„Moja przyjaciółka to hipochondryczka. Lekarze mówią, że jest zdrowa, a ona wydaje fortunę na badania, żeby >>coś znaleźć<<”

Moja przyjaciółka to hipochondryczka fot. Adobe Stock, agenturfotografin
„– No tak! Nie sądzisz chyba, że z moim sercem wyjadę gdzieś w nieznane. To byłoby niebezpieczne i nierozsądne – odparła. No tak, choroba Marysi. Jak śmiałam o niej zapomnieć? Od czasu, gdy miała zawał, kompletnie oszalała na punkcie zdrowia. Wystarczyło, że zakręciło się jej w głowie lub poczuła ucisk w piersiach, a już biegła do kardiologa”.
/ 13.08.2022 09:15
Moja przyjaciółka to hipochondryczka fot. Adobe Stock, agenturfotografin

Kiedy dzieci poszły na swoje, a my na emerytury, nasze sylwestry wyglądały tak samo. Spędzaliśmy je z Heniem we dwoje, przed telewizorem. O północy wypijaliśmy po kieliszku musującego wina, składaliśmy sobie życzenia i szliśmy spać. Jak na emerytów przystało. Byłam przekonana, że tamta sylwestrowa noc będzie wyglądać podobnie.

A tu nagle niespodzianka

– Bal? Mówisz poważnie? Sylwester w Karpaczu? – spojrzałam na męża z niedowierzaniem.

– A dlaczego nie! Kiedyś bawiliśmy się w sylwestra do białego rana. Tańczyliśmy, piliśmy szampana. Czas przypomnieć sobie tamte chwile.

Nie wiem, czy to możliwe, kiedyś byliśmy młodsi… – uśmiechnęłam się.

– No i co z tego? Fakt, mamy już swoje lata i całonocnych szaleństw możemy nie wytrzymać, ale czy musimy po raz kolejny siedzieć w domu jak dwa stare gawrony i kłaść się spać zaraz po toaście? Należy nam się porządna rozrywka. Mam rację, kochanie?

– Absolutnie!

– W takim razie zaraz rezerwuję pokój i dwa bilety na bal – Henryk wziął ze stolika komórkę.

– A możesz się jeszcze wstrzymać? – chwyciłam go za rękę.

– A to niby dlaczego?

– Chcę popytać znajomych. Może ktoś z nami pojedzie?

– A po co? Ja ci nie wystarczam?

– Wystarczasz, wystarczasz… Ale wiesz, w grupie zawsze raźniej. A poza tym nie mam ochoty siedzieć przy stoliku z jakimiś przypadkowymi ludźmi. Co będzie, jak okażą się gburami i zepsują nam zabawę? Albo będą od nas dwa razy młodsi? O czym będziemy z nimi rozmawiać?

– No dobrze, niech ci będzie. Popytaj. Byle szybko. Nie chcę, żeby się później okazało, że nie ma już miejsc – odłożył telefon na miejsce, a ja obiecałam, że się pośpieszę.

Tylko ona mogła to wymyślić…

Następnego dnia jak w każdy czwartek wybrałam się na zajęcia malarskie do klubu seniora. Od razu opowiedziałam koleżankom o propozycji Henia. Były zachwycone. Jedna przez drugą deklarowały, że jak wrócą do domów, to zaczną przekonywać swoich mężów do tego pomysłu. Tylko Marysia milczała. Zdziwiło mnie to, bo zwykle buzia jej się nie zamyka.

– Coś taka smętna? – zapytałam.

– A nic… Gdy tak słucham, jak się cieszycie z tego wyjazdu, to aż wam zazdroszczę.

– Jak to? Przecież możesz jechać razem z nami! – uśmiechnęłam się.

– Nie mogę.

– Dlaczego? Bo jesteś samotna? Nie martw się. Znajdziemy ci partnera. Edzio jest wdowcem, Janek też… Na pewno chętnie pojadą – zachęcałam.

– Nie chodzi o partnera tylko o moje zdrowie – przerwała mi.

– Zdrowie?

– No tak! Nie sądzisz chyba, że z moim chorym sercem wyjadę gdzieś w nieznane. To byłoby niebezpieczne i nierozsądne – odparła.

Chyba była oburzona tym, że nie pamiętałam o tak ważnej sprawie. Odwróciłam głowę i wzniosłam wzrok do góry.

No tak, choroba Marysi

Jak śmiałam o niej zapomnieć. Od czterech lat, czyli od czasu, gdy miała zawał, kompletnie oszalała na punkcie swojego zdrowia. Każda z nas chodziła czasem do lekarza, bo w pewnym wieku organizm zaczyna szwankować, ale Marysia prawie nie wychodziła z przychodni. Wystarczyło, że zakręciło się jej w głowie lub poczuła ucisk w piersiach, a już biegła do kardiologa. Oczywiście prywatnie. Dobrze, że jej świętej pamięci mąż był obrotnym człowiekiem i zostawił Marii pokaźny majątek, bo gdyby żyła tylko z emerytury, to nie miałaby na te wizyty. I pewnie głodem by przymierała. Najzabawniejsze było to, że lekarze powtarzali jej, że jest w świetnej formie, ale ona i tak wiedziała swoje.

– Słuchasz mnie? – wyrwał mnie z zamyślenia głos Marysi.

– Słucham, słucham!

– Bo widzisz, gdyby ten bal był gdzieś tu w mieście, to może bym się zdecydowała. Ale w górach? Tam jest zupełnie inne powietrze, ciśnienie. Moje serce może nie wytrzymać.

– Nie przesadzasz? Karpacz leży w Sudetach, a nie w Himalajach. Nic ci nie grozi – machnęłam ręką.

– Jesteś pewna?

– Nie, ale…

– No widzisz? Sama przyznajesz, że coś mi się może stać. Kto mi wówczas pomoże? W górach zawsze jest mnóstwo śniegu. Karetka jak nic wpadnie w poślizg albo zagrzebie się w zaspie i nie dojedzie na czas. A wtedy…

– Masz rację. Sylwester w górach nie jest dla ciebie. Lepiej, żebyś została w domu – poddałam się.

Bardzo lubiłam i ceniłam Marysię, bo była dobrą i lojalną przyjaciółką, ale nie miałam ochoty wysłuchiwać dłużej jej opowieści o tym, jakie niebezpieczeństwa czają się na nią w Karpaczu.

– No właśnie. Naprawdę szkoda – westchnęła.

Czułam, że rzeczywiście miała wielką ochotę spędzić z nami sylwestra, ale strach o zdrowie był silniejszy. Pozostałym przyjaciółkom udało się namówić mężów na wyjazd do Karpacza. Kilka dni później Henryk zarezerwował więc pokoje w hotelu i bilety na bal. A ja?

Rozpoczęłam wielkie przygotowania do wyjazdu

Zaklepałam termin u fryzjera i poszłam kupić sobie odpowiedni strój. Właśnie byłam w trakcie przymierzania cudownej sukienki w amarantowym kolorze, gdy zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Marysia!

– Zosia? Gdzie jesteś? – zaszczebiotała.

– W sklepie. Próbuję wybrać jakąś sensowną kreację na sylwestra – odparłam. –

Tak? Bo ja właśnie w tej sprawie.

– Kreacji czy sylwestra?

– Oczywiście, że sylwestra.

– Co? Zdecydowałaś się z nami pojechać?

– Tak. Nie chcę siedzieć w Warszawie, jak wy będziecie się bawić! No i wymyśliłam, jak wybrnąć z tej sytuacji. Znalazłam odpowiedniego towarzysza. Myślisz, że nie jest jeszcze za późno na rezerwację?

– Myślę, że nie… Zaraz dam znać Henrykowi. Na pewno wszystko załatwi.

– Uff, to całe szczęście – odetchnęła.

– A ten odpowiedni towarzysz to co za jeden? Ktoś z naszej uniwersyteckiej grupy? Edward albo Janek? – dopytywałam się zaciekawiona.

– Nie znasz go. Nikt z naszych znajomych go nie zna. Ale to miły człowiek. I bardzo, ale to bardzo przydatny!

– Przydatny?

– Dokładnie. To lekarz. Kardiolog. Co prawda już na emeryturze, ale ciągle pamięta, jak się leczy chore serce. W razie czego będzie wiedział, jak udzielić mi natychmiastowej pomocy, gdybym zasłabła – odparła zadowolonym głosem.

Szybko się pożegnałam, bo bałam się, że nie wytrzymam, i parsknę śmiechem. Henrykowi udało się zarezerwować jeszcze dwa miejsca na bal. Przyjaciółka i jej kardiolog pojechali z nami. Pan doktor okazał się przemiłym i szarmanckim mężczyzną. I nie mógł oderwać wzroku od Marysi. A ona? Uspokojona obecnością lekarza przetańczyła całą noc. I nie zasłabła… W tym roku jedziemy do Szczawnicy. Marysia i jej nowy mąż oczywiście też.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA