„Moja intuicja nigdy mnie nie zawiodła. Raz nawet uratowała mi życie. Szkoda, że nie ostrzega przed toksycznymi facetami”

Poważna kobieta fot. iStock by GettyImages, Linda Raymond
„Od dziecka towarzyszyły mi przeczucia, które pomagały mi unikać tarapatów. Kiedy wplątałam się w serię niefortunnych zdarzeń, okazało się, że mogę też pomóc komuś innemu, nie tylko sobie”.
/ 04.10.2023 11:15
Poważna kobieta fot. iStock by GettyImages, Linda Raymond

Tak jak wtedy, kiedy czekałam na placu zabaw w kolejce do huśtawki. Gdy wreszcie przyszła moja kolej, jakby ktoś krzyknął mi prosto w ucho: nie rób tego! Nieco wbrew sobie posłuchałam i ustąpiłam miejsca dziewczynce za mną. Zdążyła się bujnąć dwa razy i… trach! Huśtawka się urwała, a koleżanka poważnie się potłukła. Mnie tylko obsypał piach.

Takich zdarzeń było dużo, w pamięci jednak zostały te najgroźniejsze albo najdziwniejsze. Kiedyś, byłam wtedy u babci na wsi, zrobiłam krok do tyłu dosłownie na sekundę przed tym, jak z domu spadła dachówka. Prosto pod moje stopy. Mogła mnie zabić!

Moi bliscy wiedzieli, że posiadam coś w rodzaju daru, i nie lekceważyli moich przeczuć. Czasem ktoś zażartował, że powinnam grać na loterii, czasem ktoś chciał, żebym wywróżyła mu przyszłość w ważnej dla niego sprawie, ale to tak nie działało.

Mamo, przepraszam

Przeczucia przychodziły, kiedy chciały. Uważałam, że są przydatne, więc nie narzekałam. Aż do tamtego dnia, kiedy o mało nie zginęłam przez mój dar…

Byłam w pracy, gdy ktoś zadzwonił do mnie na komórkę z nieznanego mi numeru. Odebrałam i usłyszałam w słuchawce płaczliwy, drżący głos jakiejś dziewczynki.

– Mamo?

– To pomyłka, nie jestem…

– Mamo, przepraszam! – przerwała mi. – Więcej nie ucieknę, przysięgam!

– Kochanie, nie jestem twoją mamą. Wybrałaś zły numer – podniosłam głos, żeby moje słowa dotarły do histeryzującego dziecka.

Na próżno, jakby ogłuchła.

– Mamo, przyjedź po mnie, proszę! – krzyknęła, a potem rozszlochała się.

Brzmiało to tak rozpaczliwie, że ściskało się serce.

– Nie jestem twoją mamą, skarbie. Ale powiedz, gdzie jesteś, jak się nazywasz. Postaram się pomóc, ale muszę wiedzieć, gdzie się znajdujesz i kim jesteś – mówiłam głośno i wyraźnie, chcąc uspokoić płaczącą dziewczynkę.

Nic z tego. Łkała i powtarzała, że przeprasza i żebym po nią przyjechała. Nie słyszała mnie – albo miała zepsutą komórkę, albo problemy z zasięgiem. Postanowiłam się rozłączyć i oddzwonić do niej, w nadziei, że to poprawi jakość połączenia.

Czułam się przy tym podle, jakbym odwracała się plecami do tonącego. A potem było jeszcze gorzej, bo nie mogłam się dodzwonić! Najpierw słyszałam sygnał oznaczający, że numer jest zajęty. Odczekałam chwilę i spróbowałam znowu. Włączyła się poczta głosowa.

– Cholera jasna!

Sprawa była poważna, powinnam iść na policję

Dopiero wtedy zorientowałam się, że wszyscy w biurze się na mnie gapią. No tak, dałam niezłe przedstawienie, ale średnio się tym przejęłam. Ważniejsza była kwestia tajemniczego alarmującego telefonu. Co mam teraz zrobić? Teoretycznie mogłam zapomnieć o sprawie i wrócić do pracy.

To była ewidentna pomyłka, nie moje dziecko, nie mój problem. Ale nie potrafiłam zignorować rozpaczającego dziecka! Oczywiście, to mogły być wygłupy. Dzieciaki czasem tak się bawią. Z drugiej strony, młoda mogła naprawdę uciec z domu i dzwoniła, bo chciała wrócić, jednak oddaliła się na tyle, że sama nie potrafiła? Niedobrze…

– Nie masz nic do roboty? – głos szefa wyrwał mnie z zamyślenia.

– Przepraszam, ale dziś już nie popracuję. Muszę iść na policję – kiedy to powiedziałam, oczy mojego przełożonego zrobiły się okrągłe jak złotówki. Z szoku, złości, zdziwienia?

– Chodzi o zaginięcie dziecka – wyjaśniłam, by zrozumiał powagę sytuacji.

– Przecież ty nie masz dzieci!

– To nie jest moje dziecko, owszem, ale boję się, że może być w niebezpieczeństwie. Więc muszę iść.

– Chyba sobie kpisz? Jeśli teraz wyjdziesz, możesz nie wracać! Uznam to za porzucenie pracy! – odgrażał się. Cóż, nie był sympatycznym pryncypałem, raczej wrzodem na tyłku, który lubił wykorzystywać swoją pozycję.

– Trudno. I tak wyjdę.

Wstałam, wzięłam torebkę i skierowałam się do drzwi. Szef jeszcze coś tam pokrzykiwał, ale go nie słuchałam. Nawet jeśli spełni swoje groźby, niech tam. I tak nie znosiłam tej roboty i od dawna chciałam odejść. Potrzebowałam tylko pretekstu.

Wezwałam taksówkę i kazałem się wieźć na najbliższy posterunek policji.

Musiałam się spieszyć

Kiedy wysiadłam – i byłam dosłownie oraz w przenośni w rozkroku – jakiś chłopak wyrwał mi torebkę. Nim zdążyłam się otrząsnąć z zaskoczenia i krzyknąć „złodziej!”, on już dopadł do przystanku i wskoczył do autobusu. Pognałam za nim, ale się spóźniłam – pojazd uciekł mi sprzed nosa. Szlag.

W torebce miałam portfel z pieniędzmi i dokumentami oraz, co ważniejsze, komórkę, a w niej numer do płaczącej dziewczynki. Bez niego nic nie mogłam zrobić! To był jedyny trop, jaki mogłam podać policjantom.

Nie było czasu do stracenia. Mniejsza o torebkę, potem zgłoszę kradzież. Najpierw muszę pomóc tej małej, która uciekła z domu. Czułam przez skórę, że spotka ją coś złego. Ufałam mojej intuicji, która dotąd nigdy mnie nie zawiodła. Tylko jak odnaleźć tę dziewczynkę? Nie wiedziałam nawet, skąd do mnie dzwoniła. Może była teraz na drugim końcu kraju!

Tymczasem wewnętrzny głos ponaglał mnie, każąc się spieszyć, więc nie miałam innego wyjścia, jak ruszyć w pościg za złodziejem i odzyskać telefon. Szczęście mi sprzyjało: autobus, do którego wskoczył chłopak, kończył trasę zaledwie przystanek dalej, przy dworcu kolejowym.

Nie zawracałam sobie nawet głowy taksówką. Po prostu tam pobiegłam. Biorąc pod uwagę panujący w mieście o tej porze dnia ruch i tworzące się korki, miałam szansę zdążyć. Gnałam jak na skrzydłach, bo głos w mojej głowie powtarzał coraz głośniej i natarczywiej: Spiesz się! Zanim będzie za późno! Spiesz się!

Dotarłam pod budynek PKP niemal równo z autobusem. Tak jakby los starannie to wyreżyserował, zgrywając wszystko idealnie co do sekundy. Zobaczyłam złodzieja – kierował się na dworzec. Podążyłam za nim, utrzymując bezpieczną odległość, żeby się nie zorientował, że go śledzę. Czułam się, jakbym grała w filmie, takie to było nierealne, dziwaczne… Z drugiej strony, nie myślałam za wiele, nie ważyłam szans, działałam niemal bez zastanowienia, automatycznie, jakby coś mną kierowało.

Znaleźliśmy się na peronie. Powinnam go złapać, wczepić się w niego i wezwać pomoc, ale… nie zrobiłam tego. Tylko na niego patrzyłam. Stanął w pobliżu matki z dwójką dzieci i zerkał na jej torebkę. Pewnie tę kobietę też chciał okraść, drań!

Usłyszałam komunikat zapowiadający przyjazd pociągu, a potem wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Złodziej złapał za torebkę i próbował ją wyrwać, ale kobieta była czujniejsza niż ja. Nie dała się zaskoczyć i broniła zaciekle swojej własności. Ludzie wokół krzyczeli. Jedno z dzieci się rozpłakało, a drugie wystraszyło, zaczęło uciekać i… spadło prosto na tory!

Nie myślałam, działałam instynktownie

Bez wahania skoczyłam za nim. Pociąg się do nas zbliżał, słyszałam go tuż za plecami. Słyszałam przeraźliwy gwizd lokomotywy. Złapałam malucha w pasie i wrzuciłam na peron, jak piłkę. Próbowałam też ratować siebie, wspinając się na betonową krawędź peronu, ale nagle opuściły mnie siły. Nie uda mi się, pomyślałam bezradnie.

Owionął mnie oddech śmierci: pachniał metalem i spalinami. To koniec… Wtedy poczułam, że chwytają mnie czyjeś ręce, wiele rąk – ludzie wciągnęli mnie na peron, gdzie leżałam dłuższą chwilę, dysząc ciężko.

Udało mi się uratować życie dziecka i samej wyjść cało z opresji, ale śmierć była o włos. Nigdy więcej, myślałam, już nigdy więcej…

Młodociany złodziej został złapany, ja odzyskałam swoją torebkę i natychmiast wybrałam numer, z którego dzwoniła do mnie nieznajoma dziewczynka. Odebrała jej matka i po moich wyjaśnieniach uspokoiła mnie, że córce udało się z nią skontaktować, że jest cała, zdrowa i bezpieczna w domu, choć dostała szlaban na komórkę.

– Nadal nie rozumiem, jak mogła się tak pomylić. Ma mnie wpisaną pod hasłem „Mama”, nie musi wybierać za każdym razem numeru…

Ja chyba rozumiałam ciut więcej. Moje przeczucie nie dotyczyło bowiem uratowania tamtej dziewczynki, lecz malucha, który spadł na tory. Do dziś przechodzi mnie dreszcz, kiedy wspominam tamten niesamowity ciąg zdarzeń, który sprawił, że znalazłam się we właściwym miejscu o właściwym czasie.

Strach pomyśleć, co by się mogło stać, gdyby gdzieś coś nie zgrało się tak, jak należy. Czy moja intuicja nie mogłaby działać w bardziej oczywisty sposób? Widać nie. Co gorsza, czuję, że to nie koniec, że dopiero teraz się zacznie. Misje od losu. Wcześniej moje przeczucia koncentrowały się tylko na mnie i moich bliskich, teraz zakres ich działania się poszerzył…

Czytaj także:
„Widziałam zjawę, która rzuciła na mnie klątwę. Metalowa barierka uchroniła mnie przed upadkiem, gdy byłam w szoku”
„Byłam przerażona ludzką znieczulicą. Tylko dzięki mojej kobiecej intuicji przyjaciel uszedł z życiem”
„W obcej dziewczynce widziałam swoją zmarłą córkę. Kiedy chciałam się do niej zbliżyć, odkryłam rodzinne tajemnice”

Redakcja poleca

REKLAMA