„Nie zapraszam swojej rodziny na ślub. Uważają, że czarnoskóry mąż to wstyd. Obrażali go i rechotali mu w twarz”

Moja rodzina uważa, że czarnoskóry mąż to wstyd fot. Adobe Stock, MZaitsev
Gadki o Polsce tylko dla Polaków, złośliwe kawały o czarnoskórych, uszczypliwe uwagi. Idiotyczne pytania w stylu, czy Maks urodził się w szałasie i czy w jego kraju chodzi się w palmowych spódniczkach i strzela z łuku. Było mi strasznie wstyd.
/ 23.10.2021 06:36
Moja rodzina uważa, że czarnoskóry mąż to wstyd fot. Adobe Stock, MZaitsev

Marzyłam, że gdy będę się żenić, tata poprowadzi mnie do ołtarza. Niestety, po tym, co zaszło, nie chcę go widzieć na moim ślubie. Ani jego, ani nikogo z rodziny…

Ojczyzną Maksa jest Wybrzeże Kości Słoniowej. Jako mały chłopiec przyjechał z mamą i ojcem do Polski. Przez wiele lat mieszkali we Wrocławiu.

Kiedy dorósł, jego rodzice wrócili do Afryki.

On zdecydował się zostać i studiować prawo

Poznaliśmy się właśnie na uczelni. Ja dopiero zaczynałam, on był na ostatnim roku. Polubiliśmy się, zaczęliśmy spędzać razem coraz więcej czasu. A potem nasza przyjaźń przerodziła się w wielkie uczucie.

Kilka miesięcy temu, po czterech latach znajomości, Maks mi się oświadczył. Śmiał się, że może wreszcie to zrobić. Ma własne mieszkanie, świetną pracę, szanse na karierę. Da radę zapewnić rodzinie godziwe życie. Oczywiście natychmiast się zgodziłam. Kocham go, dobrze znam i wiem, że stworzymy szczęśliwy związek.

Po oświadczynach polecieliśmy na trzy tygodnie do Afryki.

Maks chciał, bym poznała jego najbliższych

To była najcudowniejsza podróż w moim życiu. Jego rodzice, krewni przyjęli mnie bardzo ciepło. Jak swoją. Starali się pokazać mi to, co w ich kraju najpiękniejsze. Nigdy nie zapomnę widoku cudownych, dzikich plaż nad Zatoką Gwinejską czy stad słoni i antylop w parku Narodowym Komoe.

No i smaku ryby duszonej w słodko ostrym sosie pomidorowym, którą przygotowała mama Maksa. Pycha! Gdy wróciliśmy do Polski, postanowiłam przedstawić narzeczonego swojej rodzinie. Odkąd wyjechałam na studia, dość rzadko bywałam w domu.

W tygodniu biegałam na uczelnię, w weekendy pracowałam w restauracji, żeby dorobić sobie do skromnego stypendium, które przyznał mi rektor za dobre wyniki w nauce. Spotykaliśmy się właściwie tylko z okazji świąt i większych uroczystości.

Rodzice oczywiście dopytywali się, czy mam chłopaka

Zbywałam ich. Kręciłam, że nie mam czasu na amory, że muszę się uczyć. Nie przyznawałam się do tego, że w ogóle mam chłopaka, a co dopiero, że jest czarnoskóry.

Nawet gdy wyjeżdżałam do Afryki, powiedziałam, że to wycieczka z uczelni. Wychowałam się w małej miejscowości na wschodzie Polski. Czas jakby się w niej zatrzymał. Ludzie nie są tu tolerancyjni, otwarci na świat.

Nie lubią obcych, wszystko, co nowe, inne, ich przeraża. Nie sądziłam jednak, że jest aż tak źle. Najpierw opowiedziałam o Maksie mamie. Przez telefon. Zaczęłam delikatnie, bez wdawania się w szczegóły dotyczące koloru skóry. Powiedziałam, że jest obcokrajowcem, ale ma już polskie obywatelstwo i zamierza zostać w Polsce, skończył prawo, ma świetną pracę, dobrze zarabia.

A do tego jest czuły, opiekuńczy i zakochany we mnie po uszy. Wydawała się zadowolona.

– A skąd dokładnie pochodzi? Może z Ameryki? – zapytała.

Nabrałam powietrza w płuca, zebrałam się na odwagę i…

– Nie mamo, nie z Ameryki, tylko z Afryki – wykrztusiłam.

– Z Afryki? – powtórzyła z niedowierzaniem.

– Tak, a dokładnie z Wybrzeża Kości Słoniowej.

– O Boże, a gdzie to jest? I czy to znaczy, że on jest... czarny? – przeraziła się.

– Tak, czarnoskóry – odparłam.

Przez chwilę po drugiej stronie słuchawki panowała cisza

No a potem nastąpił wybuch.

– O czym ty mówisz, dziecko? Taki wstyd! Jak ja ludziom w oczy spojrzę? Po co myśmy cię na te studia posyłali… Mało jest polskich chłopców? Białych? Skąd wiesz, co to za jeden? Ojciec tego nie przeżyje… – krzyczała.

Czułam, że muszę szybko skończyć tę rozmowę. Inaczej sama wybuchnę.

– Chcę, żebyście go poznali. Przyjedziemy w najbliższą sobotę na obiad. Zobaczysz, że to naprawdę miły chłopak – przerwałam jej i się rozłączyłam.

Wyobrażałam sobie, co się teraz dzieje w moim domu, ale łudziłam się, że jak już rodzice się wykrzyczą, nabiadolą, wyrzucą z siebie wszystkie żale, to się oswoją z tą wiadomością i przyjmą Maksa w miarę normalnie. Niestety…

Tamtego sobotniego obiadu nie zapomnę do końca życia

O naszym przyjeździe wiedziała chyba cała wieś, bo w okolicach domu rodziców zrobiło się dziwnie tłoczno. Ludzie zwietrzyli sensację i przyszli zobaczyć, co się będzie działo. Sąsiedzi też nie chcieli zostać w tyle. Niby coś tam kopali w ogródkach, podlewali kwiatki, a tak naprawdę zerkali zza płotów, wyciągali szyje…

Na obiedzie stawiła się cała rodzina. Siostra z mężem, brat z żoną, kuzynka. Przyjechało nawet wujostwo z sąsiedniej miejscowości. Nikt nie podał Maksowi ręki na przywitanie, a babcia to aż przeżegnała się na jego widok. Jakby diabeł w progu stanął...

Potem w trakcie posiłku wszyscy się na niego gapili. Jakby się spodziewali, że zacznie wcinać schabowego palcami i skakać po pokoju jak małpa. Ale to był dopiero początek. Maks, za moją radą, wręczył ojcu w prezencie dużą butelkę czegoś mocniejszego. Chciałam dobrze. Alkohol zawsze pomagał przełamywać lody. Poszła cała butelka, a potem jeszcze ze trzy, które ojciec wyciągnął z kredensu.

Towarzystwo szybko się wstawiło

Ja nie piłam, bo musieliśmy przecież wracać samochodem do domu, a Maks nie potrafił, a może nie chciał dotrzymywać im kroku.

– Ze mną się nie napijesz? Towarzystwo ci nie odpowiada? Przyjeżdżają tacy do Polski, czują się jak u siebie, dziewczyny bałamucą i jeszcze kulturalnie zachować się nie potrafią – wybełkotał wujek, gdy Maks po raz kolejny zakrył dłonią kieliszek.

No i się zaczęło. Gadki o Polsce tylko dla Polaków, złośliwe kawały o czarnoskórych, uszczypliwe uwagi. Idiotyczne pytania w stylu, czy Maks urodził się w szałasie i czy w jego kraju chodzi się w palmowych spódniczkach i strzela z łuku.

Rodzinka świetnie bawiła się kosztem mojego narzeczonego. A on znosił to z anielską cierpliwością. Kilka razy chciałam wstać, przerwać te złośliwości, ale chwytał mnie pod stołem za rękę i powstrzymywał.

Nie przejmuj się, wytrzymam. Nie pierwszy raz coś takiego mnie spotyka – szepnął mi do ucha, ale widziałam, że ma dość tego spotkania.

Nie dotrwaliśmy do deseru. A właściwie to ja nie dotrwałam. Było mi potwornie wstyd za najbliższych. I bardzo przykro. Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nikt z nich nie chce poznać Maksa, czegoś się o nim dowiedzieć.

Zanim przyjechaliśmy, wyrobili sobie o nim zdanie

Nieważne, że jest wykształcony, odpowiedzialny, że mnie kocha. Ma czarną skórę, więc powinien leżeć na drodze i zastępować asfalt. Bo tam jest jego miejsce. Poczułam, jak wzbiera we mnie złość.

– Dość tego! Zamknijcie się wreszcie! Zachowujecie się jak bydlaki, ciemnota jakaś! Co was opętało? – ryknęłam.

Przy stole zrobiło się na chwilę cicho. A potem wszyscy na mnie naskoczyli.

– Jak ty się odzywasz? Nie pozwalaj sobie! Nikt mnie nie będzie obrażał we własnym domu! – oburzył się ojciec.

– Przeproś natychmiast ojca! Od kilku dni przez ciebie opłotkami po wsi przemyka… Na pośmiewisko ludzkie nas wystawiłaś! Nie takiego zięcia sobie wymarzyliśmy! Ręka boska, że chociaż Ewunia dobrze wybrała – zawtórowała mu mama.

– No właśnie! Wiesz co, dziwię ci się, że się go nie brzydzisz! Jak by mnie taki czarnuch dotknął, tobym się chyba zrzygała – dorzuciła swoje trzy grosze siostra.

A mnie się niedobrze robi, gdy widzę twojego męża. Moczymordę, co do czterech nie umie zliczyć. Całymi dniami leży do góry brzuchem, nic nie robi. O przepraszam, czasem w mordę ci da. I taki niby jest lepszy? – odparowałam.

A potem chwyciłam Maksa za rękę i wyszliśmy

– Wyjeżdżamy, kochanie, nic tu po nas! – wyjaśniłam.

Gdy ruszaliśmy, ojciec stał na ganku i wrzeszczał, że nie mam się po co w domu pokazywać. Gapie mieli niezły ubaw…

Zbliża się termin mojego ślubu z Maksem. Zawsze marzyłam, że w tym dniu tata poprowadzi mnie do ołtarza. Nic z tego. Nie zamierzam zapraszać swojej rodziny. Nie chcę, by narobili mi wstydu. Do dziś nie mogę się otrząsnąć po tamtym sobotnim obiedzie… 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA