– Słuchaj, mamo – zaczęłam ostrożnie – ostatnimi czasy wyglądasz niezbyt dobrze. Chodzisz taka przybita i smutna. Naprawdę się o ciebie niepokoję. Nie warto by się przebadać porządnie?
– Daj spokój... – machnęła ręką lekceważąco. – Na starość nie ma rady, możemy tylko próbować ją odwlec, ale prędzej czy później nas dopadnie. Nauczyłam się to akceptować.
Mama przerwała milczenie
– To powiedz mi, czego nie umiesz zaakceptować? – dociekałam, słysząc w jej tonie znajomą przekorę.
– Tego, że jestem jak sierota – wyrzuciła z siebie bez owijania w bawełnę. – Bez własnego domu i bliskich.
– Co ty opowiadasz? Przecież masz mnie! I miałaś tatę, i wychowywali cię rodzice.
– To byli opiekunowie – poprawiła mnie stanowczo. – Traktowali mnie wspaniale, byli jak prawdziwi rodzice, jednak... – urwała, milcząc przez moment, zanim znów się odezwała. – To nie jest coś, co da się łatwo wyjaśnić...
Kiedy masz zaledwie cztery lata i nagle tracisz wszystko, a potem znajdujesz ratunek, dostajesz niby komplet rzeczy potrzebnych do szczęścia, ale gdzieś w środku – przyłożyła dłoń do serca – non stop czujesz ucisk, bo zabrano ci największą wartość i została tylko rana, która boli. A gdzieś tam w głębi duszy mam przeczucie, że to nie wszystko... Tylko właściwie o co chodzi? – zapytała z namysłem.
Nikt się nie odzywał przez dłuższy czas. W końcu mama przerwała milczenie.
– Może odwiedzimy grób moich rodziców? Minęło sporo czasu od ostatniej wizyty. Powinnam częściej tam bywać.
Mama miała świadomość swojego pochodzenia i dokładnie wiedziała, gdzie spoczywają jej rodzice, którzy odeszli w tragicznych okolicznościach. W miasteczku mieszkała jeszcze jej kuzynka, ale nie było tam już nikogo więcej z bliskich.
Po paru dniach wybrałyśmy się do miejscowości, z której pochodziła. Gdyby nie ten straszny wypadek jej rodziców, na pewno spędzałabym tam każde święta i wakacje u dziadków, a samo miejsce byłoby mi doskonale znane.
Mój wewnętrzny głos rozsądku od razu zauważył: „Przecież wtedy w ogóle by cię nie było, mądralo”. To prawda – gdyby nie ten tragiczny moment, kiedy mama straciła cały swój dotychczasowy świat, jej życie zapewne potoczyłoby się zupełnie inną ścieżką. Możliwe, że nigdy nie skrzyżowałyby się jej drogi z moim tatą, a ja nawet nie miałabym szansy przyjść na świat...
Nagrobek wyglądał schludnie
Zatrzymałyśmy się przy grobie na miejscowym cmentarzu. Mimo że minęło sporo czasu, nagrobek wyglądał naprawdę schludnie. Widać było, że ktoś niedawno zadbał o wszystko – odnowione napisy, czysta płyta, a do tego paliły się znicze. Po wizycie na cmentarzu wstąpiłyśmy do maminej kuzynki, cioci Jadzi. Mimo że przyszłyśmy bez zapowiedzi, przyjęła nas z radością.
– Jadziu, jestem ci bardzo wdzięczna za opiekę nad grobem moich rodziców. Rzadko mogę tu ostatnio zaglądać i trochę mi głupio, że przerzucam ten obowiązek na innych – powiedziała mama ze skruchą.
– Prawdę mówiąc, to nie moja zasługa. Jakiś czas temu odwiedziła mnie jakaś kobieta z zagranicy. Trafiła do mnie, bo proboszcz dał jej moje dane jako osoby, która dba o ten grób. To było dość osobliwe spotkanie, bo miała obcy akcent. Powiedziała mi coś zaskakującego – że jest córką tych samych rodziców co ty, ale nie miała pojęcia, że w ogóle istniejesz. A ty coś wiedziałaś o tym, że masz siostrę starszą o dwa lata? Nigdy się o tym nie zająknęłaś. Zresztą nikt z rodziny też nie – dodała dla porządku.
Ciocia słyszała o tym tragicznym zdarzeniu tylko z rodzinnych przekazów. Jej mama i moja były kuzynkami, a jak się później dowiedziałam, matka ciotki borykała się wtedy z poważnymi problemami finansowymi. Cała ta sytuacja wydawała się naprawdę nietypowa, wręcz wzbudzała podejrzenia.
Nawet przygarnięcie jednego osieroconego dziecka przekraczało jej możliwości, więc zajęcie się dwiema sierotami było kompletnie poza zasięgiem. Zastanawiające jest jednak, dlaczego przed śmiercią – a minęło już kilkanaście lat – nigdy nie pisnęła nawet słówka o istnieniu drugiej małej? Może dręczyły ją wyrzuty sumienia? Albo bała się, że moja mama będzie rozpaczać, nie wiedząc nic o losach swojej siostry?
Zdumiewającą ciszę w końcu przerwała mama, mówiąc cicho:
– O jakiej siostrze mówisz?
– Szczerze, sama nie wiem, ale dałam jej twój numer. Nie dzwoniła do ciebie?
– Zaraz, a który numer jej ciocia podała? – zapytałam rozsądnie.
Ciocia zaczęła wymieniać kolejne cyfry z pamięci.
– To dawny telefon domowy – wtrąciłam się. – Mama używa już tylko telefonu komórkowego.
Kompletnie nas to zaskoczyło
– A tego nie wiedziałam – zmieszała się Jadzia. – Ale czekaj chwilę, ta pani dała mi swój numer – sięgnęła do szuflady. – Mam ją!
– Catherine Willbury i adres w Australii! – razem przeczytałyśmy informacje z wizytówki. Kompletnie nas to zaskoczyło. Moja ciocia miałaby być z Australii?
Na dalszą część spotkania składały się głównie spekulacje dotyczące tej niezwykłej wizyty. Z tego, co ciocia mówiła, ta pani z zagranicy twierdziła, że jej biologicznymi rodzicami byli dziadkowie ze strony mamy. Kiedy była malutka, trafiła do adopcji, po czym od razu wyjechała z przybranymi rodzicami do innego kraju. W nowym miejscu znalazła męża, urodziła dzieci, a potem pojawiły się też wnuki. Mimo to nigdy nie zapomniała o swojej polskiej rodzinie. Catherine przez długie lata szukała informacji o swoim pochodzeniu, aż w końcu zdecydowała się odnaleźć bliskich.
– Dlaczego was rozdzielono, skoro miałaś siostrę? Jak to możliwe, że nikt wam o tym nie powiedział? To straszne, co zrobili. A ci dziadkowie, którzy cię wychowali – oni wiedzieli o twojej siostrze? – dopytywałam, mając na uwadze adopcyjnych rodziców mamy.
– Dawniej podejście do praw dziecka było zupełnie inne. Każdy, kto chciał adoptować malucha, po prostu to robił. Szczególnie tuż po wojnie sierot było tak dużo, że chętni mogli sobie wybierać. Nikt się wtedy nie martwił tym, czy zostawić razem rodzeństwo. Dzieciaki trafiały w różne miejsca i tyle.
Może właśnie tak wyglądała nasza historia, a ciocia nic nam nie wspominała, żeby nie komplikować sprawy. Nie chciała pewnie, żebym pytała rodziców, dlaczego wzięli tylko mnie – zastanawiała się mama.
– A wiesz... – przerwała na moment – mam takie jedno mgliste wspomnienie, choć długo myślałam, że to tylko mi się przyśniło. Widzę siebie i jeszcze jedną małą dziewczynkę, jak się bawimy i głośno śmiejemy. A obok nas biega wielki biały pies z uszkodzonym uchem.
– Uszkodzone ucho? – zdziwiłam się. – Jak to możliwe, że zapamiętałaś właśnie taki drobiazg? Cała reszta jest tak zamglona, że myślałaś, że to tylko sen, a akurat ten szczegół tak mocno zapadł ci w pamięć?
Mama tylko uniosła ramiona w geście niepewności.
– Sama nie potrafię tego wytłumaczyć... Ale zawsze, gdy dopadał mnie smutek, wracałam myślami do tych zabaw i dużego psa ze skaleczonym uchem. To wspomnienie zawsze poprawiało mi humor. Może faktycznie ktoś przy mnie był?
Wizytówka zawierała dane kontaktowe
Gdy wróciłyśmy, wzięłyśmy się za szukanie jakichkolwiek dokumentów czy wskazówek. Musiały gdzieś istnieć papiery z sądu dotyczące tej adopcji. Dziś obowiązują przepisy chroniące więzi między rodzeństwem, ale siedemdziesiąt lat temu sprawy adopcyjne mogły wyglądać zupełnie inaczej. Z tego, co mówiła Catherine, nowa rodzina zabrała ją poza granice kraju.
Od dłuższego czasu starała się odkryć coś o swoich korzeniach. Ostatnio wreszcie coś znalazła – pewnie trafiła na jakieś urzędowe akta w swoim kraju. Teraz przyszła kolej na nasze poszukiwania na miejscu.
Z wielkim żalem stwierdziłyśmy, że dotarcie do dokumentów adopcyjnych sprzed kilkudziesięciu lat to praktycznie niewykonalne zadanie. Wszystkie osoby, które brały udział w tym procesie albo podejmowały decyzje, już odeszły z tego świata. Do tego system sądowy nie obejmował aż tak starych spraw – dokumentacja z tamtych czasów była dość chaotyczna.
Gdzieś w sądowych archiwach mogły leżeć papiery wyjaśniające całą historię, ale nie byłyśmy w stanie ich odnaleźć. W końcu postanowiłyśmy skontaktować się z nieznaną nam krewną, mimo że nie miałyśmy żadnych konkretnych dokumentów potwierdzających nasze przypuszczenia.
Wizytówka zawierała dane kontaktowe – telefon i e–mail. Napisałam do potencjalnej krewnej wiadomość, przedstawiając wstępnie całą sytuację. Po paru godzinach dostałyśmy odpowiedź z propozycją wideorozmowy online.
Kolejnego dnia punktualnie zasiadłyśmy razem do komputera. Kiedy na monitorze pojawiła się twarz kobiety z antypodów, z jej opaloną cerą, szukałam podobieństwa między nią a mamą. Jednak nie dostrzegłam żadnych wspólnych rysów między siostrami.
– D–dzień dobry – wyszeptała niepewnie moja mama.
– Dobry wieczór – odezwała się ta druga, wymawiając słowa z wyraźnym obcym akcentem.
– Tam w Australii pewnie już noc.
Nikt się nie odzywał. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że jak tylko na siebie spojrzą, od razu coś między nimi zaskoczy i natychmiast się poznają. Ale nic takiego nie nastąpiło. Obie staruszki przyglądały się sobie z zaciekawieniem, ale też ze strachem, jakby bały się zaufać komuś, kogo nie znają, a może nawet podejrzewały, że to jakieś oszustwo.
– Pamiętasz tego naszego psa? Jak on miał na imię? Kobra albo Zebra... coś takiego – zagadnęła moja mama.
– To była Werwa – powiedziała Catherine. – Ten nasz ukochany piesek z nadszarpniętym uchem. Raz zahaczyła o kolczasty drut...
– Racja, Werwa! Tyle czasu nie potrafiłam sobie przypomnieć... – twarz mamy rozpromieniła się w ten jej charakterystyczny sposób. Przynajmniej tak mi się zawsze wydawało, bo Catherine odwzajemniła się prawie identycznym, ciepłym uśmiechem.
Pierwsze trudne momenty minęły. Kiedy padło słowo „pies”, obie poczuły, że rzeczywiście spotkały właściwą osobę. Następne minuty ich spotkania przebiegały już bez napięcia, choć emocje były tak silne, że czasem nie mogły powstrzymać płaczu, a innym razem po prostu milczały. Wszystko wskazywało na to, że po tylu latach rozłąki mama odnalazła swoją zaginioną siostrę i nareszcie pozbyła się bolesnej pustki, którą nosiła w sercu...
Grażyna, 63 lata
Czytaj także:
„Trzymałam Michała na dystans, bo bałam się prawdziwego uczucia. Tymczasem on był dla mnie niczym anioł stróż”
„Córka wróciła pod mój dach na jakiś czas, ale się zasiedziała. Czułam, że chodzi o coś więcej niż utrata pracy”
„Chciałem zaimponować dziewczynie, ale przez moją wstydliwą wadę zrobiłem z siebie durnia. Po prostu stchórzyłem”