„Moja przyjaciółka wydawała fortunę na remonty, żeby bratowa jej nie krytykowała. Ciągle wytykała jej biedę i brak gustu”

Moja przyjaciółka wydawała fortunę, żeby zadowolić bratową fot. Adobe Stock, shurkin_son
„– No, wstyd mi przed rodziną. Bratowa w ostatnie święta stwierdziła, że od siedzenia na mojej kanapie nabawiła się odcisków na pupie. Zapytała na co ja wydaję te pieniądze, że nawet na solidne meble mnie nie stać. I pochwaliła się, że ona wymienia swoje co pięć lat, a u mnie to chyba te same, odkąd się znamy”.
/ 01.08.2022 21:30
Moja przyjaciółka wydawała fortunę, żeby zadowolić bratową fot. Adobe Stock, shurkin_son

Obie z Teresą jesteśmy samotne. No, ona ma brata, ja nikogo. Od lat trzymamy się razem, jedna na drugą zawsze może liczyć. Tylko że z wiekiem przyjaciółka mi trochę dziwaczeje. Muszę jej pilnować.

Działkę? Jaką znowu działkę? – wypytywałam moją przyjaciółkę Teresę, bo tym razem już naprawdę nie mogłam zrozumieć, na co próbuje wydać swoje oszczędności.

Użeram się z nią tak od kilku lat

Najpierw przez cały rok obie oszczędzamy, odkładamy co się da z naszych emerytur, i planujemy wakacje życia, a potem bęc – Teresa wydaje pieniądze na jakieś bzdury. Trzy lata temu nagle okazało się, że jest jej niezbędny nowy zestaw mebli, czyli „wypoczynek” do salonu.

No, wstyd mi przed rodziną. Bratowa w ostatnie święta stwierdziła, że od siedzenia na mojej kanapie nabawiła się odcisków na pupie.

„Na co ty wydajesz te pieniądze, że nawet na solidne meble cię nie stać” – wyburczała pod nosem. I pochwaliła się, że ona wymienia meble co pięć lat. „A u ciebie to chyba te same, odkąd się znamy”.

– No, zrozum, Jadwiga, muszę w końcu zmienić te meble – tłumaczyła mi Teresa.

Próbowałam jej to wybić z głowy, ale musiałam się poddać. Tydzień później starą, miękką kanapę i wygodne, choć przetarte fotele zastąpiły pokraczne meble w beżowym kolorze. Jeden fotel ciągle stoi w folii w kącie sypialni, bo nie bardzo wiadomo, co z nim zrobić. W salonie się nie bardzo mieści, zresztą oprócz dorocznej wizyty brata i bratowej, na co dzień nie jest potrzebny.

Teresa nie prowadzi zbyt ożywionego życia towarzyskiego. Na wakacje pojechałyśmy znowu do tego samego nauczycielskiego ośrodka co zwykle. Ci sami emeryci, te same ciasne pokoje z odłażącą farbą na ścianach. Dwa lata temu było jeszcze gorzej. Teresa dała się wyciągnąć sąsiadce na pokaz garnków i wróciła stamtąd z jakimś szybkowarem czy innym ustrojstwem.

Wydała na to cudo wszystkie oszczędności

Garniszcze zajmuje teraz prawie całą kuchnię. Nigdy nie zostało użyte, bo po dwóch dniach prób zrozumienia czegoś z instrukcji obsługi Teresa się poddała.

Albo to sprzedaj, albo podaruj bratowej pod choinkę. W zemście za te meble – zaproponowałam ostatnio.

Może Teresa raz się mnie posłucha. Przed poprzednimi wakacjami starałam się już być czujna. Pilnowałam Teresy na każdym kroku. Podtykałam jej pod nos ulotki biur podróży, przewodniki po Paryżu, albumy z zamkami nad Loarą. I już byłam pewna, że tym razem się uda, a tu nagle ona wyjechała z tą działką. Po chwili zrozumiałam, że chodzi jej o działkę na cmentarzu! O miejsce na grób. Jej grób.

Jadźka, no akurat ty powinnaś mnie zrozumieć. Przecież i ciebie to czeka. Przecież my nie mamy nikogo, kto się zajmie naszym pogrzebem. Któraś z nas umrze pierwsza. A kto pochowa tę drugą? Musimy same się tym zająć, zanim będzie za późno.

Tym razem naprawdę się zdenerwowałam. Myślałam, że mnie szlag trafi! Perorowałam chyba z kwadrans:

Teresa, czy tobie rozum odebrało? A co cię obchodzi, co się stanie z twoim ciałem po śmierci? Przecież na ulicy cię nie zostawią, psom na pożarcie nie rzucą. Co cię obchodzi, czy cię pochowają w kącie pod płotem, czy na ładnym pagórku pod wierzbą? Jakie to ma znaczenie? Jak wierzysz w niebo, zbawienie i życie po życiu, to pięknie, zazdroszczę ci. Ale to dusza ma być nieśmiertelna. Dusza ma iść do raju. Co się obchodzi, co się stanie z ciałem? I tak zgnije prędzej czy później. A jak nie chcesz, żeby zgniło, to każ się spalić. I mnie w to nie wciągaj, bo mnie w ogóle nie obchodzi, kto i co zrobi z moimi zwłokami. Nie mój problem. Ale jak ci to nie daje spokoju, to zapisz swoje ciało akademii medycznej. Oni, jak już sobie wezmą, co im potrzebne, to mają obowiązek reszcie delikwenta zorganizować pogrzeb. Kwiatki położą, świeczkę zapalą. Będziesz zadowolona. Ale ja ci nie pozwolę wydać pieniędzy na żaden grób. Nie ma mowy! Po moim trupie!

Ostatnie zdania to już wykrzyczałam

Chyba mój występ zrobił wrażenie, bo Teresa siedziała jak trusia. W końcu wybąkała:

– To ja jeszcze pomyślę.

Nie dałam jej czasu na myślenie. Następnego dnia pobiegłam do najbliższego biura podróży i zarezerwowałam dla nas dwutygodniową wycieczkę: Paryż i zamki nad Loarą. Następnie z dokumentami wkroczyłam do mieszkania Teresy. Muszę przyznać, że to, co zrobiłam dalej, nosiło znamiona rozboju. Ale to naprawdę dla dobra mojej przyjaciółki. Myślę, że każdy sąd by mnie uniewinnił.

– Siadaj. Zaloguj się do swojego banku – zaordynowałam; następnie brutalnie przejęłam myszkę komputera i zanim Teresa połapała się w tym, co robię, przelałam potrzebną sumę na konto biura podróży. – Gotowe. We wrześniu lecimy do Paryża – zakomunikowałam zszokowanej przyjaciółce.

A potem otworzyłam przewodnik na stronie, gdzie znajdował się opis paryskich katakumb.

– Patrz. Widzisz te podziemne korytarze? Przyjrzyj się uważnie. Ich ściany są wyłożone ludzkimi kośćmi i czaszkami. To jedna z większych atrakcji Paryża. Pójdziemy tam. A wiesz, skąd te kości się tam wzięły? W XVIII wieku władze miasta postanowiły przenieść szczątki z przepełnionych cmentarzy i umieścić je w tych podziemiach. Rozumiesz? Nawet najpiękniejsze miejsce na cmentarzu nie zagwarantuje twoim kościom wiecznego spokoju. Za 50, 100 lat i tak ktoś je wykopie. Więc co to za inwestycja.

Specjalnie nie dałam dojść przyjaciółce do głosu. Obserwowałam jej twarz. Najpierw była wściekła, potem przerażona, w końcu zainteresowana. I – tak, rozbawiona! Wtedy zamilkłam.

– Oj, Jadźka, to przysłowie, że gdzie diabeł nie może, tam babę pośle, to chyba jest o tobie. Dobrze, poddaję się, jedziemy do Paryża! Jutro kupujemy płytę z kursem francuskiego. I zaczynamy naukę!

Odetchnęłam z ulgą...

Zagrałam va banque, choć wcale nie byłam pewna, czy jednak nie przeholowałam. Tak naprawdę to wcześniej upewniłam się w biurze podróży, że mamy dwa dni na przemyślenie, i jak się rozmyślimy, to oddadzą nam pieniądze. Ale Teresie oczywiście nie pisnęłam o tym słowa. Po co kusić los?

Byłam pewna, że Teresa mi podziękuje. I się nie myliłam. Bałam się trochę o lot samolotem, bo wiem, że Teresa za lataniem nie przepada. Ja zresztą też, ale do tego się nie przyznałam, i grałam tę odważną. Raz trochę przeszarżowałam, bo gdy samolotem zaczęło rzucać i Teresa nerwowo ścisnęła mnie za rękę, postanowiłam się wymądrzyć i oświadczyłam:

– Jakby to były poważne turbulencje, toby kazali zapiąć pasy. Ledwie skończyłam zdanie i stało się – nad naszymi głowami zapaliła się lampka sygnalizacji „zapiąć pasy”…

Już wcześniej Teresa była blada. Teraz zrobiła się zielona. Ale potem już wszystko poszło gładko, szczególnie że podano alkohol. Paryż urzekł nas obie. I to nie zabytkami czy wielkimi muzeami. Najbardziej podobało nam się po prostu spacerowanie po wąskich uliczkach, picie kawy w urokliwych kafejkach, spacery nad Sekwaną. No i oczywiście poszłyśmy zwiedzić katakumby. Niesamowite wrażenie.

– Po tym, co zobaczyłam, już wiem, że każę się skremować – oświadczyła po wyjściu Teresa. – Nie ma mowy, żeby moje kości kiedyś miały trafić w takie miejsce. Nigdy.

Dwa tygodnie minęły bardzo szybko, za szybko

Zamki i winnice, które zwiedzałyśmy przez ostatni tydzień, też były piękne, ale to Paryż zdecydowanie zdobył nasze serca. Gdy już siedziałyśmy znowu w samolocie, Teresa pierwsza zaczęła:

– Jadzia, jak znowu coś odłożymy, to musimy tu wrócić.

Od tamtej pory trzymam ją za słowo. Ale też kontroluję, żeby po raz kolejny nie przyszły jej do głowy jakieś głupie pomysły. Jak usłyszałam przed Wielkanocą, że znowu z wizytą zjeżdżają jej brat i bratowa, wkręciłam się na obiad. I miałam rację. Gdyby nie ja, bratowa wmówiłaby Teresie, że jest jej niezbędny nowoczesny telewizor!

– No, ten gruchot to się już tylko do muzeum techniki nadaje. Pooglądałabym „Na dobre i na złe”, ale przecież tu nic nie widać – narzekała.

Już czułam, że Teresa za chwilę obieca jej, że jak przyjedzie na Boże Narodzenie, to będzie nowy telewizor. Musiałam więc wkroczyć do akcji.

– Krystyno, polecam w takim razie wrócić do domu i oglądać seriale u siebie. U nas bardziej ceni się rozmowy i czytanie książek.

Zobaczyłam irytację na twarzy Krystyny. Spojrzałam na Teresę i zobaczyłam, że za chwilę parsknie śmiechem. Złapałam pierwszy z brzegu talerz i uciekłam do kuchni. Po chwili dołączyła do mnie Teresa z półmiskiem. Zaczęłyśmy się śmiać jak głupie. Mało mnie obchodzi, co pomyśleli brat i bratowa. Ale przynajmniej na jakiś czas nasze kolejne paryskie wakacje zostały uratowane. A żeby zamknąć temat pochówku – kupiłam Teresie piękną urnę. Wygląda jak z marmuru. Mam nadzieję, że to ją na jakiś czas zadowoli. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA