„Moja kochanka chciała ode mnie dziecka. Wrobiła mnie w ciążę i zażądała pieniędzy w zamian za milczenie przed moją żoną”

Kochanka wrobiła mnie w dziecko fot. Adobe Stock, fizkes
„Aż do zeszłego roku wydawało mi się, że gdy pozwalasz sobie na wakacyjną jednorazową przygodę czy szybki numerek z koleżanką na wyjeździe służbowym – to właściwie nic ci nie grozi. Czy kobieta jest panną, czy mężatką – to ona musi się postarać, żeby nie wpaść. Bo jak zajdzie w ciążę, to ona będzie mieć problem, nie? No jednak nie…”.
/ 29.07.2022 15:15
Kochanka wrobiła mnie w dziecko fot. Adobe Stock, fizkes

No idiotą jestem, przyznaję bez bicia. Dałem się złapać jak dziecko, a teraz nie dość, że mam wyrzuty sumienia, to jeszcze żyję w strachu. Piszę ten tekst ku przestrodze. Po to, żebyście, panowie, nie wpadli tak głupio jak ja.

Bo od naszej młodości czasy się zmieniły…

Aż do zeszłego roku wydawało mi się, że gdy wdajesz się w pozamałżeński romansik albo pozwalasz sobie na wakacyjną jednorazową przygodę czy szybki numerek z koleżanką na wyjeździe służbowym – to właściwie nic ci nie grozi. Czy kobieta jest panną, czy mężatką – to ona musi się postarać, żeby nie wpaść. Bo jak zajdzie w ciążę, to ona będzie mieć problem, nie? No cóż.

Tak było, gdy sypialiśmy z młodymi dziewczynami. Które dzieci mieć jeszcze nie chciały. I gdy nie było testów genetycznych… Ale po kolei. Mam 47 lat i udane życie rodzinne. Kasia nie pracuje i opiekuje się trójką naszych dzieci. Jesteśmy szczęśliwi. Jedyny problem w tym, że żony seks już specjalnie nie kręci. A mnie i owszem. To znaczy kręcił do zeszłego roku. Ostatni skok w bok o mało nie zniszczył mojej rodziny i mojego małżeństwa. Tak naprawdę to ciągle jestem zagrożony – wszystko może się wydać. Ale ja na pewno wyleczyłem się z romansów raz na zawsze.

Na jakąś mało znaczącą, ale przyjemną przygodę, pozwalałem sobie od kilkunastu lat – raz, dwa razy w roku. Na męskim wypadzie, na wyjeździe służbowym… Zawsze daleko od żony, bezpiecznie.

Uważałem, że nic złego nie robię

Seks bez znaczenia, Kasia nigdy się nie dowie, a skoro nie wie – to jej to nie rani. Półtora roku temu pojechaliśmy w czerwcu z kolegami na ryby. Cztery dni bez żon w hotelu na Mazurach. Oczywiście ryby były tylko pretekstem. Jak zawsze przed wyjazdem planowaliśmy kupić od miejscowych trochę okoni czy jesiotrów, żeby zawieźć do domów. A czas spędzić na popijaniu, opalaniu się, pogawędkach i podrywaniu kobiet.

Małgosię wyhaczyłem już pierwszego dnia, opalała się na leżaku z kolorowym magazynem na kolanach. Na oko koło czterdziestki, zadbana, emanująca kobiecością babeczka. Wieczorem zauważyłem ją w barze. Samotnie sączyła drinka. Podszedłem. Rozmawialiśmy, tańczyliśmy… Rozstaliśmy się dopiero o świcie, grzecznie odprowadziłem ją do pokoju.

Następnego wieczoru zaprosiła mnie do środka. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Spędziliśmy razem także następną noc. Małgorzata nie dopytywała się, czy mam prezerwatywę, więc uznałem, że się nie będę narzucał.

„Świadoma, dorosła kobieta, na pewno sama zadbała o zabezpieczenie” – pomyślałem.

Nie wymieniliśmy się telefonami ani mailami. Wydawało mi się jasne, że oboje traktujemy to jako jednorazową przygodę. Cztery miesiące później dostałem esemesa z nieznanego mi numeru:

„Pamiętasz mnie? Małgorzata, poznaliśmy się w czerwcu na Mazurach. Musimy się spotkać”.

Zdziwiłem się.

Oczywiście, że pamiętałem Małgosię

Ale skąd miała mój numer telefonu? I po co chciała się spotkać? Z jednej strony, schlebiało mi to, że spodobałem jej się tak bardzo, że aż postanowiła mnie odszukać, z drugiej…

Przenoszenie wyjazdowego romansu do miasta, gdzie mieszka moja rodzina – wydawało mi się jednak trochę niebezpieczne. Zanim podjąłem decyzję, przyszedł drugi esemes: „Lepiej się ze mną spotkaj. Dla swojego dobra”. Teraz się już zaniepokoiłem. Odpisałem: „Może dziś w porze lunchu?”. Spotkaliśmy się w w niedużej kafejce, daleko od mojego domu i pracy. Małgorzata przyszła kilka minut po mnie. Wyglądała doskonale, choć wydawało mi się, że trochę się zaokrągliła. Pocałowała mnie w policzek i zachichotała.

– Ale masz minę. Bałeś się, że przyjdę z rosłym kuzynem, który zażąda, żebyś się ze mną ożenił?

Odetchnąłem z ulgą. Bo rzeczywiście trochę nie wiedziałem, czego się po tym spotkaniu spodziewać.

Jak mnie znalazłaś? – zapytałem.

– Dla chcącego nic trudnego – Małgorzata uśmiechnęła się tajemniczo.

Sięgnęła po paczkę papierosów. Właściwie nie paliłem, ale sposób, w jaki wyciągnęła ją do mnie, wydał mi się bardzo sexy. Wziąłem papierosa i podaną mi zapalniczkę. Zapaliliśmy.

– Wystarczyło poflirtować z recepcjonistą i już miałam twoje nazwisko i telefon, z którego rezerwowałeś pokój. Banalne, prawda? Było nam tak miło… No i pomyślałam, że może ta znajomość nie powinna się tak zakończyć. Szczególnie że mieszkamy w tym samym mieście…

Miałem zasadę: żadnych romansów i przygód na własnym terenie. Ale gdy teraz patrzyłem na Małgorzatę, byłem gotów zaryzykować. Poszedłem do łazienki pomyśleć. I zdecydowałem – jak mi zaproponuje, żebyśmy poszli do niej albo spotkali się wieczorem – nie odmówię. Gdy jednak wróciłem do stolika, Małgorzata stała już w płaszczu i z torebką na ramieniu.

Miło było cię zobaczyć. Pa! – cmoknęła mnie w policzek i już jej nie było.

Nie wiedziałem, co o tym myśleć

Po co było to spotkanie? O co chodzi? Dowiedziałem się trzy tygodnie później. Małgorzata znowu wezwała mnie esemesem. Tym razem była na miejscu pierwsza. I nie sama.

Tomaszu, to jest mój adwokat. Jest tu, bo musimy porozmawiać o przyszłości naszego dziecka. To wyniki badań – podsunęła mi kopertę.

Nie bardzo rozumiałem, co do mnie mówi, ale zajrzałem do koperty. W środku znajdowała się kartka papieru. Zrozumiałem, że zostało ustalone, że ojcem dziecka Małgorzaty S. jest mężczyzna z DNA z dostarczonej próbki…

– Jakiej próbki? Jakie dziecko? – patrzyłem raz na Małgorzatę, raz na jej towarzysza, i starałem się zrozumieć, o co chodzi.

Po naszym ostatnim spotkaniu zabrałam niedopałek. Zrobiłam test. Jak widzisz, wynik jest pozytywny. Oczywiście, jak chcesz, możesz zażądać oficjalnych badań. Ale prawda jest taka, że jestem w piątym miesiącu ciąży, i że ty jesteś ojcem dziecka. Co wydarzy się dalej – zależy od ciebie.

Potem Małgorzata i jej adwokat mówili jeszcze dużo.

Zrozumiałem, że dałem się złapać

Małgorzata, kobieta samodzielna, uznała jakiś czas temu, że do pełni szczęścia brakuje jej tylko potomka. Chciała dziecka, ale nie męża ani partnera… Dziecko kosztuje, więc jeszcze płatnika alimentów. Słusznie założyła, że najlepiej znaleźć dobrze sytuowanego statecznego ojca rodziny. A ja spełniałem te warunki idealnie. Miałem pieniądze (będę płacił), miałem zdrowe dzieci (dobry materiał genetyczny), miałem szczęśliwą rodzinę (nie chcę jej stracić, więc będę posłuszny). O wszystkim tym ochoczo sam opowiedziałem Małgorzacie pierwszego wieczoru. O firmie, żonie, dzieciach. Myślałem, że mówiąc o rodzinie, daję jasno do zrozumienia, że szukam tylko przygody, nie stałego związku. I naiwnie myślałem, że ona chce tego samego. Ale nie mogłem mieć do nikogo pretensji. Sam się w to wszystko wpakowałem. I teraz musiałem przełknąć tę żabę.

Adwokat Małgorzaty zaproponował spisanie umowy. Jeżeli zobowiążę się płacić dobrowolnie alimenty – ona nie wniesie oficjalnej sprawy o uznanie ojcostwa, nie poda mojego nazwiska w akcie urodzenia. Ma też dołożyć wszelkich starań, by moja żona nigdy nie poznała prawdy. Nie podpisałem umowy na miejscu. Pomyślałem, że może też powinienem poradzić się prawnika. Tego wieczoru po raz pierwszy od dawna upiłem się samotnie w barze. Próbowała mnie zagadywać jakaś blondynka, ale z takich przygód właśnie zostałem skutecznie wyleczony.

W domu musiałem zachowywać się dziwnie

Kasia trzy razy pytała, czy coś się stało. Zaprzeczałem, choć tak naprawdę to bardzo chciałem jej wszystko opowiedzieć. Tylko wiedziałem, że nie mogę. Mój prawnik dodał do umowy kolejne paragrafy. Że jeżeli Małgorzata nie dotrzyma umowy i sprawa ojcostwa jej dziecka wyjdzie na jaw – nie muszę dalej płacić. I że dziecko nie będzie mieć prawa do dziedziczenia po mnie. I tak dalej… 

Nie mogłem się pozbyć myśli, że za cenę spokoju wyrzekam się własnego dziecka. Nieważne, w jakich je spłodziłem okolicznościach – przecież to będzie mój syn lub moja córka!

– Zaraz. Ja tego nie podpiszę. Małgosiu, ty chcesz, żeby twoje dziecko nigdy nie miało ojca? Co my robimy? – zacząłem protestować, ale mój prawnik złapał mnie za ramię.

– Tak trzeba. Tak będzie lepiej. Podpisz się – wyszeptał mi do ucha.

Podpisałem. Od tamtej pory nie widziałem Małgorzaty ani z nią nie rozmawiałem. Nie mam pojęcia, czy mam syna czy córkę. Co miesiąc przelewam na jej konto ustaloną sumę. Musiałem założyć w tym celu drugi rachunek, do którego żona nie ma dostępu. I jakoś jej wytłumaczyć, dlaczego moja firma ostatnio przynosi mniejszy zysk. Nakłamałem o inwestycjach, że myślę o przyszłości. Nie głodujemy, więc przestała drążyć. Wydawałoby się, że się wykpiłem. Że mogę dalej spokojnie żyć. Tylko jak? Z jednej strony – mam wyrzuty sumienia. Wobec rodziny, ale i tego dziecka. Z drugiej – cały czas żyję na wulkanie.

Przecież Małgorzata w każdej chwili może zmienić zdanie. Jak pozwie mnie do sądu o uznanie ojcostwa, to nic nie straci. Sąd i tak zasądzi jej alimenty. Tylko wtedy już nie ma mowy, żeby moja rodzina nie poznała prawdy. A jeśli to dziecko kiedyś mnie odszuka? Pewnie, chciałbym je poznać, ale wiem, jak bardzo zrani to Kasię. Nasze dzieci… 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA