Kochałam babcię najbardziej na świecie, ale nawet dla niej nie mogłam pogodzić się z Sonią.
Ostatnie życzenie babci
Babcia była dla mnie bardzo ważna. Przez wiele lat moja matka nie mogła wychowywać mnie i siostry, więc mieszkałyśmy u dziadków. I nawet kiedy już przeniosłyśmy się do domu – miałyśmy wtedy czternaście lat – babcia pozostała tą, która liczyła się dla mnie najbardziej.
Kiedy więc umarła, poczułam, jakbym straciła oparcie. Jakbym już nie miała na tym świecie nikogo, komu mogłabym zaufać. I nie było to czcze gadanie – zostałam przecież zdradzona przez najbliższe mi osoby, przez co moje życie rozpadło się na kawałki.
Dwa dni po jej śmierci dowiedzieliśmy się, że babcia złożyła u notariusza testament. Zgodnie z jej wolą, mieliśmy jej ciało skremować, a prochy rozsypać w pewnym szczególnym dla niej miejscu znajdującym się na drugim krańcu kraju.
To akurat nie było dla nas niespodzianką. Babcia od pięćdziesięciu lat powtarzała, że takie jest jej życzenie.
– Na samą myśl, że będą jadły mnie robaki, a za ileś tam lat moje kości zostaną wrzucone do wspólnego grobu lub spalone z innymi, ogarnia mnie przerażenie i wstręt – mówiła i teatralnie się wzdrygała, krzywiąc przy typ pociesznie twarz. A potem poważniała. – Ale tak naprawdę chodzi mi o to, że chcę wieczność spędzić w miejscu, gdzie czułam się najszczęśliwsza.
– Ale przecież nic nie będziesz czuła – mówiła Sonia, moja młodsza o rok siostra. – Będziesz proszkiem.
Babcia wtedy pochylała się nad nami, głaskała po włosach i opowiadała historie o wszechświecie stworzonym z energii, tej samej, która jest naszymi myślami, naszą duszą, naszą świadomością.
– W świecie nic nie ginie, tylko zmienia stan istnienia. Jak woda, która przemienia się w lód. Ogień jest czystą, żywą energią, która spopieli ciało, ale nie zniszczy duszy, która też jest energią. Wierzę, że moja świadomość nie zniknie. A poza tym… – uśmiechnęła się smutno. – Mimo wszystko trochę boję się śmierci. A właściwie, nie chcę żegnać się z życiem. Więc kiedy pomyślę, że moje prochy spoczną w miejscu mojego szczęścia, ogarnia mnie spokój.
Uderzyłam ją w twarz i wyszłam z pokoju
Dopiero wiele lat później, gdy zebrałam odpowiednie doświadczenia, zrozumiałam, co babcia miała na myśli.
Tak więc, kiedy notariusz przeczytał życzenie babci, nikt z nas nie był zdziwiony. Może bardziej tym, że musiała zapisać to w testamencie, jakby podejrzewała, że się jej sprzeciwimy.
Oczywiście, w naszym kraju rozsypywanie prochów jest zabronione z powodów sanitarnych. Co jest bez sensu, bo prochy to najczystsze biologicznie pozostałości po żywej tkance. Nie ma w nich żadnych bakterii czy toksyn – w przeciwieństwie do rozkładających się ciał na cmentarzach.
Słyszałam, że to się ma zmienić, że w końcu ludzie przestaną w tajemnicy podmieniać urny z prochami bliskich, ale nas ta zmiana jeszcze nie objęła. Na szczęście notariusz był bliskim przyjacielem babci, więc nawet nie mrugnął okiem, czytając ten zapis.
A potem wypuścił bombę.
– Życzę sobie też, by moją urnę z prochami do miejsca rozsypania zawiozły moje dwie wnuczki, Sonia i Zuzanna. Żeby wykonały dokładnie rytuał, który zapisałam w liście – przeczytał zapis testamentu. I spojrzał na mnie.
Cała rodzina obecna w gabinecie spojrzała na mnie, z wyjątkiem Soni, która popatrzyła w drugą stronę, niby że za oknem widać coś ciekawego.
A mnie na chwilę sparaliżowało.
Już to, że Sonia pojawiła się na odczytaniu testamentu sprawiło, że czułam się niekomfortowo. Nie byłyśmy razem w jednym pomieszczeniu od lat. Od dnia, w którym powiedziała mi, że bardzo jej przykro, ale ona i mój Wojtek bardzo się kochają, i że najlepiej dla nas wszystkich będzie, jeśli on zmieni narzeczoną.
– Przecież tak naprawdę go nie kochasz – śmiała mi powiedzieć. – Fascynuje cię jego ciało, ale nie pasujecie do siebie. Gdy minie twoja żądza, nic nie pozostanie.
Uderzyłam ją w twarz. I wyszłam z pokoju. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, jakby czyjaś dłoń ściskała mi krtań.
Moje uczucia zbiły się w jedną „pięść” – nie umiem tego inaczej wyjaśnić – i uderzały w każdego, kto miał inne zdanie i próbował mi wytłumaczyć, że „tak się zdarza”, „zakochali się”, „ale przecież do siebie nie pasujecie, cud, że chodzicie już od pół roku”, „kochana, tylko czekać, aż pożresz go na surowo”. Że niby ja jestem twarda baba o niespożytej energii, a on delikatny poeta. A Sonia to kobieta domowa, kanapowa wręcz. Idealna dla Wojtka.
Ale przecież nie o to chodziło! On był mój, a ona mnie zdradziła. Moja własna siostra, która była przez dwadzieścia pięć lat moją najlepszą, wręcz jedyną przyjaciółką. Zabrała mi mężczyznę, który był moją pierwszą miłością. Jak mogłam im wybaczyć, że zniszczyli mi życie?
Babcia znała moje zdanie. Wielokrotnie próbowała mediować między nami, ale nawet ona nie była w stanie sprawić, bym potrafiła wybaczyć i zapomnieć. Ale, jak widać, próbowała nawet po śmierci. Co chciała uzyskać, zmuszając nas dwie do wspólnej podróży? Myślała, że co, że jak posiedzimy kilkanaście godzin w jednym samochodzie, to się dogadamy?
Marne szanse.
Mogłam się nie zgodzić na tę szopkę – na co miałam ochotę – ale ostatnie życzenie babci, zapisane w testamencie, miało wagę prawa. Cała rodzina oczekiwała, że to zrobimy.
Uznałam jednak, że nic się nie stanie, jeśli do Szklarskiej Poręby pojedziemy każda swoim samochodem. Na samą myśl o ciężkim milczeniu przez osiem godzin robiło mi się niedobrze.
Mój samochód jednak ostatnio miewał częściej upadki niż wzloty, więc poprosiłam Artura o jego wymuskane auto.
– Myślę, że nie o tym myślała twoja babcia – powiedział i założył ręce na piersi. Jego spojrzenie mówiło wyraźnie, że zdania nie zmieni. – Chciała, żebyś wreszcie poszła po rozum do głowy i odpuściła. Sobie i Soni.
Nie powiedział tego, ale ja i tak usłyszałam: i mnie. Babcia od lat namawiała mnie, bym wyszła za Artura.
– On cię kocha – mówiła – a ty kochasz jego, tylko uparłaś się tego nie widzieć. Męczysz go, wykorzystujesz, odpychasz, a jak już, zmęczony, chce odejść, włączasz swój magnes, i biedak nie ma wyjścia, jak znów krążyć wokół ciebie. Więc albo przyznaj, że nie możesz bez niego żyć, albo oddaj mu wolność.
Nad wodospad dotarłyśmy następnego dnia o świcie
Uważałam, że tym razem jej mądrość życiowa zawiodła. Tak, Artur mnie kochał, ale ja z pewnością nie kochałam jego. Nie mogłam, przecież wciąż tęskniłam za Wojtkiem, moją pierwszą miłością. Artur był tylko kimś, kto zaspokajał moje potrzeby. Tak, było to egoistyczne, ale nie ja pierwsza zaczęłam!
Tak czy inaczej, zostałam zmuszona jechać z Sonią jej autem. Osiem godzin do Szklarskiej Poręby w milczeniu. Dobrze, że istnieje muzyka i że mamy podobny gust.
Babcia pogoniła nas nad Szklarkę, wodospad, przy którym jej ukochany mąż, nasz dziadek, poprosił ją o rękę, i gdzie poczęła swojego pierwszego syna. Spędzili w okolicy pod namiotem dwa tygodnie. Tu też rozsypała prochy dziadka, gdy zmarł osiem lat temu. Miała więc nadzieję się z nim połączyć.
Nad wodospad dotarłyśmy o świcie następnego dnia, po noclegu w małym pensjonacie. Okolica była urokliwa, turyści jeszcze nie nadeszli, ptaki się budziły, a spadające kaskady Szklarki błyszczały w porannym słońcu jak wielki, migotliwy brylant.
Sonia postawiła urnę na płaskim kamieniu dwa metry od spadającej wody. Był wysoki jak stół. Stanęłam po drugiej stronie. Według instrukcji, miałyśmy obie unieść urnę, powiedzieć razem kilka słów i przechylić naczynie, by wysypać prochy do wody.
– No – ponagliła mnie siostra. – Nie ugryzę cię.
Zacisnęłam zęby. W tym momencie dogłębnie poczułam zdradę babci. „Jak ona mogła mi to zrobić?” – skarga po raz tysięczny przeleciała mi przez głowę. Objęłam dłońmi urnę, czując przy swoich palcach palce siostry zdrajczyni. Uniosłyśmy urnę.
– Na wiatr, na wodę, na wieczność – powiedziałyśmy razem i przechyliłyśmy urnę.
Mówiąc te słowa, czułam się głupio, jakbym wypowiadała jakieś zaklęcie dla dwunastolatek. Co też ta babcia…
Nie dokończyłam myśli. Zaczęłam się zastanawiać nad wszystkim, co się wydarzyło przez ostatnie dwadzieścia lat. Spojrzałam na to oczami i emocjami Soni.
Mówi się, że jest tyle światów, ile jest ludzi. Ale powtarzamy te słowa nie wiedząc, co one tak naprawdę oznaczają. Te same wydarzenia, a tak odmienne ich rozumienie. Zaczynałam dostrzegać rzeczy, których nie chciałam wcześniej widzieć. Pomyślałam też, że wkrótce i nasze prochy rozwieje wiatr, czy warto przez resztę życia kłócić się i pałać nienawiścią?
Powoli zaczynałam rozumieć wszystko
Wiatr poniósł prochy nad wodospad i połączył je ze spadającą wodą.
– No i przeżyłaś to jakoś – głos siostry docierał do mnie jak przez watę.
Popatrzyłam na siostrę. Była trochę zaniepokojona, ale to wszystko. A mi w uszach zabrzmiały słowa babci, którymi próbowała ułagodzić mój gniew dwadzieścia lat temu, niedługo po ślubie Soni i Wojtka. Na którym, oczywiście, nie byłam.
Myślę, że gdybyś popatrzyła na to oczami siostry, zrozumiałabyś. Porozmawiaj z nią. Otwórz umysł i serce. Wojtek nie był dla ciebie. Nie bylibyście ze sobą szczęśliwi. Ja to widziałam, ona to widziała, i on także. I ty też byś widziała, gdybyś nie była tak zaślepiona w swoim gniewie.
Powtarzała mi to także przez następne lata, gdy nie chciałam znać siostry ani tych z rodziny, którzy ich przyjmowali.
Teraz wiedziałam, o czym mówiła. Miała rację.
Z całej siły objęłam siostrę…
Sonia była z Wojtkiem szczęśliwa. Byli dla siebie stworzeni, a ja i Wojtek to byłaby katastrofa. Byłam zafascynowana jego innością, ale wkrótce fascynacja zmieniłaby się w niechęć.
To, co odpowiadało w nim Soni, mnie by w końcu odepchnęło. Ja i Sonia byłyśmy przecież takie różne.
Naszą tragedią jest, że nie potrafimy spojrzeć na siebie z boku. Zaślepieni uczuciami, jesteśmy głusi na głos rozsądku. Czujemy, że mamy właściwy ogląd sytuacji. Ale nie zawsze patrzenie sercem ukazuje nam prawdę.
– Zuza? – siostra się niepokoiła.
Ale w moim przypadku problem tkwił jeszcze gdzie indziej. Ja już od dawna w głębi duszy wiedziałam, że odejście Wojtka było najlepszym, co mogło mi się zdarzyć. Bo wtedy zrobiło się miejsce na Artura.
Byłam z nim piętnaście lat. Nie, inaczej – przez piętnaście lat się przed nim broniłam, bo ważniejsze dla mnie było pielęgnowanie urazy. Bo gdybym uznała, że jest dla mnie idealny, gdybym za niego wyszła, przyznałabym się do błędu. I jak bym wyglądała w oczach innych? Że jestem słabą kobietą, która wybacza zdradę. Która ma zmienne uczucia.
Ale tylko ja tak to widziałam. Inni ujrzeliby mądrą kobietę, która w końcu przestała kochać dawnego narzeczonego, poradziła sobie z gniewem, wybaczyła tym, którzy tak naprawdę nie chcieli jej skrzywdzić, tylko się pokochali. Znalazła inną miłość i poszła do przodu.
A tak patrzyli na mnie, widząc małoduszną, ograniczoną, zaciętą w swej urazie babę, która wprowadza ferment w rodzinie, unieszczęśliwia nie tylko siebie, ale i mężczyznę, który trwa przy niej mimo jej idiotycznych wyskoków.
Ponieważ stałam jak żona Lota, którą trafił gniew Boży, Sonia zrobiła to, co robiła zawsze, gdy chciała, żebym nie cierpiała – objęła mnie mocno i wzięła winę na siebie.
– Zuza, kocham cię, jesteś moją siostrą, tęsknię za tobą – mamrotała mi w szyję. – Zrobię wszystko, byś mi wybaczyła, tylko powiedz wreszcie, co. Życie jest takie krótkie, babci już nie ma, dziadka nie ma, wszyscy odejdą, nie rób nam tego.
Objęłam siostrę mocno i wyczułam, jak na moment zesztywniała z zaskoczenia. A potem rozszlochała się, rozumiejąc, że teraz będzie inaczej.
– Nie muszę ci niczego wybaczać – wyszeptałam. – To ty wybacz mi.
Pół godziny później wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy do domu. Poprosiłam, by podwiozła mnie do domu Artura. Był już najwyższy czas zacząć życie od nowa.
Czytaj także:
„Moja siostra to pasożyt. Rodzice wychowali lenia, któremu nie chce się iść do pracy, bo... mało płacą”
„Moja siostra była oczkiem w głowie mamy. Rozpieszczała ją latami, a ta nawet nie zainteresowała się nią, kiedy zachorowała”
„Przyłapałam narzeczonego na zdradzie. Jego kochanką była moja siostra, która ma męża. Ten biedak nic nie wie”