„Jestem mężczyzną i jestem ofiarą przemocy domowej. Moja żona w furii potrafi mnie bić i rzucać we mnie naczyniami”

Jestem mężczyzną i jestem ofiarą przemocy domowej fot. Adobe Stock. nevodka.com
Podczas jednej z awantur, zapukali policjanci. Zobaczyli zapłakaną (tak, ataki złości żony przerywane były zwykle płaczem), zdyszaną niewiastę i równie zdyszanego faceta i z miejsca napadli na mnie. Żona nie przyznała się, kto kogo zaatakował.
/ 29.09.2021 07:58
Jestem mężczyzną i jestem ofiarą przemocy domowej fot. Adobe Stock. nevodka.com

Pamiętacie słynny tekst Jerzego Stuhra z komedii „Seksmisja”: „Kobieta mnie bije!” Wszyscy się pewnie wtedy śmiejecie. A mnie chce się płakać...

Pokochałem Malwinę za jej otwartość na ludzi, zaradność, a także, co tu dużo kryć, pewną opiekuńczość wobec mnie. Może głupio to brzmi w ustach faceta, ale taka jest prawda.

Zanim ją poznałem, nie byłem zbyt ogarnięty życiowo

Lubiłem sobie poleniuchować, pograć na komputerze, posiedzieć na piwku z chłopakami. Ot, takie doraźne przyjemności. Nauka? Praca? Własne mieszkanie? Nawet o tym nie myślałem, nie mówiąc już o małżeństwie, czy dzieciach.

Prawdę mówiąc, przed nią nie miałem nawet poważniejszego związku, bo od zawsze brakowało mi śmiałości do kobiet. To Malwina mnie poderwała. Tak, chyba mogę tak powiedzieć. Spotkaliśmy się na imprezie u znajomych i tak jakoś zostało.

Oczywiście to ja wziąłem od niej numer telefonu i zadzwoniłem (już taka ciapa nie jestem), ale później to głównie ona kierowała rozwojem naszej znajomości. Odpowiadało mi to, bo sam nie wiedziałbym za bardzo, co dalej z tym zrobić.

Było mi z nią naprawdę dobrze. To dzięki niej skończyłem studia, znalazłem pracę. Motywowała mnie, czasem w nieco ostrych słowach, ale jak sama twierdziła, takim jak ja trzeba porządnego kopa, bo inaczej nie wyjdą na ludzi.

W zasadzie miała rację, choć bywało, że przesadzała w ochrzanianiu mnie, gdy znowu o czymś zapomniałem, coś zaniedbałem. Ale dla mnie najważniejsze było, że jest ktoś, kto mną pokieruje, kto przypilnuje, żebym nie marnował czasu na bzdury. No i ktoś, kogo interesują moje sprawy. Jestem jej za to wdzięczny, bo gdyby nie ona, nigdy nie nauczyłbym się samodyscypliny.

I pewnie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewna jej przypadłość, którą odkryłem dość późno…

No właśnie. Mówcie, co chcecie, ale to, że kobieta zmienia się po ślubie nie jest wymysłem sfrustrowanych mężczyzn. To fakt. Przynajmniej tak było w moim wypadku. Malwina zawsze była stanowcza, uporządkowana, lubiła, gdy wszystko działo się po jej myśli. Jeśli coś jej nie wyszło, denerwowała się, ale to wszystko. Żadnych ekscesów.

Tylko że potem, gdy już zamieszkaliśmy razem, totalnie jej odbiło. Dopiero wtedy zauważyłem, że jej złość nie jest zwykłą złością, ale może przerodzić się w niekontrolowany atak furii. Dosłownie! Moja żona potrafiła wściec się o brudną skarpetkę leżącą na podłodze i, nakręcając się coraz bardziej, wywołać nie zwykłą awanturę, ale burzę z piorunami.

Wrzeszczała, kopała w meble, rzucała czym popadnie na ślep, wyzywała mnie, aż w końcu… zaczęła bić. Nie od razu tak było i nie codziennie. Pierwsze miesiące naszego małżeństwa wspominam jako bardzo udane.

Oczywiście, zdarzały się nieporozumienia. Zarówno dla mnie, jak i dla niej mieszkanie „na swoim” z dala od rodziców było czymś zupełnie nowym. Musieliśmy nauczyć się, jak żyć samodzielnie, sprzątać, zmywać, prać, robić zakupy. Pamiętam, że Malwina strasznie narzekała, że teraz na nic nie ma czasu, bo całkowicie pochłaniają ją obowiązki.

– Mógłbyś czasem coś zrobić w domu! – mówiła z wyrzutem. – Ja haruję, a ty głupich naczyń nie możesz zmyć! Raz na tydzień odkurzysz i myślisz, że wystarczy.

Ale kiedy próbowałem jej pomóc, twierdziła, że wszystko robię za wolno, albo niedokładnie. Jednak sprzątanie to był najmniejszy problem.

Wkrótce zaczęły się poważniejsze pretensje

Na przykład codziennie wieczorem przez dwie godziny musiałem szukać lepszej pracy. Bo według niej za mało zarabiałem, a moi pracodawcy mnie wykorzystywali. Może i miała trochę racji, ale nie musiała przy tym używać argumentu, że mąż jej przyjaciółki ma pięć razy wyższą pensję i żebym brał z niego przykład. Czułem się jak nieudacznik!

Zresztą to określenie słyszałem od Malwiny niejednokrotnie. Nigdy nie mówiła mi tego ot tak, po prostu. Zawsze w złości i to w bardzo bolesny sposób. Wrzeszczała na przykład, że do niczego się nie nadaję i wszystko, co mam zawdzięczam jej. Potem, gdy się już uspokoiła, niby przepraszała, ale co usłyszałem, to moje.

– Zrozum, jestem bardzo nerwowa… – próbowała się tłumaczyć. – Nie chcę ci robić przykrości, ale kiedy się wkurzę, nie mogę się powstrzymać.

Rozumiałem, że takie już ma usposobienie i nie winiłem jej za to. Kiedy po awanturze przychodziła skruszona i przytulała się do mnie, zawsze jej wybaczałem. Miałem nadzieję, że w końcu się opamięta, ale potem było już tylko gorzej.

Najbardziej bolało mnie, gdy mówiła, że jestem beznadziejny w łóżku i że seks ze mną jej nie rajcuje

Z racji mojego lichego doświadczenia na tym polu, ten temat jest dla mnie szczególnie drażliwy. A jeśli jeszcze wymsknęły jej się słowa krytyki „w trakcie”, to już w ogóle było pozamiatane. Stresowałam się i… koniec. Co jeszcze bardziej ją wkurzało.

A prawdę mówiąc stresowała mnie sama świadomość, że moja żona myśli o mnie w taki sposób. Jak łatwo się więc domyślić, życie seksualne nie układało nam się najlepiej.

Potem, gdy zaczęliśmy się starać o dziecko i długo nam nie wychodziło, co chwilę słyszałem, że to moja wina. Bo ona chodzi do ginekologa regularnie i z nią jest wszystko w porządku.

Zmusiła mnie nawet, żebym przebadał swoje nasienie, bo pewnie coś z nim nie tak!

Gdy okazało się, że jestem zdrowym, normalnym, płodnym facetem wcale jej to nie przekonało. Nadal zarzucała mi tysiąc rzeczy na raz – złą dietę, weekendowe piwko i papierosy, brak sportu. No, po prostu wszystko robiłem źle.

Ale dajmy już temu spokój, najgorsze i tak było bicie. Okładanie pięściami, kopanie, gryzienie, drapanie. Nie codziennie, czy cały czas. Tylko, jak się wkurzyła. A że wkurzała się często…

Ileż razy miałem siniaki na całym ciele! Latem ukrywałem je pod długimi koszulami, wstydziłem się. A kiedy jeden z kolegów o nie zapytał, odparłem, unikając jego wzroku:

– Wiesz, Malwina lubi w łóżku tak „na ostro”…

Tylko uśmiechnął się pod nosem, więc chyba mi uwierzył. A ja odetchnąłem z ulgą. Bo przecież to obciach!

„Kobieta mnie bije!” – ten słynny tekst z kultowej polskiej komedii dla mnie wcale nie brzmiał zabawnie.

Bo wierzcie mi, widok mojej żony ogarniętej furią był naprawdę straszny. Wyglądała wtedy, jakby wstąpił w nią diabeł, jakby całe zło tego świata zebrało się w tej drobnej istotce. A przecież ta sama kobieta, która teraz okładała mnie pięściami, szarpała i obrzucała wyzwiskami, jeszcze pół godziny temu przytulała się do mnie i gładziła mnie po włosach, jak małego chłopca.

Nie potrafiłem zrozumieć, skąd u niej takie nagłe zmiany nastrojów

Przecież normalnie była aniołem. Może wymagającym i nieco apodyktycznym, ale jednak. Tak bardzo cierpiałem… I tu kolejna powszechnie znana prawda, którą musiałem odkryć sam – jak ktoś raz cię uderzy, uderzy też drugi i trzeci. I nie przestanie sam z siebie.

Na początku sądziłem, że to wszystko tylko incydenty, ale tych incydentów robiło się z czasem coraz więcej. Miałem wrażenie, że Malwina kompletnie straciła nad sobą kontrolę i że doskonale o tym wie, tylko nie potrafi nic z tym zrobić.

Bałem się, że moja żona w końcu całkiem rozsypie się psychicznie. Co miałem zrobić? Porozmawiać z nią? Ależ rozmawiałem tysiące razy! Tyle że to nic nie dało, bo choć obiecywała poprawę, gdy ogarniała ją złość, zapominała o swoich przyrzeczeniach. Powstrzymać ją siłą?

Oj nie… Tego też próbowałem, ale to rozsierdzało ją jeszcze bardziej. Kiedy była zła, lepiej było uciekać, gdzie pieprz rośnie, niż próbować ją uspokoić. Oddać jej? Tego nawet nie brałem pod uwagę, choć przyznam szczerze, że czasem miałem ochotę to zrobić. W końcu każdy ma jakieś granice cierpliwości.

Słyszałem o specjalnych ośrodkach, pomagających osobom, których dotyka przemoc w rodzinie, ale nie odważyłbym się tam pójść.

Bo to przecież miejsca dla kobiet

Jakby to wyglądało, gdyby przyszedł chłop jak dąb (mam 185 cm wzrostu) i powiedział, że jest ofiarą agresji niskiej 55-kilogramowej blondynki. Jakbym był na miejscu tych ludzi z ośrodka, sam siebie bym wyśmiał! Zresztą miałem już przedsmak tego, co mogłoby mnie czekać…

Któregoś razu, gdy Malwina się wściekła, zrobiła taki raban, że sąsiedzi wezwali policję. Kiedy funkcjonariusze zapukali do naszych drzwi i zobaczyli zapłakaną (tak, ataki złości żony przerywane były zwykle płaczem), zdyszaną niewiastę i równie zdyszanego faceta, z miejsca napadli na mnie.

– Co, nie nauczyli cię w domu, że kobiet się nie bije?! – zawołał jeden i wykręcił mi ręce.

Chcieli mnie zabrać na komisariat i nie zrobili tego, tylko dlatego, że Malwina ich ubłagała, żeby sobie poszli, bo „nic się nie stało”. Nie przyznała się jednak, kto kogo okładał. Pewnie było jej głupio. Zresztą nic dziwnego…

– Nie wstyd panu tak słabszych katować? Mężczyzna od siedmiu boleści… – rzucili mi na odchodne.

– Przepraszam… Już nigdy więcej się tak nie zachowam – powiedziała moja żona, gdy sobie poszli, a ja tylko westchnąłem ciężko, bo wiedziałem, że to nieprawda.

Przełom nastąpił pewnego razu, gdy po wyjątkowo ciężkim dniu w pracy, przyszedłem zmęczony do domu, a ona kazała mi umyć wannę.

Powiedziałem, że zrobię to za pół godziny, bo teraz chcę trochę odpocząć, ale nie

Miałem to zrobić teraz i koniec. I tak zaczęła się awantura… W pewnym momencie Malwina w furii rzuciła we mnie szklanką z herbatą, a ta rąbnęła mnie tak niefortunnie, że rozcięła mi łuk brwiowy. Potem spadła na podłogę i roztrzaskała się w drobny mak.

Oszołomiony uderzeniem, zachwiałem się, po czym runąłem na ziemię głową prosto w rozbite kawałki szkła. Oj… Tyle krwi to ja chyba nigdy nie widziałem. Rozharatałem sobie pół twarzy, a Malwina wpadła w panikę.

Podbiegła do mnie i zaczęła lamentować! Powiedziałem jej, żeby się uspokoiła i przyniosła jakieś opatrunki.

Z płaczem pobiegła do apteczki, wywalając z niej wszystko na podłogę. Potem siedziała i z przerażeniem na twarzy patrzyła, jak dezynfekuję sobie rany.

Tak naprawdę miałem szczęście.

Bo gdybym upadł troszkę inaczej, ostre szkło mogło wykłuć mi oko…

Wiedzieliśmy o tym oboje... Po tamtym wydarzeniu długo rozmawialiśmy. Powiedziałem, że ją kocham, ale dłużej tego nie zniosę i jeśli nic się nie zmieni, odejdę. Sam nie wierzyłem we własne słowa. Ale w tamtej chwili czułem w sobie jakąś dziwną siłę, o którą moja żona zapewne mnie nie podejrzewała.

Spojrzała na mnie tak, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Z szacunkiem.

– Pójdę na terapię – obiecała. – Wiem, że coś jest ze mną nie tak. Już wiem…

I poszła. Od trzech miesięcy Malwina uczęszcza na zajęcia, które pomagają powstrzymywać negatywne emocje. Wydaje mi się, że na razie to działa, bo choć czasem się kłócimy, od tamtego pamiętnego dnia nie podniosła na mnie ręki.

Wiem, że trzy miesiące to za mało, żeby cokolwiek powiedzieć. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i Malwina poradzi sobie ze swoim problemem. Bo naprawdę nie chciałbym jej zostawiać. To moja żona i mimo wad, kocham ją. W końcu obiecaliśmy trwać przy sobie na dobre i na złe. 

Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”

Redakcja poleca

REKLAMA