Beaty, naszej córki, nie ma już miesiąc. Wyszła z domu, trzaskając drzwiami. Jest pełnoletnia, nie mogliśmy jej zatrzymać. Wolę nie pamiętać, co do nas mówiła. Kiedy chce, potrafi ranić do żywego. Poza tym jest wulgarna, jakby wychowała się wśród mętów, klnie tak łatwo, jak oddycha, odsądza nas, rodziców, od czci i wiary.
Gdybym nie była jej matką, nie chciałabym mieć z nią nic wspólnego. Jest toksyczna. Od takich ludzi jak ona należy odgradzać się murem, żeby nie zrobili nam krzywdy. Ale to przecież nasze dziecko! Nie możemy się od niej odwrócić…
Dopóki Beata była mała, nic nie wskazywało na to, że jest inna. Czasami robiła nam na złość, niszczyła coś lub kopniakiem rozrzucała ułożoną przez inne dziecko budowlę z klocków. Miała przy tym złośliwy błysk w oku i wyraz satysfakcji na twarzy. Ale pokażcie mi kilkulatka, który nie przechodzi fazy buntu!
Nie było się czym martwić, wierzyliśmy że z tego wyrośnie
Prawdziwe kłopoty zaczęły się w szkole. Beatka była inteligentna, przyswajała wiedzę bez wysiłku, czytać i pisać nauczyła się wcześnie, bo już w wieku 5 lat. Ale społecznie była zupełnie nieprzystosowana. Zachowywała się dziwnie, jej pomysły i reakcje nie pasowały do wieku.
– Chciałabym z panią porozmawiać o córce – powiedziała mi któregoś dnia wychowawczyni.
Wezwała mnie do szkoły, tłumacząc, że musi ze mną coś skonsultować. Wypytałam wcześniej Beatkę, czy czegoś nie zmalowała, bo chciałam być psychicznie przygotowana, ale mała przysięgała ze łzami w oczach, że była grzeczna. Potrafiła owinąć sobie mnie wokół palca.
– Nie chodzi o złe zachowanie – zaprzeczyła szybko nauczycielka. – Chodzi o coś, co trudno nazwać. Pracuję z dziećmi od 20 lat, mam duże doświadczenie, ale z czymś takim spotkałam się pierwszy raz.
Nic z tego nie rozumiałam.
– Beatka sprytnie manipuluje otoczeniem, a także konfabuluje – wyrzuciła z siebie wychowawczyni. – Przynajmniej mam taką nadzieję.
– Mówimy o siedmioletniej dziewczynce! – zaprotestowałam, bo te zarzuty zabrzmiały, jakby moje dziecko było dorosłym socjopatą.
Tymi rysunkami chciała zwrócić na siebie uwagę
Nauczycielka bez słowa położyła przede mną rysunki. Niewprawna dziecinna ręka nakreśliła przerażające obrazy. Mały ludzik zasłaniał patykowatymi rączkami głowę, a duży katował go batem. Wszystko utrzymane było w kolorach czarnym i czerwonym. Jak krew.
– Co to jest? – spytałam, chociaż bałam się odpowiedzi.
– Rysunki pani córki. Mam nadzieję, że rozumie pani, że na ich podstawie mogłam nabrać podejrzeń? Zawiadomiłam pedagoga szkolnego, zaraz do nas dołączy.
– Jeżeli pani w to uwierzyła… – podniosłam rysunek, nie mogąc opanować drżenia ręki – to trzeba było zawiadomić policję!
– Zdążyłam już trochę poznać Beatkę. Ona kłamie – powiedziała spokojnie wychowawczyni. – Lub, powiedzmy to łagodniej, nagina rzeczywistość dla własnych korzyści. Te obrazki mają zwrócić na nią uwagę i postawić w świetle reflektorów. Moim zdaniem to nie jest wołanie o pomoc, a jedynie próba manipulacji otoczeniem. Nie pierwsza zresztą, jeżeli pani chce wiedzieć.
– Nie rozumiem – poczułam się bezradna. Działo się coś dziwnego.
– Beata antagonizuje dzieci – powiedziała. – Stosuje starą zasadę: „dziel i rządź”. Osoby skłócone, nieufne wobec siebie łatwiej ulegają nakazom lidera. Można nimi sterować.
– Przecież to mała dziewczynka, a mówi pani o niej jak o szefie korporacji! – jęknęłam bezradnie.
– Dlatego powiedziałam, że nie spotkałam jeszcze takiego dziecka – westchnęła wychowawczyni.
– Proszę mi wierzyć, pani córka ma szczególne, hm… uzdolnienia do manipulowania otoczeniem.
Powinnam zaprotestować, bronić Beaty, ale aż za dobrze pamiętałam, jak umiejętnie manipulowała mną i mężem, żeby dostać to, co chciała.
Z dziećmi nie poszło jej tak łatwo. W końcu odizolowały ją od siebie i Beatka znalazła się w towarzyskiej próżni. Potrzebowała koleżanek i ich uznania, nie spodobało jej się życie na „bezludnej wyspie”. Zrobiła się tak dokuczliwa, że nie można było z nią wytrzymać. Nie mogła sterować rówieśnikami, więc przeniosła całą swoją uwagę na rodziców.
– Nie kocham ciebie, tylko tatusia – cedziła na przykład, wpatrując się we mnie uważnie.
Przerażały mnie nie tyle jej słowa, co wzrok. Rejestrowała każdą moją reakcję, jak robot, który nie ma uczuć. Sprawdzała, czy uderzyła we właściwe miejsce. Czy mnie boli.
Nawiązałam kontakt z psychologiem. Stosowałam się do wszystkich jego rad, ale niewiele to pomagało. Beata była trudnym dzieckiem. Nie trafiały do niej argumenty ani kary. Robiła, co jej się podobało.
W piątej klasie szkoły podstawowej pokazała, na co ją stać. Nie była lubiana przez rówieśników ani nauczycieli, więc postanowiła zemścić się na jednych i drugich. Kiedy nie została wybrana do reprezentacji szkoły w koszykówce, oskarżyła nauczyciela wuefu o molestowanie seksualne swoich koleżanek. Tych samych, które wcześniej nie chciały mieć z nią nic wspólnego.
Wybuchła afera, bo sprawa wyglądała poważnie. Beata naprawdę dobrze manipulowała faktami. Jej kłamstwo wyszło na jaw, kiedy sięgnięto po nagrania z monitoringu. Na szczęście szkoła była wyposażona w kamery dla bezpieczeństwa. Okazało się, że częste i długie wizyty dziewczynek w kantorku, w którym stało biurko wuefisty, były wymysłem Beaty. Dzieci wchodziły tam tylko przed lekcją po piłki i zaraz opuszczały pomieszczenie.
Skonfrontowana z faktami Beata uśmiechnęła się złośliwie i wzruszyła ramionami. Dla niej sprawa była zamknięta. Nie udało się i już. Trudno. Czasem miałam wrażenie, że to dziecko nie wie, co to wyrzuty sumienia. Jakby miała diabła za skórą.
Sprawę wyciszono i poproszono nas o przeniesienie córki do innej szkoły. Zrobiliśmy to, wiedząc, że w dotychczasowym miejscu Beata jest już spalona wśród nauczycieli i rówieśników. Ona jednak bynajmniej nie była nam wdzięczna. Oskarżała nas o zrujnowanie jej życia. Wtedy pierwszy raz uciekła z domu.
Skąd takie rzeczy biorą się w głowie małej dziewczynki?
Szukaliśmy jej przerażeni już którąś z kolei godzinę, kiedy zadzwoniono z policyjnej izby dziecka. Natychmiast tam pojechaliśmy.
– Nie możemy państwu wydać dziewczynki – oznajmiła policjantka, patrząc na nas lodowatym wzrokiem. – Beata zadzwoniła na numer alarmowy z prośbą o pomoc.
Zapewniliśmy jej bezpieczeństwo i wezwaliśmy opiekę społeczną. O jej losie postanowi sąd.
Nawet nie pozwolono nam jej wtedy zobaczyć, porozmawiać z nią. Okazało się, że Beata powtórzyła numer z panem od wuefu, tylko tym razem w głównych rolach swojej historii obsadziła siebie i ojca. Zgłosiła, że tata wykorzystuje ją seksualnie.
– Boże! Skąd jej takie rzeczy przychodzą do głowy…? – mąż prawie płakał. – To nie jest dziecko, tylko demon w ludzkiej skórze. Ledwie od ziemi odrosła, a już potrafi niszczyć ludzi. I to własnych rodziców!
– Chciała nas ukarać za to, że zmieniliśmy jej szkołę – westchnęłam.
– Kary i nagrody! Skłócanie rówieśników! Manipulowanie uczuciami rodziców! Tylko to potrafi. Skąd ona się wzięła? – prychnął.
– To nasze dziecko, musimy jej pomóc – też czułam się bezradna i zniechęcona, ale nie mogłam pozwolić na obwinianie córki.
Przecież była tylko dzieckiem. To my zawiniliśmy, źle ją wychowując.
– Niby co zrobiliśmy źle? – mąż miał wątpliwości. – Jesteś pewna, że wina leży tylko po naszej stronie?
Zrozumieliśmy, że sami nie damy sobie rady. Tym razem zasięgnęliśmy porady profesora psychologii. Opisaliśmy mu sytuację ze szczegółami. Na opinię musieliśmy jednak trochę zaczekać. Tymczasem toczyło się przeciwko nam postępowanie…
Sąd rodzinny zebrał od policji informacje, i na szczęście dla męża, wziął pod uwagę zeznania nauczycieli Beaty. Wyszło na jaw, że to nie pierwsza próba oskarżenia dorosłego o gwałt. Należało wziąć pod uwagę, że zeznania Beaty to kłamstwo.
Uznali nas za patologię! Byliśmy zdruzgotani
Co czują rodzice, kiedy dziecko próbuje doprowadzić do ich skazania? Ojca za gwałt, matkę za współudział? Trudno opisać ten ból…Próbowałam zrozumieć motywy postępowania Beaty. Dlaczego to zrobiła? Bo nas nie kocha? Nie rozumie, że robi nam krzywdę? Jak mamy dalej ze sobą żyć? I jak ona spojrzy nam w przyszłości w oczy?
Ostatecznie sąd odrzucił oskarżenie prokuratora. Uznał jednak, że jesteśmy rodziną patologiczną i ustanowił nam kuratora, który miał czuwać nad bezpieczeństwem Beaty. Byliśmy zdruzgotani.
– Nie udało jej się tym razem, uda się następnym – mąż nie miał wątpliwości. – Nie znamy dnia, ani godziny.
W porozumieniu z pracownikiem opieki społecznej postanowiliśmy, że Beata pojedzie do szkoły z internatem. Nie będzie już mogła opowiadać, jak to krzywdzą ją w domu. O dziwo, córka chętnie zgodziła się na wyjazd. Zachowywała się, jakby nic między nami nie zaszło. Byłam zdumiona i zaniepokojona.
To zdecydowanie nie była normalna reakcja. Żadnego buntu, złośliwości, pychy. Tylko obojętność. Wtedy pomyślałam, że ona jest inna. Pozbawiona emocji, które zastąpiła chłodną kalkulacją. Podzieliłam się spostrzeżeniami z terapeutą.
– To dobra obserwacja – profesor zdjął okulary i przetarł oczy. – Ma pani rację. Oczywiście bez rozmowy z Beatą nie mogę wydać wiążącej opinii, ale z zebranych danych wynika, że mamy do czynienia z osobą, która nie odróżnia dobra od zła. Nie jest w stanie się tego nauczyć, bo nie kieruje się potrzebą więzi z ludźmi. Nie zależy jej na tym. Nie umie kochać ani nienawidzić. Robi tylko to, co uważa za słuszne lub dobre dla siebie. Z reguły oznacza to jedno i to samo. Nie obchodzi jej, że krzywdzi bliskich, bo tego nie rozumie. Żyje w czarno-białym świecie, nie widząc kolorów. Tak można by to ująć.
– Jest zła? – szepnęłam przybita tym, co usłyszałam.
– Ma osobowość socjopatyczną.
Ta informacja zszokowała mnie.
– Jak ją wychowywać? Czego możemy się po niej spodziewać?
– Wszystkiego – odparł szczerze profesor. – Ona porusza się w innym wymiarze. Nie zrozumiecie jej zachowania, bo jest aspołeczne, inne od tego, czym wy się kierujecie. Mówicie różnymi językami. Możecie tylko starać się ją chronić i uważać, by nie stać się jej ofiarami. Trzeba ją kochać i ustanowić granice, których nie wolno jej przekroczyć.
Profesor mówił mądrze, ale trudno było wprowadzić jego rady w czyn. Im Beata była starsza, tym trudniej było się z nią porozumieć. Już po roku wyrzucono ją ze szkoły z internatem. Kiedy po nią jechaliśmy, zwyczajnie się bałam. Lękiem napawała mnie myśl, że moje dziecko wróci
do domu. Dziwne, prawda?
Jednocześnie było mi jej żal. Znowu będzie musiała zmienić szkołę, oswajać rzeczywistość, poznawać nowych ludzi. Z jej usposobieniem, to naprawdę trudne zadanie.
Pewnego dnia ona do nas wróci. Już się tego boję…
Zanim zapisaliśmy ją do nowej szkoły, Beata zniknęła. To okropne, ale poczułam ulgę. Poszukiwania trwały dwa miesiące. Odnalazła się przypadkiem, podczas policyjnego nalotu na opuszczony dom zamieszkiwany przez dzikich lokatorów.
Okazało się, że żyła tam z jakimś chłopakiem. Podawała się za pełnoletnią, ale policjanci szybko wyczuli kłamstwo. Oczywiście nie miała przy sobie żadnych dokumentów, ale ponieważ w policyjnej kartotece od lat figurowało jej zdjęcie i dane, szybko ustalono jej tożsamość.
Beata wytrzymała z nami do pełnoletności. My z nią z trudem… Kiedy wyszła, trzaskając drzwiami, znowu poczułam ulgę. Trudno jest żyć z destrukcyjną osobą, która demoluje nam życie, nawet jeżeli to nasze dziecko. Nie umiemy jej pomóc, jesteśmy bezradni. Nam, rodzicom, też nikt nie umie pomóc…
Beata niszczy nas dzień po dniu. Żyjemy w lęku. O nią, o przyszłość, o to, czy sprostamy kolejnemu wyzwaniu, które przed nami postawi. Bo ona do nas wróci.
Czytaj także:
„Dla Arka jestem workiem treningowym, na którym bez końca może się wyżywać. Nie potrafię uciec z tego toksycznego związku”
„Zdradziłam chłopaka ze szpakowatym angielskim dżentelmenem. Gierkami zaciągnął mnie do łóżka, nie mogłam się oprzeć”
„Odkryłam, że ojciec zdradza mamę, ale największym szokiem była w tym rola ciotki. Najbliżsi nas okłamali”