Kiedyś miałam bardzo dobry kontakt z siostrą. Mimo trzech lat różnicy między nami dogadywałyśmy się bez problemu. Byłyśmy wtedy zgranym tandemem, wzajemnie ukrywałyśmy przed rodzicami dziecięce przewinienia, potem dzieliłyśmy się ciuchami i kosmetykami. Weronika wprowadzała mnie w świat literatury, ja wyciągałam ją na dyskoteki. Kiedy wyjechałam na studia do innego miasta, często mnie odwiedzała, nierzadko też wspomagała mój studencki budżet, bo sama już pracowała. Opowiadałyśmy sobie o wszystkim, dzieląc się przemyśleniami, radościami i smutkami.
Potem obie wyszłyśmy za mąż
Nie wróciłam po studiach do rodzinnego miasta, zostałam w Krakowie. Tu znalazłam pracę. Nie przeszkadzało nam to, że odkąd dorosłyśmy, mieszkałyśmy w dwóch różnych miastach. Dzwoniłyśmy do siebie przynajmniej raz w tygodniu, a odwiedzałyśmy się tak często, jak to było możliwe. Lubiłyśmy też czasami urwać się od rodzinnych obowiązków i spotkać gdzieś „w połowie drogi”, aby razem pozwiedzać, spędzić czas i nagadać się na zapas. Niejednokrotnie – kiedy nasi mężowie nie dostali urlopu – zabierałyśmy dzieci i wspólnie jechałyśmy na wakacje.
Święta obowiązkowo spędzałyśmy razem. Starałam się zawsze zjawić trochę wcześniej i aktywnie pomagać w przygotowaniach, aby odciążyć mamę i siostrę. Ile wtedy było śmiechu i okazji do wspomnień! Zawsze dobrze się rozumiałyśmy, choć żyłyśmy w odmiennych warunkach. Weronikę, jako pracownika oświaty, obowiązywał mniejszy wymiar godzin, poza tym zawsze mogła liczyć na pomoc mamy, z którą mieszkała. Ja, niestety, ze wszystkimi obowiązkami pozostawałam sama. Nieraz w duchu marzyłam, żeby po powrocie z pracy czekał na mnie ugotowany obiad, żeby zakupy były już zrobione, ubrania wyprane i poprasowane. Kiedy Weronice zachorowało dziecko, zostawiała je z kochającą babcią, ja musiałam brać urlop lub „opiekę”. Mój mąż rzadko się w te obowiązki włączał. Ale milczałam, nie narzekałam, bo tak mi się życie ułożyło. Raz tylko napomknęłam w rozmowie z siostrą, że pomoc mamy jest bezcenna, ale ona stwierdziła, że wspólne mieszkanie ma też swoje minusy.
– Tobie mama nie wypomina, że późno wracasz, albo że ubrałaś się niestosownie do wieku – stwierdziła Weronika z ponurą miną.
– Przecież zawsze możesz się wyprowadzić, jak ci nie pasuje – podsunęłam rozwiązanie.
– Dokąd? Sama wiesz, jak trudno dziś o mieszkanie.
Wiedziałam
Swoje ciągle spłacałam i z trudem urządzałam się od „łyżeczki”, podczas gdy ona od razu miała w pełni wyposażone lokum. Nie znała dylematów typu: czy najpierw kupić pościel, czy ręczniki, sztućce, czy raczej zastawę. Oczywiście zmieniała to i owo w domowych sprzętach, ale była to raczej chęć modernizacji niż rzeczywista potrzeba. Jednak nie bardzo to doceniała.
– Mogłaś też wrócić do domu rodziców – usłyszałam od Weroniki, kiedy próbowałam wskazać jej niewątpliwe zalety sytuacji.
Problem w tym, że nie mogłam. Mieszkanie rodziców, choć obszerne, nie pomieściłoby przecież trzech rodzin, i to z dziećmi. Podczas kolejnych wspólnych spotkań już nie poruszałam tego tematu. Wiedziałam, że nie przekonam Weroniki. Wolałam się cieszyć tym, że jesteśmy razem, mamy ciągle wspólne tematy i możemy na siebie liczyć. Nie chciałam tego psuć bezsensowną licytacją, która z nas ma lepiej. Lata biegły i, niestety, oddalałyśmy się od siebie. Nie bolałoby mnie to tak bardzo, gdybyśmy wcześniej nie były tak blisko. Wiedziałam, co straciłam, ale nie umiałam tego już odzyskać. Gdy teraz próbuję dociec, kiedy zaczęło się psuć między nami, dochodzę do wniosku, że ogniwem zapalnym stała się choroba naszej mamy. Z racji tego, że mieszkały razem, w naturalny sposób opieka nad nią spadła głównie na Weronikę. Ja przyjeżdżałam tak często, jak tylko mogłam, ale nie byłam w stanie codziennie odciążać siostry. Wtedy pojawiły się niesnaski i pretensje.
– Musisz wreszcie przyjechać, zająć się mamą – grzmiała do słuchawki. – Olewasz wszystko!
– Zrozum, nie mam urlopu – tłumaczyłam – mogę tylko na weekend.
– To nie jest rozwiązanie, w weekend nic się nie załatwi, a trzeba z mamą do okulisty jechać. Wszystko na mojej głowie, to niesprawiedliwe!
– Postaram się załatwić jeden dzień wolny – kapitulowałam.
Nierzadko spędzałam noce w pociągu, aby niemal prosto z dworca biec do pracy, gdzie wymęczona z trudem radziłam sobie z obowiązkami. A z pracy do domu, gdzie czekały na mnie kolejne zadania. Ale robiłam, co mogłam, aby wszystkiemu sprostać.
Według Weroniki robiłam stanowczo za mało
Nasze rozmowy coraz częściej kończyły się kłótnią. Starałam się ją zrozumieć, tłumaczyłam sobie, że jest zmęczona i zestresowana, ale jej uszczypliwe uwagi, jak to w ogóle jej nie pomagam, bolały. W końcu taki tryb życia odbił się na moim zdrowiu. Początkowo myślałam, że to tylko przemęczenie, kiedy jednak gwałtownie zaczęłam chudnąć, zrozumiałam, że czas zająć się sobą. Myślałam, że wiadomość o mojej chorobie złagodzi nieco nastawienie Weroniki, że mi nieco odpuści, ale się pomyliłam. Kiedy opowiedziałam jej o swoich kłopotach, zbagatelizowała je, mówiąc, że „teraz każdy ma coś ze zdrowiem”. Jednak moje „coś” wymagało operacji, pobytu w szpitalu i dłuższej rekonwalescencji. Weronika nie odwiedziła mnie ani razu, tłumacząc się nawałem obowiązków. Było mi przykro, ale rozumiałam, że w domu jest bardziej potrzebna. Tyle że ona nie rewanżowała mi się podobną wyrozumiałością, natarczywie pytając, jak długo mam zamiar się jeszcze ze sobą pieścić.
Przestałam ją więc informować o swoich dolegliwościach, nic nie mówiłam jej też o swoich odczuciach, w których dominował żal. Kiedy mama zmarła, stosunki z Weroniką uległy pogorszeniu. Sądziłam, że wspólne nieszczęście nas zbliży, lecz po raz kolejny się pomyliłam. Już po pogrzebie odkryłam, że biżuterię, gotówkę i wszystkie wartościowe rzeczy, jakie zostały po mamie, Weronika zamierza zatrzymać dla siebie. Nie było tego zbyt wiele, ale i tak poczułam się wykluczona, oszukana. Zwłaszcza że moja siostra okrasiła swoją decyzję kilkoma przykrymi uwagami – że sobie na takie potraktowanie zasłużyłam. Skoro nie pomagałam podczas choroby mamy, nic mi się nie należy. Uniosłam się honorem i poza zdjęciami niczego z domu nie zabrałam. Po tym zdarzeniu nasze kontakty właściwie zamarły, a na pewno mocno się ochłodziły. Dzwoniłyśmy do siebie już tylko okazjonalnie, a kiedy rozmawiałyśmy, był to raczej monolog niż dialog.
– Cześć, co u ciebie? – Weronika rzucała pytanie i nie czekając na odpowiedź, kontynuowała: – Bo u mnie… – tu następowała litania przykrości, które ją spotkały.
Kiedy próbowałam opowiedzieć o swoich problemach, słyszałam:
– Chciałabym mieć tylko takie kłopoty. Bo wiesz, ja…
Kiedy już wyrzuciła z siebie wszystkie bolączki, mówiła:
– Muszę kończyć. Trzymaj się!
Po kilku takich rozmowach straciłam nadzieję na odbudowanie dawnej bliskości. Nie miałam pojęcia, jak mogło dojść do sytuacji, że stałyśmy się sobie obce. Kiedyś kochające się siostry, teraz nawet się nie lubiłyśmy. Pomyślałam, że chyba pora zrezygnować z prób porozumienia się.
Trudno, nic na siłę
Ale gryzło mnie to i postanowiłam porozmawiać o swoim problemie z przyjaciółką.
– Klasyka gatunku – oceniła, wysłuchawszy moich żalów. – Jakbym swoją własną siostrę słyszała – roześmiała się gorzko. – Moja też wiecznie powtarza, że mam za dobrze, choć na to nie zasłużyłam, a ona ma źle, choć też na to nie zasłużyła.
– Naprawdę? Myślałam, że to tylko u nas… – zdumiałam się.
– No więc, teraz już wiesz, że nie tylko – koleżanka uśmiechnęła się krzepiąco. – Nie przejmuj się, tak bywa, nic nie poradzisz. Wiesz – ciągnęła – wydaje mi się, że siostra ci zwyczajnie zazdrości.
– A czegóż ona mi może zazdrościć? – spytałam szczerze zdziwiona.
W mojej ocenie Weronika radziła sobie w życiu dużo lepiej niż ja.
– Kto tam za starszą siostrą nadąży! – machnęła ręką. – Może z czasem będzie lepiej.
Nie było. Czas płynął, a relacje między mną a Weroniką wcale się nie poprawiały. Ostatni raz spróbowałam to zmienić, licząc na to, że czas jednak złagodził emocje. Wierzyłam, że jest to możliwe, że bliskość, którą kiedyś czułyśmy, da się jeszcze odbudować.
– Przyjedź do mnie na weekend – zapraszałam szczerze.
– Myślisz, że ja mam czas? – słyszałam w odpowiedzi. – Muszę na basen, kijki, spotkać się z przyjaciółmi, wyjechać nad morze…
Cóż, moja siostra na emeryturze żyje bardzo aktywnie. Zachłannie korzysta z dostępnych przyjemności, czynnie uczestniczy w zajęciach uniwersytetu trzeciego wieku, wyjeżdża na wycieczki. To nie obowiązki nie pozwalają jej na odwiedziny, tylko przyjemności. No ale cóż, widocznie nie chciała z żadnej z nich zrezygnować, by spotkać się ze mną. Przypominała sobie o mnie tylko wtedy, kiedy czegoś ode mnie potrzebowała. Wtedy potrafiła dzwonić nawet kilka razy dziennie, a nawet zdobyć się na kilka minut rozmowy o innych sprawach. Ale ledwo uzyskała to, na czym jej zależało, milkła na długie miesiące. Kiedy dotarła do mnie smutna prawda, że tylko ja się staram, przestałam zabiegać o kontakt z siostrą.
Do tanga trzeba dwojga
Skoro Weronika nie czuje takiej potrzeby, nie zamierzam się narzucać. Nie chce mnie w swoim życiu, trudno, nie zmuszę jej do siostrzanej miłości. Zresztą ja też mam swoje życie, swoje pasje, swoich przyjaciół. Oni nie szczędzą mi ani czasu, ani uwagi. Mogę liczyć na ich pomoc w każdej sytuacji. Zaakceptowałam to, że znajomi stali mi się bliżsi niż siostra. Widocznie więzy krwi to nie wszystko. Niekiedy znacznie lepiej sprawdzają się obcy ludzie, z którymi wiąże nas dobrowolna przyjaźń. Rozmowy na temat rodzeństwa ze znajomymi potwierdzały tę dość smutną regułę. Tylko nieliczni utrzymywali serdeczne stosunki ze swoimi braćmi i siostrami. Kiedy z ciekawości dopytywałam się o przyczyny rozluźnienia rodzinnych więzi, podawali na ogół te same powody: poróżniły ich sytuacje majątkowe, wybory życiowych partnerów, odległość. Niekiedy spotykam się z siostrą u wspólnych znajomych, bo nadal utrzymuję bliskie kontakty z przyjaciółmi z rodzinnego miasta. To oni mnie zapraszają, przyjmują serdecznie, goszczą. Nie Weronika.
Podczas tych spotkań rozmawiamy zdawkowo jak dalekie znajome. I mam tylko nadzieję, że w ogólnym rozgardiaszu naszym gospodarzom umyka chłód panujący między nami. Nadal wysyłam siostrze kartki z życzeniami na święta, urodziny, imieniny. Od niej w najlepszym razie otrzymuję krótkiego SMS-a zwrotnego typu: „wszystkiego najlepszego”. Niby normalka, jednak czuję ukłucie zawodu, gdy wśród stosu kolorowych pocztówek nie znajduję tej podpisanej „twoja kochająca siostra”, jak kiedyś kończyła swoje listy.
Czytaj także:
„Siostra zwaliła mi się na głowę i rozstawiała córki po kątach. Chciałam nakopać jej w tyłek, ale w porę ktoś mnie uprzedził”
„Pazerność nie popłaca. Siostra próbowała nas perfidnie okraść i karma szybko ją dorwała. Zbłaźniła się przed całą rodziną"
„Siostra z rodziną to banda nierobów, która żeruje na mojej 87-letniej matce. Od lat obmyślam, jak ich wykurzyć z jej domu”