Już w chwili, gdy z trójką przerażonych dzieciaków stanęłam w drzwiach mieszkania, które od dwóch lat dzieliłam ze swoim narzeczonym Wojtkiem, zrozumiałam, że to się nie uda.
Zobaczyłam to bardzo wyraźnie w jego oczach. Nie odezwał się jednak ani słowem. Odczekał, aż naszykuję dzieciom kolację i położę je spać. Dopiero wtedy posadził mnie na kanapie w salonie i stojąc przede mną, zadał pytanie, które zniszczyło między nami wszystko:
– Czy ty oszalałaś, Gośka? Po co je tu przywiozłaś?
Patrzyłam na niego, mrugając oczami, żeby się nie rozpłakać. Niemożliwe, żeby to był mój Wojtek, ten sam, którego tak kochałam. Zamiast dać mi wsparcie, którego od niego oczekiwałam, zaczyna mnie atakować.
– A co miałam zrobić? – zapytałam w końcu bardzo cicho. Kiedy nie odpowiadał, powtórzyłam głośniej. – Zostawić je sąsiadom? Oddać do domu dziecka? A może po prostu wyjść, zamknąć za sobą drzwi i udać, że nic się nie stało?! – coraz bardziej podnosiłam głos. Czułam, że jeszcze chwila, a wpadnę w histerię.
– Nie wiem co – Wojtek nie spuszczał ze mnie wzroku. – Nie zamierzasz chyba wziąć sobie na wychowanie trójki dzieci? Są różne rozwiązania. Rodziny zastępcze…
– Zamknij się! – przerwałam mu gwałtownie. – Zamilknij, nic już więcej nie mów.
– Ale… – próbował jeszcze coś powiedzieć, ale mu nie pozwoliłam.
– To są dzieci mojej siostry, rozumiesz? Moja jedyna rodzina. Nie oddam ich. Nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że to zrobiłam – dokończyłam coraz ciszej drżącym od łez głosem.
Wypadek, w którym zginęła moja starsza siostra Zosia i jej mąż, był zaledwie dwa tygodnie temu. Moja rozpacz była świeża. Nie doszłam jeszcze do siebie, nie pozbierałam się, ale musiałam zająć się trojgiem osieroconych dzieci, z których najstarsza Kasia miała dopiero dziesięć lat.
Oczekiwałam od Wojtka wsparcia i pomocy, ale już wiedziałam, że raczej ich nie dostanę. Najwyraźniej nie chciał brać sobie na głowę problemu. Fakt, zawsze lubił żyć wygodnie. Nie potrafiłam już powstrzymać łez, rozpłakałam się. Przytulił mnie jakoś niepewnie.
– Zostawmy to – stwierdził. – Połóż się, jutro porozmawiamy, coś wymyślimy.
Ja właściwie nie chciałam nic wymyślać, podjęłam już decyzję. Niezależnie od moich obaw nie mogła być inna. Następny tydzień spędziłam jak w transie. Wzięłam urlop w pracy, ale nie miałam pojęcia, co zrobię dalej.
Na razie musiałam załatwić szkołę dla Kasi i przedszkole dla Jasia. Największy problem miałam z Amelką. Była jeszcze mała i bardzo związana z Zosią. Płakała po nocach i wołała mamę.
Z całej trójki chyba tylko Kasia rozumiała, co się stało, choć może nie do końca, bo i ona patrzyła na mnie z ogromnym napięciem i błaganiem w szarych oczkach, kiedy Amelka po raz kolejny pytała: „A kiedy wróci mama? Gdzie jest?”. Może i Kasia się łudziła, że odpowiem: „Mama wróci jutro, pojutrze, za tydzień…”.
Wojtek przemykał po mieszkaniu z dziwnym wyrazem twarzy i w milczeniu. Widziałam, że ma dosyć. Ja też byłam zmęczona i przerażona. Nigdy dotąd nie opiekowałam się dziećmi. Zajmowałam się sobą, Wojtkiem i swoją karierą. A teraz? Czułam, że moja praca w agencji reklamowej też się posypie, będę musiała poszukać czegoś innego, mniej wymagającego i absorbującego.
– Gosia, musimy porozmawiać – Wojtek w końcu nie wytrzymał. – Tak dłużej być nie może.
– Jak? – spojrzałam na niego pytająco. Oczywiście wiedziałam, co ma na myśli, ale wolałam udawać, nie chciałam mu ułatwiać.
– One nie mogą zostać u nas na zawsze – powiedział.
– Zostaną – powiedziałam stanowczo. – Nie mają nikogo oprócz mnie, oprócz nas – poprawiłam się.
– Przecież mają babcie, dziadków.
Spojrzałam na niego jak na kogoś zupełnie obcego
Przez moment miałam wrażenie, że naprawdę stał się dla mnie obcy. Przecież moja i Zosi mama od wielu lat mieszkała we Włoszech z nowym mężem. Nasz ojciec miał żonę kilkanaście lat młodszą od siebie i dzieci niewiele starsze od Kasi. Rodzice szwagra byli już staruszkami i sami wymagali opieki. Mieli tylko jednego syna.
Kto niby miał się w tej sytuacji zaopiekować Kasią, Amelką i Jasiem? Wojtek przecież o tym wszystkim wiedział, a zachowywał się, jakby nie miał o niczym pojęcia. Nie miałam pojęcia, co powinnam mu powiedzieć. Przecież nie będę wyjaśniać spraw, które dla nas obojga są jasne i proste.
– Gadasz, jakbyś się wczoraj urodził – mruknęłam.
– Gośka, nie urodziłem się wczoraj. Ja tylko chciałbym, żebyś zrozumiała. Bardzo cię kocham, ale nie dam rady opiekować się trójką obcych dzieci.
– To nie są obce dzieci! – zdenerwowałam się. – To są dzieci Zosi, mojej jedynej siostry – powiedziałam.
W tym momencie zobaczyłam, że Wojtek patrzy gdzieś poza mną. Odwróciłam się gwałtownie, w drzwiach stała Kasia.
Miała oczy pełne łez
– Oddasz nas, ciociu? – zapytała cichutko.
Przypadłam do niej w jednej sekundzie.
– Nigdzie i nikomu was nie oddam – przytuliłam drżącą dziewczynkę. – Zostaniecie ze mną na zawsze – obiecywałam, ale Kasia nadal zerkała w stronę Wojtka. Musiała słyszeć wszystko, co mówił. Czułam, że znalazłam się w patowej sytuacji, jeszcze moment i będę zmuszona wybierać między dziećmi a Wojtkiem.
Wyszło jednak na to, że to Wojtek zdecydował i wybrał za mnie. Dwa tygodnie później oznajmił mi, że się wyprowadza.
– Przykro mi, ale dłużej nie dam rady – dodał, kiedy patrzyłam na niego zaskoczona.
Aż otworzyłam usta z wrażenia. Wiedziałam, że jest niezadowolony z zaistniałej sytuacji, wiedziałam, że jest między nami źle, ale nie sądziłam, że tak po prostu powie, że ode mnie odchodzi. Teraz, kiedy najbardziej go potrzebowałam, jego pomocy, wsparcia, on mnie zostawia. Stwierdza, że nie da rady, i zostawia mnie samą z dziećmi, z żałobą, z problemami. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie potrafiłam wykrztusić słowa.
– Powiedz coś – odezwał się Wojtek, kiedy milczałam.
– Wynoś się, nie chcę na ciebie patrzeć – chciał, to się odezwałam. Nie czekałam na jego reakcję, poszłam do dzieci. Amelka z Jasiem układali klocki na podłodze, a Kasia stała przy drzwiach. Byłam pewna, że podsłuchiwała. Miała tyle lęku w oczach, musiała wszystko słyszeć.
– Wujek się wyprowadza przez nas? – wyszeptała.
– Nie, kochanie – zaprzeczyłam, ale widziałam, że mi nie wierzy.
– Wujek nas nie lubi, nie chce, żebyśmy tu byli – teraz już nie pytała, po prostu stwierdzała fakt.
– Ale ja was kocham – przytuliłam dziewczynkę. – Zawsze będziecie ze mną, niezależnie od wszystkich wujków – drugą ręką przygarnęłam Amelkę, która już wykrzywiła buzię do płaczu. – Nie płacz, Amelko – poprosiłam.
Wiedziałam, że po niej natychmiast rozpłakałby się Jaś, a potem to już nastąpiłby cały armagedon. Tym bardziej, że sama miałam wielką ochotę się rozpłakać.
Kolejne tygodnie były naprawdę bardzo ciężkie. Dzieci tęskniły za rodzicami, nie potrafiły się przyzwyczaić do nowej szkoły i przedszkola. Jaś zaczął się moczyć w nocy, Amelka płakała przez sen, a Kasia prawie przestała się odzywać, tylko patrzyła na mnie takimi strasznie smutnymi oczami. Bałam się, że nie obejdzie się bez psychologa. Chyba nie umiałam im pomóc. Sama byłam w żałobie po śmierci siostry, i chyba też po odejściu Wojtka.
Pewnego dnia niespodziewanie odwiedziła mnie koleżanka z pracy. Stała w drzwiach z dwiema wielkimi papierowymi torbami w rękach, a ja w przedpokoju ze zdziwioną miną. Nigdy właściwie nie byłyśmy szczególnie zaprzyjaźnione, po prostu czasem rozmawiałyśmy w pracy o błahych sprawach.
– Wpuścisz mnie? – zapytała w końcu. Odsunęłam się z przejścia, a Baśka weszła prosto do kuchni, położyła torby na stole i szeroko uśmiechnęła się do Kasi, która jej się przyglądała.
– Jestem Basia – wyciągnęła rękę do małej. – Mogę być waszą ciocią. Przyniosłam trochę niespodzianek – zaczęła wyciągać z toreb słodycze i kolorowe zabawki.
– Co cię do mnie sprowadza? – zapytałam w końcu.
– Powiem szczerze, że szef – wyjaśniła.
– Prosił, żebym do ciebie przyszła, zapytała, co słychać, kiedy wrócisz do pracy i jak sobie dajesz radę.
– Żartujesz, prawda?
– Nie.
– A te wszystkie rzeczy? – wskazałam na torby.
– A nie, prezenty są ode mnie, dla dzieciaków. Weźcie sobie wszystko – zgarnęła zabawki ze stołu i wetknęła w ręce Kasi. – To dla was, bawcie się, a my napijemy się kawy. Poczęstujesz mnie? – odwróciła się w moim kierunku.
Pokiwałam głową i włączyłam ekspres
Czułam się niepewnie, wszędzie miałam bałagan, sama byłam nieuczesana i w starych dresach. Poza tym cały czas śledziły nas wyczekujące oczy dzieciaków. Dopiero kiedy usiadłyśmy przy stole nad kawą, Baśka zapytała:
– No to powiedz, jak sobie radzisz?
Oparłam głowę na dłoniach, z trudem powstrzymywałam płacz. Byłam chyba na granicy załamania.
– W ogóle sobie nie radzę – mruknęłam.– Nie umiem zajmować się dziećmi.
– A Wojtek ci nie pomaga?
– Wojtek się wyprowadził.
Baśka zamrugała oczami ze zdziwieniem.
– Jak to się wyprowadził?
– Normalnie – warknęłam ze złością, chociaż przecież nic mi nie zawiniła. – Powiedział, że nie będzie wychowywał cudzych dzieci, że go to przerosło. I się wyprowadził – dokończyłam załamującym się głosem.
Baśka długo milczała, kilka razy otwierała usta, jakby chciała coś powiedzieć, i zamykała je z powrotem bez słowa. Wreszcie wstała.
– Nie ma nikogo innego, kto by się nimi zaopiekował? – zapytała.
– Nie ma. Nikomu ich nie oddam, przestańcie mnie wreszcie o to pytać.
– W takim razie musisz się ogarnąć.
– Przestań się wymądrzać – czułam, że jeszcze chwila i wyrzucę ją za drzwi.
– Gosia, ja się nie wymądrzam – odpowiedziała spokojnie. – Ja chcę ci pomóc, wiem, ile pracy, troski i wysiłku wymaga opieka nad trójką dzieci, a jeszcze dzieci po traumie…
– Niby skąd to wiesz?
– Nieważne. Słuchaj, musisz znaleźć panią, która będzie ci pomagała, będzie przychodziła, sprzątała, gotowała, zajmowała się dziećmi podczas twojej nieobecności. Sama musisz wrócić do pracy. Szef też nie będzie czekał na ciebie w nieskończoność. On rozumie, że wypadek, że śmierć, że żałoba, ale po prostu potrzebuje kogoś na twoje miejsce. Rozumiesz, co do ciebie mówię?
– Rozumiem.
– No więc dawaj, szukamy pani do prowadzenia domu.
Baśka wzięła wszystko w swoje ręce. Mniej więcej po tygodniu znalazłyśmy, z niewielką pomocą mamy Baśki, panią Krysię, a właściwie babcię Krysię dla moich maluchów. Bardzo się bałam zostawić dzieci z obcą osobą. One jeszcze nie doszły do siebie po śmierci rodziców, a tu znowu zmiany.
Młodsze jednak szybko przykleiły się do pani Krysi, natychmiast zaczęły nazywać ją babcią. Gorzej było z Kasią, która robiła wszystko, co się jej kazało, była posłuszna, ale tak smutna i milcząca, że żal było patrzeć.
– Kasi trzeba załatwić terapię – powiedziała któregoś dnia Baśka. – Mam przyjaciółkę po psychologii.
Nie byłam pewna, ale nie protestowałam. I znów się okazało, że Baśka miała rację. Wizyty u pani Agnieszki okazały się dla Kasi zbawieniem.
Dziewczynka z dnia na dzień jakby zaczęła wracać do życia. Mnie powrót do pracy też pomógł. Powoli układałam sobie życie z trójką małych siostrzeńców i babcią Krysią, która bardzo szybko stała się dla nas prawie jak członek rodziny. Brakowało mi tylko Wojtka, który długo się nie odzywał. Nawet nie wiedziałam, gdzie teraz mieszka.
Chwilami nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu się wyprowadził, zdawało mi się, że to jakiś zły sen. Przecież tyle razy powtarzał jak bardzo mnie kocha, a tu raptem zabrał swoje rzeczy i znikł. Zadzwonił do mnie dopiero po kilku tygodniach z pytaniem, jak chcę podzielić mieszkanie. Fakt, należało do nas obojga, ale nie chciałam się wyprowadzać. Dzieci już się przyzwyczaiły, nie chciałam znowu fundować im zmiany, a w mieszkaniu po Zosi i Jarku mieszkać nie mogliśmy.
Nie dałabym rady, ani ja, ani dzieci.
– Spłacę cię – powiedziałam krótko. Miałam trochę oszczędności, a zaraz następnego dnia zaczęłam załatwiać kredyt. Pragnęłam jak najszybciej mieć to już za sobą, brakowało mi sił na jakiekolwiek kontakty z Wojtkiem. Ciągle go jeszcze kochałam, ale uważałam za tchórza, który się przestraszył i uciekł od problemów.
Za jednym zamachem straciłam siostrę, szwagra i narzeczonego. Zostało mi troje kochających mnie bezwarunkową miłością dzieciaków. A na dodatek zyskałam babcię Krysię i Baśkę, która stała się moją prawdziwą przyjaciółką.
Czytaj także:
„Chciałam zafundować wesele, a wnuk wymyślił, że chce mieć ślub na Giewoncie z garstką gości. Niedoczekanie!”
„Żona przyprawiła mi rogi i próbowała oskubać z kasy. Po rozwodzie ta wariatka nękała mnie i groziła, że się zabije"
„Dwukrotnie straciłem rodzinę. Matka mnie porzuciła, a rodzice zastępczy zwrócili do domu dziecka jak rzecz"