Mając 8 lat po raz drugi straciłem rodzinę. Tylu pytań nie zdążyłem im zadać, tylu spraw poruszyć… Najpierw milczałem, obawiając się ponownego zranienia, później wmówiłem sobie, że przeszłość nie ma znaczenia, bo liczy się tylko to, co przed nami.
W pewnym momencie uznałem tak zwyczajnie, po ludzku, że nie wypada drążyć, bo przecież oni zmagali się z demencją i śmiertelnymi chorobami, a teraz… Teraz, nie mam już komu zadać choćby tego najważniejszego pytania – dlaczego mnie odtrąciliście?
Nie byłem łatwym dzieckiem, miłym chłopczykiem, który z uśmiechem recytuje wierszyki przed gośćmi. Za dużo przeszedłem w swoim krótkim życiu, abym umiał okazać miłość ludziom, którzy zechcieli mnie przygarnąć.
Miałem pięć lat, gdy jakaś pani w ciut przyciasnej granatowej garsonce powiedziała do mnie „synku”, a zażenowany pan w szarym sweterku posadził mnie na swoich kolanach.
– Teraz jesteśmy rodziną – powiedział, chrząkając przy tym nerwowo.
Pani uśmiechnęła się i z czułością pogłaskała mnie po włosach.
– Nasz maleńki Adaś… – westchnęła.
Zdziwiłem się, bo wszyscy w domu małego dziecka wołali do mnie Krystian, ale skoro ceną za miłość tych sympatycznych państwa była zmiana imienia, to nie protestowałem.
Pokochałem ich od pierwszego spotkania, kiedy byli dla mnie jeszcze ciocią i wujkiem. Złakniony bliskości i akceptacji wtuliłem się w miłą panią i odważnie nazwałem ją mamą, bo tak bardzo pragnąłem ją mieć.
W oczach kobiety zobaczyłem łzy i wystraszyłem się. Nie chciałem jej zranić.
– To nic, to nic – szeptała bardziej do siebie niż do mnie, a potem i ona, i pan w sweterku wymknęli się na korytarz.
Przywarłem do okiennej szyby i nie pozwoliłem się od niej oderwać aż do wieczora.
Czekałem na każdą ich wizytę i przed każdą drżałem, czy na pewno się pojawią. Znałem już takie historie: widziałem niepotrzebnie rozbudzane nadzieje dzieci, ich ból i rozgoryczenie przeradzające się w ciężkie, przewlekłe choroby.
W dniach wizyt od rana nie byłem w stanie wmusić w siebie kęsa kanapki, bawić się z dziećmi, skupić na czymkolwiek innym od oczekiwania. Moczyłem się każdej nocy przed spotkaniem, a potem płakałem, nie panując nad łzami. Jeszcze przy nich trzymałem fason, jakby intuicyjnie wyczuwając, że nie powinienem zrażać do siebie tych miłych ludzi, rozczarowywać ich niepotrzebnym gestem, zbyt nerwowym zachowaniem. Czymś, przez co być może odtrąciła mnie moja własna matka…
Młodszy brat? Fajnie, będę się z nim bawić
Pewnego dnia wreszcie usłyszałem upragnione zdanie: „Jedziesz z nami, synku, zostaw dzieciom swoje zabawki i ubrania, w domu czekają na ciebie nowe”.
Bez wahania rozdałem wszystko, co miałem: dwa pluszowe misie, trzy koszulki, spodnie, piżamkę, cztery sweterki, bieliznę, kurtkę i samochodzik, i wybiegłem z placówki, nie oglądając się za siebie. Z rozpędu wskoczyłem w swoje nowe życie. Nie wiem, czy nie za szybko, czy nie zbyt zachłannie. A może tak właśnie było mi pisane i cokolwiek bym zrobił, nie odwróciłbym już biegu historii?
Ze wszystkich sił starałem się zaskarbić sympatię rodziców. Ale im mocniej mi na tym zależało, tym częściej popełniałem błędy. Gdy dzisiaj myślę o spędzonych u nich latach, to wiem, że nie zrobiłem niczego strasznego, co mogłoby wykluczyć mnie z ich życia.
Nocne moczenie się? Które dziecko nie reaguje w ten sposób na stres czy zmianę otoczenia? Nieuzasadniony płacz, zazdrość o mamę i nowe zabawki? Zbyt wolne postępy w nauce? Nieśmiałość? Nieumiejętność obronienia swojego zdania? Mnie samego dzisiaj jako ojca nie zaskakuje żadna z tych sytuacji, a moi przyszywani rodzice nie należeli do najmłodszych, więc powinni byli mieć więcej wyrozumiałości.
Jednak oni nie umieli ukryć rozczarowania moim zachowaniem i zbyt wolnymi postępami, a ja byłem bacznym obserwatorem. Kątem oka zauważałem zniechęcenie na twarzy mamy, pustkę w oczach ojca – i zaczynałem jeszcze bardziej zabiegać o ich uwagę.
– Jest taki jak ty w dzieciństwie! – śmiała się babcia, widząc moją nieśmiałość.
– Co też mama mówi! – obruszał się ojciec.
– Mówię, jak jest, przypomina ciebie. Nie wyparłbyś się go, ale to chyba dobrze? – nie przestawała się uśmiechać.
Babcie od razu uznały mnie za swojego. Podbicie serc dziadków zajęło mi więcej czasu, ale i oni w końcu uznali mnie za członka rodziny, prawie wnuka. Po dwóch i pół roku byłem przekonany, że wrosłem w tę rodzinę.
– Jestem w ciąży, a to znaczy, że będziesz miał brata – oznajmiła mi pewnego dnia mama. – Kochanego młodszego braciszka. Ależ to życie się plecie… Już myślałam, że nigdy nie będę mieć dzieci, a teraz zostanę matką dwóch łobuziaków. Cieszysz się? – zapytała.
Uśmiechnąłem się, bo wyobraziłem sobie idealnego kompana zabaw. Mamy brzuch się powiększał, a ja cieszyłem się, słuchając jej opowieści o żyjącym w niej stworku. Gdy po porodzie wróciła do domu z małym zawiniątkiem w ramionach, przyniosłem bratu najładniejsze swoje samochodziki.
– Jest jeszcze za mały, żeby się z tobą bawić! – roześmiali się rodzice.
Co takiego zrobiłem? Będę grzeczny, obiecuję
Jaś był bardzo absorbującym dzieckiem. Płaczliwym i wymagającym ciągłej uwagi mamy. Rósł powoli, niemrawo ssąc jej pierś, często miewał kolki i nieokreślone bóle. Zmęczonej i coraz bardziej rozdrażnionej mamie nie starczało czasu ani sił dla adoptowanego syna. Tata w ogóle niewiele zajmował się domem i dziećmi, więc musiałem sam zaopiekować się sobą. Przez rok starałem się odnaleźć w nowej roli, jednak na ile może być odpowiedzialne dziewięcioletnie dziecko?
Nie wiem, czemu mama nie poprosiła o pomoc którejś z babć czy cioć. Nie wiem, dlaczego nie wynajęła opiekunki i tak łatwo się poddała… Faktem jest, że nie zdążyłem nawet znienawidzić swojego młodszego braciszka, kiedy usłyszałem:
– Musimy się z tobą rozstać, Adasiu… Wybacz.
Tak bardzo się wtedy zdenerwowałem, że do dzisiaj nie pamiętam zawiłego tłumaczenia rodziców, dlaczego podjęli taką decyzję. Czułem jedynie, że coś zepsułem, gdzieś popełniłem błąd, więc zacząłem ich gorączkowo przepraszać za swoje wymyślone, błahe winy.
– Nie utrudniaj, Adasiu, to już postanowione. Jutro jedziesz do domu dziecka – uciął temat tata i kazał mi położyć się spać.
Przez całą noc szumiało mi w głowie. Z przerażenia zmoczyłem łóżko, ale nie uroniłem nawet jednej łzy. Nie byłem w stanie, zbyt zdruzgotany odtrąceniem.
– Widzisz, on nas rozumie. Mądry chłopak – powiedział do mamy tata, interpretując opacznie mój brak łez.
Rzeczywiście odwieźli mnie następnego ranka. Nawet nie pozwolili mi pożegnać się z kolegami z podwórka, rodziną ani bratem. Zapakowali mnie do samochodu jak zbędną rzecz i odstawili do domu dziecka.
– Będziemy cię odwiedzać – powiedziała matka, nie patrząc mi w oczy.
Nie umiem i nie chcę opisywać, co się ze mną wtedy działo. Zbyt bolesne są to wspomnienia, zbyt straszne.
– Pomyśl, że wyjechałeś do szkoły z internatem – poradziła mi babcia, mama mamy, która stanęła w progu domu dziecka już następnego dnia po moim przyjeździe.
Nie kryła oburzenia i szczerze przepraszała mnie za swoją córkę.
– Nie tak ją wychowywałam, nie tak – powtarzała załamana, tuląc mnie do siebie.
Gdy kilka miesięcy później umarła na raka, straciłem najbliższą mi osobę. Owszem, rodzice dotrzymali słowa i pojawiali się u mnie przynajmniej raz w miesiącu. Czasem rzadziej, jeśli Jaś chorował, czasem częściej. Zabierali mnie gdzieś na wakacje albo do domu na święta. Cieszyłem się na każde spotkanie z nimi, każdy przejaw sympatii z ich strony.
Jak bezdomny psiak żywiłem się resztkami uczuć z pańskiego stołu, merdałem ogonkiem, szczęśliwy, że dostałem choć ten jeden dzień, te trzy godziny w miesiącu…
Wizyty w domu, który kiedyś był moim, rozdzierały mi serce. Czułem się tak, jakbym konał, patrząc na Jaśka biegającego po moim pokoju, bawiącego się w moim łóżku, siedzącego przy stole na moim dawnym miejscu. Tulił się do matki, przekomarzał z ojcem, niszczył zabawki, rzucał ubraniami – traktował swoje życie jako coś pewnego. Należne mu bezwarunkowo, bo w przeciwieństwie do mnie był ich biologicznym synem. W dodatku słabym.
– Jaś ma kłopoty z sercem. Jaś cierpi na ADHD. Jaś jedzie na obóz. Jasia trzeba odebrać z rehabilitacji. Jasiowi należy poświęcać jeszcze więcej uwagi. Uważaj na Jasia! Musisz być za niego odpowiedzialny – słyszałem ciągle.
Aż dziw, że z zazdrości nigdy nie skrzywdziłem tego chłopca.
Jednak gdy ja kiedyś na urodziny dostałem znoszony zegarek po dziadku, a w tym samym roku brat otrzymał swój pierwszy w życiu, nowy samochód – coś we mnie pękło. Nie byłem materialistą. Nie chodziło o ten kawałek złomu, którym Jasiek miał się cieszyć przez najbliższe lata, tylko o różnicę w traktowaniu nas. Podziękowałem za zegarek i więcej nie odezwałem się do rodziców.
Z ich błędów wyciągnąłem wnioski dla siebie
Wyjechałem za pracą, skończyłem studia podyplomowe, jakimś cudem poznałem wspaniałą dziewczynę z dobrego, ciepłego domu, która zechciała zostać moją żoną. Tym razem już ostrożniej wszedłem w nowe życie, ze wszystkich sił starając się stłumić strach, że kolejna rodzina zrozumie, jak niewiele jestem wart, i mnie odtrąci.
Chyba dopiero przy drugim dziecku poczułem wreszcie, że jestem u siebie. Że mój obecny dom zawsze już będzie należał do mnie, a moja żona zostanie ze mną aż do śmierci, bo kocha mnie do szaleństwa, wybaczając wszelkie dziwactwa.
Ola jednak zna moją przeszłość i może dlatego rozumie mój strach. Może też opowiedziała moją historię teściom, bo ci nigdy nie pytali, dlaczego nie wspominam o rodzicach, nie zapraszam ich do siebie.
– Ty jesteś dobrym człowiekiem, nie musimy z niczego cię rozliczać – mawiał teść.
Sądziłem, że tak będzie już zawsze – ja i moje nowe życie bez przeszłości, ale pewnego dnia odebrałem telefon.
– Synku, przyjedź, proszę, potrzebujemy cię z tatą – usłyszałem głos przybranej mamy.
Rzuciłem wszystko. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, wsiadłem w samochód i jeszcze tego samego dnia byłem u nich. W pierwszej chwili nie poznałem domu ani jego mieszkańców. Budynek stał się zaniedbaną ruiną, ogród porosły chwasty, płot chylił się ku upadkowi – jak jego właściciele. Wychudzona i blada matka rzuciła mi się na szyję. Ojciec nie był nawet w stanie podnieść się z fotela.
– Jest po kolejnym udarze. Ledwie chodzi, robi pod siebie, lepiej, żeby się nie ruszał – wyjaśniła mama, wierzchem dłoni ocierając łzy. – Ile to już lat nie wiedziałam cię, synku? – zapytała, wpatrując się we mnie dziwnie wyblakłymi oczami.
– Dwanaście – wyjaśniłem i zrobiło mi się przykro, że ich porzuciłem bez słowa wyjaśnienia. – Jak mnie znalazłaś? – zmieniłem trudny dla mnie temat.
– Długo by opowiadać, ważne, że jesteś – przytuliła się do mojego ramienia.
Zadrżałem, czując jej dotyk. Tyle lat czekałem na tę chwilę uwagi…
– Synku?
– Tak?
– Nie jest z nami dobrze – wyszeptała i uciekła wzrokiem przed moim spojrzeniem.
Nie musiała nic mówić.
Widziałem przecież, że oboje są cieniami dawnych siebie. Dwanaście lat… Tyle wystarczyło, żeby ich życie obróciło się w ruinę? Przecież nie byli jeszcze tacy starzy, a oboje wyglądali, jakby stali nad grobem!
– A gdzie Jasiek? Dlaczego wam nie pomaga? – nie wytrzymałem zły na brata.
– Śpi na górze – dodała pośpiesznie mama. – I lepiej go nie budźmy.
Po chwili wiedziałem już wszystko. Mój brat był alkoholikiem i hazardzistą. Nigdy nie skalał się pracą, bo nie musiał. Rodzice dawali mu wszystko, czego potrzebował, nie oczekując nic w zamian. Zaczynał i kończył tyle kierunków studiów, że sam nie pamiętał ich nazw. Po ostatniej nieudanej próbie oznajmił rodzicom, że skończy ze studenckim życiem, ale pracy szukać nie zamierza. Chyba że w biznesie, bo od razu widział siebie w fotelu prezesa wielkiej międzynarodowej firmy.
Rozgoryczony życiem, długami i kolejnymi nieudanymi biznesami zaczął pić. Potem wymyślił, że odkuje się, grając w ruletkę i w karty.
– Wkrótce stracimy ten dom, synku – jęknęła mama. – Zlicytuje nas komornik i wyrzuci na bruk, ale nie wiń Jaśka. On zawsze był słaby, nie to co ty…
Nie miałem tyle pieniędzy, żeby spłacić długi brata, lecz zaopiekowałem się rodzicami. Po licytacji umieściłem ich w domu pomocy społecznej, co nie było proste. Brat trafił do noclegowni, za co znienawidził mnie do końca. Sądził, że wynajmę całej trójce jakieś mieszkanie, ale ja nie miałem takich pieniędzy i nie chciałem też pakować się w kolejne kłopoty.
Byłem przy moich przybranych rodzicach aż do końca. Przez następne osiem lat ich życia. Opłaciłem im dobrych opiekunów. Gdy trzeba było, fundowałem najdroższe lekarstwa. Odwiedzałem ich w każdy weekend, karmiłem ich, myłem, jeśli zaszła taka potrzeba, pomagałem się ubrać, rozpieszczałem smakołykami mojej żony i teściowej, a wreszcie poznałem oboje z moją rodziną.
– Jesteś wspaniałym człowiekiem – powiedziała po ich pogrzebach moja żona.
W odpowiedzi wzruszyłem tylko ramionami.
Rodzice nigdy nie wyjaśnili mi, dlaczego ze mnie zrezygnowali, nie przeprosili za swoje zachowanie, chyba do końca nie widzieli w nim nic złego albo widzieć nie chcieli… W sumie na swój sposób byli przy mnie, choć ja nigdy nie zostawiłbym swoich dzieci. Nie odrzuciłbym jednego na rzecz drugiego, choćby nie płynęła w nim nawet kropla mojej krwi.
Nigdy nie zrozumiem tych ludzi i chyba nigdy nie przestanę też myśleć o tym, co mi zrobili, ale z ich błędów wyciągnąłem wnioski. Nie faworyzuję swoich dzieciaków. Nie rozpieszczam ponad miarę. Kocham je i każdego dnia jestem wdzięczny losowi, że kręte ścieżki mojego życia zaprowadziły mnie do nich.
Czytaj także:
„Złamała mi serce, wyrzuciła jak zużytą rzecz. Po 3 latach odezwała się jakby nigdy nic i wyznała mi miłość”
„Mój mąż był tyranem i alkoholikiem. Gdy przestałam dawać mu pieniądze, chciał mnie zabić. Groził mi nożem”
„Mój brat jest pasożytem. Przez całe życie matka podkładała mu wszystko pod nos. Sama zabrałam się za jego wychowanie"