Ten facet bardzo mi się podobał. Kiedy do mnie napisał, byłam wniebowzięta. Teraz już wiem, jak bardzo byłam naiwna.
Myślałam, że jest porządnym facetem
– Chciałabym zgłosić oszustwo – powiedziałam, podchodząc do okienka, za którym siedział dyżurny policjant.
Facet spojrzał na mnie znad studiowanych papierów.
– Dowód proszę – powiedział beznamiętnie, nie interesując się moim problemem. – Pani siada i czeka na wezwanie, teraz wszyscy zajęci… Nie, tam nie wolno wchodzić – powstrzymał mnie, bo próbowałam przemknąć się dalej, korzystając z otwartych przez policjantkę drzwi.
Z westchnieniem klapnęłam na krzesło i wyciągnęłam telefon. O, proszę, znowu. Nowa wiadomość od naciągacza:
Dlaczego milczysz? Zrobiłem coś nie tak? Porozmawiajmy, błagam.
Odpowiadając na takie SMS-y, straciłam kilka stówek. Nie jestem pierwszą naiwną, byłam przekonana, że wiem, kto do mnie pisze. Miałam go na oku od dłuższego czasu, często bywał w urzędzie, gdzie pracuję. Wysoki blondyn, dość przystojny i fajnie ubrany. Kilka razy nasze spojrzenia się spotkały, od tej pory witaliśmy się uśmiechem jak starzy znajomi. Czekałam na dalszy ciąg, pewna, że blondyn w końcu się odezwie. Atmosfera urzędu nie nastraja do flirtu, więc nie zdziwiłam się, gdy dostałam wiadomość na telefon:
Brakuje mi śmiałości, nie wiem, czy chcesz ze mną rozmawiać.
Badał grunt, pewnie bał się odrzucenia. Niezwłocznie odpisałam:
Chcę. Jak masz na imię?
Odpowiedź była niejasna:
Mogę być dla ciebie, kim zechcesz.
Teraz wiem, że zadaniem człowieka, który ze mną flirtował w imieniu swojego pracodawcy, było wciągnięcie mnie w wymianę jak największej liczby SMS-ów po 2,40 zł sztuka. Nie mógł wymyślić swojego imienia, bo jeszcze nie wysondował, z kim rozmawia. Nie wiedział, czy oczekuję wiadomości od mężczyzny, czy kobiety. Niebawem dobrowolnie udzieliłam mu tej informacji. Żeby dorzucić trochę pieprzu do rozmowy, napisałam:
Tylko że bezimienni mężczyźni mnie nie interesują.
Odpowiedź przyszła natychmiast:
Mateusz, ale mówią do mnie Mati. Podobasz mi się, wiesz? Jesteś inna niż dziewczyny, które znam.
Byłam wniebowzięta. Dobra, widziałam, że posługuje się wyświechtanymi frazesami, ale i tak poczułam się doceniona.
Nie miałam śmiałości
Błogosławiłam SMS-owy flirt, wprost bym mu tego nie powiedziała.
Mańka twierdziła, że mam blokadę, ona nie miała problemu z podrywaniem wybranego faceta. Pewnie dlatego nie mogłam sobie nikogo znaleźć. Mati musiał być mi przeznaczony, tak dobrze mi się z nim rozmawiało, że przegadaliśmy cały wieczór i część nocy. W sumie kosztowało mnie to kilkaset złotych, jak się potem okazało.
Następnego dnia przyszłam do pracy rozmarzona i nieprzytomna z niewyspania. On już tam był. Siedział w korytarzu i czekał. Chyba na mnie.
– Cześć, Mati, dobrze mi się z tobą rozmawiało, tylko teraz jestem trochę śpiąca – zagadnęłam blondyna moich marzeń.
W życiu nie widziałam, żeby ktoś tak się zdziwił. Nie udawał, naprawdę nie wiedział, o co chodzi. To nie był on. Cholera, z kim flirtowałam pół nocy?
– Przepraszam, musiała zajść pomyłka – wycofałam się czerwona jak rak.
Drżącymi palcami wystukałam numer Matiego, nie odpowiadał. Numer wydawał się normalny, dziewięciocyfrowy, choć jak się lepiej przypatrzyłam, odkryłam, że cyfr było 10. To wzbudziło moją czujność. Sprawdziłam u operatora, ile kosztował mnie nocny flirt z Matim, i o mało się nie popłakałam. Słono zapłaciłam za kilka miłych słów od chłopaka, który nie istniał.
Zostałam perfidnie oszukana
„Oto jak kończą się marzenia o przystojnym blondynie – pomyślałam”. Poczułam się podle wykorzystana, a w dodatku bez szans na powodzenie w miłości. Takie jak ja nigdy nie dostają głównej nagrody. Aspirant Ż. przyjął mnie po dłuższym oczekiwaniu. Starannie zaprotokołował zeznania, choć drgały mu usta, gdy mu dyktowałam treść nocnej rozmowy z „Matim”.
– Obawiam się, że straconych pieniędzy nie uda się odzyskać, proceder uprawiany przez tę firmę jest półlegalny, i choć przyjmujemy skargi, na razie nie możemy wiele zrobić. Między nami mówiąc, nikt pani nie zmuszał do odpisywania nieznajomemu. Na co pani liczyła, nie zachowując ostrożności? Życie to nie bajka o Kopciuszku…
Czułam, że płoną mi uszy. Miał rację, i co z tego? Mam nikomu nie ufać i zabić wszystkie marzenia? Nie wierzyć w szczęśliwy zbieg okoliczności?
Gdy wychodziłam, przy okienku dyżurnego stał mężczyzna. Usłyszałam, że mówi coś o SMS-owych oszustach.
– Nic panu z tego nie przyjdzie, na nich nie ma kary – powiedziałam z goryczą.
– Przed chwilą mi to wyjaśniono.
– Pani też poniosła straty? To świetnie – ucieszył się. – Proszę, to moja wizytówka, organizuję coś w rodzaju klubu pokrzywdzonych. Będziemy walczyć o swoje!
Ściągnął czapkę, spod której wysypały się złote włosy. Blondyn! Policjant nie miał racji, szczęśliwy traf istnieje…
Czytaj także:
„Sąsiedzi przez własną głupotę odpuścili interes życia. We wsi zazdrościli mi pieniędzy i chcieli się na mnie odegrać”
„Obiecywał mi rozwód i złote góry. Po latach wyszło, że jest tchórzem i traktuje mnie jak łóżkową zabawkę”
„Przez lata znosiłam poniżanie przez męża. Gdy kazałam mu pakować manatki, córka stanęła w jego obronie”