Moje pierwsze spotkanie z Kamilą miało miejsce podczas piątkowego integracyjnego spotkania w pracy. Była to blondynka z lekko zadartym noskiem i niesamowicie zielonymi oczami. Minęły już cztery lata odkąd się rozwiodłem i stwierdziłem, że chyba wystarczy już tej samotności. Kamila przyszła jako osoba towarzysząca, ale Marek z księgowości nie sprawiał wrażenia jakoś mocno w niej zakochanego. W takich kwestiach lepiej jednak dmuchać na zimne, więc na początku zabrałem go na stronę i zapytałem, czy łączy go z nią coś więcej. Poczułem ulgę, gdy powiedział mi, że to jego kuzynka, która dopiero co przyjechała do naszego miasta i wziął ją ze sobą, aby poznała nowych ludzi. Skoro tak się sprawy miały, to postanowiłem do niej podejść i zacząć rozmowę.
Konwersacja z początku była dość szorstka, ponieważ moja towarzyszka sprawiała wrażenie zestresowanej. Dlatego też pozwoliłem sobie na żartobliwy komentarz, aby nieco rozładować napięcie:
– Nasza pogawędka idzie jak po grudzie, niczym koń po gonitwie.
Na twarzy Kamili od razu pojawił się błysk ożywienia.
– Interesujesz się jeździectwem? Albo jeździsz? – rzuciła zaciekawiona.
– Dawniej dość często jeździłem – wymijająco zbyłem temat.
Skrywałem pewna traumę
Tak naprawdę w ostatnim czasie nie dosiadałem konia. Z jakiej przyczyny? Rankiem po ogłoszeniu rozwodu wskoczyłem na siodło ukochanej klaczy i w karygodny sposób nadszarpnąłem jej ufność. Targały mną negatywne uczucia – złość, gorycz, ból – i mocno szarżowałem, chcąc się ich pozbyć. Skutki okazały się opłakane. Trafiłem do szpitala ze zniszczonym kolanem, pękniętymi żebrami i obrażeniami głowy. Zanim straciłem przytomność z bólu i szoku, widziałem Lagunę leżącą na ziemi, patrzącą na mnie z wyrzutem i rozpaczliwie rżącą. Przeze mnie musieli ją uśpić.
Od tamtej pamiętnej chwili nie dosiadłem wierzchowca, a nawet nie zaglądałem do stajni. Strach przed kolejnym wypadkiem mieszał się z obawą o los następnego konia. Trudno powiedzieć, co górowało: wszechogarniający lęk czy ogromne poczucie winy. Całą energię wkładałem w rehabilitację, bo to był mój dług wobec Laguny. I dzięki temu teraz chodzę normalnie, bez problemu.
Kamila miała oczy, które lśniły szmaragdową zielenią, tryskała energią i nie udawała zainteresowania, bo faktycznie wciągnął ją temat, który poruszyliśmy. Jej policzki pokrył uroczy rumieniec, a gdy gestykulowała, włosy falowały w rytm jej ruchów. To wszystko sprawiło, że kontynuowałem tę rozmowę, mimo że czułem się trochę niezręcznie. Zupełnie tego nie przemyślałem. Dlatego kompletnie zaskoczyła mnie propozycja, którą usłyszałem:
– W takim razie powinniśmy razem pojeździć konno. To kiedy masz czas?
Mocno mnie to zaskoczyło
Kiedy to usłyszałem, zaniemówiłem. Ale Kamila, niezrażona, kontynuowała swoją wypowiedź:
– Wiesz, są takie kobiety, dla których facet jeżdżący jakimś sportowym autem czy terenówką zyskuje dodatkowe punkty do swojej męskości. Ja natomiast uważam, że mężczyzna na koniu ma do przodu jakieś sto punktów – w tym momencie zerknęła na mnie w taki sposób, że po chwili namysłu zgodziłem się.
Po naszej rozmowie, w której poruszyliśmy wiele wątków związanych ze światem jeździectwa, począwszy od rozmaitych ras koni, poprzez dyskusję na temat tego, czy styl western przewyższa angielski, aż po stwierdzenie, iż trening na placu jest istotny, ale nic nie dorówna jeździe w terenie, doszliśmy do porozumienia. Postanowiliśmy, że następnego dnia z samego rana po nią wstąpię i razem udamy się na konną przejażdżkę do pobliskiego lasu.
W nocy nie zmrużyłem oka. Po raz kolejny dręczył mnie sen o tym przerażającym wypadku i o tym, jak musiałem podjąć decyzję o uśpieniu mojej klaczy. Obudziłem się wcześnie rano cały spocony, z walącym sercem i nie byłem w stanie ponownie zasnąć. Skontaktowałem się telefonicznie z Piotrem, u którego w stadninie przebywała Laguna i opowiedziałem mu o swoim kłopocie.
– Cieszę się – odparł powoli – że wreszcie postanowiłeś wziąć sprawy w swoje ręce. Podoba mi się twoja determinacja, bo zdecydowanie za dużo czasu spędziłeś na zadręczaniu się. I bez kobiet, i bez koni. Nie przejmuj się. Ty dostaniesz Ivara, a ona weźmie Dakotę.
Konie, podobnie jak ludzie, mają własne osobowości. Ivar był rosłym, potulnym wierzchowcem, typem profesora-przywódcy, który bardzo zważał na to, aby dosiadający go jeździec nie odniósł obrażeń czy nie daj Boże z niego nie zleciał. Toteż gdy jeźdźcowi brakowało pewności siebie albo miał jej w nadmiarze, Ivar brał na siebie rolę lidera w duecie człowiek-koń. Z kolei o żarłocznej Dakocie dało się rzec wszystko, ale na pewno nie to, że pędzi niczym huragan. Cwałowała bezpiecznym tempem, bo na szaleńcze galopy była zbyt rozsądna i zanadto leniwa.
Dziewczyna była zachwycona
Gdy dotarliśmy pod budynek stajni, Kamila wpadła w totalną euforię.
– Ale cudna ta stadnina. Taka przestronna! A ta stajnia to normalnie gigant! No i ten padok – po prostu bomba! Jest nawet karuzela! Odlot… Sądziłam, że mnie w balona robisz – paplała bez opamiętania, a radość tryskała z każdego kawałka jej ciała – oczu, twarzy, a nawet włosów.
Kiedy to zobaczyłem, poczułem się nieco lepiej i mogłem już w miarę swobodnie łapać oddech, bo pod koniec jazdy umilkłem, koncentrując się wyłącznie na wdechu i wydechu. Przerażenie, które Piotrek zdołał we mnie uśpić, powracało z każdym kolejnym metrem drogi, aż w końcu trząsłem się jak galareta. Dobrze, że Kamila była zbyt przejęta, żeby to zauważyć.
Piotr powitał ją serdecznie, ściskając jej rękę. Powiedział jej miły komplement, na co ona zareagowała uroczym rumieńcem na twarzy. Następnie udali się na zwiedzanie stajni, padoków i oczywiście na oglądanie koni. Ja w tym czasie próbowałem tylko spokojnie oddychać i jakoś przeżyć ten czas, czekając, aż obsługa przyprowadzi nasze wierzchowce. Konie słyną z dobrej pamięci, więc Ivar na mój widok przyjaźnie zarżał. Jemu nigdy nie wyrządziłem żadnej krzywdy.
– Dzięki, stary – wymamrotałem, delikatnie gładząc go po chrapach.
Gdy już skończyliśmy czyszczenie i zakładanie siodeł, poczułem, jak powoli ogarnia mnie błogi spokój. Zawsze tak na mnie działały te zajęcia i nie inaczej było tym razem. Kamila zdążyła już wsiąść na swoją klacz, Dakotę, która spokojnie skubała trawę, zupełnie nie przejmując się wędzidłem. Ja dopiero co zacząłem dociągać popręg. Chwyciłem za róg siodła i uniosłem lewą nogę, żeby wsunąć stopę w strzemię, ale wtedy moje prawe kolano, to podobno wyleczone, nagle odmówiło posłuszeństwa. Noga się pode mną ugięła, a ja...
– Jacek, strasznie pobladłeś. Wszystko gra? – Kamila wyraźnie się zaniepokoiła.
Nie miałem nawet siły się odezwać. Ani zmyślić jakiejś wymówki, rzucić żartu czy choćby skłamać.
Stałem tylko jak wryty
Z impetem nawałnicy powróciły do mnie zduszone obawy, przerażenie przed dosiadaniem wierzchowca i możliwością wypadnięcia z siodła, niepokój o własne bezpieczeństwo oraz zdrowie mojego rumaka. Ten niepowstrzymany potok trwogi runął na mnie tak niespodziewanie i z taką siłą, że chyba straciłem przytomność.
Kolejna rzecz, jaką zapamiętałem, to sylwetka Piotra nade mną i uczucie czegoś miękkiego oraz mokrego na twarzy, czole i szyi. Usiłowałem dźwignąć się z ziemi, lecz moje ciało zdawało się sparaliżowane. Ledwo byłem w stanie zaczerpnąć tchu, a co dopiero mówić o odzyskaniu pionu. Pomimo starań kolegi, nie zdołałem podnieść się z gleby.
Naszła mnie refleksja, że spędzę w tym miejscu resztę życia, jednak za nic w świecie nie zdołam dosiąść wierzchowca. Sądziłem, iż przykre doznania i traumatyczne przeżycia na tyle już przygasły, że przy pomocy kumpla oraz chcąc zrobić wrażenie na dziewczynie, poradzę sobie z tym wyzwaniem. Myliłem się jednak. Nieprzyjemne emocje odżyły na nowo, uderzając we mnie z podwójną mocą.
Gdybym tylko mógł poruszyć choć jednym mięśniem, dałbym nogę, zostawiając za sobą Kamilę, Piotra, konie i własne obawy. Pognałbym jak królik po polu i nigdy nie spojrzał za siebie. Ale byłem jak sparaliżowany, więc tkwiłem tam, marny i żałosny w swojej kompromitującej niemocy. Strach całkowicie mnie obezwładnił. Przymknąłem powieki, błagając w duchu o cud nagłego przeniesienia się gdziekolwiek, byle jak najdalej od tego miejsca. Marzyłem, by odzyskać poczucie bezpieczeństwa albo chociaż móc swobodnie zaczerpnąć tchu. Nie, ja się nie rozkleiłem… Ja się doszczętnie posypałem!
Napad lęku, który pojawił się nagle, w momencie, gdy myślałem, że mam już jako tako opanowaną sytuację, spowodował, że popadłem w dziwny stan otępienia. Nie miałem już ochoty nigdzie jechać – pragnąłem tylko leżeć w tym miejscu i skonać, a cały świat niech się ode mnie oddali, w tym momencie, w tej sekundzie, natychmiast!
– Co się z nim dzieje? – dotarł do mnie przerażony głos Kamili.
– To chyba przez ten upał – wymamrotał Piotr. – Poczekaj momencik, zabiorę go do mieszkania, podam mu coś chłodnego do picia...
Przyjaciel próbował mi pomóc
Chwycił mnie mocno w pasie i podciągnął do pionu. Jak już udało mi się ustać na nogach, to zdrętwiałe ciało pomału zaczynało dochodzić do siebie, ponieważ... pojawiła się szansa, by dać nogę. Nie byłem jeszcze w stanie tego zrobić, ale sama myśl, że mogę spróbować, napawała mnie radością. Piotrek zaciągnął mnie siłą do pokoju, gdzie miał biuro i wcisnął w jeden z foteli. Wziął szklankę, nalał do niej wody, dosypał czegoś, wymieszał i mi podał.
– Pij i nie zadawaj zbędnych pytań.
Mimo to, zadałem pytanie:
– Czy to jest przeznaczone dla ludzi, czy raczej dla koni?
– Po prostu to wypij i nie narzekaj.
– No ale co to takiego? – drążyłem temat z uporem, ponieważ ta dociekliwość trzymała mnie w ryzach.
– Podaję to koniom przed daleką drogą. Rzecz jasna tym nerwowym i w znacznie większej dawce niż tobie. Ty raczej spokojny nie jesteś, a wyprawa tak czy inaczej cię nie ominie...
– Na koniu? Nie ma mowy! – stanowczo zaprotestowałem. – Nie mam zamiaru wracać, dosiadać konia ani nigdzie jechać. Nie i koniec. I nawet nie próbuj odwoływać się do mojej ambicji czy męskości...
– Jasne, w porządku – delikatnie wszedł mi w słowo. – Też miałem kiedyś wypadek, też się strasznie bałem, może nie aż tak jak ty, ale wystarczająco, żeby to zrozumieć – na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech. – Właśnie dlatego jestem pewien, że skoro już się tu znalazłeś i masz okazję się z tym zmierzyć, to musisz spróbować. Choćbyś miał tylko wsiąść. Choćbyś miał przejechać się parę kroków. Przecież wiesz, że Ivar ci pomoże. Może uda wam się zrobić chociaż jedno kółko po padoku, jeśli dasz radę. Nikt cię nie zmusza, żebyś od razu ruszał w teren. Ale jeżeli tego nie zrobisz teraz, tutaj, to możesz już nigdy nie mieć okazji. Trauma będzie tylko narastać. Tak to niestety działa – wyjaśnił.
– Nie ma takiej konieczności, żebym dosiadał konia…
Wciąż się bałem spróbować
– Zgadza się, nie ma – przytaknął. – Ale w tym przypadku nie o konie chodzi, a o ciebie samego, o to, byś sobie wybaczył, oswoił strach, który w tobie siedzi, przygarnął go do siebie, pojął, skąd się wziął i jaką pełni rolę. A potem obrócił to na własną korzyść. Ale koniec gadki. Wypij, poczekaj chwilę i podejmij decyzję. Ta panienka zasługuje na to, żebyś chociaż dał szansę. No pij! – ryknął, a ja machinalnie zacząłem przełykać. – Dobry z ciebie dzieciak... – rzucił z aprobatą – Na moje rumaki też najskuteczniej działa ostry ton. Łykaj tę wodę, bo tam czeka twoja partnerka. Nie chcesz do niej podejść?
Tkwiłem w miejscu, wyczekując, aż ogarnie mnie błogość. Taka z apteki, ale nie miałem zamiaru marudzić.
– Chcę – wyrwało mi się i podniosłem się z fotela.
Istnieje szansa, że Kamila zasługiwała na moją odwagę, ale równie dobrze mogło być odwrotnie. Nasza znajomość dopiero się rozpoczynała. Siebie jednak znałem jak własną kieszeń przez ponad cztery dekady i miałem serdecznie dosyć strachu, który mnie paraliżował.
– Czas wziąć się w garść i zaryzykować.
– Nie ma co gdybać. Trzeba działać.
Nagle zza drzwi wychynęła głowa Kamili, a ja zrobiłem się jeszcze bledszy niż przed momentem.
– Słyszałam wszystko... – wyszeptała ledwo słyszalnie. – Czemu to przede mną ukrywałeś?
– Bo czuję się tym zawstydzony...
– Nie martw się, wspólnymi siłami sobie z tym poradzimy – chwyciła moją dłoń, a ja podążyłem za nią w kierunku stajni.
I cóż… po prostu postanowiłem działać. Nie twierdzę, że ot tak, od razu, wszelkie problemy zniknęły. Wciąż toczę wewnętrzną walkę, ale dostrzegam światło na końcu tej ciemnej drogi. U mego boku jest również kobieta, która wspiera mnie w poskramianiu trawiących mnie obaw.
Jacek, 41 lat
Czytaj także:
„Olałem rodzinę i z kochanką zwiałem do wielkiego miasta. O tym, że mam dziecko, przypomniałem sobie w najgorszy sposób”
„Chciałem oczarować dziewczynę oryginalnym pomysłem na oświadczyny. Wścibski siostrzeniec zepsuł mój cały misterny plan”
„Zamieszkałem z kobietą po 3 randce. W pewnym wieku się już nie wybrzydza i nie marnuje czasu”