Halina mieszka dwa piętra niżej, znamy się od dwudziestu lat. Kiedyś nasza relacja nie wykraczała poza sąsiedzką poprawność. Zwykłe „dzień dobry”, parę zdań o pogodzie, pożyczona szklanka cukru – tylko tyle. Zbliżyłyśmy się jednak do siebie dwa lata temu, kiedy umarł mój mąż. Ku mojemu zaskoczeniu to Halina okazała się najbardziej pomocna ze wszystkich osób, które próbowały mnie wesprzeć w tych trudnych chwilach. Pewnie dlatego, że sama już dłuższy czas była wdową.
Nasza przyjaźń zaczęła się w dzień pogrzebu
Wróciłam do domu, odprawiłam dzieci i siadłam w salonie, zastanawiając się, co ja teraz w życiu będę robić. Wtedy zapukała do moich drzwi. Kiedy otworzyłam, stała w progu z butelką w dłoni.
– Wiśniówka? – pokazała na etykietę własnej roboty. – Pomyślałam, że może masz ochotę. Może wstyd się przyznać, ale mnie w tych pierwszych dniach bardzo wzmacniała.
– Nie wiem… – uśmiechnęłam się niepewnie, bo nie przepadam za alkoholem.
– Szkoda… To może innym razem – powiedziała i chciała wracać do siebie.
– Ale kawa? Napiłabym się kawy. Wejdziesz? – zatrzymałam ją.
– A chętnie. Kawa też dobra.
Zaparzyłam kawę, wyjęłam ciastka i długo rozmawiałyśmy o tym, co nas spotkało. Ona opowiadała mi o swoich obawach, oswojonych już smutkach i lękach, a ja czułam, że nie jestem jednak sama na świecie. Że dzielę z kimś emocje i ktoś mnie rozumie. Rozmowa pewnie byłaby krótsza, gdybym w końcu nie skusiła się na tę wiśniówkę. Nalałam do kieliszków na spróbowanie, a potem dolewałyśmy sobie jeszcze po kilka razy. Halina miała rację – pomogło.
Pomagała też obecność Haliny. Od tego dnia zaczęłyśmy się więc odwiedzać regularnie i przesiadywać na ławce przed blokiem. Spotykałyśmy się na zakupach, w kościele i jeździłyśmy do centrum w jakichś urzędowych sprawach. Po dwóch latach znajomości wydawało mi się, że wiem o niej wszystko. Że doskonale się rozumiemy i nadajemy na tych samych falach. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Halina skrywa pewien sekret, który zupełnie zmieni sposób, w jaki ją postrzegam. Zanim go odkryłam, dwa razy byłam świadkiem, jak moja sąsiadka spiera się ze sprzedawczyniami w sklepach o niewydaną resztę. Pierwszy raz w naszej osiedlowej piekarni.
Zdarzało się to coraz częściej
– Ale ja dałam pani dwadzieścia złotych! – pokrzykiwała; stała przy kasie, a ja na samym końcu dość długiej kolejki, więc nie wiedziała, że przypatruję się kłótni.
– Nie, proszę pani. Dała mi pani dziesięć – odpowiedziała sprzedawczyni.
– Jeszcze taka stara mnie jestem, żeby nie widzieć, co robię. Dałam pani dwadzieścia złotych. Włożyła pani do kasy.
– Teraz już nie mam jak, ale jestem pewna, że było to dziesięć złotych. Dlatego wydałam pani sześć osiemdziesiąt.
– Końcówka się zgadza, ale brakuje jeszcze dziesięciu złotych.
– Przykro mi, ale jestem pewna, że nie.
– Wie pani co? Jak tak można starszego człowieka oszukiwać?
– Ja nikogo nie oszukuję! Niech mi pani tu nie wmawia.
– Nie wmawiam. Domagam się tylko swoich dziesięciu złotych.
Te przepychanki trwały jeszcze dobrą chwilę, ale w końcu Halina odpuściła. Wzięła resztę i wyszła ze sklepu. Wyglądała na wzburzoną, ale kiedy mnie mijała, uśmiechnęła się nieznacznie i pokazała, że zaczeka przed sklepem. Gdy wyszłam, stała przed piekarnią, już spokojna. Zaczęła zwykłą rozmowę. Nie pytałam jej wtedy już o te pieniądze, bo uznałam, że nie ma co się znów denerwować. Zapomniałam o tym zdarzeniu na długo. Przypomniało mi się dopiero po dwóch czy trzech miesiącach, gdy Halina znowu wdała się w sprzeczkę ze sprzedawczynią. Tym razem doszło do kłótni w mojej obecności i daleko od domu, bo obie wybrałyśmy się do centrum handlowego w okolicach rynku.
Moja koleżanka zapłaciła przy kasie za nowy płaszcz i upierała się, że dała ekspedientce cztery banknoty stuzłotowe. Kasjerka była pewna, że na ladzie leżały trzy setki i pięćdziesiątka. Nie będę już przytaczać treści tej sprzeczki, dość powiedzieć, że była dużo gwałtowniejsza niż ta w piekarni. Zrobiłam się cała czerwona i miałam ochotę stamtąd uciec, ale nie pozwalała mi na to lojalność wobec koleżanki.
Halina długo upierała się przy swoim
Odpuściła dopiero, gdy sprzedawczyni powiedziała, że można wezwać ochronę i odtworzyć taśmę z monitoringu.
– Nie ma takiej potrzeby – fuknęła Halina. – Nie będziemy robić afery, niech pani sobie weźmie te pieniądze!
– Żadnych pieniędzy nie wzięłam, proszę pani. Możemy to zaraz udowodnić! – ostro protestowała pewna siebie sprzedawczyni.
– Nie ma potrzeby. Obejdzie się… – Halina uniosła się dumą i wyszłyśmy.
– Dlaczego nie chciałaś, żeby przejrzeli nagranie? Pomyliłaś się? – zapytałam.
– Chyba tak… – uśmiechnęła się jak gdyby nigdy nic, jakby w ogóle się nie zdenerwowała. – Może… Szczerze powiedziawszy, to sama nie wiem. Chyba mi się wydawało… – wzruszyła ramionami i poszłyśmy dalej.
Jej zachowanie wydało mi się podejrzane. Z taką swobodą wszczęła kłótnię o coś, co w zasadzie tylko jej się „wydawało”? To nie było normalne. Moje wątpliwości okazały się uzasadnione, bo Halina jeszcze tego samego dnia odkryła przede mną tajemnicę tych „przypadkowych” starć o resztę. Przyjechałyśmy z centrum handlowego do domu, odpoczęłyśmy trochę, a wieczorem spotkałyśmy się na pogaduchach przy wiśniówce. Alkohol chyba ją trochę ośmielił, bo zdobyła się na wyznanie, które mną wstrząsnęło. A zaczęło się od naszych rozliczeń. W jednym ze sklepów nie można było płacić kartą i Halina pożyczyła mi dwadzieścia złotych. Gdy jej te pieniądze wręczyłam, zrobiła zdziwioną minę.
– Za co to? – zapytała.
– Oddaję dług. Pożyczyłaś mi w sklepie, nie pamiętasz?
– Oj, tak! Przepraszam cię, ale coraz częściej łapię się na tym, że mnie pamięć zawodzi. Zwłaszcza jeśli chodzi o liczby. Pamięć i koncentracja. Wstyd się przyznać, ale zdarza się, że otwieram portmonetkę przed sprzedawczynią i proszę ją, żeby sama wybrała końcówkę kwoty.
– To nie pamięć, a wzrok – zażartowałam. – Ale mi też coraz trudniej się w tych rozliczeniach połapać. Ty też się dzisiaj pomyliłaś przy płaszczu? Dobrze mówię?
– I tak, i nie… – jeszcze raz uśmiechnęła się moja sąsiadka.
Tym razem był to uśmiech przewrotny
Nawet szelmowski, bym powiedziała.
– Co masz na myśli?
– Poczekaj. Zaraz ci powiem. Ale najpierw się napijmy – dolała nam po kieliszku i upiła znaczną część ze swojego; jakby dla kurażu przed wyznaniem. – Dzisiaj przy kasie w ogóle się nie pomyliłam. Wiedziałam, że dałam tej babie trzysta pięćdziesiąt złotych. Dlatego właśnie odpuściłam, kiedy postraszyła mnie monitoringiem. Wyszłoby, że miała rację…
Dalej uśmiechała się do mnie w ten sam sposób. Siedziałam naprzeciw niej i nie wiedziałam, co myśleć. Halina musiała odczytać wyraz konsternacji na mojej twarzy, bo pociągnęła z kieliszka jeszcze odrobinę i wyjaśniła sprawę:
– Bo widzisz, Krysia, ja dawno temu faktycznie pomyliłam banknoty w jednym ze sklepów i tak się o nie spierałam, że aż kierowniczka przyszła, żeby sprawę załagodzić. Szło tam chyba o dwadzieścia złotych. Może trzydzieści. Nie więcej! Sklep był pełen ludzi, więc jego szefowa oddała mi te pieniądze bez gadania. Najpewniej nie chciała robić sobie złej reklamy. A ja przyszłam do domu, przeliczyłam całą portmonetkę i zrozumiałam, że się pomyliłam. Byłam kilkadziesiąt złotych do przodu…
– I wróciłaś oddać? – zapytałam.
– A gdzie tam! Czyś ty zwariowała!? Oni nas ciągle naciągają na tych marżach, promocjach i wyprzedażach. Reklamy nas w kółko oszukują. Dlatego postanowiłam się odkuć, skoro nadarzyła się ku temu okazja. Zatrzymałam pieniądze i zdecydowałam, że będę od czasu do czasu próbować tej metody.
– Czyli teraz tak specjalnie się kłócisz, udajesz? – zdumiałam się.
– Tak! – odparła z dumą.
– I co? Skutkuje?
Halina się zaśmiała.
– Bardzo rzadko, jeśli mam być szczera… Ale co mi szkodzi spróbować? Przecież to nic nie kosztuje!
Głupio mi się zrobiło i nic już więcej nie mówiłam, o nic nie pytałam. Gdybym była wtedy z Haliną szczera, na pewno zepsułabym relacje między nami. Od tego dnia patrzę jednak na naszą znajomość bardziej sceptycznie – jestem bardziej ostrożna w relacjach z moją sąsiadką. Fakt, że z premedytacją oszukuje ludzi, bardzo mnie do niej zniechęcił… Czy ona to czuje? Nie wiem. Spotykamy się w każdym razie rzadziej. Muszę ufać ludziom, z którymi się widuję, a ona na to zaufanie raczej nie zasługuję.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”