„Moja uczennica była blada, chuda i wiecznie zmęczona. Czułam, że coś jest nie tak, ale nie chciała ze mną rozmawiać”

uczennica, która nie chce rozmawiać z nauczycielką fot. Adobe Stock, highwaystarz
„Klasa szła na angielski. Joasi wśród uczniów nie było. Coś mnie tknęło – zajrzałam do łazienki. Wchodząc do części z kabinami, schyliłam się i sprawdziłam, czy nie widać pod drzwiami nóg w czarnych glanach. Owszem, były… Usłyszałam odgłos wymiotowania”.
/ 12.06.2022 12:15
uczennica, która nie chce rozmawiać z nauczycielką fot. Adobe Stock, highwaystarz

Początek roku szkolnego. Jako jedno z pierwszych, samodzielnych zadań klasa pierwsza „c” dostała napisanie własnego wiersza. Jękom i narzekaniom nie było końca.

– Proszę o ciszę! – zawołałam podniesionym głosem. – To nie jest konkurs poetycki i nikt z was nie otrzyma oceny niedostatecznej. Natomiast najlepsze utwory nagrodzę dobrymi stopniami.

Tak zaczął się mój pierwszy rok pracy w liceum. Byłam świeżo po studiach. Bardzo chciałam uczyć, ale i wychowywać, pragnęłam wydobyć z uczniów wszystko, co najlepsze. Wierzyłam, że uda mi się nawiązać kontakt z dzieciakami daleko wybiegający poza odpytywanie z lekcji.

Kilka dni później zebrałam kartki z wierszami. O dziwo, prawie wszyscy wywiązali się z zadania. Może woleli się nie narażać na samym początku roku? Tylko jedna z dziewcząt nie napisała wiersza, tłumacząc, że nie umie i już… W domu niecierpliwie rzuciłam się na stosik. W większości były to nieudolne wypociny i rymy częstochowskie. W stosiku znalazł się jednak jeden wiersz, nad którym zastygłam… Wzruszona przeczytałam go kilkakrotnie. To była nadspodziewanie dobra poezja. Osobista. Mądra. Pełna emocji.

Jedna tylko rzecz mnie zaskoczyła. Wiersz napisała uczennica, której nigdy bym nie podejrzewała o taką wrażliwość. Coś mi nie grało, postanowiłam więc dziewczynę dyskretnie sprawdzić. 

Była bardzo zamknięta w sobie

Nazajutrz oddałam prace, tylko Magda nie dostała swojej kartki. Siedziała cicho, co utwierdziło mnie w przekonaniu o jej oszustwie. Zatrzymałam ją po lekcji.

Powiedz, kto napisał wiersz? Wiem, że nie ty – zapytałam.

– A skąd? – zainteresowała się.

– Bo nie pasuje do ciebie – wyjaśniłam oględnie, bo przecież nie mogłam powiedzieć uczennicy, że wiersz jest na nią za dobry, a ona wygląda mi na niewrażliwą.

– To nie dostanę szóstki?

– Nie za cudzą pracę. Więc, kto go napisał, powiedz?

– Aśka. Ona ma tego mnóstwo, pani profesor. Ale ja jej go nie ukradłam, przysięgam. Jej brakuje forsy i ja go po prostu kupiłam. Dałam jej dwie dychy, to chyba nie jest mało za jeden wiersz?

Zamyśliłam się. To Joanna, jako jedyna z całej klasy, nie odrobiła pracy domowej. 

Joanna. Bardzo spokojna, wręcz zamknięta w sobie dziewczyna. Siedziała w ostatniej ławce obok przypadkowej chyba koleżanki, bo nigdy nie widziałam ich razem na korytarzu w czasie przerwy. Zawsze sama – czytała albo słuchała muzyki z telefonu. Oceny już na początku roku miała fatalne. Matematyk załamywał ręce, chemiczka twierdziła, że dziewczyna w ogóle się nie uczy. U mnie, na polskim, też nie błysnęła niczym. Pisała przeciętne wypracowania. Naciągana trója, do czwórki daleko. Miała niezłą ortografię, ale na tym kończyły się jej sukcesy. Do lekcji zazwyczaj była nieprzygotowana.

No dobrze, poznałam prawdę. I co dalej, po co to śledztwo? Oprócz tego, że udowodniłam Magdzie, że nie można mnie robić w konia, nic nie zyskałam. Po namyśle postanowiłam jednak pogadać z Asią. Okazja nadarzyła się jeszcze tego samego dnia, gdy wychodziłam ze szkoły. W drzwiach mijałam się z moją poetką. Ubrana od stóp do głów na czarno, smętnie wlokła za sobą końcówkę włóczkowego szalika. Podniosłam go.

– Joasiu, uważaj na szalik.

Odwróciła się powoli i popatrzyła sennym spojrzeniem. Na dworze było nieładnie i dosyć chłodno, ale ona ubrała się niemal jak na Syberię. Uświadomiłam sobie, że zawsze widuję ją w grubych swetrach lub poncho i ciepłych, flanelowych koszulach. Zero kobiecości. Ale nie dziwiło mnie to, bo jeszcze w pamięci miałam siebie samą z okresu buntu.

– Joasiu, w którą idziesz stronę? – zagadnęłam. – Do tramwaju? Ja również, przejdźmy się razem, dobrze?

– Dobrze, pani profesor – odparła bez emocji.

Zapadło krępujące milczenie. Asia szła skulona, wiał wiatr.

– Daleko masz do domu? – zagadałam przyjaźnie.

Tym razem zmierzyła mnie nieufnym spojrzeniem.

– Nie.

– Ja mam daleko, aż na drugą stronę Wisły. Samochód stoi od dwóch tygodni w warsztacie, więc jeżdżę komunikacją miejską.

– Po co mi pani to mówi? – przerwała mi niegrzecznie.

Zatkało mnie! Chciałam stworzyć przyjazną atmosferę, a smarkula od razu mnie skutecznie usadziła.

– Cóż, żeby zagadać… przed tematem właściwym – powiedziałam szczerze.

– O co chodzi? – spytała, otulając się ciaśniej grubą kurtką.

Nie wyglądała dobrze. Miała bardzo bladą twarz, dreszcze.

– Źle się czujesz? – zapytałam z autentyczną troską, ale w zamian otrzymałam kamienne spojrzenie. – Dobrze, nie wnikam. Chciałam porozmawiać o wierszach, które pisaliście. Wiem, że Magda kupiła od ciebie twój.

– A co, to jakieś przestępstwo? – zapytała zadziornie. – Nawet jeśli, to niech pani profesor ściga tę idiotkę, że podała nie swój wiersz do oceny. Mój wiersz, moja sprawa, co z nim zrobiłam.

– Ależ mnie to nie obchodzi! – wykrzyknęłam impulsywnie. – Chciałam wiedzieć, czy masz jeszcze jakieś utwory. Tamten był świetny, Joasiu – dodałam.

Ale ona powiedziała tylko:

– Niech mi pani da spokój. Nie mam żadnych wierszy.

I poszła w swoją stronę.

Starałam się do niej dotrzeć. Na próżno

Przez następne dni w szkole dyskretnie obserwowałam Joannę. Klasa po pierwszych miesiącach nieco już się zgrała. Widać było najbardziej aktywne, błyskotliwe osobowości. I tych, którzy stanowili tło dla gwiazd. Joanna była poza klasą. Nie reagowała śmiechem, wtedy gdy dowcipnisie robili sobie z nauczycieli żarty. Nie było jej w tłumie klakierów. Nie reagowała na zaczepki. Czasami tylko zamieniła kilka słów z koleżanką z ławki.

Przyciągała mnie ta dziewczyna. Wierzyłam, że jest w niej coś, co czeka na odkrycie. Wbrew logice, bo zbierała same złe oceny. Po prostu się nie uczyła.

Z początkiem drugiego semestru zachorowała poważnie wychowawczyni pierwszej „c”. Dyrektor postanowił mnie powierzyć wychowawstwo klasy. Starałam się bardzo angażować w życie klasy, uczniów. Wszystko szło dobrze, tylko ta Asia mnie przygnębiała, nie miałam z nią żadnego kontaktu. Była poza nawiasem życia szkolnego.

Koniec roku się zbliżał wielkimi krokami. Przejrzałam dziennik i w końcu zebrałam się w sobie. Zatrzymałam Joannę po godzinie wychowawczej.

– Asiu, wiesz, że grozi ci powtarzanie roku? – zapytałam głupio, bo była tego świadoma.

– Wiem, pani profesor – odparła obojętnie. Ten brak zaangażowania przerażał.

Jeszcze jest czas, jeszcze możesz poprawić oceny – namawiałam ją. – Ja postawię ci mierny, pogadam z chemiczką i z panem od matematyki. Na pewno zaproponują ci dodatkowy termin na przepytanie. Nikomu nie zależy, żebyś została w pierwszej klasie, ale ty sama musisz wykonać jakiś wysiłek…

– Po co? Ja i tak jestem za głupia na szkołę – wyszeptała i szybko wybiegła z sali.

Oderwałam się od biurka i ruszyłam wzdłuż korytarza. Moja klasa wchodziła na angielski. Joasi wśród uczniów nie było. Coś mnie tknęło – zajrzałam do łazienki. Wchodząc do części z kabinami, schyliłam się i sprawdziłam, czy nie widać pod drzwiami nóg w czarnych glanach. Owszem, były… Usłyszałam odgłos wymiotowania.

Wycofałam się rakiem z łazienki i zza progu obserwowałam, jak bledziutka Joanna wytacza się z kabiny. Oparła się o umywalkę, umyła ręce i ochlapała twarz wodą. Popatrzyła w lustro i znienacka trzasnęła pięścią prosto w swoje oblicze. A potem zgięta wpół rozpłakała się. Serce łomotało mi w gardle, bo czułam, że jestem niepożądanym świadkiem. Uciekłam, starając się nie stukać obcasami.

Zastanawiałam się nad tym, co zobaczyłam, i tym, co wiedziałam o Joannie.  Nienawiść do samej siebie, rezygnacja, brak samoakceptacji… Problemy z nauką, zapamiętywaniem. Wycofanie się z życia. Blada, wychudzona buzia, dreszcze, No i te torsje. Bulimia? Anoreksja? Nie znam się na tym, ale z pewnością cierpiała na jakieś zaburzenia.

W domu spędziłam nad stronami internetowymi pół nocy. Byłam przerażona. Trafiłam na forum, gdzie chore dziewczęta zachęcały się nawzajem do głodówek, podając wymyślne sposoby oszukiwania bliskich. Inne opisywały swój okropny stan. Rozpacz i bezradność wprost biły z tych wpisów!

Postanowiłam porozmawiać z mamą Joanny. Musiałam dowiedzieć się, czy wie o problemach córki. Jeśli nie, to uświadomić ją natychmiast. Na wywiadówkach zabierała karteczkę z ocenami i zmykała. Kolejnego dnia wieczorem pojechałam pod adres Joanny. Stałam pod klatką z piętnaście minut, nie mając odwagi zadzwonić domofonem. W końcu jakiś mężczyzna wracający z wieczornego spaceru z psem otworzył mi drzwi. Na miękkich nogach weszłam na pierwsze piętro.

Zapukałam. Uchyliły się drzwi.

– Dobry wieczór, Joasiu – odezwałam się niepewnie. – Mogę wejść? Chciałam porozmawiać.

Joanna stała w milczeniu, bez żadnego zachęcającego gestu.

– Po co mnie pani nachodzi w domu? – zapytała wrogo.

– Są rodzice?

– Nie.

– Proszę cię, wpuść mnie. Nie zajmę ci dużo czasu.

Niechętnie otworzyła drzwi. Była zdenerwowana. Znalazłam się w niewielkim, zagraconym mieszkaniu. Wszędzie panował bałagan. Impulsywnie złapałam dziewczynkę za chudziutki przegub.

Joasiu, ja wiem, że jesteś chora – wyrzuciłam z siebie.

– Nie mam pojęcia, o czym pani mówi! – odparła nerwowo.

– Chcę ci pomóc, zrozum. Bardzo mi na tobie zależy.

– Pani zależy na mnie? – zaśmiała się gburowato. – Nie zna mnie pani. A może budzę w pani litość? Może chce pani się zrealizować jako nauczyciel doskonały?

– Nie – zaprzeczyłam spokojnie. – Lubię cię. Nie pozwalasz się lubić, a mimo to cię lubię. Widzę w tobie fajnego, wartościowego człowieka. I chcę pomóc.

Milczała. Bardzo długo. Czułam, jak drży. Nagle wybuchła płaczem. Szlochała spazmatycznie, jakby pękła w niej jakaś tama. Stałyśmy na środku przedpokoju – ona żałośnie płacząc, ja trzymając jej dłoń. Nie wiedziałam, co zrobić, po prostu ją przytuliłam.

Jak można zostawić dziecko same?

– Już nie mogę – jęczała.

A ja przytulałam ją, dziękując Bogu, że tu przyszłam.

Kiedy się uspokoiła, usiadłyśmy w pokoju na tapczanie. Dowiedziałam się, że kobieta, która przychodziła na zebrania do szkoły, to sąsiadka. Mama Joasi wyjechała do pracy, do Anglii. Nie było jej od roku w PolsceOjca Asia nie znała, odszedł dawno temu, zerwał kontakty z żoną i córką… A więc ta dziewczyna mieszkała zupełnie sama! Bez wsparcia dorosłej osoby!

Byłam wstrząśnięta. Widziałam reportaże o porzuconych dzieciach, których rodzice zarabiają pieniądze na Zachodzie, ale że coś takiego działo się koło mnie…

Ile może znieść zostawiona sama sobie nastolatka? W najtrudniejszym okresie, kiedy potrzebuje miłości, opieki, rady. Co za matka pozostawia kilkunastoletnią córkę?! Czy ta kobieta myślała, że załatwi sprawę, wysyłając parę groszy co miesiąc? Cud boski, że w tym domu nie było pijackiej meliny, narkotyków! I ta choroba. Wynikająca z samotności, poczucia beznadziei.

Podjęłam decyzję.

– Nie jesteś już sama. Powiedziałam, że ci pomogę. Słowa dotrzymam, ale ty też musisz trochę chcieć pomóc sobie. Zabieram cię ze sobą. Weź najpotrzebniejsze rzeczy – ubrania, kosmetyki, książki i zeszyty.

Nie protestowała. Była już tak wycieńczona i zmęczona, że ludzki odruch zmiękczył ją od razu. A może wyczuła, że jest realna szansa na wyjście z tej sytuacji?

Joanna spała spokojnie, a ja buszowałam po Internecie. Szukałam kontaktu z poradniami, telefonów do psychologów. Spałam półtorej godziny i wstałam z podpuchniętymi oczami. Joasi kazałam zostać w domu, w łóżku. Przypilnowałam, by zjadła małe śniadanie, potem poczekałam, aż znowu zaśnie. Obiecałam wrócić jak najszybciej.

W szkole wszystkie przerwy spędziłam, dzwoniąc po odpowiednich lecznicach. Uznałam, że trzeba kuć żelazo, póki gorące, i w końcu umówiłam termin wizyty u psychiatry zajmującego się takimi przypadkami. Na koniec zostawiłam najtrudniejszy telefon. Do mamy Joanny. To była chyba najcięższa rozmowa w moim życiu. Ta kobieta nie znała choroby, na którą zapadła jej córka! Mimo nagłaśniania przez media przypadków anoreksji i bulimii u młodych dziewcząt, nic jej ta nazwa nie mówiła.

Na początku sprawiała wrażenie wręcz urażonej – oto jakaś rozhisteryzowana nauczycielka wtrąca się w jej prywatne sprawy! Stopniowo jednak zmieniało się nastawienie tej kobiety. Długo rozmawiałyśmy. Podałam drastyczne szczegóły choroby. Opowiedziałam o kłopotach Joanny w szkole i o tym, że prawdopodobnie nie zda do następnej klasy. Jakoś w końcu udało mi się jej mamę poruszyć. Obiecała przyjechać. A ja odetchnęłam.

Matka Joanny wróciła w czasie wakacji. Prawie nie poznała Joanny, lżejszej o piętnaście kilo! Spłakały się obie, długo się przytulały. To nie była zła kobieta. Po prostu bezmyślna. Gdy mąż ją porzucił, żyła z córką więcej niż skromnie. Kiedy pojawiła się możliwość zarabiania pieniędzy na emigracji, nie wahała się. Uznała, że Asia jest na tyle samodzielna, żeby zostawić ją samą. 

Jej wrażliwe dziecko przeszło przez piekło samotności. I zachorowało. Leczenie zaburzeń odżywiania to nie jest kwestia miesiąca czy dwóch. Joasia walczyła dzielnie – przy pomocy psychiatrów i swojej matki. Przeczytałam gdzieś, że z anoreksją jest jak z alkoholizmem. Przez całe życie trzeba być czujnym. I cały czas korzystać z terapii, bo taki chory człowiek jest słabszy od innych. Łatwiej się załamuje.

Joanna wróciła do normalnego świata. Zaczęła się lepiej uczyć, z rocznym opóźnieniem podeszła do matury. Pomagałam jej przygotowywać się do prezentacji z języka polskiego i uśmiechałam się, słuchając płynnych wypowiedzi. Po ogłoszeniu wyników matury dostałam od Joasi piękną, czerwoną różę i niewielki pakiecik w ozdobnym papierze. W domu rozpakowałam zawiniątko. Miałam w dłoni tomik poezji. Prawdziwy, wydrukowany przez znaną oficynę wydawniczą…  Nic mi nie powiedziała, nie pisnęła słowem o takim sukcesie!

A potem przeczytałam dedykację na pierwszej stronie: „Mojej Przyjaciółce z podziękowaniem za uratowane życie”.

Czytaj także:
„Huśtawka nastrojów zatruła moje małżeństwo. Na widok męża chciałam uciec, gdzie pieprz rośnie, a nie iść z nim do łóżka”
„W pijanym widzie omal nie zabiłem żony, a ona wybroniła mnie przed sądem. Czy taki drań jak ja zasługuje by żyć?”
„Syn porzucił wielką miłość dla piękności z żurnala. Patrzyłam, jak przy nadętej laluni zmienia się w potulnego pieska”

Redakcja poleca

REKLAMA