliśmy czas. Teraz mogliśmy sobie wszystko wytłumaczyć, o wszystkim porozmawiać. Choć minęło wiele lat, nie chciałem narzekać. Nie każdemu dane jest otrzymać od przeznaczenia kolejną okazję. Nie każdy ma szansę na nowo rozniecić coś, co wygasło w przeszłości. Podniosła głowę i dostrzegła mnie stojącego w drzwiach. Przymrużyła powieki, zupełnie jak wtedy, gdy siedzieliśmy na pomoście, a promienie słoneczne odbijały się od tafli zalewu.
– Stefan, to naprawdę ty? – odezwała się cicho.
Zbliżyłem się do niej i ująłem jej rękę. Wpatrywała się we mnie, jakby nie mogła się zdecydować, czy to rzeczywistość, czy tylko sen.
– Tak, to ja, Stefan – odparłem ściszonym głosem. – Ten najlepiej ubrany facet w całej okolicy… Wciąż masz ochotę uciec razem ze mną?
– Uciec? – zapytała. – A dokąd?
– Może na początek wpadniemy do jakiejś kafejki. Musimy nadrobić zaległości, tak wiele się wydarzyło.
Rozpromieniła się, kiwając głową z niedowierzaniem. Byłem przekonany, że bez względu na to, co nas spotkało w przeszłości, jakie problemy nas gnębiły i z jakimi schorzeniami się borykaliśmy, wciąż będziemy w stanie wybrać się razem w jakąś eskapadę. Niekoniecznie od razu i niekoniecznie na kraniec świata, ale tym razem na pewno tylko we dwójkę. Więcej od życia nie śmiem oczekiwać.
Stefan, 74 lata
Czytaj także:
„Straciłam głowę dla faceta, który mógłby być moim ojcem. Wieczorami zamienia się jednak w namiętnego amanta”
„Marzyłam o dobrym zięciu dla mojej córki. Miałam jednak nadzieję, że będzie choć trochę młodszy ode mnie”
„Zaplanowałam wyjazd na pielgrzymkę, a wnuczka akurat w ten sam dzień wychodzi za mąż. Przecież nie zawiodę Boga”