„Moja synowa to wyrodna matka ze złego domu. Udawała miłą i dobrą, aż nie przepisaliśmy działki na syna”

Moja synowa to pijaczka i wyrodna matka fot. Adobe Stock, alexey_m
No i sama Anka. Widać, że w jej wychowanie nikt nie włożył zbyt wielu starań. Patologiczna rodzina, matka i ojciec pili, dziećmi się nikt nie interesował. Już na pierwszy rzut oka wydawała się prostacka. Ani to się nie umiało odezwać, ani ubrać.
/ 01.11.2021 06:52
Moja synowa to pijaczka i wyrodna matka fot. Adobe Stock, alexey_m

Zołza wredna, sumienia nie ma! My ją do rodziny przyjęliśmy, a ona chce nam wszystko zabrać!

Nie podobała mi się od samego początku. Przede wszystkim dlatego, że pochodziła z rodziny patologicznej – ojciec i matka pili, a dwóch z trzech braci siedziało w więzieniu za pobicie. Niby na wsi alkohol i bójki są na porządku dziennym, ale skoro o wyczynach tej rodziny słyszano w kilku sąsiednich wioskach, to naprawdę była już patologia!

No i sama Anka. Widać, że w jej wychowanie nikt nie włożył zbyt wielu starań.

Już na pierwszy rzut oka wydawała się prostacka

Ani to się nie umiało odezwać, ani ubrać. Skończyła zawodówkę – jak większość dzieciaków na wsi, bo tu wybór szkół jest niewielki – ale ona była wyjątkowo nieokrzesana. No głupia, mówiąc wprost. A bieda tam u nich aż piszczała.

Nic więc chyba dziwnego, że kiedy Paweł, mój syn, przyprowadził ją do nas, to na dzień dobry ją znielubiłam. Ale to jego życie, więc nie ingerowałam. A teraz wiem, że trzeba było. Bo źle zaczęło się dziać zaraz po ślubie. Ich córeczka, Malwinka, jeszcze dwóch lat nie skończyła, gdy Anka poszła w tango.

Znikała na całe noce a nawet weekendy. Mówiła, że jest młoda, że się musi wyszumieć, że za wcześnie została żoną i matką. No fakt, zaliczyli wpadkę, jak to się mówi, i była to też wina Pawła, ale chyba ona też powinna mieć swój rozum, nie? Żal mi było mojego syna, bo przecież musiał słyszeć, co we wsi gadają o jego żonie. Że latawica, że puszcza się na prawo i lewo, że pije...

My pijaną rzadko ją widzieliśmy – gdy balowała, nocowała u mamusi. Tam miała zrozumienie… A Paweł nieraz przecież szukał jej po wsiach. Kiedy nie wracała przez kilka dni do domu, wsiadał w samochód i jeździł po znajomych. Potem się już nauczył, że najpierw do teściowej musi zajrzeć, bo tam najpewniej znajdzie swoją połowicę.

I jeżeli była w miarę trzeźwa, to ją zabierał do domu. Ale bywało i tak, że chwiała się na nogach i tylko go zbluzgała.

Namawiałam go wtedy do rozwodu

Bo i po co mu taka żona? Ani nie ugotuje, ani dzieciakiem się nie zajmie, a tylko kłopot i wstyd przynosi. Zresztą, chyba sam Paweł dojrzał do tej decyzji, bo pewnego dnia powiedział, że dość tego, że się rozwiedzie. Wtedy dopiero na tę pijanicę opamiętanie przyszło.

Płakała i błagała, że się poprawi, że już nie będzie, że zmądrzeje. Paweł uwierzył, a szczerze mówiąc, ja także liczyłam, że dziewuszysko wreszcie poszło po rozum do głowy. Bo i przez parę lat było jako tako. Mieszkali z nami, bo ich dom dopiero budowaliśmy, więc wiem, co tam się działo.

Widziałam, że faktycznie się stara, gotuje, sprząta, pierze. Owszem, wypić nadal lubiła, ale już tylko jak z Pawłem gdzie szła, sama okazji nie szukała. Wyglądało na to, że się ustatkowała. I kiedy ich dom był na tyle wykończony, że mogli się tam przeprowadzić, sama wszystko wyszykowała, wysprzątała po budowie.

Miałam nadzieję, że teraz to już będzie dobrze. Ale okazało się, że to jest szczwana bestia, kuta na cztery nogi.

Ona się nie zmieniła, tylko przycichła

Pewnie ktoś jej podpowiedział, co ma zrobić, bo sama by chyba na to nie wpadła! Otóż mój mąż, który od kilku lat już mocno niedomaga, przepisał gospodarkę na syna. I tak miała być przecież jego, ale doszliśmy do wniosku, że nie ma na co czekać.

Toć to syn ją uprawia, to już niech prawnie będzie wszystko załatwione. Bo tak, to nigdy nie wiadomo, kiedy człowiek oczy zamknie, a po śmierci to trzeba się potem martwić, po sądach biegać. Po co mu to? Przepisaliśmy więc, licząc, że ułatwimy mu życie – i natychmiast zrozumieliśmy, że popełniliśmy błąd!

Otóż ta raszpla, jak tylko się dowiedziała, że jej mąż został właścicielem kilku hektarów, zaraz pazurki wyciągnęła.

Najpierw wyrzuciła go z domu! Tego nowego, dopiero co zbudowanego. Nie mogłam tego zrozumieć.

– Synu, ale ten dom prawnie do nas należy – tłumaczyłam mu. – Jeszcze nieoddany, więc tak naprawdę, na ojca ziemi stoi, jest jego własnością. Ona do niego nie ma żadnych praw. Tata tylko gospodarkę na ciebie przepisał, a dom i budynki nadal są jego.

– Mamo, ale ja nie chcę się z nią użerać – jęknął tylko mój syn.

Strasznie był przybity

– Malwinka zresztą ze mną poszła. Ona z mamą też nie chce zostać.

– Ale dobrze zrobił – wtrącił się mój mąż. – Ona tam nie ma praw, tu jest zameldowana. To chyba lepiej, niech tam do rozwodu mieszka, a tu niech nie przychodzi. Ja z nią pod jednym dachem mieszkać nie chcę. Jeszcze by mi czego do garnków dosypała… Ale tamta chałupa to moje, po rozwodzie, jak papiery będą, to się ją wymelduje i tyle.

Maciek przesadzał, ale szczerze mówiąc, ja z Anią też nie chciałam przebywać. Toż to wariatka była, nigdy nie wiadomo, co jej do głowy strzeli!

Chociażby ostatnio. Poszłam rano do stodoły, jajka podebrać, a wszystkie były potłuczone. To nie lis przecież ani kuna, one by zżarły. A żółtka tylko po słomie spływały… Pewna jestem, że to ta zaraza je potłukła, po złości. Bo wie, że jajkami handluję, a te parę groszy to ważne dla nas, bo w chałupie się nie przelewa.

No to wytłukła wszystko. Albo dwa dni temu, co zrobiła?

Zwyczajnie mnie pobiła

Za ich domem mam warzywniak. Zawsze tam był i jak dla nich dom stawialiśmy, to nie zmienialiśmy miejsca, bo ziemia dobra, żyzna dzięki kretom, dobrze na niej rosło. Wiadomo – warzywa i dla nas, i dla nich, nikt tam rozróżnienia nie robił. No więc poszłam po koperek, po sałatę, rzodkiewki.

Nie widziałam jej, zajęta wyrywaniem warzyw, kiedy nagle poczułam uderzenie i przewróciłam się prosto w warzywniak. Nie zdążyłam się jeszcze odwrócić, a już mnie ktoś za włosy ciągnie.

Złodziejko – wysyczała ta żmija. – Zostaw! To za moją chałupą rośnie!

Aż się przestraszyłam. Oczy miała takie wściekłe, minę zaciętą. Ale się jakoś pozbierałam, odepchnęłam ją. No, to mnie jeszcze uderzyła. Na szczęście, Malwinka akurat na podwórku była, przybiegła i stanęła w mojej obronie.

A ta suka w zacietrzewieniu jeszcze uderzyła córkę

Mąż i syn byli akurat w polu. A kiedy wrócili, Paweł od razu zapakował mnie do samochodu.

– Pojedziemy do lekarza, zrobi obdukcję, a potem na policję, zgłosić pobicie – mówił. – Nie ujdzie to jej bezkarnie, a my jeszcze dowód w sprawie zyskamy! Bo sprawa rozwodowa się już toczy.

Nie poskąpiliśmy na prawnika, bo już na pierwszej rozmowie się dowiedzieliśmy, że trudno będzie walczyć o swoje.

– Dom ma być na pani męża, więc broń Boże teraz skończyć budowę i na syna przepisywać – ostrzegł. – Zameldowana jest co prawda u was, ale to wasze mieszkanie, nie syna, więc jakoś powinniśmy sobie z tym poradzić. Ale z gospodarką łatwo nie będzie. Przepisana w czasach małżeńskich, więc po rozwodzie teoretycznie połowa żonie się należy.

– Ale to przecież ojca było, nie moje – zastrzegł Paweł. – A Anka i tak uprawiać nie będzie, sprzeda od razu wszystko. Ona do nas z niczym przyszła, wszystko, co ma, to razem się dorobiliśmy, a właściwie ja, ona nie pracowała, więc jaka połowa jej się należy?

– Prawo to prawo – prawnik tylko się skrzywił. – Nie spisaliście intercyzy...

– Ale ona na to właśnie czyhała – zawołałam. – Jak tylko wszystko przepisaliśmy, to ona od razu wszczęła wojnę. Syna z domu wyrzuciła, a córka za ojcem poszła, z matką siedzieć nie chciała. No, to też o czymś świadczy, nie?

– Będziemy walczyć, ale łatwo nie będzie – uprzedził prawnik. – A córka by w sądzie przeciw matce zeznała?

Wolałbym Malwiny po sądach nie ciągać – Paweł pokręcił głową. – Ma niecałe 16 lat i bardzo to wszystko przeżywa.

– No tak, ale dla sądu właśnie jej zeznanie mogłoby być przekonujące.

– Zastanowię się – Paweł westchnął. – Jak nie będzie innego wyjścia…

Jak opowiedzieliśmy prawnikowi, co ta zołza robi – że kwiaty powyrywała mi w ogrodzie, że jajka potłukła – to doradził, żeby wszystkie te przypadki fotografować, policję wzywać, dowody zbierać.

To właśnie dlatego nie broniłam się, kiedy syn mnie zaciągnął do lekarza i na komisariat. Daleka jestem od tego, żeby rodzinne kłótnie na światło dzienne wyciągać, ale w tym wypadku to było ważne!

Na razie odbyła się pierwsza rozprawa

Ta wariatka przedstawiła pismo, że ją szykanowaliśmy, nie dawaliśmy pracować, no niemal uwięziliśmy w domu. Dobrze, że prawnik był z nami, od razu wszystkie zarzuty odpierał, opowiedział o jej wyskokach i zapowiedział, że na wszystko możemy przedstawić świadków.

I sąd się zgodził, żeby tych świadków zawezwać. Już rozmawialiśmy z sąsiadami, nikt po sądach chodzić nie lubi, ale naszą krzywdę widzą, zgodzili się zeznawać. Następna rozprawa za miesiąc.

Ostatnio dowiedziałam się, że moja synowa chodzi po sąsiadach i grozi im, że jak będą przeciw niej mówić, to jeszcze zobaczą. Ludzie się jej boją.

U sąsiadów zapaliła się stodoła. Wszyscy podejrzewają Ankę, że to jej wina. Dowodów nie ma, policja rozkłada ręce. Ale ja wiem swoje. Jestem przerażona, kogo my w rodzinę wzięli! I jak to się wszystko skończy?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA