„Myślałam, że kupuję ekologiczne produkty, ale srodze się zawiodłam. Znajomy sprzedawca od lat wciskał mi kit...”

sprzedawca w sklepie mięsnym fot. Adobe Stock, highwaystarz
„Nagle dostrzegłam Tadeusza. Już chciałam do niego podejść, przywitać się, gdy zdałam sobie sprawę, że Tadzik stoi w kolejce do stoiska mięsnego. Pchał przed sobą duży wózek i bardzo uważnie przeglądał gablotę z asortymentem. Zatrzymałam się i wpatrywałam w niego z daleka, bo od razu wydało mi się dziwne, że nasz masarz przegląda mięso w markecie”.
/ 20.10.2022 22:00
sprzedawca w sklepie mięsnym fot. Adobe Stock, highwaystarz

Żyjemy w dziwnych czasach. Niby niczego w sklepach nie brakuje, a nie wiadomo, co jeść. Wszystko naszpikowane konserwantami, ulepszaczami, stabilizatorami – po prostu chemią. Okropieństwo. Dlatego właśnie próbuję znaleźć sprzedawców, którzy oferują produkty naturalne, ze sprawdzonych źródeł. Tak właśnie trafiłam na Tadzia, właściciela sklepiku mięsnego. Poznałam go kilka lat temu, gdy wynajął na placu przy naszym osiedlu niewielką budkę i urządził tam swój interes.

Od razu polubiłam Tadzia, bo był nie tylko sympatycznym facetem, ale też sprzedawał własne wyroby, z mięsa kupowanego na wsi.

– Pani weźmie plasterek, no niech się pani nie krępuje. Od razu poczuje pani różnicę. To nie jest jedzenie z marketu – zachwalał, gdy przyszłam do jego sklepu pierwszy raz. Kazał wszystkiego próbować i ciągle powtarzał, że to wszystko swojskie, że sam robił.

Rzeczywiście, cała moja rodzina zakochała się w wędlinach Tadka. Przez trzy lata kupowałam u niego zarówno szynki, boczki, jak i mięso na gołąbki, schabowe, mielone czy zupę. Rozreklamowałam też sklepik wśród znajomych i rodziny, do tego stopnia, że niektórzy przyjeżdżali do nas z innych, odległych rejonów miasta. Nie oznacza to jednak, że zrezygnowaliśmy z hipermarketów. W dzisiejszych czasach już się prawie nie da. Co tydzień albo dwa jeździliśmy z mężem do dużego sklepu, żeby zrobić większe zakupy. Zazwyczaj wybieraliśmy market w sąsiedztwie, ale od czasu do czasu zdarzało nam się zrobić też zakupy z dala od domu. Któregoś dnia trafiliśmy z mężem do hipermarketu na końcu miasta.

Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę

Przechadzaliśmy się spokojnie między półkami, wkładając do koszyka kolejne potrzebne nam produkty, gdy nagle dostrzegłam Tadeusza. Już chciałam do niego podejść, przywitać się, gdy nagle zdałam sobie sprawę, że Tadzik stoi w kolejce do stoiska mięsnego. Pchał przed sobą duży wózek i bardzo uważnie przeglądał gablotę z asortymentem. Zatrzymałam się i wpatrywałam w niego z daleka, bo od razu wydało mi się dziwne, że nasz masarz przegląda mięso w markecie.

– Co jest? Idziemy? – zapytał mnie mąż, gdy zobaczył, że przystanęłam nagle.

– Czekaj chwilę…

Co się dzieje?

– Patrz, tam, przy mięsie. Widzisz? To Tadeusz.

– No tak. I co z tego? – mąż nie załapał od razu.

– No jak to co? Przecież on kupuje mięso na wsi. Co robi w tym markecie?

– Może chciał kupić jakieś inne mięso, coś, czego nie ma u nas. No chodź, daj spokój…

– Nie, ja muszę to zobaczyć.

Stałam i patrzyłam. W końcu przyszła kolej na Tadeusza. A ten – ku mojemu ogromnemu zdziwieniu – zaczął kupować niemalże hurtowe ilości mięsa. Brał wielkie kawały i ładował do koszyka. Nie mogłam w to uwierzyć. I nie chodziło o jakąś egzotyczną, niedostępną w Polsce wędlinę, a o zwykłą wieprzowinę. Zdębiałam, męża też zatkało. W końcu wydusiłam z siebie jakieś słowa.

– On się tutaj zaopatruje!

– Naprawdę tak myślisz? – powątpiewał mąż.

– Oczywiście! Co zrobi z tym mięsem, gdzie je zawiezie? – pytałam jak nakręcona.

Myśl, że nas oszukiwał, że sprzedawał nam mięso z hipermarketu, udając, że kupuje je na wsi, doprowadzała mnie do szału. Byłam gotowa w tej chwili podejść do niego i wygarnąć mu, co o nim myślę. Mąż mnie powstrzymał.

– Daj spokój. Nie mamy pewności. A może on pracuje jeszcze w masarni w innym, większym sklepie? Nie rób nic, czego możesz potem żałować – powiedział.

– Dlatego trzeba sprawdzić, gdzie on to zawiezie.

– Ale jak?

– Musimy go śledzić.

– Ewa, czyś ty zwariowała? Nie jesteśmy detektywami z twoich kryminałów.

– Nie szkodzi. To prosta sprawa, bo najprawdopodobniej jedzie do swojego sklepu. Muszę to sprawdzić i upewnić się.

Bardzo chciałam się mylić

Byłam zdeterminowana i mąż zgodził się na ten szaleńczy pomysł. Porzuciliśmy nasze zakupy i szybko wyszliśmy na parking, żeby podjechać samochodem pod wyjście ze sklepu. Czekaliśmy tam kilkanaście minut, aż w końcu niczego nieświadomy Tadzik wyjechał wózkiem. Następnie wyładował mięso do swojego bagażnika, gdzie czekały na niego cztery wielkie torby. Odstawił wózek i ruszył w drogę, a my za nim. Oczywiście najdyskretniej jak to możliwe.

Śledzenie samochodu nie jest jednak tak łatwe, jak to wygląda w filmach. Niestety, jakieś dwa kilometry przed domem, na jednym ze świateł, zgubiliśmy samochód Tadzia. Zdenerwowałam się i zaczęłam poganiać męża.

– Dawaj szybko, jedziemy pod jego sklepik. Jeśli go przyłapiemy na rozładunku, wszystko będzie jasne – powiedziałam.

– Ewcia, czy ty się nie za bardzo wczuwasz? – zapytał odrobinę drwiąco mąż.

– To jest bardzo poważna sprawa. Cała rodzina zajada się tymi jego niby rarytasami! – ucięłam temat i szybko pojechaliśmy dalej.

Gdy zbliżaliśmy się do placu, łudziłam się jeszcze, że Tadzia tam nie będzie. Chodziło przecież o bardzo poważne oskarżenie. Jeśli Tadeusz rzeczywiście kupowałby mięso na swoje wyroby w hipermarkecie, oznaczałoby to, że jest zwykłym oszustem. Lubiłam go, nie chciałam się na nim zawieść, dlatego tak mi zależało.

Niestety, moje oskarżenia okazały się prawdziwe. Kiedy podjechaliśmy pod jego niewielką budkę, zobaczyliśmy, jak Tadeusz wypakowuje ostatnią z tych czterech wielkich toreb, w których poukrywał reklamówki z hipermarketu. Siedziałam w samochodzie i smutno uśmiechałam się do męża.

Nikomu dziś nie można ufać – podsumował.

– Na to wygląda.

– Chodźmy do domu.

– Poczekaj momencik – powiedziałam, wysiadając z auta.

– Ewa, co ty? Co chcesz zrobić? – pytał mąż, ale już nie odpowiedziałam. Szłam prosto do Tadeusza, bo postanowiłam, że tak tego nie zostawię. Że spojrzę mu chociaż w oczy, tyle mojego.

Nie muszę chyba mówić, jak bardzo był zaskoczony. Kiedy powiedziałam „cześć”, aż podskoczył. Akurat grzebał coś przy tych torbach, nie zatrzasnąwszy jeszcze drzwi od zaplecza. Minęła dłuższa chwila, zanim odpowiedział.

Straciłam do niego zaufanie...

– Cześć, Ewa… A co ty tu robisz?

– A chciałam się przywitać.

– To miło… – wyprostował się.

Zobaczyłam cię już w hipermarkecie.

– W jakim hipermarkecie?

– No jak to w jakim. W tym, w którym kupiłeś całe to mięso.

– Jakie mięso?

A co tam masz?

– Gdzie?

– W tych reklamówkach?

– A co to za pytanie?

– Zwykłe. Ale widzę, że odpowiedź nie przejdzie ci przez gardło. Tak jest, Tadziu, widziałam cię, jak kupowałeś wieprzowinę w markecie. Przyjechałam tu nawet za tobą, żeby się upewnić, że wykorzystasz ją w swoim sklepie. Wyobraź sobie, że miałam tyle determinacji, by cię sprawdzić. I wiesz co? Już nie będę u ciebie kupować. Ani ja, ani żaden z moich znajomych, którym cię przez wiele lat polecałam.

– Ale to tylko raz… – wydusił z siebie, ale ja już nie czekałam na tłumaczenia.

– Ewa, zaczekaj! – krzyknął za mną raz jeszcze, ale się nie odwróciłam.

Miałam satysfakcję, że przyłapałam go na gorącym uczynku, ale ogarnęło mnie niezbyt przyjemne uczucie. To był duży zawód. Poczułam się jak naiwniak, jak ostatnie ciele. Nie dość, że zostałam oszukana, to jeszcze musiałam zadzwonić do wszystkich, których namówiłam na Tadziowe produkty. Powiedziałam im prawdę o moim odkryciu. To było okropne doświadczenie.

Od tego czasu nikt z moich bliskich nie kupuje już u niego. Choć on dalej sprzedaje w swoim sklepiku, to ja nawet nie witam się z nim – udaję, że go nie ma.

Zastanawiam się czasem, czy się wystraszył. Może rzeczywiście pojechał do tego marketu tylko raz, a teraz znów zaczął kupować mięso ze wsi, od sprawdzonych rolników. Mam nadzieję, że tak. Liczę na to, że nie oszukuje już ludzi. Ja w każdym razie już do niego nie wrócę. Mam swój honor. Znalazłam sobie inny mięsny i tam kupuję. Po tej całej sytuacji z Tadeuszem zostało mi też przekonanie, że w handlu nie ma przyjaźni. I tak jak nie można wierzyć reklamom, tak nie można szastać zaufaniem i trzeba być ostrożnym nawet w stosunku do drobnych sklepikarzy.

Czytaj także:
„Ojciec zamiast prezentu z Niemiec przywiózł mi... macochę. Choć była dobra i ciepła, widziałam w niej >>złodziejkę tatusiów<<”
„Rodzice zrobili z mojego brata maminsynka. Był starszy, a to ja musiałem się nim opiekować i wiecznie mu pomagać”
„Zakochałem się w dziewczynie z ulicy. Wpadłem w obsesję na jej punkcie, wypatrywałem jej po całym mieście”

Redakcja poleca

REKLAMA