Wracając po pracy do domu, zza drzwi sąsiadki z drugiego piętra poczułam swąd spalenizny. To się często w bloku zdarza, więc to zignorowałam. Lecz kiedy wyszłam z pieskiem, klatkę wypełniał już siwy dym.
Zaczęłam walić do drzwi, przerażona, że w środku szaleje pożar. I nic. Szarpnęłam za klamkę – też nic. Już sięgałam po komórkę, kiedy z mieszkania obok wychyliła się głowa sąsiada.
– Boże! – jęknął.
– Dzwonię po straż i pogotowie! – krzyknęłam do niego.
– Trzeba wyważyć te drzwi!
– Ja mam klucz! Pani Lena dała mi go na wszelki wypadek! – odkrzyknął i po chwili pojawił się z kluczami w ręku.
Wpadliśmy do środka
Spodziewaliśmy się nieprzytomnej, zaczadzonej sąsiadki i języków ognia buchających z kuchni. Ale pani Leny nigdzie nie było, tylko w piekarniku… dopalało się w brytfance zwęglone mięso.
Wyłączyłam gaz i wyniosłam osmolony garnek na balkon. Pan Henryk już pootwierał okna. Popatrzyliśmy po sobie, nie wiedząc, co dalej. Ponieważ jednak moja Kora rwała się do biegania, i nie wiedzieliśmy, kiedy sąsiadka wróci, pan Henryk stwierdził:
– Ja zostanę. Wywietrzę, a potem w drzwiach zostawię kartkę.
Pod wieczór na moim progu stawiła się sąsiadka ze słowami:
– Nie wiem, jak mam pani dziękować! Pan Henryk mówi, że gdyby nie pani… Chciałabym się jakoś odwdzięczyć i zaprosić w sobotę na podwieczorek…
– Ależ nie trzeba, naprawdę… – zaczęłam, ale gdy w oczach starszej pani zobaczyłam błysk zawodu, zrozumiałam, że bardzo jej zależy, żeby nas ugościć.
No tak: jej jedyny syn mieszka z rodziną za granicą, chyba w Stanach, więc nie widują się często. Nie miała także wielu znajomych, więc łaknęła towarzystwa.
– Pani Leno, przyjdę z przyjemnością! – stwierdziłam.
O umówionej godzinie zadzwoniłam do drzwi sąsiadki
Zaprowadziła mnie do dużego pokoju. Rozejrzałam się po nim ciekawie i… oniemiałam.
– Pani Leno, ależ to jest śliczne! – wykrzyknęłam.
Ratując sąsiadce mieszkanie, nie miałam czasu zauważyć, jakie ma w nim piękne rzeczy.
A teraz podziwiałam leżące i wiszące dokoła dziesiątki misternych obrusików, serwetek, poduszeczek i zasłonek – wszystkie białe, z delikatnej koronki.
– Ma pani oszroniony cały dom! Skąd pani wzięła te cuda?
– Zrobiłam – odparła.
– Sama to pani zrobiła? Ma pani talent! – byłam zdumiona.
– Eee tam, od razu talent! Ja to tylko powtarzam po babci i mamie – machnęła ręką.
– Ale kto teraz robi takie rzeczy? To jest piekielnie trudne!
– Tylko tak wygląda. Frywolitki wcale nie są skomplikowane.
– Frywolitki… – powtórzyłam nowe słowo: faktycznie pasowało do tych misternych cudeniek.
– Ja mam dwie lewe ręce do takich prac – westchnęłam.
Przyszedł pan Henryk i zajęliśmy się pałaszowaniem ciasta i wychwalaniem gospodyni.
Jednak sprawa frywolitek nie dawała mi spokoju
W mojej głowie kiełkował pewien pomysł.
– Pani Lenko, czy ja bym mogła pożyczyć kilka tych pani frywolitek do szkoły, na lekcję o rękodziele? – zapytałam. – Akurat w swojej klasie przerabiam „Chłopów” Reymonta.
Zgodziła się z ochotą.
Uczę języka polskiego w podstawówce. Moi uczniowie są fantastyczni, ale wiedzą przerażająco mało o rzeczach innych niż komputer czy elektronika. Uznałam, że obejrzenie ręcznie wykonanych cudeniek świetnie im zrobi. Szczególnie dziewczynom. Jednak aż takiego wybuchu entuzjazmu się nie spodziewałam.
– Skąd pani to ma?! – otoczyły mnie natychmiast. – To jest teraz bardzo modne!
– Bardzo modne? Serwetki?
– Nie serwetki, tylko frywolitki! – roześmiały się. – Taką techniką robi się teraz kolczyki i naszyjniki. Jak pani pójdzie z nami do pracowni, to pokażemy!
Posadziły mnie przed komputerem, włączyły w Internecie stronę z frywolitkami. Na zdjęciach zobaczyłam robioną z kordonka biżuterię – bukiety kwiatów jako naszyjniki, urokliwe plecionki jakby mróz zamroził szyby w oknie, delikatne kolczyki…
– Bardzo byśmy chciały nauczyć się to robić – stwierdziły.
– To świetnie! – odparłam.
Jeszcze tego samego dnia poszłam do pani Leny
A tydzień później zasiadłyśmy w jednej ze szkolnych salek – pani Lena i ja z dziewczynkami. Dawno nie widziałam, żeby coś tak je zajęło! Chłonęły każde słowo starszej pani, wpatrując się w jej migające druty do frywolitek.
Po pierwszej lekcji każda wyszła radosna z własnoręcznie zrobioną gwiazdką i planem:
– Za tydzień zrobimy drugą, nakrochmalimy, dodamy zawieszki i kolczyki gotowe!
– Te pani uczennice są nadzwyczajne! – po spotkaniu pani Lena wyraźnie ożyła.
Nasza Frywolna Grupa (tak się nazwałyśmy) zbiera się we wtorki. To nie wszystko: dziewczynki zaprzyjaźniły się ze starszą panią i wpadają do niej zwierzać się ze swoich sekretów. Samotność już pani Lenie nie grozi.
Czytaj także:
„Gdy spałem z moją dziewczyną, przez sen mówiłem imię pięknej kochanki z hotelu. Nie potrafiłem zapomnieć jej ciała”
„Po macierzyńskim czułam się bezwartościowa na rynku pracy. Byłam mamuśką, nie kobietą sukcesu”
„Nie znosiłam swojego teścia. Każdym swoim gestem, słowem i spojrzeniem dawał mi odczuć, że mnie nie akceptuje”