Prowadzenie kwiaciarni było naszym rodzinnym biznesem od pokoleń. Mama lubiła opowiadać o tym, że wychowała się wśród róż i piwonii. Mnie też często zabierała ze sobą do pracy. Po części z chęci pokazania mi niesamowitego świata roślin, po części z konieczności. Mój tata zmarł, gdy byłam jeszcze mała i mama zwykle nie miała mnie z kim zostawić.
Nie nudziłam się jednak. Pokazywała mi, jak przycinać gałęzie, by kwiaty jak najdłużej pozostawały świeże. Tłumaczyła, jaki rodzaj gleby jest najlepszy do sadzenia krzewów. Wyjaśniała, które kwiaty dobrze się czują w swoim towarzystwie, a które za sobą nie przepadają. Kiedy ktoś w szkole pytał mnie o to, co robi moja mama, odpowiadałam zawsze z dumą, że jest florystką. To słowo miało w sobie magię i tajemnicę.
Gdy byłam już nastolatką, mama zaczęła zabierać mnie ze sobą na targi i pomagałam jej wybierać kwiaty, poznałam dostawców i hodowców. Trzeba było wstawać bardzo wcześnie, ale nie narzekałam. Wśród takiej ilości kwiatów czułam się tak, jak moje koleżanki w sklepie z ubraniami.
Mama pozwalała mi czasem sprzedawać kwiaty. Wtedy poczułam, jak uroczystą i doniosłą rolę pełnią bukiety w życiu mieszkańców naszego miasteczka. Przychodzili zawsze, gdy działo się coś bardzo ważnego – córka szła do ślubu, żona urodziła pierwsze dziecko, najlepszy przyjaciel miał urodziny, a nawet, gdy odeszła ukochana babcia. To nie był zakup bułek i mleka, tylko ważna chwila, którą chcieli uczcić i podkreślić, wręczając komuś świeże kwiaty.
Byłam dumna, że w pewnym stopniu uczestniczę w tych chwilach. Dlatego starałam się z całych sił, by każdy bukiet był wyjątkowy i niepowtarzalny. Czułam, że ta kwiaciarnia to moje miejsce na ziemi, nie tylko dlatego, że tak nakazywała tradycja. Chciałam tam zostać. Po maturze pracowałam z mamą, a czasem nawet sama, żeby mogła trochę odpocząć.
Nieznajomy klient
Pewnego dnia, gdy byłam w pracy sama, do kwiaciarni przyszedł mężczyzna, na oko po pięćdziesiątce, w szarym prochowcu i kapeluszu. Jego twarz wydała mi się dziwnie znajoma. Nie mogłam jednak rozpoznać, kim jest. Znam z widzenia wszystkich mieszkańców naszego miasteczka i wiedziałam na pewno, że on tu nie mieszka. Nie chciałam być jednak wścibska, więc nie dociekałam.
– Czy ma pani róże Honore de Balzac? – zapytał.
Byłam nieco zaskoczona, bo mężczyźni rzadko znają się na kwiatach. Zwykle wskazują na takie, które najbardziej im się podobają i często nawet nie wiedzą, jak się nazywają. Zresztą typów kwiatów nie kojarzą nawet kobiety. Róże, o które zapytał, były mi dobrze znane. Mama lubiła je najbardziej ze wszystkich róż. Ich pąki nie tworzyły charakterystycznego kielicha, tylko kulę. Były wyjątkowo delikatne, w bladoróżowym odcieniu. Zawsze, gdy jeździłyśmy na targi kwiatów, mama brała też te, choć ludzie zwykle wybierali klasyczne, czerwone. Te dodawałyśmy do bukietów ślubnych i urodzinowych.
– Mam – odpowiedziałam. – Chciałby pan, żebym zrobiła z nich bukiet?
– Tak. Poproszę. Tylko bez żadnych dodatków. Same róże.
– Oczywiście.
Starałam się, by bukiet wyglądał pięknie, choć nie miałam zbyt dużego pola do popisu. Zrobiłam okrągły, pełny pąków bukiecik i zawinęłam je w różowy papier. Większość osób w momencie, gdy przygotowuję kwiaty, żeby zapełnić ciszę, opowiada o tym, z jakiej okazji chcą go komuś podarować. Ten mężczyzna nic jednak nie mówił.
Spoglądałam na niego ukradkiem, starając się przypomnieć sobie, skąd mogę go znać. Miał charakterystyczne oczy o dość pochmurnej barwie. Mimo to sprawiał wrażenie bardzo ciepłego i serdecznego człowieka. Może to kwestia zmarszczek, które układały się wokół jego ust i oczu tak, jakby często się śmiał?
– Pięknie go pani ułożyła – zachwycił się. Uniósł bukiet i zaciągnął się jego zapachem jak prawdziwy znawca. Zapłacił, pokłonił się unosząc kapelusz i wyszedł. Nie wiem, czemu tak bardzo zapadł mi w pamięć, że nawet po kilku godzinach pracy, gdy wracałam do domu, wciąż chodziło mi po głowie, kim mógł być ten tajemniczy mężczyzna.
Kiedy weszłam do domu, poczułam zapach mojej ulubionej pieczeni z czosnkiem i tymiankiem. Co tu dużo mówić, mieszkanie z mamą miało swoje plusy. Jednym z największych była jej kuchnia – wspaniała. Czułam jednak, że powinnam zacząć się już rozglądać za własnym mieszkaniem, nie mogłam wiecznie siedzieć na jej garnuszku. Ruszyłam do kuchni wiedziona za nos znajomym aromatem. Przechodząc przez salon aż mnie zamurowało. Na stole stał bukiet róż. Ten sam, który dziś sprzedałam mężczyźnie w kapeluszu.
– Co to jest?- zapytałam.
– No właśnie nie wiem… – roześmiała się mama i mrugnęła do mnie. – Chyba masz jakiegoś tajemniczego wielbiciela, który podrzuca ci kwiaty. Znalazłam je pod drzwiami, gdy wróciłam ze sklepu.
– To niemożliwe. To ja zrobiłam dzisiaj ten bukiet.
– Poważnie? Kto go kupił?
– Jakiś mężczyzna. Nie był z naszego miasteczka, ale miałam wrażenie, że go znam.
– Może to jakiś twój kolega z wakacji?
– Na pewno nie. Był w twoim wieku.
Mama uniosła brwi równie zdziwiona, co ja. Dopiero teraz dotarło do niej, że to nie mnie ktoś zamierzał dać ten bukiet. To był prezent dla niej. Uśmiechnęłam się promiennie i zaczęłam z niej żartować, a ona udawała oburzoną i kazała mi siadać do stołu.
W trakcie obiadu starałam się jej opowiedzieć, jak wyglądał, ale nie potrafiła skojarzyć, kim mógłby być ten człowiek. Czułam jednak, że to nie koniec tej niezwykłej historii.
„Mojej dawnej miłości”
Następnego dnia pobiegłam do pracy pełna emocji. Byłam przekonana, że mężczyzna w kapeluszu pojawi się znowu. I nie myliłam się. Wszedł do kwiaciarni mniej więcej o tej samej porze co wczoraj i ponownie zamówił bukiet róż Honore de Balzac. Tym razem ciekawość nie pozwoliła mi milczeć. Dyskretnie zaczęłam go podpytywać, z jakiej okazji kupuje drugi dzień z rzędu taki sam bukiet. On jednak nie zamierzał puścić pary. Wymigał się od odpowiedzi, po czym zapłacił, uniósł kapelusz i wyszedł. Niech mnie licho! Co to za facet?! Miałam ochotę zamknąć kwiaciarnię i pobiec za nim, ale miałam dziś zbyt wiele zleceń do wykonania.
Natychmiast zadzwoniłam do mamy. Kazałam jej siedzieć w domu i nigdzie się nie ruszać. Chciałam jak najszybciej zdemaskować jej adoratora. Jak zwykle próbowała studzić mój entuzjazm, ale obiecała, że zadzwoni do mnie, jak tylko się pojawi. Tym razem jednak nie przyszedł.
– Może znalazł inny obiekt westchnień albo zostawił je tu przez pomyłkę – żartowała, ale ja byłam przekonana, że to żaden zbieg okoliczności. Gdy wychodziłam rano do pracy, otworzyłam drzwi i na wycieraczce zobaczyłam znajomą wiązankę.
– Jest! – krzyknęłam do mamy, a ona w szlafroku przybiegła do drzwi. Podniosłam bukiet i zauważyłam, że tym razem dołączony jest bilecik. Wręczyłam go adresatce i zawisłam jej na ramieniu, czekając, aż otworzy liścik.
– Co napisał? – dopytywałam ciekawa.
– „Mojej dawnej miłości” – odczytała nieco melancholijnym tonem. Chyba właśnie zrozumiała, kto posyła jej te bukiety.
– O Boże! – aż złapałam się za serce. Takie romantyczne sytuacje zdarzają się tylko w filmach. To niemożliwe, że coś takiego spotkało moją mamę. Poczułam ukłucie zazdrości. Też chciałabym, żeby ktoś podrzucał mi kwiaty pod dom. – Kto jest twoją dawną miłością? Nigdy się nie przyznałaś, że kochałaś kogoś przed tatą.
– Stare dzieje… – mama próbowała udawać, że list jej nie rusza, ale dobrze ją znałam. Coś było na rzeczy!
– Masz jego zdjęcie?
– Powinno być w albumie. Teraz nie ma czasu, idź do pracy – jak zwykle nie chciała się do niczego przyznać. Jednak ja pobiegłam do szafki, w której trzymała swój album ze zdjęciami z młodości. Kiedyś bardzo lubiłam go przeglądać, więc doskonale się orientowałam, gdzie go trzyma. Przerzuciłam kilka stron i zobaczyłam zdjęcie mężczyzny, którego widywałam ostatnio w kwiaciarni. Rzecz jasna na fotografii był dużo młodszy, jednak wiele się nie zmienił. To stąd go kojarzyłam!
– Musisz mi wszystko opowiedzieć!
– Dobrze. Opowiem, jak wrócisz z pracy.
– O nie… Idziesz dzisiaj ze mną. Dość tego leniuchowania.
Mama ubrała się i wyszłyśmy razem. Po drodze opowiedziała mi historię swojej szkolnej miłości.
Złamał jej serce
Nazywał się Tadeusz. Był od niej dwa lata starszy. Poznali się właśnie w kwiaciarni jej mamy, a mojej babci. Przychodził do nich co jakiś czas, rozmawiali i żartowali ze sobą. W końcu któregoś dnia zdobył się na odwagę i zaprosił ją na tańce. Spędzili ze sobą cudowny wieczór i mama miała wrażenie, że znalazła kogoś, z kim będzie mogła spędzić życie. Gdy zaczęło się lato, Tadeusz zabierał ją samochodem nad jezioro i w góry. Spędzali razem coraz więcej czasu.
Jednak pewnego dnia dostał powołanie do wojska. Obiecali sobie, że będą na siebie czekać i pisać listy. Przez dwa lata pisali często. Zapewniali się o niesłabnącym uczuciu. Tadeusz przyjeżdżał na przepustki i spędzali ze sobą całe dnie. Gdy zbliżał się czas jego powrotu, w jednostce wojskowej zaproponowali mu zawodową służbę z szybką emeryturą, a także mieszkanie służbowe.
Trudno mu było odmówić. Innego mieszkania nie miał, a o tak dobrze płatnej pracy w naszym miasteczku nawet nie miał co marzyć. Jego jednostka była na drugim końcu Polski. Mama nie zamierzała zostawić kwiaciarni. W ten sposób ich ścieżki się rozeszły. Złamał mamie serce, ale rozumiała jego decyzję.
Po roku od rozstania z Tadeuszem poznała mojego tatę, zakochała się i wzięli ślub. No a później na świecie pojawiłam się ja. Widziała go jeszcze raz po kilku latach, gdy była na spacerze ze mną i tatą. Tadeusz spojrzał wtedy na nią, uśmiechnął się i uchylił lekko kapelusz. Nie chciał podchodzić, żeby nie zakłócać rodzinnej sielanki.
– Teraz pewnie jest już na emeryturze. Może postanowił wrócić na stare śmieci… – dedukowała mama.
– Pewnie dowiedział się, że jesteś sama. W naszym miasteczku nic się nie ukryje – roześmiałam się, a mama wzniosła oczy do nieba. Tego dnia krzątała się jednak po kwiaciarni wyjątkowo podenerwowana.
Zakochane florystki
Myliła zamówienia, łączyła tulipany z żonkilami (a dobrze wie, że nie można tego robić!) i obcinała wstążki tak krótko, że nie dało się związać bukietu. Gdyby nie okoliczności, podejrzewałabym, że coś z nią jest nie tak. Tym razem jednak starałam się przemilczeć jej wszystkie wpadki. Gdy około południa zadzwonił nad drzwiami dzwoneczek i zauważyłam mężczyznę w kapeluszu, niepostrzeżenie zmyłam się na zaplecze.
Mama była tak zaaferowana układaniem jakiegoś bukietu, że nie zauważyła pojawienia się klienta.
– Marysia? – zapytał nieśmiało. Mama odwróciła głowę i upuściła na ziemię sekator do gałęzi. Podglądałam ich bezwstydnie z zaplecza. Nie mogłam się powstrzymać. Tadeusz zdjął kapelusz i pocałował ją w rękę. Był to gest, który wykonuje już niewielu współczesnych mężczyzn. Mimo to nie wydał mi się staromodny, tylko niezwykle ujmujący.
Mama miała rozbiegany wzrok, pocierała dłońmi o sukienkę i mówiła szybciej niż zwykle. Widać było, jak bardzo się emocjonuje tym spotkaniem. Tadeusz szepnął coś do niej, a ona się zarumieniła. Po chwili ściągnęła fartuszek i weszła na zaplecze.
– Zostaniesz sama? – zapytała.
– Oczywiście. A mogę wiedzieć, gdzie idziesz?
– Na kawę – odpowiedziała i mrugnęła do mnie, a ja musiałam się powstrzymać, żeby nie zacząć piszczeć i skakać. Moja mama, zawsze powściągliwa i skryta, została odnaleziona przez dawną miłość i idzie na randkę. Kto by pomyślał! Usiadłam za ladą rozmarzona. Po chwili do sklepu wszedł mój kolega z dawnej klasy. Długo się nie widzieliśmy, więc ucieszyłam się na jego widok.
– Cześć, Bartek!
– Cześć, florystko! – uśmiechnął się.
– W czym ci mogę pomóc?
– Szukam bukietu na wesele. Moja starsza siostra wychodzi za mąż. I szczerze mówiąc… szukam także partnerki, która by ze mną poszła. Nie miałabyś ochoty potańczyć? Wiem, że to tak w ostatniej chwili… a ja nie jestem najlepszym tancerzem. Ale postaram się cię nie deptać, obiecuję – mówił speszony i wyraźnie zdenerwowany.
– Zapraszasz mnie? – spojrzałam na niego zaskoczona i szczerze mówiąc, bardzo się ucieszyłam, bo zawsze uważałam, że jest przystojny i bardzo sympatyczny.
– No… chyba że nie chcesz. Ale byłoby mi bardzo miło – uśmiechnął się rozbrajająco.
– Jasne. Chętnie się z tobą wybiorę.
Bartek był przeszczęśliwy. Ja też się ucieszyłam, że nie tylko moja mama została dziś zaproszona na randkę. Wygląda na to, że wyciąganie florystek na tańce to także tradycja w tym lokalu.
Czytaj także:
„70-letnia babcia oznajmiła nam, że wychodzi za mąż. Moja matka ją wyśmiała i powiedziała, że się za nią wstydzi”
„Nigdy w życiu nie widziałam takiej miłości. Teść nie umiał żyć bez swojej żony. Gdy jej zabrakło, gasł z dnia na dzień”
„Moja matka łasi się do moich kolegów jak kotka w rui. Ma 45 lat, a zachowuje się jak nastoletnia trzpiotka i przynosi mi wstyd”