Mogę do ciebie wpaść? – usłyszałam w słuchawce. – Jestem taka samotna. Rozumiesz, dziś byłaby nasza rocznica…
– Tak, oczywiście, kochana – bezradnie spojrzałam na Andrzeja, który tylko wzruszył ramionami.
Nawet nie musiałam mu tłumaczyć, że to znowu Marzena, i że znowu chodzi o to samo co zawsze.
– Jak tak dalej pójdzie, to twoja przyjaciółka u nas zamieszka – skomentował mój narzeczony, kiedy udało mi się skończyć rozmowę.
Musiałam z dziesięć razy Marzenie powtórzyć, że jest u nas zawsze mile widziana i tym razem także możemy spędzić razem weekend. Nie wspomniałam o naszych własnych planach, które po raz kolejny będziemy musieli przez nią zmienić.
– Zrozum, ona przechodzi trudny okres w życiu. W takich momentach właśnie sprawdza się wartość przyjaźni – westchnęłam, wybierając numer rodziców Andrzeja.
Nie miałam jeszcze pomysłu, jak wytłumaczę im, że znowu nie przyjedziemy do nich na weekend, ale coś musiałam wymyślić. Przecież nie mogłam tak po prostu powiedzieć Marzenie: „Sorry, ale nie tym razem. Już i tak nadużyłaś naszej gościnności”. Tak nie postępują przyjaciółki.
Z Marzeną znamy się od trzech lat. Przez kilka miesięcy pracowałyśmy w jednej firmie. Polubiłyśmy się właściwie od pierwszego dnia. Jesteśmy w tym samym wieku, jak się okazało, mamy podobne zainteresowania i lubimy spędzać czas w ten sam sposób. Od pierwszej chwili miałam wrażenie, że odnalazłam w Marzenie pokrewną duszę. Nawet kiedy przestałyśmy razem pracować, bo ja odeszłam do konkurencji, pozostałyśmy w stałym kontakcie.
Widywałyśmy się praktycznie co weekend, tym bardziej że nasi partnerzy również przypadli sobie do gustu. Chłopak Marzeny, Bartek, pracował w salonie samochodowym, więc doradzał Andrzejowi w sprawie zakupu auta i tak właśnie znaleźli wspólny język. Umawiali się nawet na piwo tylko we dwóch, podczas gdy my plotkowałyśmy przy kawie. Idealny układ, prawda? Niestety, w ostatnich miesiącach wszystko się popsuło.
Bartek znalazł inną i zrobił jej dziecko
Któregoś wieczoru Marzena zadzwoniła do mnie zapłakana:
– Czy mogę do was przyjść? – chlipała do słuchawki. – Nie wiem, gdzie mam się podziać…
Nie wahałam się ani minuty, odparłam, że oczywiście. W końcu od czego ma się przyjaciół! Moje współczucie dla Marzeny jeszcze wzrosło, gdy usłyszałam, o co chodzi.
– Faceci to świnie! – żaliła mi się przyjaciółka kilka godzin później, kiedy kończyłyśmy drugą butelkę wina. – Nie można im ufać! A ja byłam taka naiwna… Chyba naprawdę jestem ślepa albo niedorozwinięta, skoro na to pozwoliłam.
Historia była banalna. Bartek kilka miesięcy wcześniej poznał dziewczynę. Zaczęli się spotykać. Teraz okazało się, że tamta jest w ciąży. Na moją przyjaciółkę to wszystko spadło jak grom z jasnego nieba. Nie dziwiłam się. Sama nie wiem, jak czułabym się w tej sytuacji. Ani co bym zrobiła draniowi, który mnie zdradził.
Nic dziwnego, że tego wieczoru Marzena została u nas na noc. Nie chcieliśmy z Andrzejem, żeby była sama, tym bardziej że trochę wypiła i mogły jej przyjść do głowy jakieś głupie pomysły. Mój ukochany sam słał Marzenie łóżko w dużym pokoju.
Takie sytuacje zaczęły się powtarzać. Marzena dzwoniła do nas praktycznie co drugi dzień. Tłumaczenie zawsze było podobne: jest sama, boi się i chce wiedzieć, czy dziś, wyjątkowo, możemy ją przyjąć pod swój dach, bo musi być wśród ludzi. Zgadzaliśmy się za każdym razem, nawet jeśli wymagało to od nas zmiany własnych planów. Tacy byliśmy dobrzy.
Pierwszy zbuntował się Andrzej. Po miesiącu takich telefonów, kiedy Marzena kolejny raz zadzwoniła z prośbą o przenocowanie jej, bo ma kryzys związany z tym, że widziała Bartka na ulicy z kobietą w ciąży, mój chłopak zaprotestował:
– To absurd! Ona musi stanąć na nogi – syknął na tyle głośno, że mogła to usłyszeć.
Rzuciłam mu ostre spojrzenie i przykryłam mu usta dłonią, jednocześnie świergocząc do słuchawki:
– Oczywiście, Marzenko, to żaden problem. W tej sytuacji każdy byłby zdenerwowany. Przyjeżdżaj!
Tego wieczoru Andrzej postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Przy kolacji usiadł koło mojej przyjaciółki i cały wieczór tłumaczył jej, dlaczego powinna sobie ułożyć na nowo życie i poszukać kogoś odpowiedniego. Był przy tym wyjątkowo delikatny, ale jednocześnie stanowczy. Przyznam szczerze, nie podejrzewałam go o takie zdolności dyplomatyczne.
– Bartek to nieodpowiedzialny gówniarz. Zasługujesz na kogoś lepszego! Jesteś przecież piękna, mądra, inteligentna. Ze świecą szukać takiej kobiety – tłumaczył ciepłym głosem, patrząc jej prosto w oczy.
To ja wpadłam na ten głupi pomysł…
Byłam z niego taka dumna! Możecie wierzyć lub nie, ale nie widziałam w całej sytuacji nic podejrzanego. Ba, cieszyłam się, że mam takiego odpowiedzialnego, mądrego faceta, który potrafi pocieszyć załamaną po rozstaniu kobietę. Marzena też wyraźnie była pod wrażeniem:
– Zazdroszczę ci Andrzeja – szepnęła mi wieczorem, przytulając się do poduszki i nawet nie próbując ukryć łez. – Gdybym trafiła na kogoś takiego jak on, teraz nie przepłakiwałabym całych wieczorów.
– Jeszcze poznasz swojego Andrzejka – uśmiechnęłam się, nadal nie widząc zagrożenia. – Tylko musisz zacząć częściej wychodzić do ludzi, Marzenko, próbować coś zmienić. Siedząc w domu, nigdy nie odmienisz swojego losu!
Ku mojemu zdziwieniu, kilka dni później Marzena postanowiła wziąć sobie do serca nasze namowy i zacząć poszukiwania tego jedynego.
– Wiesz, dostałam zaproszenie na imprezę firmową organizowaną przez naszego kontrahenta – opowiadała rozanielona, rozsiadając się na naszej kanapie, jakby była u siebie.
W ostatnim czasie tak przywykłam do jej obecności w tym właśnie miejscu, że nie zrobiło to na mnie większego wrażenia, choć kiedyś nie lubiłam, gdy ktoś się u mnie szarogęsi.
– Świetnie! – ucieszyłam się.
Mimowolnie kombinowałam, że jeśli Marzena pójdzie na imprezę firmową w sobotę, w końcu będziemy mogli swobodnie zaplanować weekend i nie przejmować się, że może do nas zadzwonić w ostatniej chwili i błagać o poświęcenie jej kilku godzin.
– No, sama nie wiem… – moja przyjaciółka zrobiła zbolałą minę.
– Wszyscy tam będą w parach, będę się czuła jak piąte koło u wozu. Wiesz, chyba jednak zostanę w domu… – westchnęła.
Nie mogłam do tego dopuścić. Przecież ta impreza mogła być okazją dla Marzeny, żeby w końcu ułożyła sobie życie! Prawdziwi przyjaciele nie pozwalają takim okazjom przeminąć…
I wtedy wpadłam na ten głupi pomysł.
– Nie pójdziesz tam sama – wypaliłam. – Andrzej chętnie pójdzie z tobą. Zawsze narzeka, że nigdzie nie bywamy, a ja mam jeszcze do skończenia dwa raporty na poniedziałek. I wilk będzie syty, i owca cała. Co ty na to, Andrzejku?
Mój chłopak nie wydawał się do końca przekonany. Patrzył na mnie wzrokiem, który doskonale znałam, i który mówił: „Jak mogłaś mnie tak wkopać. Do reszty oszalałaś?!”.
– No nie wiem… – bąknął. – Chyba to jednak będzie trochę dziwnie wyglądało, jak Marzenka przyjdzie z chłopakiem przyjaciółki…
– Ale nikt tam nie musi wiedzieć, że nie jesteście parą – brnęłam dalej w swój „genialny”, jak mi się wtedy wydawało, pomysł. – Kotku, no chyba jesteś w stanie trochę dla mnie poudawać, żeby nasza wspólna przyjaciółka poczuła się lepiej… – przytuliłam się do szorstkiego policzka swojego ukochanego.
W tym momencie przyszło mi do głowy, że od bardzo dawna nie mieliśmy czasu dla siebie i prawie zapomniałam, jak to jest być z własnym chłopakiem tylko we dwoje, ale szybko odpędziłam tę myśl. Na czułości z Andrzejem przyjdzie czas. Teraz trzeba ratować Marzenkę.
– Jak chcesz – skapitulował mój chłopak, najwyraźniej pocieszając się perspektywą darmowych drinków.
– To co, Marzena, idziemy?
Przyjaciółka pokiwała głową bez entuzjazmu. Przynajmniej wtedy wydawało mi się, że bez entuzjazmu, bo teraz patrzę z nieco innej perspektywy. Ale po kolei.
Tamta impreza bez dwóch zdań się udała. Andrzej opowiadał o niej przez kolejne dwa dni:
– Żałuj, że cię tam nie było! – entuzjazmował się jak dzieciak.
– Grali niezłą muzę, żarcie też świetne, no i w ogóle ten klub wymiata.
– Andrzej świetnie tańczy, szczęściaro! – wtórowała mu rozanielona Marzenka.
Świetnie tańczy? Spojrzałam na przyjaciółkę podejrzliwie. To był wreszcie moment, kiedy zapaliła mi się czerwona lampka. Lepiej późno niż wcale, jak to mówią. Przecież Andrzej miał tam iść tylko jako przyzwoitka, Marzena miała sobie szukać na tej imprezie faceta!
– Tańczyliście razem? Nie udało ci się poznać nikogo ciekawszego od starego, dobrego Andrzejka? – wycedziłam słodziutkim głosikiem.
Nie pamiętam, kiedy to ze mną Andrzej się tak doskonale bawił!
– No wiesz, pozostali to byli tacy nudziarze – Marzena machnęła lekceważąco ręką. – Gdzie im tam do Andrzeja! Tak nam się wspaniale gadało i tańczyło, że nawet nie miałam chęci szukać nigdzie indziej.
„A powinnaś. Po to tam poszłaś!” – pomyślałam, choć na głos nic podobnego nie powiedziałam.
To był moment przełomowy
Nie potrafiłam jeszcze nazwać swoich uczuć, ale czułam, że kobieca intuicja mnie nie zawodzi. Coś tu się kroiło, a moim zadaniem było do tego nie dopuścić! W końcu kochałam swojego faceta i nie zamierzałam go oddawać… przyjaciółce.
Kilka dni później Marzena znowu zapowiedziała, że do nas wpadnie.
– Kupiłam okazyjnie świetne wino – dodała głosem, który wydał mi się podejrzanie wesoły jak na dziewczynę dopiero co pogrążoną w rozpaczy. – Może wypijemy razem?
– Nie gniewaj się, ale mamy już plany na ten wieczór – odpowiedziałam zadziwiająco jak na mnie asertywnie. – A po twoim głosie słyszę, że czujesz się już znacznie lepiej, więc…
– Jak chcesz – Marzena rozłączyła się wyraźnie rozczarowana.
Ale mnie wcale nie było głupio. Czułam, że w końcu postąpiłam właściwie. Czas zakończyć tę farsę!
Tym bardziej zdziwiła mnie reakcja Andrzeja, który zdumiony wyjąkał:
– To była Marzenka? Ale czemu nie chciałaś jej zaprosić?
– Myślałam, że może spędzimy ten wieczór tylko we dwoje. W końcu od dawna nam się to nie udawało – wyjaśniłam szorstko nieprzyjemnie zaskoczona reakcją ukochanego.
Byłam pewna, że mój ukochany się ucieszy, tymczasem on najwyraźniej przyzwyczaił się do stałej obecności Marzeny u nas w domu.
– Jasne – Andrzej objął mnie mocno ramieniem. – Masz rację. Chyba po prostu już zapomniałem, jak to jest mieć cię tylko dla siebie!
Niestety. Tego wieczoru nie dane nam było spędzić na romantycznej randce. O dwudziestej trzeciej zadzwonił telefon. Nie musiałam sprawdzać, żeby wiedzieć, kto to.
– Wiem, że mieliście inne plany – płakała do słuchawki Marzena. – Ale to naprawdę wyjątkowa sytuacja. Bartek przysłał mi zaproszenie na swój ślub. A to drań, jak on tak mógł… Mogę do was wpaść? Będę za pół godziny! – rzuciła, zanim na dobre zdążyłam pozbierać myśli.
– Taa – mruknęłam, rozłączając się.
Każdy normalny na jej miejscu ulotniłby się
Marzena przyjechała nawet wcześniej, niż się tego spodziewaliśmy. Bez zaproszenia weszła do salonu i rozwaliła się na kanapie. Tym razem zwróciłam na to uwagę. „Kiedy dopuściłam do tego, że ona się tutaj czuje jak u siebie w domu?” – pomyślałam.
Jakby potwierdzając moje myśli, Marzena zawołała:
– Kurczę, zapomniałam szczoteczki do zębów! Słuchaj, kochana, może następnym razem zostawię ją w waszej łazience? Tej koło sypialni? Skoro i tak często tu nocuję…
– Ale to wciąż nasza łazienka. Tylko nasza – powiedziałam odrobinę za ostro.
Nie zdążyłam nawet dokończyć zdania, kiedy Andrzej, ku mojemu zdumieniu, rzucił się mnie oskarżać! Mnie! Która okazała tyle serca tej dziewczynie!
– Jak możesz się w ten sposób zachowywać, Aniu! – krzyknął na mnie – Marzenka jest naszą przyjaciółką.
Marzena uśmiechnęła się słodko, a ja poczułam, że za chwilę wybuchnę.
– Naszą?! – ryknęłam. – Od kiedy to stała się „naszą” przyjaciółką?! Od tej waszej dyskoteki, na której…
– O czym ty mówisz, Aniu, jak możesz…?! – zaczęła Marzena, ale ja już jej nie słuchałam, tylko odwróciłam się i jak burza wybiegłam z domu.
Nie zamierzałam dłużej siedzieć i biernie patrzeć, jak ta małpa odbija mi chłopaka! A co zamierzałam? Nie wiem… chyba najpierw ochłonąć.
Przez dobre kilkadziesiąt minut krążyłam po ulicach. Byłam pewna, że po tym czasie Marzena zrozumie niewłaściwość swojego zachowania i zniknie z naszego domu. Nie wyobrażałam sobie, by w takiej sytuacji można było postąpić inaczej.
Jakże się zdziwiłam, gdy wracając, zobaczyłam ją w oknie. Stała w kuchni… i chowała twarz w rękawie mojego chłopaka! Jak to dobrze, że zdecydowałam się jednak wrócić! Kto wie, do czego by doszło, gdybym dłużej krążyła po mieście…
– Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęłam, zupełnie już nad sobą na nie panując. – Tak mi się odpłacasz za to, co dla ciebie zrobiłam?!
– Ależ, Aniu, uspokój się, ja tylko pocieszałem Marzenkę… – usiłował nieudolnie tłumaczyć się Andrzej, ale nawet nie zamierzałam go słuchać.
Ta podła żmija wykorzystała moją naiwność i dobre serce, żeby wkraść się do naszego domu i podstępem odbić mi Andrzeja! I o mały włos, a by się jej to udało. Na szczęście zorientowałam się w ostatniej chwili. Zrobiłam wielką awanturę i tym razem miała na tyle honoru, żeby po prostu się wynieść.
Później jeszcze wielokrotnie próbowała się ze mną kontaktować, przepraszać, coś wyjaśniać, ale ja byłam nieugięta. Nie chciałam jej znać. Cokolwiek by nie mówiła, ja wiem jedno – tak prawdziwa przyjaciółka nie postępuje! Nawet nieświadomie! Za bardzo cenię sobie związek z Andrzejem, żeby pozwolić jakiejś wrednej babie go zniszczyć!
Czytaj także:
„Czułam, że świetnie się spełnię jako niepracująca gospodyni domowa. Po paru latach poczułam jednak wypalenie”
„Miałam czerniaka, a ludzie na wsi traktowali mnie jak trędowatą. Brzydzili się podać mi rękę. Myśleli, że zarażam"
„Nie kochałam Wojtka, tylko pragnęłam się dowartościować. Dlatego uciekłam sprzed ołtarza w dniu ślubu”