„Moja siostrzenica zakochała się do szaleństwa w chłopaku z Włoch. Wszyscy im kibicują oprócz mojej upartej siostry”

Przystojny mężczyzna fot. kiuikson
„– Ja już nie wiem, co robić z tą dziewuchą! – wyrzekała. – Człowiek całe życie żyły sobie wypruwa, żeby miała wszystko, chyba tylko gwiazdki z nieba jej brakowało. A ta niczego nie szanuje, no, niczego, zero wdzięczności okazuje. Naprawdę nie mam pojęcia, co zrobić, żeby się wreszcie opamiętała. Zanim będzie za późno...”
/ 01.07.2023 11:15
Przystojny mężczyzna fot. kiuikson

Za moich młodych czasów nie znaliśmy pojęcia asertywność. Dziewczynki wychowywało się na grzeczne i posłuszne. Mojej mamie udała się ta misja ze mną. Tylko ze mną. Moja starsza o dwa lata siostra była pyskata, waliła prawdę prosto z mostu, nie ukrywała swoich opinii i nie przejmowała się tym, co inni o niej pomyślą.

A jednak swoją córkę chciała ukształtować na…

Mój obraz i podobieństwo, czyli na cichą, skromną, nienarzucającą się ze swoim zdaniem myszkę. Jedna samica alfa w rodzinie wystarczy, uznała moja siostra. Lucynka – delikatna jak kwiatuszek, śliczna jak królewna z bajki, z popielatoblond włosami i intensywnie niebieskimi tęczówkami – bez oporów poddawała się woli królowej matki.

Choć uroda mojej siostrzenicy przyciągała spojrzenia, jej nieśmiałość spychała ją do trzeciego rzędu. Lusia nie lubiła być na pierwszym planie, nie chciała też nikogo zasmucać ani denerwować. A już zwłaszcza swojej matki. Robiła wszystko, by Bożena była z niej zadowolona. Dobrze się uczyła, nie biegała z koleżankami po mieście, nie oglądała się za chłopakami.

A potem poszła na studia…

Czasem te bardziej grzeczne i uległe nastolatki dają sobą manipulować, choć już dawno powinny zerwać się z rodzicielskiej smyczy. Ale gdy młody człowiek wybierze odpowiedni kierunek studiów, gdy pozna ludzi, którzy nauczą go samodzielnego i krytycznego myślenia, wyrażania na głos swoich poglądów, co więcej, gdy ci obcy ludzie pokażą mu, że cenią jego zdanie, nawet gdy się z nim nie zgadzają… Uch, wtedy może dojść do buntu na pokładzie.

Właśnie czegoś takiego doświadczyła na własnej skórze moja siostra.

– Ja już nie wiem, co robić z tą dziewuchą! – wyrzekała. – Człowiek całe życie żyły sobie wypruwa, żeby miała wszystko, chyba tylko gwiazdki z nieba jej brakowało. A ta niczego nie szanuje, no, niczego, zero wdzięczności okazuje. Naprawdę nie mam pojęcia, co zrobić, żeby się wreszcie opamiętała. Zanim będzie za późno, mówię ci, to wszystko zmierza w fatalnym kierunku!

– Bożenka, weź oddech i po kolei. Co się stało? Powoli, krótszymi zdaniami…

– Lucyna znalazła sobie chłopaka!

– No i całe szczęście, bo już myślałam, że świecką zakonnicą zamierza zostać. Gdzie tu powód do narzekania?

– Kobieto, ogarnij się! Mogła sobie znaleźć dobrego chłopaka z Polski…

– A ten jest skąd? – spytałam.

Przez myśl przeleciały mi jakieś straszne opowieści

O Arabach, którzy sprzedawali swoje żony, zabierali im dzieci i bili do krwi. O Amerykanach, którzy z dnia na dzień wyrzucali swoje kobiety z pięknych, dużych domów i zostawiali bez grosza przy duszy na ulicy. O Japończykach…

– Z Włoch! – jęknęła Bożena tak żałośnie, jakby chłopak był kosmitą albo cierpiał na nieuleczalną chorobę genetyczną.

Przez chwilę milczałam, zastanawiając się, czy słyszałam o Włochach jakąś okropną historię, ale niczego nie mogłam sobie przypomnieć.

– A co w tym złego? Bo nie łapię…

W odpowiedzi usłyszałam jakąś zawiłą opowieść, że będzie jadł na zmianę makaron z pizzą i Lusia w miesiąc zmieni się w słonicę, że nie można się z nim porozumieć, bo nie gada po naszemu, że Włosi szybko łysieją i brzuch im rośnie, że mają dziwne zasady i zdradzają kobiety na potęgę…

– Siostra, jak cię kocham… czy ty aby nie przesadzasz? – spytałam. – Chyba się z góry uprzedziłaś. Podobno południowcy mają większy temperament, skąd mogą się brać ewentualne zdrady, ale... poza tym? Skoro żył tu, w Polsce, to chyba nie samą pizzą się odżywiał. Czy wyłysieje, to już wola boska, wielu mądrych i dobrych ludzi było łysych. A co do porozumiewania się z nim, najważniejsze, żeby Lusia go rozumiała, prawda?

Siostra rzuciła słuchawką, nie znalazłszy wsparcia

A godzinę później na moim progu stanęła Lusia.

– Ciociu, ja przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale… chyba zaraz oszaleję z mamą! Ty ją dłużej i lepiej znasz, podpowiedz, co ja mam zrobić.

Opowiedziała mi więcej o Giovannim, pokazała mi też jego zdjęcie. No, no, było na czym oko zawiesić. Wysoki, szczupły, smagły, ciemnooki… Miałam ochotę zapytać pół żartem, pół serio, czy ma starszego brata albo jakiegoś wujka kawalera, ale Lusi nie było do śmiechu. Niemal płakała, żaląc się.

– Ciociu, sama wiesz, że zawsze robiłam to, czego mama chciała, a teraz… Czemu ona nie chce zrozumieć, że się zakochałam? Bez pamięci, w dodatku z wzajemnością. A mama, zamiast się cieszyć moim szczęściem, każe mi z nim zerwać i szukać jakiegoś Polaka. Przecież to głupie!

Poradziłam jej to, co wydawało mi się najbardziej rozsądne, czyli żeby słuchała głosu serca. Skoro była zakochana, niech korzysta z tego stanu i cieszy się każdym dniem. Bóg raczy wiedzieć, jak długo taka studencka miłość potrwa.

Za miesiąc Giovanni może być tylko wspomnieniem

A jeśli nie, jeśli to coś poważniejszego, Bożena będzie mieć czas, by przywyknąć.

Lusia zrozumiała moją radę troszkę na opak i… zaręczyła się kilka dni później. Te szalone dzieciaki planowały to już od miesiąca, choć znały się raptem pół roku. No, owszem, wyglądali na szczęśliwych, ale… nadal studiowali.

Czy na pewno wiedzieli, w co się pakują? Czy porządnie to sobie przemyśleli? Niby zaręczyny to jeszcze nie ślub, a i ślub w dzisiejszych czasach to nie okowy na wieki. Pary rozwodzą się, jakby brały urlop, ale… zaręczyny brzmiały poważniej niż zwykłe randkowanie czy chodzenie ze sobą.

– Ciociu, jestem taka szczęśliwa! Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo! Giovanni niemal nosi mnie na rękach. Chce tu otworzyć firmę, bo postanowił zostać dla mnie w Polsce na stałe. Czy to nie cudowne?

Lusia promieniała. Nie chciałam być hamulcowym dla jej entuzjazmu, jak Bożena, ale ciut sceptycyzmu nie zaszkodzi.

– No to ładnie, bardzo ładnie, gratuluję… A co dokładnie chce robić?

– Będziemy sprowadzać z Włoch tamtejsze frykasy i sprzedawać je tutaj. Wino, oliwę, wędliny, oliwki, słodycze… Jego rodzina ma sieć sklepów, więc pomoże nam znaleźć najlepsze produkty.

– I myślisz…

– Pójdzie, pójdzie, bez obaw. W wielu miastach są już takie delikatesy i kolejki się ustawiają jak w komunie za papierem toaletowym. Zresztą w razie czego mamy plan B i pójdziemy w restaurację. Sprowadzimy jego siostrę, która jest szefem kuchni w tamtejszej restauracji, rozkręcimy coś tutaj wspólnie.

Lusia najwyraźniej miała już gotowy plan na życie

Przedstawiła mi Giovanniego, który ujął mnie swoją grzecznością i dołeczkami w policzkach. I bardzo dobrze mówił po polsku. Czego Bożena się czepiała, to ja nie wiem. Adorował Lusię, aż miło było patrzeć. Bardzo mi się podobało, z jakim uczuciem się do niej odnosił.

– Kochani, życzę wam wszystkiego, co najlepsze – powiedziałam na koniec wizyty. – Gdybyście czegoś potrzebowali, możecie na mnie liczyć.

Nie miałam pojęcia, co ostatecznie wyjdzie z ich śmiałych planów, ale zamierzałam im kibicować. Moja siostra pomyliła się w ocenie Giovanniego. Może nie wyglądał jak potomek Piasta Kołodzieja, ale kochał jej jasnowłosą, niebieskooką córkę z południową gorliwością, chciał przenieść całe swoje życie do Polski, byle być blisko Lusi…

To wszystko mało? Co jeszcze miałby zrobić? Świat podpalić, żeby udowodnić swoje szczere intencje? Nie oglądał się za innymi kobietami, spędzał z Lusią całe dnie. Nie rozumiałam, co tak naprawdę Bożenie nie pasowało w Giovannim, czemu się tak do niego uprzedziła. Czyżby… była ksenofobką?

Miałam nadzieję, że jak go bliżej pozna, zmieni zdanie

Przecież najważniejsze, żeby jej córka była szczęśliwa. A z kim, to już wybór Lucynki, nie ewentualnej przyszłej teściowej. Może po ślubie dotrze do niej, że nie traci córki, lecz zyskuje syna? I że powinna zachowywać się przynajmniej przyzwoicie, jeśli nie potrafi przyjaźnie. Niestety, wszyscy się zawiedliśmy. I to srogo.

Młodzi poczekali na koniec studiów, nim zorganizowali ślub. Skromny, bo nie chcieli brać kredytu na wielkie weselisko. Bożena zapowiedziała, że od niej na ten cel nie dostaną ani grosza, a moich oszczędności przyjąć nie chcieli.

– Ciociu, szkoda wydawać na jedną imprezę gromadzone przez lata pieniądze. Lepiej pojedź sobie na jakąś wycieczkę.

Zawzięli się, spięli i otworzyli sklepik z włoskimi towarami, które dostarczała rodzina Giovanniego. Zarobili, odłożyli i zorganizowali ślub w urzędzie oraz „obiad weselny” dla najbliższych. Mieliśmy okazję poznać rodzinę Giovanniego – jego rodziców, rodzeństwo i kilkoro kuzynów, którzy pojawili się na ślubie. Przeuroczy ludzie, choć rozmawialiśmy głównie za pomocą translatorów w komórkach oraz na migi.

Wystarczyło. Bo w komunikacji wydatnie pomagał nam międzynarodowy język jedzenia oraz miłości do naszych dzieci. Naszych, bo Lusię traktowałam jak córkę, której nigdy się nie doczekałam, a Giovanniego pokochałam jak syna.

A Bożena… Co za wstyd...

Wymówiła się od uczestnictwie w świętowaniu olbrzymią migreną i jeszcze pociągnęła za sobą biednego Waldka, którego od trzydziestu lat trzymała pod pantoflem, i pojechali do domu. Nie da się wyrazić żalu i rozczarowania Lusi, gdy jej rodzice po prostu zostawili ją samą w dniu skromnego wesela.

Giovanni starał się ją pocieszyć, a teściowa co chwilę przytula Lusię, pokazując, że oni gorąco i serdecznie witają ją w rodzinie. Nasza strona niestety się nie popisała…

Od tamtej pory jestem między młotem a kowadłem. Minęło kilka lat, a Bożena nie ustąpiła ani na jotę, choć już dawno powinna zauważyć, że jej córka wiedzie dobre, szczęśliwe życie. Nie tego powinna chcieć matka dla córki?

Niedługo Lusia i Giovanni będą obchodzić siódmą rocznicę ślubu. Mają dwójkę wspaniałych dzieci, czteroletniego Michałka i roczną Łucję. Prowadzą trzy sklepy w trzech różnych miastach, a po nowości jeżdżą do Włoch.

Raz zabrali także mnie, a mama Giovanniego podjęła mnie niczym królową. Przez kilka dni mogłam sycić się wspaniałymi widokami, pysznym jedzeniem i towarzystwem przemiłych ludzi umiejących celebrować życie i kochać najbliższych.

Szkoda, że Bożena nie chce tego dostrzec, nie umie docenić i nie daje sobie szansy na doświadczenie tych cudów.

Co za uparta baba!

Dzwoni do mnie od czasu do czasu i jak zdarta płyta powtarza, jakie to nieszczęście ją spotkało, że jej jedynaczka wyszła za obcokrajowca.

– W dodatku za makaroniarza! – wciąż, nie wiedzieć czemu, ma uprzedzenia do Włochów. – Mogła sobie znaleźć jakiegoś poważnego Anglika albo chociaż Szwajcara…

Chryste! Kusiło mnie, by rzucić słuchawką albo w kilku żołnierskich słowach powiedzieć wreszcie, co myślę o jej zachowaniu. Ale byłam taka, jaka byłam, więc zaciskałam zęby i słuchałam jej tyrad, potakując co któreś zdanie, nie tyle na znak zgody, ile by dać znać, że ciągle jestem przy telefonie.

A potem wpadała Lusia, z koszykiem przysmaków, i skarżyła się, jak ciężko jest żyć bez akceptacji matki. Niby wiedziała, że na zdrowy rozum biorąc, to ona ma rację, a Bożena się myli, czy raczej tkwi w jakimś irracjonalnym uporze, ale… i tak było jej przykro.

Jak wytłumaczyć dzieciom, dlaczego jedna babcia dzwoni co kilka dni i chce je oglądać, choćby przez wideopołączenie, bo mieszka daleko, a druga nie zabiera ich nawet na krótki spacer lub plac zabaw, mimo że mieszka blisko? Starałam się pocieszać Lusię. Próbowałam też jakoś usprawiedliwiać Bożenę, ale czasami zwyczajnie brakowało mi słów, bo ile można kłamać?

Widziałam, smutek w oczach siostrzenicy, tęsknotę za matką i nie wiedziałam, jak sprawić, żeby ten smutek zniknął.

– Gdyby nie ty, ciociu, już dawno bym się poddała i wyjechała na stałe do Włoch. Tam przynajmniej czuję się kochana przez matkę mojego męża.

– Mama też cię kocha – zapewniałam ją. – Tylko… No wiesz, miała zupełnie inną wizję tego, jak potoczą się twoje losy, i… pogubiła się.

– I tyle lat nie może się odnaleźć? Widać nie chce.

Wzdychałam, bo ja też nie rozumiałam jej zachowania

Co jej przychodziło z tego uporu? Nie wiem, czy kiedyś zmądrzeje.

Młodzi jeżdżą do Włoch, łapią trochę słońca, zapoznają dzieciaki z językiem, jedzeniem, krajem pochodzenia ich taty, a przede wszystkim z tamtą częścią rodziny, która rozpieszcza je do granic, i nic dziwnego, skoro mają wnuki do rozpieszczania tylko kilka razy do roku.

Giovanni nie zdradza Lusi, nie utył, nie wyłysiał i coraz lepiej mówi po polsku. Lubię na nich patrzeć, na to, jak się nawzajem do siebie odnoszą, jak się traktują. Z jeszcze większym oddaniem i miłością niż dziesięć lat temu. A swoje dzieci uwielbiają i daliby się za nie pokroić. Jak taką rodzinę można nazywać porażką?

Ja uwielbiam się z nimi spotykać. To iście magiczny czas, kiedy przekrzykujemy się po włosku, polsku, angielsku, mieszamy słowa, jemy pyszności i łączymy się z rodzicami Giovanniego, żeby było jeszcze weselej, bardziej gromadnie i rodzinnie.

Kiedyś wreszcie zdobędę się na odwagę i powiem siostrze, co myślę o jej zachowaniu. Kiedyś jednoznacznie opowiem się po stronie Lusi, zamiast tylko łagodzić to, co powiedziała albo zrobiła jej matka. Mam nadzieję, że wystarczy mi czasu, by tę odwagę w sobie znaleźć. Zanim będzie za późno…

Czytaj także:
„Robert jest jak staw: trwały i pewny, a Adam to potok – płytki, zmienny, ciągle w ruchu. Musiałam któregoś wybrać”
„Dzieci dorosłe, a mamusia dalej taszczy im zakupy i robi pranie. Matki uwielbiają być męczennicami”
„Nie chciałem wracać do rodzinnej wsi. Nie dość, że wspomnienia wróciły, to jeszcze okazało się, że wszyscy tam powariowali”

Redakcja poleca

REKLAMA