Spała obok, nieświadoma moich lęków. Miałem ochotę przysunąć się do niej i wtulić w ciepłe ciało, ale odpychała mnie świadomość tego czegoś, co w niej rosło.
Dopiero dzisiaj zdobyła się na szczerość, a przecież od tygodni podejrzewała, że dzieje się z nią coś dziwnego. Ba! Nawet sprawdziła to kilka dni temu w naszej łazience, urządzonej zgodnie z modnym duchem minimalizmu. Wykonała test tuż po moim wyjściu do pracy. Podobno zadrżała, kiedy zobaczyła dwie różowe kreski, ale nie zadzwoniła do mnie, żeby podzielić się nowiną. Wybrała numer siostry i to jej powiedziała, jak bardzo cieszy się i boi jednocześnie.
Czy wiedziała? Na pewno przeczuwała, że nie będę jej wtórował w tym zachwycie. Nie podzielę rozterek. Moja dzisiejsza reakcja
– pełen wyrzutu krzyk i nakaz, żeby koniecznie powtórzyła test, najlepiej od razu, tylko potwierdziły jej obawy.
– Aż do skutku – powiedziałem, jakby to mogło coś zmienić.
Nie rozumiałem jej radości, skoro jeszcze niedawno mówiła, że jest tyle ważniejszych spraw od bycia matką. Nie mogłem pojąć jej pełnego żalu spojrzenia, kiedy spytałem, czy naprawdę nie myśli o innym rozwiązaniu.
Że niby ja jestem zły? Ja?
Gdzie podziała się jej energia i fantazja?
A kto czekał, gdy wahała się, którego z nas wybrać? Kto cierpliwie wysłuchiwał niekończących się opowieści, jak to musi sobie wszystko poukładać, nim wyrzuci go za drzwi? Kto zostawił świetną pracę, żeby tylko być bliżej niej, i omal nie stracił kontaktów z rodziną? Wywalczyłem sobie to uczucie, wykarczowałem drogę do jej serca, a ona mi mówi, że czuje się taka niekochana?
No dobrze, to było sześć lat temu. Po czterech skończyła się chemia między nami. Wtedy zacząłem się zastanawiać, czy na pewno chcę spędzić resztę życia w tym mieście, w tym mieszkaniu i z tą kobietą?
Miałem wrażenie, że nasze drogi powoli się rozchodzą. Teraz to ja przyśpieszyłem, a ona została z tyłu. Zniknął gdzieś jej dawny pazur, impet, z jakim rozstrzygała ważne i te mniej istotne kwestie, gdy już wyzwoliła się z toksycznej relacji. Tryskała pomysłami, planowała najbardziej niesamowite wyjazdy i wyjścia, jakby chciała nadrobić stracony czas. Marzyła, żeby zamieszkać gdzieś w ciekawszym miejscu, namawiała mnie na wyjazd do Australii. Teraz nie mogłem ściągnąć jej w sobotę z kanapy. Nagle świat zaczął ją przerażać. Popołudnia spędzała na sprzątaniu swojego minimalizmu, wolne chwile na spacerach z kundlami i kontemplowaniu natury dookoła naszego bloku, wieczorami gotowała zdrowe posiłki dla nas i dla swoich pupili. W niedzielne popołudnia, choćby się waliło i paliło, lało, wiało, zasypało całą okolicę – spędzała na spotkaniach z równie nudnymi jak ona sama babami.
Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo pragnę nurkować albo spróbować swoich sił w maratonach czy triathlonie. Nie widziała sensu weekendowych rowerowych wypraw do puszczy, skoro wieczorem trzeba wrócić do domu i nakarmić psy. Ratowała jakieś bezpańskie koty, gdy ja przemierzałem Afrykę, poznawałem Tasmanię lub tajniki nurkowania pod lodem. Wszedłbym nawet na najwyższy szczyt albo wystrzelił się w kosmos, żeby tylko zapomnieć o naszym związkowym marazmie.
Jasne, że chciałem ją zostawić. Zaraz po tym, jak przespałem się parę razy z koleżanką z pracy. Ale gdy tylko napomknąłem, że do siebie nie pasujemy, wpadła w taki dół, że zapomniałem o wolności. Naprawdę bałem się o jej życie. Może gdybym zakochał się w tamtej albo jakiekolwiek innej łatwiej byłoby mi ją porzucić? Tyle że dotąd straciłem głowę tylko dla niej. Nie, nie szantażowała mnie. Nic z tych rzeczy. Po prostu przestała jeść i gotować te swoje durne potrawy według kuchni pięciu czy dziesięciu przemian.
I te jej psy… Wstyd przyznać, ale trochę je polubiłem. Szczególnie starszego, schorowanego, zdrowo doświadczonego przez los i ludzi. W dodatku nie wyobrażałem sobie powrotów do pustego mieszkania, a do kawalerki koleżanki z pracy wołami by mnie nie zaciągnęli. Zostawiłem więc tamtą, kiedy zaczęła przebąkiwać o przedstawieniu mnie swoim znajomym. W dodatku właśnie wtedy moja dziewczyna straciła przytomność. Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby prosić mnie o pomoc. Dobrze, że upadła na klatce, a psy podniosły rwetes. Sąsiedzi i zwierzęta są jednak bardzo przydatni…
Nigdy bym nie pomyślał, że to może być depresja
Nie oskarżała mnie, tylko mówiła, że ona też się dusi, ale nie wie dlaczego. Coś się w niej wypaliło. Coś się skończyło, a nie pojawiło się nic w zamian. Dodała, że mnie kocha, ale zostawia mi wolną rękę. Dopiero jej siostra, która przyjechała do szpitala, zasugerowała depresję. W życiu nie słyszałem podobnej bzdury. Przecież ci ludzie są chorzy! Miesiącami leżą w swoich brudnych łóżkach i nie mniej zaniedbanych mieszkaniach, nie mając siły nawet ruszyć ręką, a ona żyła, chodziła, dbała o siebie. Dobrze, że słyszał nas jej lekarz prowadzący, bo przerwał moją tyradę, rzucając niby od niechcenia, że właśnie o tym chciał ze mną porozmawiać.
Początki? Skąd mogłem wiedzieć, kiedy jej się to zaczęło? Może, gdy biegłem w Bostonie na 42 kilometry? Albo wtedy, gdy wyjeżdżałem samotnie na Grenlandię? Tak, już wtedy dziwnie się zachowywała. W ogóle nie odniosła się do mojego wyjazdu. Nie zainteresowała, co chcę tam robić. Musiałem zwierzyć się kochance, żeby poczuć się wysłuchany. „Jak jakiś gówniarz! Siusiumajtek, a nie dorosły chłop!” – wkurzałem się. Inni w moim wieku mieli już po troje dzieci i zastanawiali się, jak zarobić na to wszystko, a ja? Ja miałem ją i dwa psy.
Na nią jakoś wciąż nie mogłem patrzeć. Jej słabość działała mi na nerwy, ale psy? Postanowiłem na nich przetrenować moją odpowiedzialność. Później przeczytałem w internecie, że jeśli ktoś chce mieć dziecko, powinien najpierw zafundować sobie czworonoga. Żeby się nie rozwijać, powiem tylko: kundle dały mi nieźle w kość. Dlatego wściekłem się, kiedy usłyszałem o dziecku.
– Jak to się stało? – zapytałem, nim zdążyłem ugryźć się w język, bo przecież doskonale pamiętałem tamten wieczór.
– Może jednak się rozstańmy, skoro nie potrafimy ze sobą rozmawiać – zaproponowała nagle, mieszając w garnku zupę na kolację.
Wybuchnąłem śmiechem, bo akurat to bardzo dobrze nam wychodziło. Od lat nic tylko dyskutowaliśmy, nie dochodząc do żadnych wniosków, ale dyskusje, rozmowy aż po świt mieliśmy w małym palcu.
Ona także się roześmiała i nie wiem, czy sprawiło to światło świec, czy widok tej kruchej istoty, która jednak zawzięcie walczy o siebie, że dotknąłem jej policzka. Przymknęła oczy. Nie broniła się przed pocałunkiem, a ja starałem się traktować ją najdelikatniej, jak potrafiłem, jakby była porcelanową figurką. Tak, jeśli to miało się zdarzyć, to tylko tamtej nocy. W końcu nie uprawialiśmy seksu zbyt często.
„Szósta, zaraz zacznie dzwonić” – spojrzałem na zegarek stojący na szafce obok łóżka.
Poruszyła się nieznacznie. Może też nie spała? Przyjrzałem się jej ciału, zarysowującemu się w bladożółtej poświacie poranka. Bez dwóch zdań była piękna, stworzona w sam raz dla mnie. Muskając jej ramię, delikatnie zsunąłem się aż w zagłębienie jej dłoni. Odpowiedziała mi delikatnym uściskiem. Uśmiechnąłem się do siebie i przysunąłem do niej. Pragnąłem jej każdą częścią swojego ciała i czułem, że oddałaby mi się bez reszty, jak robiła to dotychczas, ale coś mnie powstrzymało. „W ten sposób nie załatwia się spraw” – pomyślałem.
– Naprawdę chcesz mieć ze mną dziecko? – zapytałem zamiast tego.
– Tak. Nie chcę jednak zmuszać cię do czegokolwiek… Boję się, czy w tym stanie sobie poradzę, ale siostra obiecała mi pomóc. Nie martw…
– Nie martwię się i nie chcę cię zostawiać, żeby było jasne.
Uśmiechnęła się. Dałbym głowę, że odetchnęła z ulgą.
– Ja też trochę się pogubiłem w swoim życiu, nie zawsze mogłaś na mnie liczyć. Być może jeszcze nie raz się mną rozczarujesz, ale jesteśmy rodziną. My oboje, rozumiesz? A teraz chyba nawet troje – nieśmiało dotknąłem jej brzucha, a ona mocno przytuliła moją dłoń.
Z siłą, o jakiej zdążyłem zapomnieć.
Czytaj także:
„Kochałam dwa razy i dwa razy zostałam wdową. Dlaczego los musi zabierać mi wszystko, gdy jestem szczęśliwa?”
„Ja byłem zwykłym cieciem, ona – artystką. Nie zdążyłem powiedzieć, co do niej czuję. Popełniła samobójstwo”
„Wiem, że mój mąż pije, ale to nie powód, by nasi synowie go nie szanowali. A oni mówią, że się go wstydzą!”