„Chciałam zafundować wesele, a wnuk wymyślił, że chce mieć ślub na Giewoncie z garstką gości. Niedoczekanie!”

Ślub na Giewoncie fot. Adobe Stock, Olga Korowacka
„Kto sponsoruje, ten warunki dyktuje - ja nie dam pieniędzy na te nowomodę. Fanaberia wnuka to sprzeciw wobec tradycyjnych wartości. Kto to słyszał, by sobie przysięgać na jakiejś górze?!”.
/ 24.08.2021 09:48
Ślub na Giewoncie fot. Adobe Stock, Olga Korowacka

Przepraszam bardzo, ale skoro daję pieniądze na jakiś cel, to chyba logiczne, że ma być tak, jak ja chcę? A już w sprawie wesela nie odpuszczę!

Nigdy nie byłam biedna, a że umiem oszczędzać, to teraz, gdy przeszłam na emeryturę, uzbierała się na moim koncie niezła sumka. Ale bez obaw, wcale nie miałam zamiaru zatrzymać wszystkiego dla siebie! Rodzina dobrze wie, że mam pieniądze, i czasami chce mi się śmiać, gdy widzę, jakie robią podchody, żeby coś wyłudzić dla siebie.

Syn nawet posunął się kiedyś do kłótni ze mną. Chciał kupić sobie nowy samochód, ale odmówiłam mu udzielenia pożyczki.

– Mamo, przecież masz tyle kasy, po co ci ona? – denerwował się. – Dobrze wiesz, że jak ty mi nie pożyczysz, to będę musiał wziąć kredyt i płacić odsetki. Przecież nie chcę dostać tych pieniędzy, oddam ci je!

– Już ja cię dobrze znam – pokiwałam głową. – Zawsze coś ci wypada, jak trzeba zwrócić pożyczkę.

– Oj, przesadzasz, mamo – lekko się speszył. – A poza tym nie o to chodzi. Po co kisisz te pieniądze? Na co ci one?

– Dla poczucia bezpieczeństwa – powiedziałam poważnie, chociaż dobrze wiedziałam, że ledwie powstrzymał się przed stwierdzeniem, że do grobu ich nie zabiorę. – A zresztą, to chyba moja sprawa, prawda? Uważam, że niepotrzebny ci nowy samochód. Toyota ma dopiero cztery lata i świetnie się sprawuje. A ja fanaberii sponsorować nie będę, i tyle.

Obraził się, ale nie na długo

Po kilku tygodniach znowu przyszedł po prośbie. Tym razem dałam mu trochę pieniędzy, bo potrzebował na remont. Sąsiad zalał mu mieszkanie i musiał wymienić panele w przedpokoju. Jak widzę, że któreś z moich dzieci rzeczywiście czegoś potrzebuje, to bez oporów sięgam do kieszeni. A raczej do konta, bo przecież tam trzymam oszczędności. Jak córka się rozchorowała, zafundowałam jej sanatorium. Opłacam też większość czesnego mojej wnuczki, bo wymyśliła sobie studia prywatne, i to dość drogie. Ale widzę, że dziewczyna się uczy, więc jej pomagam.

Staram się obdzielać wszystkich w rodzinie sprawiedliwie, w ramach ich potrzeb. Naturalnie to ja decyduję, co kto potrzebuje, no ale chyba mam do tego prawo? W końcu to ja zgromadziłam fundusze! Jak na razie najmniej dostał ode mnie wnuk. Daję mu co jakiś czas kieszonkowe, i to spore, zawsze też dofinansowuję mu wakacje, dołożyłam się do prawa jazdy. Ale już samochodu mu nie kupiłam!

Po pierwsze, uważam, że był za młody, miał dopiero 22 lata. A poza tym zawsze byłam zdania, że pierwszy samochód każdy musi kupić sobie sam. Dopiero wtedy doceni jego wartość i nauczy się go szanować. Nie wiem, czy Radek był z tego powodu na mnie zły. Pewnie trochę się rozczarował, bo z tego, co wiem, to mówił swojej siostrze, że miał nadzieję pojechać autem na wakacje. No trudno, nie wszystkie marzenia się spełniają…

A na wakacje pojechał wtedy do Norwegii, dołożyłam się!

Tradycja, moi mili, to rzecz święta

Mam już plan, do czego mu się dołożyć. Otóż Radek od kilku lat chodzi z Anią. Sympatyczna dziewczyna, zawsze kibicowałam ich związkowi. Kiedy zaręczyli się dwa lata temu, byłam przeszczęśliwa. Zafundowałam im wspólny wyjazd do Pragi, bo Ania koniecznie chciała obejrzeć most Karola. I już wtedy postanowiłam, że to ja opłacę ich wesele. Naturalnie powiedziałam im o tym, bo przecież musieli wiedzieć, że gdy tylko podejmą decyzję, nie muszą się martwić o fundusze. Ucieszyli się i wyznali, że chcą się pobrać zaraz po obronach prac magisterskich.

Ślub miałby się odbyć mniej więcej teraz… No właśnie, miałby… Mniej więcej rok temu wróciłam do tematu, żeby im przypomnieć, że nie muszą się martwić o pieniądze, lecz najwyższy czas zająć się formalnościami. Ania i Radek ochoczo przytaknęli, i umówili się ze mną na obiad, żeby omówić szczegóły.

I tu pojawiły się problemy

Kiedy mówiłam, że opłacę ich wesele, myślałam o tradycyjnym, polskim. W sali z orkiestrą, z co najmniej trzema gorącymi posiłkami i setką gości. Byłam, co prawda, nastawiona na to, że będą się targować o to, ilu znajomych mogą zaprosić, ale na to, co usłyszałam, nie byłam przygotowana!

– Babciu, my nie chcemy tradycyjnego wesela – oznajmił Radek. – Wiesz, że naszą pasją są góry. Już dawno postanowiliśmy, że pobierzemy się na Giewoncie. Chcemy złożyć przysięgę w miejscu, które oboje kochamy.

– I wesele miałoby być w Zakopanem? – zapytałam podejrzliwie, przeliczając w myślach, ile dudków przyjdzie mi zapłacić za tę fanaberię. – Poza tym, jak wy to sobie wyobrażacie? Że wszystkie starsze ciotki i wujkowie wdrapią się na górę?

– No właśnie… – Radek miał niepewną minę i pojęłam, że ten Giewont to dopiero preludium! – Wiesz, babciu, my nie chcemy zapraszać całej rodziny. Najbliższe osoby, oczywiście tak. Ale powiedz mi, po co na przykład ma na mój ślub przyjeżdżać ciocia Krysia, którą znam tylko ze słyszenia?

– To siostra dziadka – oburzyłam się.

– Wiem, ale ja nie widziałem jej na oczy – powiedział Radek. – Tak samo jak wujka Zbyszka z Radomia czy jakiejś tajemniczej kuzynki z Gdańska. Czy oni nas kiedykolwiek zaprosili?

– Ja i twoja mama byłyśmy na ślubie wujka Zbyszka! – potwierdziłam.

– Czterdzieści lat temu! – wnuk wzruszył ramionami. – A przecież oni też mają dzieci, nie? I chyba te dzieci też brały śluby, prawda?

– Akurat jego dzieci jeszcze nie – pokręciłam głową. – Syn tej z Gdańska się żenił, ale oni chyba w ogóle nie robili wesela, tylko gdzieś pojechali.

– Widzisz? – podchwycił. – My też tak chcemy! Ślub na Giewoncie, a po nim obiad dla najbliższych. A potem chcemy pojechać za znajomymi na skałki. I to wyjdzie taniej niż tradycyjne wesele.

– I ty też tak myślisz? – zapytałam, patrząc na Anię; miałam nadzieję, że zaprzeczy, w końcu uważałam ją za rozsądną dziewczynę.

– Tak – kiwnęła głową, lekko się rumieniąc. – Ja też nie widzę sensu ściągać całej rodziny, z którą i tak nie utrzymujemy kontaktu.

– Nie podoba mi się to – pokręciłam głową. – Jak ślub, to wesele. A ono zawsze było organizowane dla rodziny. To jest tradycja.

Tamtego dnia już więcej na ten temat nie rozmawialiśmy

Za bardzo byliśmy podminowani. Ale miałam nadzieję, że ochłoną, przemyślą sprawę i zadzwonią do mnie. Jednak mijały tygodnie, a oni nie poruszali tego tematu. Chociaż było wiele okazji, na przykład podczas świąt czy moich imienin. Po kilku miesiącach doszłam do wniosku, że sama muszę zacząć rozmowę na ten temat, bo nie zdążymy z przygotowaniami!

– No i co z tym ślubem, wnusiu? – zapytałam Radka przy pierwszej okazji. – Czas płynie, trzeba szukać sali, rezerwować orkiestrę.

– Babciu, ale my naprawdę nie chcemy tradycyjnego wesela – uparł się. – Ja doceniam twoje starania, ale to jest dla nas najważniejszy dzień i chcemy go zorganizować po swojemu.

– Najważniejszy, dlatego powinno być wszystko jak trzeba – podchwyciłam. – Przecież tradycja to gwarancja udanego małżeństwa!

– To zabobony – wnuk spojrzał na mnie jakoś dziwnie. – I nie o to chodzi. Naprawdę, nie chcę spędzać tej nocy w otoczeniu kompletnie nieznanych mi osób. I co z tego, że to rodzina, skoro się z nimi nie spotykam? Ślub chcę wziąć w obecności tych, których kocham i lubię. Już nie mówiąc o tym, że nie widzę sensu wydawania kasy na jedzenie dla obcych dla mnie osób!

– Ale przecież ty za to nic nie zapłacisz – obruszyłam się.

– Babciu, to nie chodzi o pieniądze, tylko o nasze zadowolenie – jęknął. – Chcę wspominać ślub pośród szumiących drzew, czuć wiatr we włosach i mieć przed oczami twarz Ani na tle gór. Chcę widzieć wokół siebie rodziców, ciebie, rodziców Ani, ciocię Krysię i znajomych. Tych, których lubię, z którymi naprawdę chcę dzielić się swoim szczęściem.

– Bardzo to romantyczne, ale nieżyciowe – stwierdziłam kwaśno. – Właśnie tradycyjne wesele będziesz wspominać latami. A teraz jeszcze można mieć film! A z tych gór, to co dzieciom po latach pokażecie?

– Babciu, nie gniewaj się, ale się nie dogadamy… Naprawdę, jestem ci bardzo wdzięczny za to, co chciałaś dla nas zrobić, ale ślub urządzimy po naszemu. No i na tym się skończyło.

Minęły kolejne miesiące, a oni nic nie robią, nie załatwiają. Z tymi górami też cisza, bo przecież nie mają pieniędzy. Ale ja się zaparłam, wezmę ich na przetrzymanie! Wreszcie zmądrzeją.

Czytaj także:
„Mąż mnie zdradził i zarządził rozwód. A ja nie chciałam się rozstawać, chciałam wybaczyć i odbudować nasz związek"
„Moja dziewczyna była chorobliwie zazdrosna, ta wariatka powinna się leczyć. Śledziła mnie, wyzywała moje koleżanki"
„Mój chłopak ma problem z agresją, a ja jestem w ciąży. Kocham go, ale boję się, że kiedyś zrobi krzywdę dziecku"

Redakcja poleca

REKLAMA