„Moja praca jest męcząca, źle płatna, a szefowie to tyrani. Ale najgorsze jest to, że mam po niej wyrzuty sumienia"

kobieta, która nie lubi swojej pracy fot. iStock by Getty Images, Cecilie_Arcurs
„– Wiesz, każda babcia i dziadek wzruszą się, gdy usłyszą, że jestem taki biedny, zapracowany, że grozi mi wylanie z pracy, a w efekcie ze studiów – roześmiał się. – Poza tym, wysłucham, co mają mi do powiedzenia, a każdy z nich musi się przecież przed kimś wyżalić. No więc robię za telefon zaufania, a potem po prostu załatwiam swoje”.
/ 28.04.2023 14:30
kobieta, która nie lubi swojej pracy fot. iStock by Getty Images, Cecilie_Arcurs

Otworzyłam oko, wyłączyłam alarm w komórce i z trudem usiadłam na łóżku. Przez chwilę walczyłam sama ze sobą, bo najchętniej z powrotem zakopałabym się w pościeli, ale wreszcie się przemogłam. Niemrawo powlokłam się w stronę łazienki, po raz kolejny obiecując sobie, że tym razem już na pewno poszukam nowej pracy, że od przyszłego miesiąca zacznę zupełnie nowe życie.

Bo tak naprawdę, to właśnie praca jest powodem, dla którego tak niechętnie wstaję z łóżka. Nienawidzę jej! A co robię? Pracuję w call center… To chyba wiele wyjaśnia.

Wcale nie zamierzałam szukać roboty właśnie w tym zawodzie, ale nie bardzo miałam wyjście. Przyjechałam do Warszawy na studia i zaczęłam szukać jakiejś dorywczej pracy. Czego ja już nie robiłam! Roznosiłam ulotki, opiekowałam się dziećmi, pracowałam w pizzerii, byłam kelnerką… Ale albo nie odpowiadały mi godziny pracy, albo wymagano ode mnie zbyt wielkiego zaangażowania, co odbijało się na nauce.

Zmieniałam więc zawód co chwilę, zadowolona, że w ogóle mam możliwość zarabiania. Ale w pewnym momencie okazało się, że wcale na rynku pracy nie jest tak różowo, nawet, jeżeli nie zależało mi na etacie. Musiałam się więc szybko za czymś rozejrzeć i kolega mi podpowiedział, że mogę odbierać telefony – tam zawsze szukają chętnych. No więc tu przyszłam i jakoś tak utknęłam.

Praca jest okropna! Po pierwsze, muszę siedzieć na tyłku tyle godzin, ile się zadeklaruję. Mowy nie ma, żebym zrobiła sobie przerwę na kawę czy herbatę. Nawet do toalety muszę iść na gwizdek! Nikogo nie interesuje, czy chce mi się siusiu, czy mam okres. To kierownik sali decyduje, kiedy możemy oderwać się od pracy, a nie nasze potrzeby fizjologiczne.

No, a poza tym wiecznie ktoś stoi mi za plecami i sprawdza, czy aby nie popełniam jakiegoś błędu. Słyszałam, że w innych firmach rozmowy są nagrywane i odsłuchiwane, a potem pracownicy są wzywani na dywanik i muszą się tłumaczyć z każdego zająknięcia i nieporozumienia. Oczywiście, za wszystkie wpadki mają potrącane z premii! Masakra! To ja już wolę tego naganiacza za plecami, bo on ma kilku „podopiecznych” pod sobą i czasem zostaję sama.

Pewnych zasad na pewno nie złamię

A przecież sama praca jest już wystarczająco stresująca. Moim zadaniem jest namawianie ludzi na spotkania z przedstawicielami firm i kupno różnych produktów. Przeszłam szkolenie, na którym usłyszałam, że… wszystkie chwyty są dozwolone. Mogę namawiać, grozić, zachwalać – ważne, żeby namówić delikwenta na spotkanie. Oczywiście, moje zarobki zależą od sukcesów. No i tu zaczyna się problem.

Jestem osobą uczciwą i dobrze wiem, że to, co wciskamy tym ludziom, to buble. Mam zatem do wyboru – albo stłumię wyrzuty sumienia, albo zupełnie nic nie zarobię. Zgadnijcie, co wybrałam? I to dla mnie jest kolejny stres.

Co prawda, już dawno postanowiłam sobie, że pewnych zasad nie złamię. Nigdy nie nagabuję ludzi starszych. Dobrze wiem, że są łatwowierni, a poza tym kultura i dobre wychowanie nie pozwalają im po prostu odłożyć słuchawki. Siłą rzeczy słuchają więc naszych opowieści, jakie to korzyści osiągną z takiego spotkania i zgadzają się na nie.

I dobrze wiem, że konsultant namówi ich na kupno. Bo ma gadane i silną motywację – 15 procent od każdego sprzedanego towaru. A przecież takiego emeryta wystarczy przekonać, że raty niewielkie, ściągane bezpośrednio z konta, że nawet nie odczuje braku tych kilku groszy, nie będzie się musiał fatygować i osobiście opłacać rachunków, a w zamian zyskuje wyjątkowy towar. Na przykład garnek. Albo kołdrę. Albo inną kompletnie niepotrzebną mu rzecz.

Pamiętam, jak mój kolega kiedyś chwalił się swoim sukcesem.

– Wyrobiłem ponad 150 procent normy – opowiadał, gdy czekaliśmy na przystanku na autobus. – Już zamówiłem sobie nowego laptopa!

Jak ty to robisz? – pokręciłam głową z niedowierzaniem. – Mnie co trzecia osoba odmawia, a kilkanaście dziennie po prostu rozłącza się, zanim powiem, o co mi chodzi.

– Mam taktykę – wypiął dumnie pierś. – Po pierwsze, jestem szalenie uprzejmy, miły i jednocześnie taki nieporadny. Wiesz, wyrabiam w nich poczucie winy, że jak ze mną nie porozmawiają, to ja stracę pracę.

– Tak samo robię – wzruszyłam ramionami. – Strugam z siebie prawdziwą kretynkę, słodką idiotkę, zagubioną dziewczynkę. Dobra, niektórzy faceci na to idą. Ale z drugiej strony, żebyś słyszał, co oni mówią! Zamiast słuchać o produkcie, pytają ile mam lat, i co robię wieczorem. To call center, a nie call girl, do jasnej cholery!

Dobrze mu szło, bo urabiał staruszków

– No to wykorzystuj to – Marek spojrzał na mnie z politowaniem. – Masz atut! Udawaj, że tak, że chętnie się z nim spotkasz, wstawiaj gadkę szmatkę, ale wymuś, żeby w zamian umówił się z konsultantem. Możesz mu ściemnić, że jak nie wyrobisz normy, to będziesz siedzieć w robocie po godzinach i nie dasz rady się umówić.

– A daj spokój, przecież to jakieś obleśne dziady – oburzyłam się. – Czy ty wiesz, co niektórzy mi proponują przez ten telefon? Obrzydlistwo!

– No, ale przecież nie musisz się z nimi spotykać – Marek przewrócił oczami. – Wystarczy, że oni zgodzą się na rozmowę z konsultantem. Mała, skup się! Masz możliwości, to je wykorzystuj! Gdybym ja był dziewczyną, każdy klient byłby urobiony!

– No, ale nie jesteś, to jak ty wyrabiasz normę? – zaciekawiłam się.

Naciągam staruszków – roześmiał się nieprzyjemnie. – Wiesz, każda babcia i dziadek wzruszą się, gdy usłyszą, że jestem taki biedny, zapracowany, że grozi mi wylanie z pracy, a w efekcie ze studiów. Poza tym, wysłucham, co mają mi do powiedzenia, a każdy z nich musi się przecież przed kimś wyżalić. No więc robię za telefon zaufania, gadam z nimi o ciężkim życiu i o tym, jaka to młodzież teraz jest okropna, słucham, że rodzina o nich zapomniała – a potem po prostu załatwiam swoje. Wiesz, oni mają poczucie, że mogą mi zaufać, że się ze mną zaprzyjaźnili i po prostu głupio im jest mi odmówić.

– Marek, ale przecież dobrze wiesz, że potem ten konsultant wciśnie im wszystko – przejęłam się.

– Taka staruszka nie będzie w stanie mu odmówić, podpisze każdą umowę.

A co mnie to obchodzi? – wzruszył ramionami. – Muszę za coś żyć, prawda? A nie zbawię całego świata!

To wtedy postanowiłam sobie, że nigdy nie będę nagabywać żadnego staruszka. Dlatego, gdy słyszę w słuchawce głos emeryta, mówię, że to pomyłka i rozłączam się. Oczywiście, mój kontroler za plecami już nie raz się zainteresował, o co chodzi. Ale wmówiłam mu, że odebrało dziecko, a rozmowy z nieletnimi nas nie interesują. Oni nie mogą być klientami i rozmowa z nimi to strata czasu.

Więc staruszkom nic nie wciskam, ale i tak mam wyrzuty sumienia, gdy uda mi się kogokolwiek namówić na spotkanie. Co prawda, mam nadzieję, że młodzi ludzie są na tyle rozsądni i asertywni, że potrafią ocenić, co im jest potrzebne, a co nie. Nie mogę przecież litować się nad wszystkimi, nie w tym okropnym zawodzie!

No i dostrzegłam jakieś jasne strony

Co prawda, są i jasne strony pracy w call center. Jak już wspominałam, ludzie często próbują zmienić temat i po prostu z nami rozmawiają. W moim przypadku są to zazwyczaj, niestety, żądni przygód podtatusiali faceci. Staram się jednak puszczać mimo uszu ich obleśne propozycje, i za wszelką cenę namówić na spotkanie z konsultantem. Ale zdarzają się też i inni rozmówcy.

Pamiętam, jak kiedyś zaczęłam rozmawiać z pewną kobietą. Zainteresowała się odkurzaczem, jaki akurat sprzedawaliśmy i zaczęła mi opowiadać o swoim życiu. Że siedzi w domu z trójką dzieci, jest w ciąży z czwartym, mąż bardzo dużo pracuje, a ona czuje się okropnie samotna.

Zdaje się, że potrzebowała tak zwyczajnie pogadać. Opowiedziała mi o swojej samotności, o momentach załamania, kiedy całymi dniami nie ma przy niej nikogo dorosłego, a ona dostaje szału od szczebiotania z kilkulatkami. Że nie wie, czy to było dobre posunięcie, takie poświęcenie się dla dzieci i dla rodziny. Rozmawiałam z nią jak koleżanka, a ona na koniec zgodziła się na spotkanie ze sprzedawcą i serdecznie mi podziękowała.

– Przepraszam, że tak się przed panią otworzyłam, przecież nawet się nie znamy – powiedziała skruszona. – Ale tak dobrze zrobiła mi ta rozmowa! Podniosła mnie pani na duchu! Mam nadzieję, że nie zaszkodziłam pani tym swoim gadaniem?

Tamtego dnia poczułam się lepiej. Zrozumiałam, że moja okropna, znienawidzona praca, ma jednak jakieś jasne strony. Mogłam pomóc przynajmniej jednej osobie, a to zawsze coś!

Czy dlatego nadal tkwię w tej firmie? Nie, na pewno będę szukać nowej pracy i to już niedługo! Ale przynajmniej mam świadomość, że nie sprzedałam swojej duszy. Nie mam na sumieniu żadnego staruszka! I gdy wreszcie będę stąd odchodzić, po prostu wymarzę ten etap swojego życia z pamięci ze świadomością, że poradziłam sobie nawet w prawdziwym moralnym bagnie!

Czytaj także:
„Zamiast znaleźć uczciwą pracę, naciągałam biedaków na drogie kredyty. Zarabiałam kupę kasy, ale sumienie nie dawało mi spać”
„Teść narzekał, że płaci wysokie rachunki za telefon. Gdy zobaczyłem, gdzie dzwonił i pisał, aż złapałem się za głowę”
„Myślałam, że kupuję ekologiczne produkty, ale srodze się zawiodłam. Znajomy sprzedawca od lat wciskał mi kit...”

Redakcja poleca

REKLAMA