Spojrzałam na białą tiulową suknię, która wisiała na drzwiach szafy. Była lekka jak puch, z mnóstwem falbanek. A do tego w eleganckim pudełku spoczywał długi trzymetrowy welon! Nie była moja i zdecydowanie nie była też w moim guście. Gdybym miała szczerze powiedzieć, co o niej sądzę, to rzekłabym, że to zwyczajna „beza”, a panna młoda naoglądała się pewnie brazylijskich seriali i chce do ślubu iść jak księżniczka. Tylko jak powiedzieć coś takiego własnej, siedemdziesięcioletniej babci?
To właśnie ona jest panną młodą
Wiadomość o tym, że babcia wychodzi za mąż, spadła na nas jak grom z jasnego nieba! Bo chociaż już od jakiegoś czasu słyszeliśmy o panu Sławku, to przecież nikt z nas nie spodziewał się, że zostanie jej mężem. Na początku moja mama, córka babci, była wstrząśnięta. Ciągle opowiadała, że to wstyd, że sąsiedzi będą się pukać w głowę.
– Po co jej ten ślub? – dywagowała. – W jej wieku? Nie mogą po prostu zostać przyjaciółmi? Niechby się i do niej nawet wprowadził! Ale ta cała szopka z białą suknią to już nie na moje nerwy!
Moim zdaniem mama czuła się trochę winna, bo przecież to ona wysłała babcię na zajęcia Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Twierdziła, że babcia się tam trochę rozerwie, pozna ludzi w swoim wieku i przestanie się czuć taka samotna. Szczególnie po tym, jak mój młodszy brat dorósł i nie potrzebował już opieki. Wcześniej babcia miała zajęcie, bo jak tylko poszła na emeryturę, zajęła się Damianem. Miał wtedy trzy lata i mama wróciła do pracy, z ulgą zostawiając synka zachwyconej wnuczkiem babci. Przez kolejne dziewięć lat babcia co rano przyjeżdżała do nas do domu, nawet kiedy Damian był już w ostatnich klasach podstawówki. Odprowadzała go do szkoły i gotowała obiad. Ale w gimnazjum chłopak stanowczo odmówił pozostawania pod opieką babci, twierdząc, że to dla niego obciach, a obiad to on ma w szkole. Babcia bardzo to przeżyła. Płakała, że nikt jej już nie potrzebuje i nie ma żadnych przyjaciółek, bo wszystkie jej koleżanki nadal zajmują się wnukami. I właśnie wtedy mama delikatnie jej zasugerowała, że może ten uniwersytet to nie taka głupia sprawa.
– Zawsze przecież tak narzekałaś, że nie masz czasu dla siebie. I mówiłaś, że przez nawał obowiązków zaprzepaściłaś swój talent do rysunku. A tutaj, zobacz, są zajęcia plastyczne i wiele innych. Jestem pewna, że chodzą na nie fajni ludzie.
Babcia szybko się wciągnęła
Była zachwycona uniwersytetem! Co jakiś czas obdarowywała nas nowymi rzeczami, które wyprodukowała na swoich zajęciach. Raz były to puzderka wykonane techniką decoupage, innym razem wyplatane po afrykańsku koszyczki. Ale przede wszystkim zdobyła wielu nowych przyjaciół, a wśród nich najczęściej pojawiało się imię Sławek. Poznałyśmy go – miłego pana, młodszego od babci o cztery lata i z ogromnym poczuciem humoru. Widać było, że uwielbia babcię i nawet podśmiewałyśmy się z niego z mamą, mówiąc o nim „narzeczony”, ale do głowy nam nie przyszło, że faktycznie nim zostanie! A tymczasem babcia i pan Sławek się zaręczyli i w szybkim tempie wyznaczyli datę ślubu. Zatkało nas i próbowałyśmy nawet wybijać babci z głowy ten pomysł, ale szybko nas zgasiła.
– Moje mieszkanie od dawna jest przepisane na ciebie, Olu – usłyszałam. – Jak chcecie, to te kilka złotych pierścionków możecie od razu sobie wziąć, żeby nie martwić się o spadek. A ja chcę te ostatnie dni, które mi zostały, spędzić tak, jak mi się podoba! Z mężem! Dość mam już wdowieństwa, jestem sama od dwudziestu lat.
Wytrąciła nam z ręki wszystkie argumenty, ale nie spodziewałyśmy się, że będzie chciała brać ślub kościelny z pełną pompą!
W białej sukni i z welonem…
Sugerowałam babci coś dyskretniejszego, ale się tylko roześmiała.
– Klasyczny fason? Kremowa garsonka? Kochanie, kiedy wychodziłam za swojego pierwszego męża blisko pięćdziesiąt lat temu, byliśmy oboje biedni jak kościelne myszy! Ślubną sukienkę szyła mi ciotka i wybrałam taki fason, żeby się z niego dało potem zrobić sukienkę wizytową, którą po przefarbowaniu na niebiesko nosiłam przez następne dziesięć lat. Dlatego ten ślub wezmę w swojej wymarzonej białej sukni, tonąc w tiulu i falbankach. Chcę się poczuć jak księżniczka i nikt mnie od tego nie odwiedzie.
I to dlatego na drzwiach szafy wsi teraz biała „beza”, w której jutro moja siedemdziesięcioletnia babcia pójdzie do ołtarza. A ja będę jej druhną. I jestem z tego powodu szczęśliwa i dumna, bo zrozumiałam jej argumenty i wiem, że ma rację. Ślubna suknia powinna być spełnieniem marzeń panny młodej, a nie rodziny, czy znajomych. Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, babciu!
Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”