Półtora tysiąca złotych – tyle nas kosztowała ostatnia przygoda z moją kochaną mamą w roli głównej. Ale przynajmniej teraz mam ją na oku.
Dłużej to ja tego nie wytrzymam – napadłam na moją mamę, gdy tylko otworzyła drzwi.
– Dzwonię do ciebie i dzwonię, nie odbierasz telefonu, a ja umieram z niepokoju.
– Ojej, nic się nie stało, na spacerze byłam, taki ciepły wieczór – mama popatrzyła na mnie z oburzeniem.
– Nie rozumiem, dlaczego tak się rzucasz. Tego to było już za wiele, jej beztroska powalała po prostu na kolana. Uspokoiłam się trochę i zaczęłam mamie tłumaczyć, że przecież nie taką miałyśmy umowę. Jest już dobrze po osiemdziesiątce, mieszka sama i dzwonię do niej zawsze rano, pytając o jej aktualne plany, żeby mieć jako taką kontrolę. Bo pomimo wielokrotnych namów, nie chciała się do nas przeprowadzić, twierdząc, że nijakiej opieki nie wymaga, i że to byłby zamach na jej wolność i niezależność.
No więc wydzwaniałam do mamy po kilka razy dziennie – dla własnego spokoju i dla jej bezpieczeństwa. Tamtego wieczoru powinna już być w domu, po odwiedzinach u swojej najlepszej kumy. Ale jej nie było, u psiapsiółki też nie, wyszła od niej, jak się dowiedziałam, sporo czasu temu. Co miałam robić? Pełna najgorszych przeczuć wsiadłam w samochód i pojechałam do mamy. Zastałam ją spokojnie popijającą sobie ziółka na sen.
– Rany boskie! Ciemno się robi, jadę z drugiego końca miasta jak wariatka, myślę sobie, że Bóg wie co się stało, bo nie odbierasz telefonu… Mamo, tak nie można! – nie mogłam powstrzymać się od wyrzutów.
– Nic się nie stało, w parku sobie na powietrzu posiedziałam, kaczki na sadzawce oglądałam, dla zdrowia – mama wzruszyła ramionami. – A ty mnie denerwujesz tylko, wpadasz z głupimi pretensjami, awanturę mi urządzasz – zrobiła obrażoną minę.
Odpuściłam, bo szkoda było słów
Nie można się z mamą dogadać. Tyle razy z nią ustalałam, że jak gdzieś będzie wychodzić na dłużej, to ma do mnie wcześniej zadzwonić. Ale bywało, że całymi godzinami umierałam z niepokoju, bo nie miałam z nią żadnego kontaktu. Toteż przy pierwszej nadarzającej się okazji, a właśnie zbliżały się jej imieniny, postanowiłam podarować jej telefon komórkowy. I w swej naiwności myślałam, że ucieszy się z takiego prezentu.
– Zabierz ode mnie to paskudztwo! – zaperzyła się na widok aparatu. – Tyle lat przeżyłam bez tego, to i do śmierci bez niego dożyję.
– Mamo, posłuchaj – zdecydowałam się uzbroić w cierpliwość i zwycięsko przeprowadzić batalię. – To jest naprawdę bardzo wygodne, nosisz ten telefonik przy sobie, a ja zawsze będę mogła się z tobą skontaktować. A poza tym, wykupiłam ci taki abonament, że godzinami będziesz mogła sobie z kumami rozmawiać… Przerwała mi, tłumacząc, że ma darmowe wieczory i weekendy na stacjonarnym, więc może sobie gadać, ile chce, a komórki i tak by nie umiała obsługiwać. Więc zaczęłam powoli i dokładnie jej wszystko pokazywać. Zresztą wybrałam aparat naprawdę łatwy w obsłudze.
– Nie rozumiesz, że się o ciebie martwimy, że jesteś już w wieku, kiedy nie powinnaś być sama? Nie dziw się, że się niepokoję – podałam jej komórkę. – No to teraz zadzwoń do mnie.
– Jak od tego ma zależeć twój spokój i moja wolność, to dobrze – mama wreszcie zgodziła się. Odetchnęłam z ulgą, słysząc muzyczkę w swoim aparacie.
– Tylko pamiętaj, zawsze noś ją ze sobą, do sklepu, na spacer, nawet jak się idziesz kąpać, to bierz komórkę do łazienki – prosiłam, wiedząc, że mama lubi sobie poczytać w wannie. Wydawało się, że komórka rozwiązała sprawę, wreszcie mogłam spokojniej żyć. I nie musiałam już tak namawiać mamy na przeprowadzkę do nas i wysłuchiwać jej narzekań, że starych drzew się nie przesadza.
Dobra, ja dzwonię na pogotowie!
Tamtego dnia wróciłam późno z pracy, w domu czekały głodne wnuki, ich rodzice załatwiali swoje interesy, więc musiałam zająć się kolacją, posprawdzać lekcje… Odetchnęłam dopiero około dziewiątej. Pozostał mi jeszcze jeden obowiązek, telefon do mamy. Wystukałam jej numer i – nic, cisza. Nie przeczuwając jeszcze niczego złego, ponownie wystukałam numer, potem jeszcze raz i jeszcze, ale komórka mamy milczała.
Zaniepokoiłam się porządnie, tym bardziej że domowy telefon mamy też nie odpowiadał, słychać było krótkie, urywane sygnały, jakby słuchawka była odłożona. Pomyślałam, że pewnie zasłabła, usiłowała zadzwonić na pogotowie z domowego i nie zdążyła. Ogarnęła mnie panika. A jeżeli ona tam nieprzytomna leży, miała zawał albo wylew, przecież w jej wieku wszystko było możliwe!
Zanim dojadę do niej na drugi koniec miasta, może być za późno. Tam pewnie ważyło się jej życie, więc musiałam działać, i to natychmiast.
– Słuchaj, musimy jechać do mamy, ona ma chyba zawał – wyrwałam męża z błogiej drzemki przed telewizorem.
– Pogotowie trzeba wezwać – popatrzył na mnie nieprzytomnie.
– Ty dzwoń, a ja idę po samochód.
Jąkając się z nerwów, zawiadomiłam pogotowie, podałam adres mamy i zapewniłam, że będę na miejscu najszybciej jak się da. A potem jeszcze raz wystukałam jej numer na komórce. Nagranie poczty głosowej słyszałam, zbiegając już po schodach.
– Może zasnęła i nie słyszy komórki – pocieszał mnie mąż.
– Przecież mama się nie kładzie, zanim nie obejrzy swoich seriali – głos mi się załamał. – I ta odłożona słuchawka… Jedźże prędzej! – ponagliłam go.
Pod blokiem mamy zobaczyłam karetkę i wóz policyjny. Pełna złych przeczuć pognałam na drugie piętro. Pod otwartymi drzwiami mieszkania stało dwóch policjantów. Wszelkie pytania uwięzły mi w gardle, na wpół przytomna wbiegłam do przedpokoju, przygotowana na najgorsze.
Na środku sypialni stała moja mama w nocnej koszuli, z wałkami we włosach, jej twarz była czerwona ze złości, jedną ręką trzymała się za serce. Obok lekarz z pogotowia coś do niej mówił, chyba usiłował nakłonić ją, żeby się położyła. A na to wszystko zerkał spod oka rosły policjant, który stał pod oknem i rozcierał sobie ramię. Minę miał nieszczególną, gdy popatrzył na mnie.
– To pani wzywała karetkę? – spytał.
– No tak, ja, ale co jest mamie? – krzyknęłam. – Czy to zawał?
W tym momencie mama osunęła się na łóżko, jakby zabrakło jej sił, lekarz natychmiast pochylił się nad nią, ale ona odsunęła go ręką.
– No pewnie, że mam zawał! – wrzasnęła. – Każdy by na moim miejscu dostał! Popatrzyła na mnie takim wzrokiem, że i mnie słabo się zrobiło. – Gadałam sobie w najlepsze z Kasią, opowiadała mi właśnie o Józi, a tu nagle jakiś zbir… – zająknęła się. – To znaczy pan policjant mi się włamuje do mieszkania, pacyfikuje mnie prawie, niczym zomowcy za Solidarności spacyfikowali twojego ojca! Lekarz mnie gwałtem do łóżka kładzie, no to jak miałam zawału nie dostać… – odetchnęła i zamilkła, wyczerpana nadmiarem słów.
– Dostaliśmy wezwanie do starszej osoby z przypuszczeniem zawału – w tym momencie udało się zabrać głos lekarzowi. – Dzwoniliśmy, nikt nie otwierał, przez witraż w drzwiach widzieliśmy światło w mieszkaniu, wezwaliśmy policję, zwykła procedura.
– Wyłamaliśmy drzwi – odezwał się policjant spod okna, a mnie w tym momencie zrobiło się słabo.
– Ale po co w ogóle tu przyjechaliście, kto was wezwał?! – mama patrzyła groźnie na lekarza.
– Ja – uprzedziłam jego odpowiedź. – Dzwoniłam do ciebie i dzwoniłam na komórkę, nie odbierałaś, słuchawka domowego była odłożona, to myślałam, że zasłabłaś…
– Nie odłożona, tylko z Kasią gadałam – odparła spokojnie. – Nie słyszałaś, że komórka dzwoni? – rozejrzałam się wokół.
– A w ogóle to gdzie ty ją masz?
– Nie wiem, gdzieś się zawieruszyła.
Całkiem dobrze żyje nam się razem
Rozmowę przerwał nam policjant, mówiąc, że trzeba protokół spisać, bo bezpodstawne wezwanie ambulansu i radiowozu podlega pod jakieś paragrafy. No i jak się okazało potem, miało nas to nieźle kosztować. A komórkę odnalazłam w łazience, mama zapomniała ją zabrać po kąpieli. Gdy potem wspominaliśmy w rodzinie tamten wieczór, mój mąż zwykł mawiać, że w tym momencie należało spuścić na tę sprawę zasłonę miłosierdzia.
Bo po wyjściu lekarza i policji, w mieszkaniu mamy rozpętało się istne piekło. Ja obwiniałam ją o głupi upór w kwestii przeprowadzki do nas, ona mnie, że wmusiłam w nią głupią komórkę, ja z kolei męża, że to on pierwszy rzucił hasło wezwania pogotowia. Może jednak właśnie dzięki tej wielkiej awanturze w końcu mama uległa i przeprowadziła się do nas.
Ale wcale nie dlatego, jak to potem zawsze powtarzała, że wymagała opieki i troski na starość, lecz że drugiego takiego nocnego najazdu na swój dom już by nie zniosła i wtedy to już na pewno dostałaby zawału. I z satysfakcją oddała mi komórkę, bo nie musiała już z niej korzystać.
Czytaj także:
"Teściowa traktuje mój dom jak jadłodajnie. Miałam już tego dość. Na obiad zaserwowałam jej gulasz prosto z psiej miski"
„Miałam kochającego męża i syna, a zachciało mi się księcia z bajki. Byłam o krok od zniszczenia mojej rodziny..."
„Teściowa kazała mi zatrudnić nianię >>na czarno<<. Dziewczyna zgłosiła sprawę do sądu. Teraz mam spore kłopoty"