„Postanowiłem zrobić córce niespodziankę i odwiedzić ją w Londynie. Na miejscu przeżyłem szok. Miała malutkie dziecko"

Moja córka urodziła dziecko w tajemnicy fot. Adobe Stock, insta_photos
„Dziwiło nas, że od jakiegoś czasu nawet rozmawiać z nami na Skypie nie za bardzo chciała. Ciągle się gdzieś spieszyła, ciągle gdzieś leciała. Ot, uśmiechnęła się tylko, pomachała ręką na monitorze i tyle ją widzieliśmy. Zupełnie nie poznawałem własnej córki i myślałem sobie, że coś tam chyba u niej jest nie tak".
/ 06.10.2022 11:24
Moja córka urodziła dziecko w tajemnicy fot. Adobe Stock, insta_photos

Postanowiłem zrobić córce niespodziankę i odwiedzić ją w Londynie. Chciałem na własne oczy przekonać się, że nie dzieje jej się tam krzywda. Zaskoczyłem ją, to fakt, ale ona mnie o wiele bardziej!

– Rozmawiałaś dzisiaj z Julką? – spytałem żonę, gdy tylko wróciłem z pracy.

– Wysłałam jej SMS-a, że włączę Skype’a o siedemnastej, ale odpisała, że nie ma czasu, bo wychodzi z domu. Złapała jakąś dodatkową fuchę... Ala popatrzyła na mnie niepewnym wzrokiem.

– To ona tam pracuje po 24 godziny na dobę, czy co? – zdenerwowałem się. – No przecież zaharuje się nam ta dziewczyna na śmierć! Nie dość, że na pełen etat w szpitalu robi, a taka salowa to ma tam na pewno pełne ręce roboty, to potem co, jeszcze ze stołów w knajpie sprząta, czy na zmywaku dorabia? – aż mi się gorąco zrobiło ze złości.

– Dajże spokój, Marian, bo znowu ciśnienie ci skoczy – przerwała mi żona. – A Julka jest dorosła, nie pojechała tam dla zabawy, tylko żeby zarobić na studia, odciążyć nas trochę, bo wie przecież, jak nam ciężko.

– Ale miała wracać zaraz po wakacjach, egzaminy wcześniej pozdawała, żeby jak najszybciej wyjechać, no i ile ona tam już siedzi – otarłem spocone czoło. – Na Boże Narodzenie nie wróciła, na Wielkanoc też się chyba nie wybiera, przynajmniej z tego, co mówi. No to co ona sobie wyobraża.

– Urlop dziekański przecież wzięła, dobra robota się jej trafiła, szkoda ją tak zostawić, przecież sam wiesz – westchnęła żona.

– To może tam siedzieć i cały rok – wzruszyłem ramionami.

– Do powrotu jej nie zmusisz.

No pewnie, że nie zmuszę, nie zapakuje jak paczkę i nie wsadzę do samolotu, ale przecież byłem jej ojcem.

Jakiś autorytet u córki miałem

Tym bardziej że zawsze dobrze się rozumieliśmy. Miałem nawet wrażenie, że słuchała mnie bardziej niż żony, że liczyła się z moim zdaniem. Nic więc chyba dziwnego, że nie podobał mi się ten jej przedłużający się pobyt w Londynie.

Wciąż znajdowała jakieś wymówki, odkładała powrót do kraju z miesiąca na miesiąc, takie obiecanki cacanki. Koleżanka, z którą pojechała, wróciła pod koniec wakacji, a gdy pytałem ją o Julkę, coś tam pomrukiwała, że dobrą robotę ma, że szkoda jej teraz wracać i takie tam.

No i może dobre by to było, że zarobi trochę więcej grosza, ale dziwiło nas, że od jakiegoś czasu nawet rozmawiać z nami na Skypie nie za bardzo chciała. Ciągle się gdzieś spieszyła, ciągle gdzieś leciała. Ot, uśmiechnęła się tylko, pomachała ręką na monitorze i tyle ją widzieliśmy. Zupełnie nie poznawałem własnej córki i myślałem sobie, że coś tam chyba u niej jest nie tak.

Musiałem się tego dowiedzieć, chociaż żona przekonywała mnie, żebym dał spokój.

– Pełnoletnia jest, nie wtrącaj się w jej życie, bo jeszcze ci będzie miała to za złe – uspokajała mnie. – Zresztą gdyby jej się jakaś krzywda tam działa, to chyba by nam powiedziała. A poza tym zobacz sam, jaka zawsze jest radosna, uśmiecha się, może się zakochała…

– No jeszcze tego brakowało – burknąłem.

– Uspokój się, na zarobek tam pojechała, a nie na amory!

Nagle przyszło mi coś do głowy.

– Słuchaj Ala, a jak ona tylko tak przed nami udaje, że wszystko dobrze, żebyśmy się nie martwili, a tak naprawdę nie powiodło się jej, roboty nie ma, w nędzy żyje, ale nam nic nie powie. Wiesz, jaka Jula zawsze była honorna dziewucha.

W oczach żony od razu stanęły łzy

– O mój Boże! – westchnęła, łapiąc się za serce. – Może bidulka nie ma za co żyć! Nieraz słyszałam, jak za marne grosze imigrantów wykorzystują, a raz nawet czytałam, że w jakiejś szwalni to za godzinę płacą Wietnamkom po parę pensów, a one mieszkają w okropnych warunkach, jak zwierzęta...

Otarła łzy wierzchem dłoni.

– Słuchaj, tak nie można tego zostawić, żeby nasza córka… – nie dokończyła, bo całkiem się rozkleiła.

No pewnie, że nie można było zostawić. Zwłaszcza ja nie mogłem.

W końcu jestem jej ojcem...

A Julka, pełnoletnia czy nie, była moim dzieckiem i zawsze będę się czuł za nią odpowiedzialny.

– Trzeba tam polecieć – postanowiłem. – I przekonać się, co się z nią dzieje. Ale trzeba to zrobić z zaskoczenia, wiesz, nie będziemy jej uprzedzać o przyjeździe.

Ala zgodziła się, chociaż z niejakim wahaniem. Przekonałem ją jednak, że skoro nie przyszedł Mahomet do góry, to góra przyjdzie do Mahometa. Gdy wypowiedziałem te słowa na głos, nawet do głowy mi nie przyszło, jak były one bliskie prawdy.

Początkowo zamierzaliśmy polecieć do córki oboje. Ale gdy podliczyliśmy wszystkie wydatki (zwłaszcza, że Wielkanoc się zbliżała i z pustymi rękami nie wypadało jechać) doszliśmy do wniosku, że pojadę sam. Zresztą mnie, jako mężczyźnie, łatwiej było sobie już tam na miejscu poradzić ze wszystkim, no i zadziałać po męsku, w razie czego.

Ala spakowała mi pokaźnych rozmiarów walizkę. Moich rzeczy było w niej niewiele, przeważała żywność i jakieś kosmetyki dla córki, w razie gdyby jednak się zaparła i nie chciała wracać do domu.

– Weź też te sukienki, ona tak je lubiła – ze łzami w oczach żona dołożyła do torby jeszcze jakieś dwa kolorowe łaszki. – I może ten żakiecik…

– Dajże spokój, kobieto, w końcu lecę tam po to, aby z nią wrócić, a nie zapełniać jej szafę – burknąłem ze złością.

W Londynie wylądowałem po ósmej rano

Może taka ranna pora to nie najlepszy czas na odwiedziny, bo Julka najpewniej była w pracy, ale ten lot był najtańszy. Pomyślałem, że przeczekam gdzieś w kafejce, albo dogadam się z jej współlokatorkami (z jej opowieści wiedzieliśmy, że nie mieszka sama).

Po wyjściu z terminalu kusiło mnie, aby wziąć taksówkę, ale wiedziałem, że będę musiał dojechać na dalekie przedmieścia, więc taki luksus odpadał. Podszedłem do jakiegoś faceta w mundurze. Na policjanta nie wyglądał, więc był pewnie z obsługi lotniska.

Pokazałem mu kartkę ze starannie wykaligrafowanym drukowanymi literami adresem Julki i łamaną angielszczyzną, wspomaganą zamaszystymi gestami, wytłumaczyłem, o co mi chodzi.

Nigdy bym nie sądził, że gość będzie taki uprzejmy. Najpierw napisał mi numer autobusu, w jaki mam wsiąść i pokazał nawet, na którym stanowisku stoi na pobliskim parkingu. Potem podał nazwę stacji, gdzie mam się przesiąść w metro, a potem jaki mam złapać autobus, żeby dojechać na miejsce. Okazało, że czeka mnie jeszcze jakieś półtorej godziny podróży.

Podziękowałem, jak umiałem i ruszyłem w drogę

Sądziłem, że z okien autobusów rozejrzę się trochę po Londynie. Ale nerwy, jakie mną zaczęły targać na myśl o spotkaniu z córką i o tym, co mogę zastać na miejscu, jakoś nie pozwoliły mi się skupić na turystycznych atrakcjach.

I rzeczywiście. Kamienica, przed jaką stanąłem u końca swej podróży, nie wyglądała najlepiej. Powiem więcej, wyglądała bardzo źle. Dawno nieodnawiana elewacja, z sypiącym się tu i ówdzie tynkiem, brudne okna z parapetami oblężonymi przez gołębie, schody proszące się o miotłę, wszystko to nie nastrajało optymizmem.

Uniosłem głowę, chcąc obejrzeć cały dom i wtedy ujrzałem duże balkonowe okno, błyszczące w nieśmiałych promieniach słońca ładnymi firankami, zieleniące się zwisającymi paprotkami. I coś mnie tknęło, Julka uwielbiała paprocie i miała do nich dobrą rękę, jej pokój w domu wprost zarośnięty był tymi kwiatami. Więc może…

Wdrapałem się na trzecie piętro, bo w kamienicy nie było windy. Podszedłem do drzwi oznaczonych właściwym numerem i już miałem zadzwonić, gdy otworzyły się z impetem i ukazał się w nich rosły, przystojny mężczyzna o karnacji w kolorze mlecznej czekolady. W ręku trzymał sporą torbę na zakupy i rowerowy kask.

– Sorry – uśmiechnąłem się zażenowany i cofnąłem o krok, sądząc, że się pomyliłem.

Ale jeszcze raz spojrzałem na karteczkę z wypisanym adresem córki, numer się zgadzał...

I wtedy usłyszałem Julkę...

Zawołała coś radosnym głosem, po angielsku, facet odwrócił się i powiedział coś ze śmiechem. Wyraźnie usłyszałem imię Dżuli… A potem zobaczyłem moją córkę!

Wyszła z pokoju, zbliżyła się do drzwi, jedną ręką tuląc do siebie zawiniątko w błękitnym kocyku, a drugą podając jakąś kartkę facetowi. Gdy mnie zobaczyła, znieruchomiała w pół kroku, jej oczy robiły się coraz większe. Mnie też zamurowało, z otwartymi ustami patrzyłem raz na nią, raz na puszysty kocyk, a potem na niego...

– Tato – wyjąkała w końcu. – Skąd ty tutaj?

– Z lotniska – odparłem z głupia frant. – To znaczy przyleciałem, bo oboje z matką w głowę zachodzimy, co się z tobą dzieje… – zamilkłem.

Nie bardzo wiedziałem, co mam powiedzieć, Julka chyba też nie. Zaczęła kołysać to niebieskie zawiniątko, bo wydawało z siebie piskliwe, coraz głośniejsze dźwięki.

– To jest Ali – uśmiechnęła się do mnie. – Ma trzy tygodnie, a to jest Jaser.

– Father – mężczyzna uścisnął mi dłoń. – My son – dumnie pokiwał głową, głaszcząc delikatnie kocyk.

A potem zaczął szybko mówić coś do Julki, jednocześnie popychając mnie lekko w głąb mieszkania. Spodziewałem się zapuszczonej rudery, a wszedłem do całkiem ładnego i przytulnego wnętrza. Usadzono mnie w wygodnym fotelu, przy regale pełnym książek, z drewnianego, stylowego kwietnika zwisały paprocie, w umytym oknie bielały koronkowe firanki.

To było mieszkanie mojej córki, ale chyba nie tylko

Z niebieskiego zawiniątka patrzyły na mnie duże, brązowe oczka, okolone długimi jak u dziewczynki rzęsami. Wcale nie był ciemny, tak jak jego tata, no, może trochę śniady. Ali, mój wnuk.

– Pewnie jesteś głodny, tato – odezwała się Julka. – Zaraz wszystko naszykuję, tylko na chwilę przepraszam, muszę nakarmić małego – wyszła z pokoju, a ja zostałem sam na sam z…

No właśnie, wychodziło na to, że z moim zięciem. Mężczyzna zaczął mówić. Okazało się, że zna trochę polski, jego pradziadek walczył wraz z armią Andersa, potem został w Anglii, razem ze swoją dziewczyną, sanitariuszką, która z kolei miała polskie korzenie.

Strasznie to było wszystko skomplikowane...

Najważniejsze, żeśmy się jednak dogadali.

– Wiesz, tato, mieliśmy przylecieć do was na Wielkanoc, zrobić wam z Jasarem niespodziankę – powiedziała Julka, gdy wróciła do pokoju. – Ale prawdę mówiąc, trochę bałam się waszej reakcji, bo pewnie nie o takim zięciu marzyliście. No ale to tak wszystko niespodziewanie wyszło, zakochałam się i…

– Fakt, zaskoczyłaś mnie, a mamę, to trzeba jakoś specjalnie przygotować, najlepiej maluszka jej pokazać – odparłem. – Ale czy wy w ogóle zamierzacie wrócić do Polski, czy…

– Tato, Jasar jest lekarzem, na stażu, chce się specjalizować w chirurgii, mamy tu dobre warunki, więc… – pokręciła głową. – Ja pójdę do szkoły pielęgniarskiej. A do kraju to wrócimy może na emeryturę – zaczęła się śmiać.

Zawtórowałem jej, bo co miałem zrobić.

Jasar nalał mi wody z lodem, szybko ją wychyliłem, bo trzeba było ochłonąć po tej emigracyjnej niespodziance mojej córki. A potem delikatnie wziąłem na ręce niebieskie zawiniątko i przytuliłem je do serca. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA