„Byłam przerażona ludzką znieczulicą. Tylko dzięki mojej kobiecej intuicji przyjaciel uszedł z życiem”

kobieta uratowała życie przyjacielowi fot. iStock, Coolpicture
„Przecież to były wojskowy! Dotąd zegarek można było według niego regulować – myślałam. – Coś się musiało stać!”.
/ 11.07.2023 18:30
kobieta uratowała życie przyjacielowi fot. iStock, Coolpicture

Córka z zięciem wyjeżdżali za granicę i prosili, żebym przyjechała popilnować im mieszkania. Trzeba też było zaopiekować się pieskiem – Funia jest słodkim miniaturowym szczeniakiem rasy york…

– A co tam! Zobaczę, jak się żyje w tej Warszawie – powiedziałam do męża.

Jeszcze cię tam nie widzieli! – sapnął z przekąsem. – Pamiętaj, to inny świat! Nie wścibiaj nosa w nieswoje sprawy!

Miał rację: świat rzeczywiście inny, ale czy lepszy? Nie dałabym głowy… Mieszkanie córki piękne, w ogromnym bloku (przepraszam, apartamentowcu), widziałam je oczywiście już wcześniej, lecz teraz wydało mi się jakieś obce, nieprzytulne. Cieszyłam się, że przynajmniej ta psina będzie mi dotrzymywać towarzystwa.

Kiedy dotarłam do córki, ona i Paweł już kładli się spać. A samolot do Dublina mieli o świcie, właściwie w nocy. No i wszystko było na łapu-capu, nawet nie pogadaliśmy porządnie. W rezultacie nawet o to, gdzie robić zakupy, jak dojechać do centrum, nie zdążyłam ich zapytać!

Ojej, czy w stolicy nikt nie chodzi na spacery?

„Co tam! Przecież nie zostawiają mnie na pustyni! Ludzi wokół pełno, raz-dwa wszystkiego się dowiem!” – myślałam.

Rano zerwałam się dość wcześnie, żeby wyprowadzić pieska, i przy okazji zrobić małą wizję lokalną. Kiedy otwierałam drzwi, z mieszkania naprzeciwko wychodziła akurat młoda kobieta z kilkuletnim chłopczykiem.

– Dzień dobry – przywitałam ją.

Kobieta odburknęła coś niewyraźnie.

– Przez parę miesięcy będziemy sąsiadkami – zagadnęłam przy windzie.

Spojrzała na mnie, a na jej twarzy wymalowało się niebotyczne zdumienie. Tę dziwną sytuację uratował chłopaczek, który zainteresował się Funią na moich rękach… Porozmawialiśmy chwilę o piesku, ale rozmowa jakoś się nie kleiła.
„No, łatwo nie będzie” – pomyślałam.

Pospacerowałam z Funią i usiadłam na ławce, żeby przyjrzeć się osiedlowemu życiu, ale nie było czego oglądać! Żywej duszy w polu widzenia, tylko z podziemnego garażu jeden po drugim wyjeżdżały samochody. Nudy, panie, nudy.

Zajrzałam do sklepiku, ale siedząca za kasą dziewczyna nie była zbyt rozmowna.
Zawróciłam w stronę ławki. Wreszcie! Na horyzoncie ukazał się sympatycznie wyglądający pan, mniej więcej w moim wieku, prowadzący na smyczy dorodnego golden retrievera. Przechodząc obok, mężczyzna uśmiechnął się do Funi…

– Śliczny golden! – zagadnęłam więc.

– Widzę, że nasze pieski się polubiły – mężczyzna wskazał na obwąchujące się czworonogi. – Może i my przejdziemy się trochę? – zaproponował.

Byłam w siódmym niebie!

Wreszcie miałam do kogo otworzyć buzię. Nowy znajomy okazał się niepohamowanym gadułą. W ciągu paru minut dowiedziałam się, że jest wdowcem, mieszka tu z córką i jej rodziną. Każdy dzień ma, jak to określił, „poszatkowany” – żył według rozkładu lekcji swoich wnuków.

– Biedne te dzieci – mówił. – Nawet piłki gdzie pokopać nie mają, bo wszędzie trawniki, gazoniki… Zresztą – machnął ręką – i tak czasu na to nie ma! Jak nie dodatkowy angielski, to lekcja tańca.

Miło się gawędziło, toteż ucieszyłam się, kiedy na drugi dzień, o tej samej porze, znów się spotkaliśmy. Na trzeci dzień podobnie… I tak już codziennie. W sobotę odwiedził mnie mąż. Na jego cześć upiekłam placek ze śliwkami. Co za zapach! Nikt mu się nie oprze! Mały Antoś z naprzeciwka właśnie wychodził z mamą, kiedy wyprowadzałam Funię:

– Ale pachnie! – krzyknął. – Jak u babci!

Natychmiast ukroiłam malcowi spory kawałek, mimo protestów matki. I wtedy pierwszy raz mile się do mnie uśmiechnęła. A dotąd sztywna była jak kij! „Dobra nasza! – pomyślałam. – Jeszcze was tu wszystkim wychowam”.

Na tym samym piętrze mieszkał drugi york. Całymi dniami piszczało biedactwo, drapało w drzwi. Zaproponowałam jego pani – wiecznie zalatanej singielce, jak to się teraz mówi, że może mi go zostawiać. A ona chciała mi zapłacić! Ledwie wytłumaczyłam, że dla mnie to wygodniej, bo te dwa maleństwa same się sobą zajmują.

Pewnego dnia zapukała do moich drzwi mama Antosia, cała roztrzęsiona. Przyprowadziła mi malca – jej ojciec zachorował nagle, musiała jechać do szpitala. Czy mogłabym zająć się małym?

– Oczywiście! – powiedziałam (szkoda tylko, że trzeba było nieszczęścia, żeby wyszedł z niej normalny człowiek).

Stopniowo stawałam się kimś w rodzaju pogotowia sąsiedzkiego. I dobrze! Nadal jednak najbardziej zaprzyjaźniona byłam z panem Jerzym, moim znajomym z ławeczki. Ale pewnego dnia nie pojawił się tam o zwykłej porze. Zdziwiłam się. A jeszcze bardziej, gdy zauważyłam, że nie wybrał się o zwykłej porze po wnuki. Zaczęła mnie zżerać ciekawość. Ciekawość, ale i niepokój.

„Przecież to były wojskowy! Dotąd zegarek można było według niego regulować – myślałam. – Coś się musiało stać!”.

Nie było na co czekać!

Wjechałam na samą górę (pamiętałam, że Jerzy wspominał coś o zimowym ogrodzie na dachu, czyli mieszkanie musiało być na ostatnim piętrze) i od razu usłyszałam skomlenie Lejdi. Yorki podbiegły i zaczęły drapać łapkami drzwi.

Dzwoniłam, pukałam, w końcu waliłam pięściami. Wszystko na próżno! Wreszcie chwyciłam za komórkę. Ręce mi się trzęsły, kiedy wystukiwałam numer pogotowia.
„Drzwi trzeba wyważyć – uświadomiłam sobie. – Tu każda sekunda się liczy!”.
Zadzwoniłam więc jeszcze na straż pożarną (może wejdą z zewnątrz) i policję (musi asystować przy wyważaniu drzwi).

Pojawili się jeszcze przed karetką i od razu wyważyli drzwi. Pan Jerzy leżał w przedpokoju… W sekundę byłam przy nim. Oddychał! Nawet coś jakby mamrotał. Kiedy przyjechało pogotowie, najgorsze już minęło.

Jerzego natychmiast zabrała karetka, a wokół mnie, jak spod ziemi, wyrósł mały tłumek. Dlaczego pojawili się dopiero teraz? Dlaczego młody chłopak, który ukazał się w drzwiach naprzeciwko, nie zainteresował się, kiedy tak spokojna zwykle Lejdi skomlała i drapała w drzwi?

Tego popołudnia odwiedziła mnie miła, młoda dziewczyna. Jak się okazało, dziennikarka z lokalnej gazetki. I to z fotoreporterem! Szok! Przyszła przeprowadzić ze mną wywiad. A fotoreporter robił mi zdjęcia! To już była masakra, bo fryzurę miałam byle jaką…

– A co tam! – pocieszałam się. – Do Hollywoodu i tak się nie wybieram!

Kiedy po dwóch miesiącach wyjeżdżałam od córki, w hallu przy windach na dole uformował się istny komitet pożegnalny!

– Mamo, co się tu dzieje? – wypytywała Lidzia. – Znowu narozrabiałaś?

Oczywiście nie wtajemniczałam ich w swoją „działalność”, bo i kiedy? Mąż przyjechał po mnie i zaraz chciał wracać. Teraz stali z zięciem przed tablicą z ogłoszeniami, bardzo zaczytani…

Podeszłam bliżej i zamarłam!

Ktoś umieścił na tablicy zamieszczony w lokalnej gazetce wywiad ze mną. Z tym okropnym zdjęciem na dodatek. W tej chwili podszedł do mnie Jerzy z wielkim bukietem kwiatów. Asystowała mu cała rodzina. Buchnął mnie w mankiet, a jego córka rzuciła mi się na szyję. Stałam tam i czułam się idiotycznie. Nagle pochwyciłam spojrzenie Pawła; czyżby błyszczało w nim uznanie?

I tak oto udało mi się za jednym zamachem uratować czyjeś zdrowie (może i życie), a nawet urosnąć w opinii zięcia. Mało? Wcale nie! Tak mogą myśleć tylko ci, którzy nigdy nie byli teściami! „Najważniejsze, że mały Antoś będzie miał zawsze swoje ukochane ciasto śliwkowe” – myślałam, kiedy już siadłam w samochodzie obok męża.

Poprzedniego dnia razem z mamą przyszedł do mnie pożegnać się i poprosić o przepis. Kiedy wychodzili, uścisnęłyśmy się serdecznie z jego mamą. W Ani, bo tak ma na imię sąsiadka córki, nie było śladu dawnej sztywności.

Co ty taka milcząca?! – zagadnął mąż. – Opowiadaj, zdaje się, że masz o czym!
No, komu jak komu, ale mnie takiej zachęty nie trzeba dwa razy powtarzać!

Czytaj także:
„Zaniedbałam męża, bo przez lata byłam służącą własnych córek. Nawet przeprowadziłam się do jednej, żeby pilnować wnuków”
„Przeprowadziłam się na wieś, by zaznać spokoju, a stare kwoki drą mi się pod oknami. To one uratowały mi życie”
„Żal mi Justyny. Za miłością przeprowadziła się 300 km od rodzinnego domu. Wpadła w sidła rodziny alkoholowej”

Redakcja poleca

REKLAMA