Chciałam widzieć w niej przyjaciółkę i mentorkę, ale ona nie była tym zainteresowana. Jeśli w ogóle na mnie zwracała uwagę, to tylko po to, by wytknąć mi błędy czy skrytykować moje decyzje – nigdy, żeby doradzić czy pochwalić.
Łudziłam się, że to się zmieni, kiedy obie dorośniemy, że wtedy znajdziemy jakąś platformę lub choćby nić porozumienia, ale jako kobiety też kroczyłyśmy odmiennymi drogami. Ja wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci, które już dorosły. Ona postawiła na pracę, pozostając cały czas przy rodzicach. To było kolejnym źródłem naszych nieporozumień.
– Na wszystko sobie bimbasz – wyrzucała mi przez telefon, kiedy dzwoniłam, by dowiedzieć się, co u nich słychać.
– Myślisz, że wystarczy zadzwonić raz na tydzień i to załatwia sprawę?
– A w czym ci mogę pomóc? – próbowałam załagodzić rodzącą się kłótnię i zainteresować się jej problemami.
– Ty? W niczym! Daję sobie radę, choć oczywiście lekko nie jest, ale co ty możesz o tym wiedzieć? –Nigdy nie omijała okazji, żeby wbić mi szpilę.
Wszystko miała podane na tacy
W takich momentach musiałam gryźć się w język, by nie powiedzieć, że z nas dwóch to ona niewiele wie o życiu. W zasadzie miała tylko swoją pracę, a po pracy czekał na nią obiad ugotowany przez mamę i zakupy zrobione przez tatę. Domek posprzątany, wszystko podsunięte pod nos. Oboje byli już na emeryturze, ale trzymali się całkiem nieźle. Czasami miałam wrażenie, że Ewa na siłę robi z nich zniedołężniałych staruszków, aby nadać swojej codziennej egzystencji rangę misji. Ja natomiast musiałam borykać się z typowymi hurtowymi zadaniami, jakie spadają na żonę, matkę, panią domu, plus godzić je z pracą zawodową.
Lata leciały
W naszych wzajemnych stosunkach nie następował przełom. Kiedy już dzieci podrosły i stały się mniej absorbujące, chciałam włączyć się w opiekę nad rodzicami. Ale siostra utrudniała mi kontakt z nimi, a każdą moją inicjatywę torpedowała w zarodku.
– Nie przychodź, mama jest słaba – słyszałam, gdy dzwoniła do mnie tuż przez zaplanowanym spotkaniem. – A ty masz w pracy kontakt z różnymi ludźmi, jeszcze jakieś choróbsko przywleczesz – rzucała wyświechtanym argumentem.
Kiedy dopytywałam się, co dokładnie mamie dolega, okazywało się, że nic szczególnego, jednak prewencyjnie lepiej jej nie narażać. Kiedy proponowałam, że może zabiorę rodziców na wczasy, twierdziła, że podróż będzie dla nich zbyt męcząca, a warunki na miejscu nieodpowiednie dla starszych ludzi. Nie przyjmowała do wiadomości, że nie zamierzam zabrać rodziców na dwutygodniową włóczęgę po Bieszczadach, tylko do komfortowego ośrodka oddalonego od miasta raptem o godzinę drogi samochodem.
Nabrała irytujących, dyktatorskich manier
Jednoosobowo decydowała, kiedy, kto i na jak długo może złożyć rodzicom wizytę. Nawet moje dzieci, jedyne wnuki rodziców, musiały przed odwiedzinami długo negocjować z ciotką, aby pozwoliła im spotkać się z dziadkami.
W trakcie rzadkich wspólnych spotkań z niepokojem obserwowałam coraz dziwaczniejsze zachowanie Ewy. Kładłam to na karb tego, że w sumie nie ma życia osobistego, a zawodowe jest wprawdzie stabilne, ale rutynowe, pozbawione interesujących wyzwań. Tym usprawiedliwiałam jej opryskliwość i zgorzkniałość. Co nie zmienia faktu, że nie podobało mi się, jak traktuje rodziców: komenderowała nimi, odmawiała prawa do małych przyjemności. Z przykrością i zażenowaniem słuchałem tego jej kategorycznego tonu i restrykcyjnych zaleceń. Jakby prowadziła poprawczak dla staruszków.
– Nie dostaniesz kawy – mówiła do mamy. – Przy twoim nadciśnieniu to zabójcze.
Albo:
– Tato, nie jedz tego ciasta. Ile razy mam powtarzać? Dla ciebie są sucharki bez cukru – Niemalże wyrwała ojcu kawałek placka, który przyniosłam.
Widząc rozczarowany i zawstydzony wzrok rodziców, karconych jak przedszkolaki, próbowałam tłumaczyć, że przecież nic złego się nie stanie, jak raz na jakiś czas wypiją słabą kawę albo zjedzą kawałek ciasta. Ewa była jednak nieprzejednana. A pod koniec ostatniej, nieprzyjemnej wizyty, kiedy już wychodziłam, naskoczyła na mnie i zażądała, żebym się nie wtrącała, bo to nie ja będę ponosić ewentualne skutki niewłaściwej diety rodziców.
– Nie zgrywaj dobrej córuni – patrzyła na mnie niemal z nienawiścią, aż mi się zimno zrobiło. – Ja najlepiej wiem, co jest dla nich dobre, a co złe. I nie mąć im w głowach swoimi teoriami, że w małych ilościach nic nie szkodzi. Nie jesteś lekarzem, żeby o tym decydować.
Przegięła. Byłam cierpliwa, ale po tym jej ataku nie wytrzymałam.
– Odbiło ci? Za kogo ty się masz w ogóle? – warknęłam wyprowadzona z równowagi.
– Uważaj, jak się do mnie zwracasz, gówniaro! – podniosła rękę, chyba chcą mnie spoliczkować.
Nie dałam jej na to szansy: złapałam ją za nadgarstek. Spurpurowiała i zacisnęła pięści.
– Puszczaj! I wynoś się z mojego domu. Wynocha! Najlepiej nigdy nie wracaj! Nikt cię tu nie chce!
W oczach miała taką furię, że autentycznie się wystraszyłam. Bez słowa wyszłam, przysięgając sobie, że to mój ostatni kontakt z tą wariatką. Z rodzicami będę się widywać bez niej. Wymyślę jakiś sposób. Przecież nie może ich więzić w domu. A ja? Sroce spod ogona nie wypadłam, wyroków na koncie nie mam. Byłam szanowaną osobą po pięćdziesiątce i nie pozwolę, żeby siostra traktowała mnie jak smarkulę bez prawa do głosu.
To nie było normalne zachowanie
Złość złością, ale mimo wszystko dręczyło mnie pytanie, dlaczego Ewa aż tak przegina. Zaczęłam szczegółowo analizować jej postępowanie. Przypominałam sobie różne incydenty, jak choćby ten, kiedy wyrzuciła przyniesione przeze mnie kwiaty do śmieci, twierdząc, że przytargałam ten wiecheć złośliwie. Ponoć była uczulona na pyłki. Od kiedy? Podobnych przypadków i oskarżeń było znacznie więcej. I wykluczały się nawzajem. Że za wcześnie przychodzę, że za późno, że w ogóle, że z prezentem, że z pustymi rękami, że dzwonię, że nie dzwonię. Uświadomiłam sobie, że w zasadzie zawsze posądzała mnie o złą wolę, a nawet o celową chęć szkodzenia jej i naszym rodzicom. Najwyraźniej popełniłam błąd, traktując jej „manię spiskową” jako dziwactwo, ale raczej nieszkodliwe. Teraz zrozumiałam, że problem może być znacznie poważniejszy.
Lekarka nie zbagatelizowała moich obaw
Postanowiłam porozmawiać o Ewie z zaprzyjaźnioną lekarką. Opowiedziałam jej o różnych irracjonalnych zachowaniach siostry, o jej niekontrolowanych wybuchach złości, o apodyktycznym traktowaniu rodziców, o reżimowej diecie. Słuchała uważnie, z rzadka dopytując o to czy tamto.
– I co o tym sądzisz? Bo ja już sama nie wiem, która z nas dwóch przesadza.
Miałam nadzieję, że zbagatelizuje moje obawy. Powie coś o menopauzie, która może trwać i trwać, o huśtawkach nastroju, o tym, że Ewa ma po prostu trudny charakter, na dokładkę jest niezadowolona ze swojego życia i odreagowuje stres na bliskich.
Koleżanka popatrzyła jednak na mnie z namysłem.
– Nie mogę postawić diagnozy tylko na podstawie twojej relacji – zastrzegła od razu – więc nie traktuj tego jako pewnik. Ale nie wygląda mi to na zdrowe reakcje. Twoja siostra może cierpieć na jakieś zaburzenia psychiczne. Bez specjalistycznych badań nie potrafię ci powiedzieć, jakiego są rodzaju i skąd się wzięły. Czy w twojej rodzinie występowały przypadki chorób psychicznych?
W pierwszej chwili chciałam zaprzeczyć, ale gdzieś z głębi pamięci wypłynęły sceny z dzieciństwa. Zasmuceni rodzice siedzący przy stole i ściszonymi głosami rozmawiający na temat ciotki Renaty, siostry ojca. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam egzotycznie dla mnie brzmiący termin „schizofrenia”. Telefon późnym wieczorem, krótki szloch taty i jego nagły wyjazd na parę dni. Mama, która sądząc, że tego nie widzimy, przypatrywała się z niepokojem naszym dziecinnym kłótniom. Pod wpływem tych obrazów ogarnął mnie nieprzyjemny chłód. Jakbym weszła w wilgotny mrok. Przykra prawda, którą niemal wyparłam z pamięci, jako nie w pełni zrozumiałą, wróciła teraz do mnie ze zdwojoną siłą.
– Hm, chyba tak… Dokładnie ci nie powiem, byłam wtedy dzieckiem, ale wydaje mi się, że siostra ojca cierpiała na schizofrenię. W domu nie mówiło się o tym, ale wiesz, jakie są dzieci. Instynktownie wyczuwają tajemnice i wtedy jeszcze bardziej nadstawiają uszu. Zdaje się, że ciotka Renata targnęła się na swoje życie. Nie znałam jej, ale kiedyś rodzice zabrali nas na jej grób. Pamiętam, że długo ich potem męczyłam pytaniem, co to znaczy „zginąć tragicznie”, bo taką informację wyczytałam na jej nagrobku.
Zamilkłam i wpatrywałam się w koleżankę z napięciem. Już czułam, że pokrzepienia, po które do niej przyszłam, nie dostanę. Postanowiłam więc stawić czoła temu, co samo się narzucało.
– Myślisz, że to się jakoś łączy? Choroba ciotki z obecnym zachowaniem Ewy?
– Cóż ci mogę powiedzieć… – koleżanka uśmiechnęła się bezradnie. – Dzisiejsza psychiatria dobrze sobie radzi z większością schorzeń. Pacjenci przyjmują leki i funkcjonują niemal normalnie. Ale muszą być spełnione dwa warunki. Chory musi być świadomy swojej choroby i musi chcieć sobie pomóc. Nie można nikogo leczyć na siłę, nawet dla jego dobra…
Pod wpływem nowej myśli aż mnie oblał zimny pot.
– A jeśli dojdzie do jakiejś tragedii? – wyobraźnia podsuwała mi obraz siostry duszącej rodziców poduszką lub, dla odmiany, skręcającej dla siebie pętlę ze sznura na bieliznę. – Kto będzie winny? Przecież nie wiadomo, co jej chodzi po głowie…
– Aniu… – tym razem koleżanka uśmiechnęła się smutno – tak naprawdę to nigdy nie wiadomo, co komu chodzi po głowie. Nawet ci najnormalniejsi mogą ulec jakimś zaburzeniom spowodowanym tysiącem różnych przyczyn. Może to być rosnący i uciskający na nerw guz albo mikrouraz po uderzeniu, o którym dawno się zapomniało. Nie chcę cię straszyć, ale różnie bywa.
Usiadłam i myślałam, czy wszystko ze mną w porządku
Zaczęłam analizować samą siebie, przypominać sobie wszystkie swoje wybuchy złości, kąśliwe uwagi, brak cierpliwości, nerwowość. Te wspomnienia sprawiły, że wybudziłam się kompletnie. Rozważałam różne opcje, to próbując się uspokoić, że podenerwowanie i zły humor zdarzają się każdemu, to dopatrując się we własnych reakcjach wyraźnych symptomów obłędu. Kiedy zapadałam w krótką drzemkę, śniły mi się koszmary.
Rano – zła, bo niewyspana – kilka razy miałam ochotę poczęstować domowników cierpką uwagą, ale świeżo nabyta świadomość, że to może być objaw chorobowy, kazała mi zamilknąć. Postanowiłam się obserwować i kontrolować, co okazało się trudne i męczące. Powstrzymanie jakiejś gwałtownej reakcji – a bałam się nawet głośniej, spontanicznie roześmiać, a co dopiero mówić o wybuchu gniewu – przypominało tłumienie kichnięcia.
Ochota narastała, kichało się więc „do środka”, co było niekomfortowe i nie zawsze się udawało. Towarzyszący temu strach, że nerwowy chichot, rumieńce złości albo przyprawiająca o łzy frustracja mogą być objawami choroby psychicznej, dodatkowo mnie stresował.
Przyjaciółka dała mi dobrą radę
Może jestem obciążona genetycznie, a może nie, ale obecnie osobiście, własnymi rękami hoduję sobie jakąś depresję czy inną psychozę. Strach zaczął mną rządzić, wpływać na moje życie, poczucie własnej wartości, sprawiał, że czułam się zagubiona, stłamszona i do niczego.
– Co się z tobą ostatnio dzieje? – zapytała mnie przyjaciółka, z którą umówiłam się na pogaduchy. – Źle wyglądasz i jesteś jakaś taka… – zawahała się, prawdopodobnie szukając stosownego określenia, którego nie odbiorę negatywnie – …nieswoja.
– Bo i tak się czuję – przyznałam. – Jak nie ja.
Opowiedziałam jej o rozmowie z koleżanką lekarką, o swoich podejrzeniach i obawach. Nie zbagatelizowała problemu, ale spojrzała na niego inaczej, praktyczniej.
– Ewy do wizyty u psychiatry nie zmusisz, to oczywiste. Ale dlaczego ty nie pójdziesz i nie poradzisz się, co zrobić z tymi lękami? Gdybyś cierpiała na przewlekły kaszel, katar albo uciążliwe bóle w plecach, poszłabyś do lekarza i zaczęła je leczyć. Dlaczego tego samego nie zrobisz z lękami? – spytała. – Skoro destabilizują ci życie i podkopują zdrowie, hm?
Pod wpływem tego prostego porównania, że z bolącym gardłem do laryngologa, a z lękami do psychiatry, postanowiłam wziąć byka za rogi. Jasne, że bałam się tego, co mogę usłyszeć, ale niewiedza jest dużo gorsza. Poza tym, gdy komuś coś dolega, im wcześniej zostanie wykryte, tym lepiej. Czy chodzi o ciało, czy umysł.
Wizyta u specjalisty
Bardzo miła pani doktor rozmawiała ze mną dość długo. Pytała o moje dzieciństwo, młodość, małżeństwo, dzieci. Wstępnie stwierdziła, że nie ma podstaw do obaw o moje zdrowie psychiczne, ale na wszelki wypadek zapisała mi środki wyciszające oraz zaleciła konsultacje u psychologa.
Skorzystałam z porady. Jestem w trakcie terapii psychologicznej i poprawia mi się. Do tego stopnia, że postanowiłam jeszcze raz, teraz boleśnie szczerze porozmawiać z siostrą.
Umówiłam się z nią w kawiarni, na neutralnym gruncie. Liczę na to, że tam, w otoczeniu obcych ludzi, obie będziemy bardziej uważać na słowa i zachowania. A zamierzam opowiedzieć jej o wszystkim. Najpierw o swoich lękach, a potem o tym, co niepokoi mnie w niej. Bez złośliwości, wyrzutów, pretensji, z troską i miłością. Bo przecież mimo wszystko ją kocham, choć jej nie rozumiem.
Coraz częściej dopuszczam też do siebie myśl, że Ewa wcale nie jest chora, tylko przygniata ją ciągła odpowiedzialność za rodziców. Może tak bardzo obawia się mojego osądu, że na wszelki wypadek atakuje mnie pierwsza? Sama po sobie wiem, co strach może zrobić z człowiekiem…
Czytaj także:
„Siostra oznajmiła, że nie chce mnie więcej widzieć, jeśli nie przyjadę na święta. Zupełnie olała, że mam już inne plany”
„Mam 44 lata i mieszkam z mamą. Miałam być lekarzem, a zostałam darmową opiekunką, by moim braciom i siostrze było wygodnie”
„Siostra uważała, że żyję jak pączek w maśle, a ona tylko cierpi. To nie była prawda, ale i tak z zawiści się ode mnie odcięła”