„Moja siostra trafiła do więzienia i zostawiła 4 dzieci. Narzeczony mnie zostawił, bo zaopiekowałam się siostrzenicą”

Para, która kłóci się o dziecko fot. Adobe Stock, alfa27
„Urzędniczka powiedziała, że ośmioletnia dziewczynka z ADHD, problemami emocjonalnymi i z matką – kryminalistką w więzieniu, nie była idealną kandydatką na przybraną córkę. Krzysiek kazał mi wybierać: albo on, albo siostrzenica".
/ 26.07.2021 09:57
Para, która kłóci się o dziecko fot. Adobe Stock, alfa27

Obie przeżyłyśmy w dzieciństwie prawdziwy horror. To dlatego łączyła nas z Małgosią wyjątkowa więź, której nikt i nic nie było w stanie zerwać.

Żadne dziecko nie powinno oglądać tego, co w wieku kilku, a potem kilkunastu lat oglądałam ja. Pijani rodzice, ich nachalni znajomi, awantury, krew na boazerii i matka błagająca ojca, żeby jednak się nie wieszał…

Kiedy dorosłam i wyprowadziłam się od mojej patologicznej rodziny, całymi latami bałam się zaufać ludziom i generalnie nie bardzo wiedziałam, jak powinno wyglądać normalne życie i zdrowe zachowanie.

Pomogła mi dopiero terapia dla DDA

W końcu spotkałam mężczyznę, przy którym zdołałam się otworzyć.

– Wiele razy chciałam, żeby któreś z nich umarło – opowiadałam mu o swoich rodzicach. – Wyobrażałam sobie, że życie będzie lepsze, jeśli ja i Małgosia będziemy musiały mieszkać tylko z jednym z nich. Nie byłoby awantur, szantaży emocjonalnych kończących się próbami samobójczymi, wrzasków i rękoczynów. Przecież jedno z rodziców by wystarczyło, żeby nas wychować, tak sobie myślałam. Ale czasami były takie dni… i noce… kiedy marzyłam, żeby umarli oboje…

Krzysiek był bardzo przejęty moimi opowieściami. Nie ukrywał, że było mu ciężko, kiedy poznał moją przeszłość, ale bardzo podziwiał to, że zdołałam wydostać się z tego bagna, skończyć studia i żyć właściwie normalnie.

Był przy mnie, kiedy chowałyśmy z siostrą matkę, odwiedziliśmy razem grób ojca. Akceptował mnie razem z całym bagażem doświadczeń i nie wypierał się moich bliskich. Tak było, dopóki nie dowiedział się prawdy o Małgosi.

Miałam szczęście, trafiłam na wspaniałego mężczyznę

Mówiłam o siostrze bardzo niewiele, ot, że wcześnie zaszła w ciążę, ale potem wyszła za ojca swojego dziecka. Że pracowała w handlu, ale głównie poświęcała się wychowywaniu dzieci, których urodziła w sumie czwórkę. Że coś jej nie wyszło z mężem i się rozwiodła, ale ma nową rodzinę. Tak, w moich opowieściach Małgosia jawiła się jako zwyczajna młoda kobieta, która może popełniła w życiu kilka błędów, ale w końcu kto ich nie popełnił, niech pierwszy rzuci kamieniem, prawda?

O tym, że tę czwórkę dzieci moja siostra miała z trzema różnymi facetami, a spośród nich w aktach urodzeń jej dzieci figurowało tylko dwóch, już swojemu ukochanemu nie powiedziałam. O tym, że małżeństwo siostry zakończyło się nim jeszcze urodził się jej pierwszy syn, także.

Nie wspomniałam, że właśnie tego synka rodziła w stanie kompletnego upojenia alkoholowego i gdyby nie jej równie nietrzeźwi kumple od kieliszka, którzy jednak jakimś cudem oprzytomnieli na tyle, żeby zadzwonić po karetkę, Alanek by nie przeżył.

Krzysiek wiedział, że Alan jest niepełnosprawny, ale sądził, że to wrodzona choroba. Nigdy nie odważyłam się mu powiedzieć, że mój siostrzeniec był genetycznie zupełnie zdrowy. Jego opóźnienie w rozwoju psychicznym i motorycznym wynikało z niedotlenienia podczas porodu. Małgosia za późno trafiła na porodówkę…

Mój chłopak nie wiedział też, że jestem siostrą osoby kilkakrotnie skazanej za drobne przestępstwa, głównie kradzieże, ale także wandalizm i obrazę sądu.

– Zawsze była wrażliwsza niż ja – opowiadałam mu. – Przeżywała straszliwie wszystko, co się działo w domu. Ja byłam tą silniejszą, ona… po prostu w pewnym momencie się poddała, przestała walczyć o to, żeby żyć normalnie. Ale to nie jest zła dziewczyna. Po prostu trochę się pogubiła.

– Nie oceniam jej – zapewniał mnie. – Po tym, co przeszłyście, to i tak cud, że ona ma normalną rodzinę, jest chyba dość dobrą mamą, ma pracę. Musimy się czasami spotykać z nią i dziećmi.

– Naprawdę tak myślisz? – dopytywałam, ocierając łzy.

– Naprawdę – zapewniał. – To twoja jedyna rodzina, a ja chcę być jej częścią. No i wiadomo: jej dzieciaki będą kuzynami naszych dzieci i to może już niedługo!

Od takich rozmów robiło mi się ciepło na sercu. Przy Krzyśku czułam, że wreszcie, po latach burz i sztormów, docieram do bezpiecznego portu. Trochę to zajęło, bo kiedy go poznałam, miałam trzydzieści siedem lat. Ale teraz planowaliśmy wspólną przyszłość, ślub i oczywiście dzieci.

To miał być mój port przeznaczenia

Zwłaszcza z tym ostatnim musieliśmy podjąć jakieś konkretne decyzje. Moja ginekolog radziła nie odkładać dłużej decyzji o macierzyństwie.

– Ma pani już prawie czterdzieści lat – przypominała mi. – Szanse na ciążę są coraz mniejsze.

Decyzja zatem została podjęta. Krzysztof i ja zaczęliśmy przygotowywać się do ciąży. Ja przyjmowałam hormony i robiłam badania, on kupował poradniki i oglądał w Internecie foteliki dziecięce.

To był bardzo szczęśliwy okres w moim życiu. Staraliśmy się o dziecko, snuliśmy plany o wspólnych wakacjach z maluchem czy ślubie za kilka lat na jakiejś karaibskiej plaży. Albo dyskutowaliśmy o tym, czy kupimy nosidełko, czy lepiej specjalną chustę?

Czasami jednak wracały dawne koszmary. W nocy śniło mi się, że ojciec miota matką po przedpokoju. Zdarzało się też, że złe wspomnienia dopadały mnie na jawie. Wydawało mi się, że na umywalce widzę wybity ząb i krew, jak kiedyś, gdy weszłam do łazienki do mamy, a ona siedziała na brzegu wanny i trzymała się za usta po szarpaninie z tatą…

No i była jeszcze Małgosia. Jedyny świadek horroru, jaki przeżywałam latami. Nasza więź była bardzo dziwna. Z jednej strony nie akceptowałam jej stylu życia, kolejnych kochanków, nieodpowiedzialnego macierzyństwa i nałogów, ale z drugiej tylko ona mogła w stu procentach zrozumieć, dlaczego nienawidzę świąt i urodzin, a na widok opakowanego prezentu wpadam niemal w stan lękowy.

– Pamiętam to… – mówiła czasami głucho, kiedy się spotykałyśmy i rozmowa schodziła na dawne, złe czasy. – Tata kupił nam te durne lalki, właściwie nie wiem dlaczego. A może on je ukradł, jak myślisz, Werka?

Nie wiedziałam tego. Wiedziałam tylko, że podczas którejś gwiazdki ojciec był na tyle trzeźwy, że postanowił dać nam w prezencie lalki. Takie bobasy mrugające oczami, kiedy się je kładło. Oszalałyśmy ze szczęścia na widok tych lalek.

I wtedy mama też oszalała, ale z wściekłości. Już była wstawiona, bo przecież wigilijny śledzik lubi pływać. Ojciec czymś ją zdenerwował, jak każdego innego dnia i, również jak każdego innego dnia, postanowiła wyładować swój gniew na nas. Wyszarpnęła nam te lalki z rąk, wrzeszcząc dziko.

– Krzyczała, że naciągamy ojca, a w domu nie ma pieniędzy na chleb – wspominałam. – A potem…

– A potem zniszczyła je – dopowiedziała głucho Małgosia. – Tłukła nimi o ścianę, rzuciła na podłogę i po nich skakała. Tego się po prostu nie da zapomnieć.

Mimo to Małgosia wciąż lubiła dostawać prezenty. I dostawała ich sporo, głównie od mężczyzn.

Czasami spotykała się z kilkoma naraz, to właśnie dlatego jej ostatnie dziecko miało w rubryce „ojciec” w akcie urodzenia wpisane „nazwisko nieznane”. Pomimo tego, że nie stroniła od alkoholu, wciąż nieźle wyglądała i zawsze znalazł się taki, któremu nie przeszkadzała czeredka jej dzieci, i wprowadzał się do nich, robiąc za kolejnego tymczasowego tatusia.

Ostrzegałam ją, ale nie chciała mnie słuchać

Ten ostatni jej facet był inny. Nie chciał zamieszkać z Małgosią, nie wyciągał od niej pieniędzy z pomocy socjalnej.

– On jest bogaty – powiedziała o nim siostra.

– Tak? A gdzie pracuje? – chciałam wiedzieć.

– On nie pracuje. To inni pracują dla niego – odparła z dumą.

I faktycznie, ten jej kochaś miał coś wspólnego z przestępczością zorganizowaną. Pieniądze nie wiadomo skąd, kolejne luksusowe samochody, którymi ją woził, drogie prezenty i kontakty z tajemniczymi typami – to się składało na dość wyraźny obrazek.

Pamiętam, że ostrzegałam przed nim siostrę. Z daleka zalatywało mi od gościa kryminałem, czułam, że to nie jest dobry człowiek.

Ale ona ani myślała rezygnować z lepszego życia, jakie wiodła u jego boku. Kiedy zrozumiałam, że ten facet na stałe się do niej przyczepił, ograniczyłam kontakty z siostrą. Ja miałam dobrą pracę, uczciwego, ciężko pracującego narzeczonego i planowałam urodzenie dziecka. Do niczego nie potrzebowałam kontaktów z półświatkiem, w którym najwyraźniej wylądowała moja bezmyślna siostra.

Wiadomość o tym, jak głęboko w ten półświatek zapadła się Małgosia, dotarła do mnie w poczekalni u ginekologa, kiedy czekałam na kolejny zastrzyk hormonalny.

– Wera, słuchaj… – głos Małgosi był dziwny, od razu wyczułam, że stało się coś złego. – Jestem w areszcie śledczym. Możesz tu przyjechać?

Myślałam, że chodzi jej o to, bym załatwiła jej adwokata, ale nie, o to zadbał już ten jej facet.

– Nic nie wiem, nic nie zrobiłam – powtarzała Małgosia jak katarynka, kiedy pozwolono mi się z nią zobaczyć. – Aleks ma kontakty, zobaczysz, wyciągnie mnie stąd. Załatwił mi najdroższego adwokata w mieście, ale i tak niepotrzebnie, bo ja nic nie zrobiłam.

Okazało się jednak, że nawet najdroższy adwokat nie może zanegować faktów, zeznań świadków i całej przytłaczającej masy innych dowodów, jakie prokuratura zebrała przeciwko mojej siostrze w sprawie o działanie w zorganizowanej grupie przestępczej. Nie miały znaczenia jej powtarzane głosem jak automat, że ona o niczym nie wiedziała i nic nie zrobiła.

Dostała wyrok dwunastu lat bez zawieszenia, z uwagi na to, że przestępstwo popełniła będąc na okresie warunkowym. Apele jej obrońcy nie zrobiły na nikim wrażenia. Moją siostrę prosto z aresztu śledczego przewieziono do zakładu karnego dla kobiet. Kiedy ją tam odwiedziłam, zobaczyłam, że dopiero teraz naprawdę zrozumiała, w co się wpakowała.

Była przerażona

– Wera, oni naprawdę mnie zamknęli – powtarzała z obłąkanym spojrzeniem. – Nie mam prawa do wyjścia na zwolnienie warunkowe, zawaliłam poprzedni warunek…

Mogłam tylko kiwać głową.

– Słuchaj, musisz coś zrobić z dziećmi! – powiedziała błagalnie. – Aleks zniknął, kontaktuje się ze mną tylko przez adwokata. Zresztą to i tak bez znaczenia, bo żadne nie jest jego. Nie chcę, żeby trafiły do sierocińca! Wera, pomóż mi!

Nazajutrz rozpoczęłam akcję „znajdź dom dla swoich siostrzeńców”. Szybko się okazało, że ojciec dwójki dzieci Małgosi, dość porządny człowiek, podejmie się opieki nad swoim synem i córką.

Dzieciaki zamieszkały więc z nim i dziadkami, którzy wydali mi się dobrymi ludźmi. Żegnając się z nimi, nie mogłam pozbyć się z głowy myśli, że w tym domu będzie im chyba lepiej niż z matką i jej kolejnym szemranym facetem…

Najstarszym Alanem zdecydowała się zająć siostra jego ojca, kobieta głęboko pobożna, samotna i uważająca za swój moralny obowiązek podjęcie opieki nad niepełnosprawnym bratankiem.

W przypadku Adrianny natomiast natrafiłam na mur

– Ona nie ma w papierach ojca, a więc i żadnej rodziny z jego strony – tłumaczyłam Krzyśkowi, podczas gdy siostrzenica spała tymczasowo w naszym dużym pokoju. – Małgosia i ja też nie mamy rodziny. Mała po prostu kompletnie nikogo nie ma. Poza mną…

No to będzie musiało zająć się nią państwo – orzekł Krzysztof, a ja poczułam, że robi mi się lodowato zimno. – Jutro trzeba zacząć to załatwiać. Matka jest w więzieniu, ojciec nieznany, powinni chyba potraktować to jakoś priorytetowo.

– Krzysiek… – zaczęłam, ale nie wiedziałam, co powiedzieć, tak mnie zaskoczyły jego słowa.

– No co? Przecież ona nie może tu zostać na zawsze – zdziwił się. – Weronika… – dodał łagodniej – wiem, że to trudne, ale niedługo będziemy mieli własne dziecko.

– Martwię się o nią – wykrztusiłam. – W końcu to moja siostrzenica.

– Rozumiem, ale jestem pewny, że szybko znajdą jej dobrą rodzinę, sama zobaczysz.

Kazał mi wybierać: albo on, albo siostrzenica

Ada nie mogła być adoptowana, bo Małgosia wciąż miała pełnię praw rodzicielskich. Mogła jedynie trafić do rodziny zastępczej, ale urzędniczka, z którą rozmawiałam, rozwiała moje nadzieje. Powiedziała, że ośmioletnia dziewczynka z ADHD, problemami emocjonalnymi i z matką – kryminalistką w więzieniu, nie była idealną kandydatką na przybraną córkę.

Szybko też się okazało, że Adę można bez przesady określić mianem „trudnego dziecka”. Dziewczynka nauczyła się, że w życiu wszystko zdobywa się siłą, kłamstwem albo manipulowaniem innymi.

Kiedy porozmawiałam z jej wychowawczynią, dowiedziałam się, że ma nie tylko ogromne problemy z nauką, ale też jest agresywna, inni uczniowie jej unikają albo się jej boją. Zaczęłam mieć bolesną świadomość, że Ada nie trafi do rodziny zastępczej.

– Jeśli nie zostanie z nami, pójdzie do domu dziecka – powiedziałam do Krzyśka, próbując ukryć, jak mocno mnie to porusza. – Wiesz, co to znaczy? Ona nie wyjdzie stamtąd normalna. Jeśli ktoś teraz nie da jej miłości, akceptacji i pewnie nie zabierze jej na psychoterapię, to Ada skończy jak jej matka.

Wtedy Krzysiek po raz pierwszy postawił sprawę na ostrzu noża.

– Nie możesz jej przygarnąć – oznajmił. – Ja się na to nie zgadzam. Chcę mieć normalną rodzinę. Ta dziewczyna to bomba z opóźnionym zapłonem, nie widzisz tego? Jak myślisz, co się stanie, kiedy urodzisz nasze dziecko?

– Co masz na myśli? Co miałoby się stać? – byłam zbyt zszokowana jego zdecydowaną postawą, żeby zrozumieć, do czego zmierza.

Przecież te „problemy emocjonalne” i „niekontrolowanie agresji” będą dla malucha śmiertelnym zagrożeniem – wykrzywił twarz dla podkreślenia wagi słów.

Tymczasem Ada wciąż u nas mieszkała. Najrozsądniejszym wyjściem było oddanie jej naszej sypialni i przeniesienie się ze spaniem na kanapę.

Krzysiek nie ukrywał, że irytuje go ta sytuacja i ciągle powtarzał mi, że ma nadzieję, że to się szybko skończy. Zabroniłam mu jednak mówić tak przy małej.

– Przecież i tak się dowie, że się stąd musi wyprowadzić. Ile chcesz to ciągnąć? Nie rozumiesz, że robisz krzywdę także jej? Ona się do nas przyzwyczaja…

To było prawdą. Ada z naburmuszonej, gniewnej ośmiolatki zaczęła przemieniać się w dziecko, które szukało ze mną kontaktu i próbowało mi się przypodobać.

– Ciocia, zrobiłam ci potworka – mówiła na przykład po powrocie ze szkoły, prezentując plastelinową figurkę z czterema nogami, rogatym łbem i kolcami na plecach.

Dopiero potem dowiedziałam się, że dzieci miały ulepić aniołki do klasowej szopki. Ten potworek był chyba wyrazem buntu. Ale mimo to dedykowała go mnie.

W końcu podjęłam decyzję. Oznajmiłam Krzyśkowi, że nie oddam siostrzenicy. Sądziłam, że będzie zły, ale w końcu zaakceptuje małą jako część naszej rodziny. Byłam w błędzie.

– No to musisz wybrać: ona albo ja – powiedział. – Przypominam ci, że masz czterdzieści lat, a ja jestem twoją ostatnią szansą na dziecko.

– Żartujesz, prawda? – to jedyne, co wtedy przyszło mi do głowy.

– Kochanie, nie chciałem tego robić, ale zrozum, ja nie będę żył z córką kryminalistki i…

Potem tłumaczyłam, że to przez te hormony, którymi się szprycowałam, żeby łatwiej zajść w ciążę. Przyjął moje przeprosiny, ale po tym, jak z całej siły strzeliłam go w policzek, nie było już dalszej rozmowy.

Krzysiek spakował swoje rzeczy i się wyprowadził. Ja zostałam w dużym pokoju. Sypialnię przerobiłam na pokój Adrianny.

Nie jestem chyba dobrą osobą, bo nieraz żałowałam tej decyzji. Wściekałam się na Adę, która niemal codziennie powodowała nowe problemy i myślałam z wściekłością, że gdyby nie ten krnąbrny, zaburzony emocjonalnie dzieciak, to dzisiaj byłabym szczęśliwą mamą słodkiego niemowlęcia i miała u boku kochającego, opiekuńczego mężczyznę.

A może właśnie takie było moje przeznaczenie?

Może Ada to wyczuwała, a może po prostu na zawsze została w niej zadra, że była niechcianym dzieckiem, że starsze rodzeństwo okrutnie nazywało ją „bękartem” i drwiło z niej, że ona jedyna z nich nie ma taty. Może pewnych ran nie da się uleczyć ani miłością, ani poświęceniem, ani nawet terapią u psychologa, do którego ją zaprowadziłam.

Ale są dni, kiedy nie żałuję tamtej decyzji. Na przykład dzisiaj, kiedy Ada sama z siebie zrobiła mi grzanki na patelni, a potem położyła się przy mnie na kanapie i zapytała, jaka była jej babcia.

– Yyyy… – przed oczami stanęła mi moja matka demolująca nasze prezenty gwiazdkowe, z czerwoną twarzą, złymi oczami i pijackimi wrzaskami na ustach, z których cuchnęło wódą. – Była… wiesz, mam album rodzinny. Popatrz, to ona, kiedy była mniej więcej w moim wieku – pokazałam upozowane zdjęcie mamy na balkonie, wśród kwiatów, żałując, że nie taką ją, niestety, pamiętam.

– Ojej, ciocia, wyglądasz jak ona! – wykrzyknęła Ada. – Jesteś do niej taka podobna. Czy ona była taka jak ty, jak byłaś w moim wieku?

W duchu zacisnęłam zęby i skłamałam w obronie zmarłej.

– Tak, chyba rzeczywiście jestem taka jak ona wtedy.

– No to musiała być super! Ty i mama musiałyście mieć fajnie jak byłyście małe. Tak jak ja z tobą.

Sekundę później już pytała o kolejne zdjęcia

Właśnie w tamtym momencie zrozumiałam, że z tym dzieckiem, w tym mieszkaniu, na tej kanapie byłam dokładnie tam, dokąd całe życie zmierzałam. Że po dziesięcioleciach burz i sztormów nieoczekiwanie dotarłam właśnie do swojego portu przeznaczenia.

Czytaj także:
„Zniszczyłam życie sąsiadce. Przeze mnie straciła męża i dziecko. A chciałam tylko zemścić się za głupią plotkę"
„Od 5 lat staramy się o dziecko. Teściowa zrobiła nam na złość i sama zaszła w... ciążę. Ona ma prawie 47 lat”
„Zaprzyjaźniłam się z żoną mojego ukochanego. Razem prowadzimy dom. Władkiem się nie dzielimy... na razie”

Redakcja poleca

REKLAMA