– Kto by pomyślał, że coś takiego mnie spotka! Ale mam pecha! – rzuciłam ze złością do mojej córki, Izy.
– No cóż, różne sytuacje mają miejsce. Trudno, jakoś to będzie… – odparła znużona moim ciągłym narzekaniem.
Nie da się ukryć, że wszyscy byliśmy podenerwowani zaistniałą sytuacją. A było tak – moja wnuczka, która od trzech lat była zaręczona, w końcu ustaliła termin swojego ślubu. Nie powiem, żebyśmy się z tego powodu nie cieszyli. Jej wybranek to wykształcony facet, ma dobrą pracę, a do tego jest sympatyczny i spokojny...
We trójkę, czyli ja, Iza i Wandzia, latałyśmy jak kot z pęcherzem, żeby pozałatwiać te wszystkie formalności, którym nie było końca. I kiedy mogłoby się wydawać, że dopięłyśmy wszystko na ostatni guzik, nagle spadła na nas ta wiadomość, zupełnie niespodziewanie, jak piorun z jasnego nieba. Dwa tygodnie przed ceremonią siedziałam sobie w kościele, słuchając ogłoszeń i zdziwiło mnie, że proboszcz nie wspomniał o dorocznej pielgrzymce, którą zawsze organizował. Zaraz po nabożeństwie poleciałam więc do zakrystii.
– Nie wypadło mi z głowy, pani Jadwigo – ksiądz pokręcił przecząco głową. – Pielgrzymka wypada w drugą sobotę, a nie w pierwszą, jak zawsze.
– Jak to możliwe? – zapytałam, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Zdarza się, że terminy się przesuwają – wyjaśnił proboszcz. – Tym razem będzie to wyjątkowe wydarzenie, bo zaszczyci nas swoją obecnością biskup.
– Ale za dwa tygodnie moja wnuczka bierze ślub! – weszłam mu w słowo bez ceregieli. – Jak to pogodzić?
– Nic na to nie poradzimy, taka wola boska – wzruszył ramionami. – Świat się przecież nie zawali, jeśli pani opuści pielgrzymkę.
Moim zdaniem to nieprawda
To nie byle jaka pielgrzymka, tylko wyprawa do najważniejszego sanktuarium w naszych stronach! W tym roku miał to być mój pięćdziesiąty raz.
Moja przygoda z pielgrzymowaniem rozpoczęła się, kiedy będąc jeszcze małą dziewczynką, wybrałam się po raz pierwszy z mamą. Z tamtej wędrówki najbardziej utkwiło mi w pamięci, jak chroniłyśmy się przed skwarem na polu z kukurydzą. Tak bardzo opadłam z sił w trakcie marszu, że nie było szans, abym sama wróciła do domu. Mama posadziła mnie więc na wozie sąsiada i w ten sposób dotarłam z powrotem. W kolejnych latach chodziłam z ochotą. Gdy byłam trochę starsza i momentami nie miałam na to ochoty, mama powiedziała mi, żebym korzystała, póki mogę, bo na starość nogi mogą nie dać rady.
Odkąd pamiętam, rokrocznie uczestniczyłam w pielgrzymce, a jedyny wyjątek zrobiłam, gdy w dniu wymarszu na świat przyszła moja druga pociecha – córeczka Marysia. Dzięki łasce Bożej, mimo upływu czasu, wciąż jestem w dobrej kondycji i od dziesiątek lat nie tylko biorę udział w pielgrzymce, ale także, jako osoba z największym doświadczeniem, maszeruję na samym przedzie, dzierżąc w dłoniach krzyż. Tym razem jednak zanosiło się na to, że moje zamierzenia nie dojdą do skutku. Nie dawało mi to spokoju, co nie umknęło uwadze Wandzi, która zapytała, co mnie trapi. Wtajemniczyłam ją we wszystko, a kiedy dowiedziała się o moich planach rezygnacji z pielgrzymowania, wyraźnie się zafrasowała.
Wnuczka podsunęła mi pomysł
– Wykluczone! – huknęła, uderzając dłonią w blat. – To będzie najcudowniejszy moment w moim życiu i za nic nie zgodzę się, żeby ktokolwiek z mojej rodziny czuł się wtedy źle!
– Ale jak źle! – nieśmiało zaprotestowałam. – W końcu za mąż wychodzi moja pierwsza wnuczka, a to, że pielgrzymka przepadnie, to nic takiego...
– Doskonale cię znam, babciu – pogroziła mi palcem Wanda. – Cały czas myślałabyś o tym, gdzie są teraz pielgrzymi…
– Wcale nie – zaprzeczyłam.
– Pójdziesz w naszej intencji – oznajmiła stanowczo. – Daj mi chwilę do namysłu… Do sanktuarium docieracie jakoś koło piętnastej?
Przytaknęłam.
– Jeśli nasza ceremonia odbędzie się o szesnastej, to poprosimy znajomego, Aleksandra, żeby po ciebie podjechał – zaproponowała. – Wprawdzie nie weźmiesz udziału w nabożeństwie dla pielgrzymów, ani nie będziesz miała czasu na ułożenie fryzury i jakiś makijaż, ale powinno ci się udać dotrzeć na czas.
– Oj tam, włosy nie są najważniejsze – objęłam ją ramieniem. – Grunt, że będę u twego boku!
Byłam jej ogromnie wdzięczna za tę propozycję! Fakt, szkoda mi było opuścić to specjalne nabożeństwo dla pielgrzymów, ale cóż!
Nadchodzący ślub Wandy i Olka sprawił, że w tygodniu poprzedzającym ceremonię ledwo co miałam okazję się z nimi widzieć.
– Zastanawiam się, co ich tak absorbuje... – głowiłam się. – Myślałam, że dopilnowali już każdego, nawet najdrobniejszego szczegółu...
– Nie masz pojęcia, ile różnych kwestii potrafi wyskoczyć tuż przed samym końcem – przekonywała mnie Iza, ale niewiele z tego, co mówiła, do mnie docierało, bo i tak byłam po uszy zajęta własnymi sprawami.
Myślałam, że wszystko załatwione
Przetrząsałam cały dom w poszukiwaniu maty turystycznej, a na dokładkę w ostatnim momencie musiałam pędzić do sklepu, żeby kupić nową pelerynę, bo poprzednia się porwała. A przecież trzeba było jeszcze spakować plecak. O świcie miałam zameldować się w punkcie zbornym. Przed wyjściem obudziłam jeszcze moją Wandzię, żeby w ten wyjątkowy dzień podarować jej medalion z wizerunkiem Matki Boskiej, który sama dostałam kiedyś od mamy. Nie było mi dane być przy niej, kiedy się szykowała, więc przynajmniej w taki sposób chciałam ją wesprzeć... Popłakałyśmy się obie ze wzruszenia, ale nie miałam zbyt wiele czasu na wylewanie łez, bo czekała mnie daleka droga.
Z uśmiechem na twarzy stanęłam na czele pielgrzymki, trzymając w dłoniach krzyż. Idąc, zanosiłam gorące modły do Matki Boskiej, prosząc o pomyślność i radość dla nowożeńców. Czas minął niepostrzeżenie wśród modlitw i radosnego śpiewu. Mieszkańcy miasteczka powitali nas serdecznie u bram świątyni, oferując poczęstunek – aromatyczną herbatę i świeże kanapki. W oczekiwaniu na rozpoczęcie nabożeństwa cieszyliśmy się gościnnością gospodarzy.
Przekraczając próg docelowego kościoła, zostaliśmy serdecznie przywitani przez duchownego, który oznajmił wszem wobec, że jestem w naszej ekipie osobą z rekordowym doświadczeniem w pielgrzymowaniu! Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło, a oczy zaszły mi mgłą na wieść o tym publicznym uznaniu. Po okrążeniu na kolanach ołtarza czym prędzej opuściłam świątynię i błyskawicznie uruchomiłam telefon.
Kolega Olka obiecał się odezwać i przekazać mi informację, w jakim miejscu mogę go spotkać. Niestety, żadnego sygnału od niego nie było.
Wystukałam pospiesznie na klawiaturze numer do Izy, lecz i moja córka miała wyłączony telefon. Podeszłam do furtki i ze zdenerwowania zaczęłam obgryzać paznokcie, raz za razem próbując się do niej dodzwonić, jednak bezskutecznie. Około wpół do czwartej uświadomiłam sobie, że nie mam szans zdążyć na czas.
– Jakim cudem mogli mnie tak zostawić? – zadręczałam się tą myślą.
Niepokoiłam się, że zdarzyło się coś złego
Chyba nikt ot tak nie zapomina o ważnym członku rodziny! Może Wandzia z nadmiaru emocji zachorowała? Albo nie daj Boże wyszły na jaw jakieś brudy Olka? Pełna rezygnacji i najczarniejszych myśli, przysiadłam na trawce, czekając na nabożeństwo. W tym momencie do mikrofonu podszedł ponownie ksiądz, który nas przywitał.
– Za moment rozpocznie się msza święta – oznajmił. – Tym razem będzie naprawdę wyjątkowa… Nie tylko ze względu na to, że odprawiał ją będzie ksiądz biskup, ale również dlatego, że na naszych oczach pobiorą się zakochani!
Dosłownie zerwałam się, gdy to do mnie dotarło. Ścieżką, odziana w śnieżnobiałą suknię, kroczyła Wandzia! Oczywiście w towarzystwie Olka. A tuż za nimi podążała chmara cioć, wujów i kuzynów. Kiedy tylko Wanda mnie wypatrzyła pośród zgromadzonych, podbiegła w moją stronę.
– Babciu, chodź ze mną – chwyciła mnie za ramię. – Dzisiaj powinnaś zająć miejsce w pierwszym rzędzie, tuż przed ołtarzem!
– Ale jak do tego doszło? – spytałam pospiesznie, ona jednak udała się do zakrystii, pozostawiając mnie wśród odświętnie wystrojonych gości.
Gdy tylko miałam okazję, rzuciłam się do Izy.
– Teraz wszystko jasne, czemu nowożeńcy tak się uwijali – wyjaśniła mi konspiracyjnym tonem. – Starali się o pozwolenie na ślub w tym miejscu! Ksiądz z naszej parafii ich wspierał. Nawet zaproszeni goście nie mieli pojęcia, bo gdy podjechali pod nasze probostwo, wsadzili ich do autokarów i przywieźli pod bazylikę. To miała być dla ciebie niespodzianka!
Ta ceremonia na pewno wyglądała cudownie, ale szczerze mówiąc, mało co z niej pamiętam, bo łzy wzruszenia przysłoniły mi widok. I wiecie co? Zupełnie nie przejmowałam się tym, że jako jedyna z zaproszonych osób paradowałam w dresie. Liczyło się tylko to, że znalazłam się w miejscu, w którym pragnęłam być najbardziej na świecie.
Irena, 67 lat
Czytaj także:
„Wredna babcia całe życie ciosała mi kołki na głowie. Nie pisnęłam słówka. Czekałam, aż umrze, a ja dostanę spadek”
„Moja synowa jest wredna i leniwa. Powinna się wstydzić tego, jak mnie potraktowała po wyjściu ze szpitala”
„W jesieni życia poszukiwałem sensu, wtedy na werandzie dostrzegłem 20 lat młodszą sąsiadkę. To był mój cel”