„Moja rodzina ma alergię na życie. Rodzice zginęli w wypadku, brat umarł młodo, a ja zostałam sama jak palec”

załamana kobieta fot. Getty Images, Photo by Rafa Elias
„Najpierw rodzice. Miałam osiem lat, a mój brat, Janek, jedenaście, gdy poinformowano nas, że oboje zginęli w wypadku samochodowym. Co najdziwniejsze, oni nawet nie jechali – podobno jakiś pijany kierowca wjechał w nich dostawczakiem na parkingu pod sklepem”.
/ 31.12.2023 11:13
załamana kobieta fot. Getty Images, Photo by Rafa Elias

Straciłam całą rodzinę i na świecie zostałam sama. Nie miałam nikogo. Czułam, że i ja niedługo pożegnam się z tym światem.

Nad moją rodziną ciążyła klątwa

Byliśmy przeklęci. Dosłownie. I nie ma w tym żadnej przesady. Pech, smutek i śmierć były po prostu wpisane w DNA mojej rodziny. Bo jak wytłumaczyć to, że wszyscy umierali? Jakby się zmówili. Jakby wcale im się nie podobało na tym świecie i bardzo im się śpieszyło na ten drugi. Zostawiali ot tak, niefrasobliwie, swoich znajomych, przyjaciół, a ostatecznie także i mnie. Z dnia na dzień.

Najpierw rodzice. Miałam osiem lat, a mój brat, Janek, jedenaście, gdy poinformowano nas, że oboje zginęli w wypadku samochodowym. Co najdziwniejsze, oni nawet nie jechali – podobno jakiś pijany kierowca wjechał w nich dostawczakiem na parkingu pod sklepem. Zginęli na miejscu, nie było więc żadnej nadziei ani skomplikowanych operacji. Po prostu tuż przed ósmą odstawili nas do szkoły, a w południe już nie żyli. Do siebie wzięła nas siostra ojca, ciotka Rozalia.

Ona była następna, choć i tak wytrzymała całkiem długo. Jakoś tuż po mojej osiemnastce dostała zawału na przystanku autobusowym. Kiedy ktoś w końcu ruszył się pomóc, było już za późno. Zresztą, teraz myślę, że żadna reanimacja nic by nie dała, bo ciotka po prostu pochodziła z naszej rodziny.

Ostatni był Janek, rok po ciotce Rozalii. Podobno wyszedł z kolegami ze studiów do baru. Posiedzieli tam trochę, pogadali i wyszli. Tyle tylko, że mój brat uświadomił sobie po drodze, że zostawił w barze telefon i postanowił wrócić. Wtedy, gdy był sam, z bocznej uliczki wyskoczyli na niego jacyś kolesie z nożami. Jako że nie miał przy sobie ani grosza, dla rozładowania napięcia dźgnęli go kilka razy.

On akurat zdążył do szpitala. Lekarze walczyli o jego życie przez trzy dni. Kiedy krążyłam po korytarzu i czekałam na koniec kolejnej operacji, gdzieś w środku kuło mnie nieprzyjemne przeczucie, że to wszystko na nic. I niestety się nie pomyliłam.

Ciągle czekałam na jakąś katastrofę

Odkąd chwiejnym krokiem wyszłam ze szpitala i skierowałam się na autobus, tylko czekałam, aż coś się wydarzy. W końcu teraz była moja kolej – nikt już więcej nie został. Zastanawiałam się nawet, jak zginę. Wpadnę pod samochód? Rozbiję sobie głowę, gdy kierowca autobusu zbyt gwałtownie wyhamuje? A może zawali się na mnie jakieś rusztowanie? Rozważałam też mniej spektakularne opcje, jak poślizgnięcie się pod prysznicem, spadnięcie ze schodów na uczelni czy zadławienie posiłkiem.

Właściwie nie potrafiłam się skupić na przyszłości, planowaniu czegokolwiek, bo uważałam, że w każdej chwili mogę zginąć. A po co się na cokolwiek nastawiać, jeśli mogłam tego zwyczajnie nie doczekać? Żyłam więc z dnia na dzień, ciesząc się z tego, co mam, ze świadomością, że koniec może nastąpić w każdej chwili.

Nawet nie starałam się o jakąś świetną pracę, bo i po co się było starać, gdybym miała zginąć tuż przed rozmową kwalifikacyjną czy spodziewanym awansem? Spokojna posada w pobliskiej bibliotece zupełnie mi pasowała. Zwłaszcza że zawsze lubiłam czytać, a teraz miałam książki cały czas na wyciągnięcie ręki.

Tylko Przemek się ode mnie nie odsunął

Moje pokręcone życie wiązało się w dużej mierze z samotnością. Większość znajomych doskonale orientowała się w mojej sytuacji. Niektórzy osobiście znali Janka, a część z nich była też na pogrzebie ciotki Rozalii, nie wspominając o tych, co wiedzieli z naszych relacji także o wypadku rodziców. Od czasu śmierci mojego brata wszyscy się ode mnie odcięli. Nie tak gwałtownie i od razu, ale stopniowo tracili mną zainteresowanie.

Najpierw koledzy przestali mnie zapraszać na imprezy i nie zagadywali już na uczelnianych korytarzach. Potem koleżanki dzwoniły do mnie coraz rzadziej, a z czasem przestałam być brana pod uwagę w jakichkolwiek planach. Jakbym w ogóle nie istniała. Nie winiłam ich za to. Sama czułabym się dziwnie w towarzystwie człowieka, który przyciąga śmierć. Tyle że sama nim byłam  i to zmieniało postać rzeczy.

Był jednak taki jeden Przemek. Pamiętałam go jeszcze z liceum. Zawsze cichy, na przerwach siedział z nosem w książkach, a kiedy lekcja była szczególnie nudna, otwierał pod ławką jedną z przyniesionych powieści i pogrążał się w lekturze. Teraz znałam go jako częstego gościa naszej biblioteki. On najwyraźniej nic sobie nie robił z fatum, jakie nade mną ciążyło. A coś tam przecież musiał wiedzieć na mój temat.

W każdym razie często angażował się w niezobowiązujące rozmowy o książkach, czym bardzo irytował starsze panie, przychodzące do mnie po zamówione wcześniej romanse. Choć najpierw wymienialiśmy się spostrzeżeniami na temat przeczytanych tytułów, z czasem zbaczaliśmy też na inne, bardziej przyziemne tematy. I muszę powiedzieć, że w tamtych chwilach naprawdę czułam się mniej samotna.

Nie chciałam mu robić nadziei

Któregoś popołudnia, kiedy właśnie kończyłam swoją zmianę, podszedł do mnie Przemek.

– Jak chcesz oddać książki, to już do Karoliny – rzuciłam do niego z uśmiechem. – Ja właśnie wychodzę.

– Nie, nie, ja do ciebie. – odwzajemnił uśmiech. – Zapraszam na jakieś ciacho. Ja stawiam.

Wtedy w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Bo rzeczywiście ostatnio spędzaliśmy ze sobą dość sporo czasu. Ale czy aż tyle, żeby chciał czegoś więcej? I jak w ogóle mógłby czegoś takiego chcieć, skoro… skoro to byłam ja? Kobieta ciągnąca za sobą widmo śmierci? Poszłam z nim, bo jakoś głupio było odmówić. Zamówiliśmy po kawałku ciasta czekoladowego i dwa latte macchiato. Jak zauważyłam, pił moją ulubioną kawę.

– Lidka, znamy się już trochę – zaczął nieco kulawo. – Dobrze mi się z tobą rozmawia, jesteś… jesteś najbardziej wartościową babką, jaką kiedykolwiek spotkałem, poważnie. Czy… czy nie chciałabyś może zostać moją dziewczyną?

Na moment rozdziawiłam usta w lekkim szoku. A potem zaczęłam działać.

– Nie, wiązanie się ze mną nie jest dobrym pomysłem – zaczęłam prędko, patrząc na Przemka z przerażeniem. Zamilkłam na chwilę i przyjrzałam mu się uważnie, ale on chyba dalej nie rozumiał, o co mi chodzi. – Mówiłam ci, że nad moją rodziną wisi jakaś klątwa. Ja i tak umrę jak pozostali. Po co ci taka dziewczyna?

– Ja tam nie wierzę w takie klątwy. – uśmiechnął się do mnie. – Ani nawet w przeznaczenie. Zresztą, zawsze można je zmienić. Przynajmniej ja tak uważam.

Nie wiedziałam, co dalej

Nie odwiodłam go od tego pomysłu i przez całe nasze spotkanie siedziałam dość spięta. W końcu powiedziałam mu, że muszę się nad tym wszystkim dobrze zastanowić i że dam mu odpowiedź kolejnego dnia.

–  Będę czekał, Lidka – stwierdził spokojnie. – I nic się nie martw. Obronię cię przed wszystkim. Nawet przed śmiercią.

Chyba trochę żartował, ale poczułam się jakoś pewniej. Mimo to wciąż nie wiedziałam, co z nim zrobić. Bo lubiłam go, a jakże. Imponował mi swoją wiedzą, był oczytany, mogłam z nim też porozmawiać na każdy temat. Inna sprawa, że był obecnie moim jedynym znajomym, którego po odmowie pewnie też bym straciła. Chociaż, Przemek raczej się nie obrażał. Chyba nie znikłby tak po prostu, bez słowa. Pewnie też lubił te nasze rozmowy o książkach. Tak sobie przynajmniej myślałam.

Właściwie, był też całkiem atrakcyjny. Wcześniej tak na to nie patrzyłam, bo w ogóle nie brałam go pod uwagę jako partnera. W sumie to nikogo nie brałam. Nie w obliczu grożącej mi śmierci. I widma ściągnięcia jej także na niego – za sam fakt, że się ze mną związał. Tylko czy ta kostucha na pewno o mnie nie zapomniała? W końcu miałam już dwadzieścia osiem lat…

Postanowiłam dać nam szansę

W dzień po naszej rozmowie z duszą na ramieniu szłam do pracy. Była burza, a ja spodziewałam się, że zaraz walnie we mnie piorun albo poślizgnę się na mokrym chodniku i rozbiję sobie głowę. Nic takiego jednak się nie wydarzyło i dotarłam do biblioteki na czas. Tam też czekał już na mnie Przemek. Kiedy uśmiechnęłam się do niego nieśmiało, po czym powiedziałam, że możemy spróbować, wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na ziemi.

Póki co, nie żałuję, że się zdecydowałam. Minęły już dwa lata i wkrótce planujemy ślub. Nie wiem, czy śmierć mi odpuściła, czy to może Przemek zdjął jakoś tę straszliwą klątwę, ale póki co mam się dobrze i liczę, że spędzimy ze sobą jeszcze wiele cudownych lat.

Czytaj także:
„Przyszli teściowie traktowali mnie jak wiejską gęś i naciskali na intercyzę. Jak się okazało, chronili swojego spadku”
„Opiekowałam się dziadkiem aż do śmierci. Byłam w szoku, że w testamencie zapisał wszystko swojej córce, a nie mi”
„Coraz bardziej nie lubię swojego męża. Irytuje mnie wszystko, co robi. Nawet to, w jaki sposób mlaska przy stole”

Redakcja poleca

REKLAMA