Zima ma swoje dobre strony, choć jeszcze kilkanaście lat temu absolutnie bym się z tym nie zgodziła: znieść po prostu nie mogłam wymuszonego przez przyrodę i pogodę bezruchu! Ale wystarczyło trochę się zestarzeć, żeby to docenić – teraz długie wieczory spędzone z Waldkiem przy kominku są takie przyjemne! Nic człowieka nie goni, żadne obowiązki nie stoją u drzwi z wywieszonymi ozorami, dzieci są bezpieczne i na swoim… A jeszcze nic nam nie dolega, nic nas nie boli – jakby kto pytał i chciał uwierzyć, powiedziałabym, że to najpiękniejszy czas w życiu.
Lepszy nawet niż młodość
Dziś odpaliliśmy laptopa i słuchaliśmy na YouTube ulubionej muzyki, popijając wiśniówkę na zmianę z zieloną herbatą. Waldek znalazł film z występu Leonarda Cohena na wyspie White, zastygliśmy w błogostanie i rozmarzonych uśmiechach… Nagle przez dźwięki „Suzanne” przedarł się ryk silnika na podwórzu, potem szczekanie psa, a następnie już z sieni doleciało nas przekleństwo. Spojrzeliśmy na siebie skonsternowani: Jowita? I rzeczywiście.
Córa wpadła do pokoju wściekła jak za najlepszych czasów. Plecak rzuciła pod jedną ścianę, neseser, za którym wlókł się jakiś pasek, pod drugą, i stwierdziła, że jej małżeństwo właśnie przeszło do historii.
– A tam… – odzyskałam głos po pierwszym szoku. – Każdy się czasem poprztyka. Myślałaś, że zawsze będziecie sobie spijali z dziobków?
– To nie ten przypadek, mamusia – wyszła do kuchni i wróciła po chwili z ogórkami kiszonymi, co zostały z kolacji. – Tu się rozchodzi o pryncypia, rozumiesz?
– Że jak? – Waldek podał jej chustkę, żeby ręce wytarła, bo już zdążyła się oblać wodą ze słoika.
– To mołdełca – wyjaśniła, żując ogórka. – Nołmalny mołdełca!
– Przemuś?! – zdziwiliśmy się.
A Jowita na to, że tak, on właśnie. I do tego cholerny krętacz, a nawet oszust, nie bójmy się tego słowa. W tamtym roku zgodziła się, żeby zapisał się do związku łowieckiego, bo jęczał, że dzięki temu nawiąże nowe kontakty, a poza tym on tak kocha las i dziką przyrodę. I nie ma żadnego hobby, a jakie inne mógłby mieć na takiej wsi?
– Cały rok jeździł na jakieś kursy, zwierzęta karmił zimą, paśniki budował – wyliczała. – Nawet mi się podobało, że jest taki… ekologiczny. Byłam dumna, że nie tylko ludzkie życie ratuje jako lekarz, ale ogólnie, wiecie, głęboki humanizm, poświęcenie dla wszystkich istot, te sprawy. I nagle wczoraj się okazuje, że mój kochany doktorek egzaminy zdał i na pierwsze polowanie się wybiera. Myślałam, że to żart!
– A… ale, córcia, taka jest tradycja, to nic złego, kochanie – Waldek wszedł jej w słowo.
– Jaka tradycja?! – ryknęła. – Żeby mi trupy do domu przynosić? Tak?!
– Jowitko…
– Jakbyś tatuś widział te bażanty… – rozpłakała się. – Jakie one były nieżywe. Boże! Na amen.
Musiałam jej krople uspokajające przynieść, bo aż spazmów dostała. A jak się już uspokoiła, to stwierdziła, że dała Przemkowi ultimatum: albo ona, albo polowania. Może sobie do paśników jeździć, broń jednak ma z domu zniknąć raz na zawsze, bo ona wyszła za człowieka, który ratuje życie, a nie odbiera. Leżałam potem w łóżku obok męża i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Spokój prysnął, sen nie nadchodził, zza ściany dochodziły odgłosy kolejnej próby nawiązania kontaktu telefonicznego przez Przemka…
Po cholerę on dzwoni i błaga?
Cztery lata są razem i jeszcze się nie przekonał, jaka jest uparta? Jakbym była nim, palcem bym nie kiwnęła, niech jaśnie pani pokrąży trochę między rodzicami a pracą… Szybko by jej obrzydło i sama by pobiegła do męża z powrotem. Mamy z Waldkiem trójkę dzieci, ale z ręką na sercu przyznam, że nigdy żaden z chłopaków nie dał mi w kość tak jak Jowita. Wiadomo, jako malcy byli nieznośni; ile to się człowiek namartwił, jak jeden z drugim znikali na całe dnie, ile nazłościł, gdy wracali brudni i pobijani… Ech, szkoda słów!
Ale potem obaj powyrastali z głupot i wyszli na prostą: pokończyli szkoły, Maciej nawet zrobił studia. Pożenili się, każdy ma niezłą pracę i człowiek już o ich los jest spokojny. Jowita w porównaniu z nimi była jak bomba z opóźnionym zapłonem. Niby cichutka, z nosem w książkach, taka myszka, co to zamiast chichrać się z koleżankami zbiera kwiatki i suszy je między kartkami książek albo skrobie wierszyki w kajecie… Ale nagle coś dziewczynie strzela do głowy i tadam! – musi na koncert do Krakowa albo zobaczyć wystawę w Gdańsku. I spróbuj kozie zabronić, to oknem ucieknie! Chłopcy zawsze kombinowali tak, żeby rodzic przynajmniej miał wrażenie, że coś od niego zależy, a ta wręcz przeciwnie: ona jest dorosła i sama wie najlepiej, co dla niej dobre!
Raz jej Waldek w nerwach wygarnął, że jak wyjdzie, to może nie wracać, na co prychnęła mu prosto w nos:
– Przykro mi, tatuś, ale masz obowiązek mnie utrzymywać, dopóki się uczę! Więc nie strasz mnie, dobrze?
Uparte to było jak osioł
Jak w końcu oświadczyła, że chce iść na studia do Warszawy, to człowiek nawet nie oponował. Niech idzie, byle dalej, przecież to nie na ludzkie nerwy się z taką użerać. W wielkim mieście trochę ją utemperowali, bo jak wracała na święta, to jakaś bardziej do ludzi podobna była, przyjaciół miała, gdyż z kimś w końcu do pracy za granicę w wakacje jeździła. Kartki tylko przysyłała, a to ze Szwecji, to z Niemiec, raz nawet była na Sycylii… Strasznie się Waldek stresował, że nam jakiegoś ojca chrzestnego stamtąd przywlecze, ale niepotrzebnie, bo akurat tamtego roku przywiozła malarza. Takie pięć groszy to było w kolorowych porciętach, włoski jak panienka… Gdzie by sobie ten Hieronimek z taką heterą poradził, jakby jej się znudziło maślanymi oczami w niego wpatrywać! Potem był muzyk, z którym przyjechała wielkim motorem, potem działacz, wreszcie jakiś historyk.
– Przecież jej żaden chłopak nie weźmie za żonę, jak się będzie co pół roku z innym pokazywać! – zdenerwował się Waldek. – Weź, porozmawiaj z nią, Maryniu, niechże się dziewucha ustatkuje, bo już nas ludzie na języki we wsi biorą!
– A z kim niby ma się ustatkować? – wzruszyłam ramionami. – Przecież to nie są poważni kandydaci są! Jakby kto pytał, mów, że kuzyn albo co. Guzik zresztą kogo obchodzi, z kim Jowita się prowadza. Co to, książkę piszą?!
Postrzelona Jowita była zawsze, ale głupia nie, co się miałam na zapas martwić. Raz tylko chciałam z nią pogadać, czy wie, jak to robić, żeby w ciążę nie zajść… Spojrzała na mnie takim wzrokiem, że aż mi się gorąco zrobiło.
Będzie mi tu gówniara oczami przewracać!
W końcu się doczekałam Przemusia. Wiedziałam, że skończyły się żarty, jak volvo przed furtkę zajechało; takim wózkiem byle kto nie jeździ. Wysiadł wysoki brunet, drzwi Jowicie otworzył, po bukiet sięgnął…
– Przemek, moi rodzice – przedstawiła nas Jowita, a chłopak mnie w rękę buchnął.
Noooo… elegancja – Francja! Ulżyło mi, ale i smutno się zrobiło: teraz to już córa na wieś nie wróci, nie ma o czym marzyć. Czekała nas jednak miła niespodzianka, bo chłopak się nachwalić okolicy nie mógł. Cały czas powtarzał, jak pięknie wokół, że góry i jeziora, i rzeka – raj na ziemi!
– Ale pracy u nas nie ma – musiał się Waldek wtrynić z rewelacjami.
– Dla lekarza? – roześmiała się córa. – Tatuś!
Dziś, po czterech latach, aż trudno sobie wyobrazić, że Przemek kiedyś nie był członkiem rodziny. Taki dobry chłopak z niego! A zdolny – w przychodni go chwalą, od roku jest radnym w gminie, złego słowa nikt nie powie. Jowita też spokojna się zrobiła po ślubie, jakby ją ktoś odmienił; czego więcej można chcieć, jeśli mąż patrzy w żonę jak w obrazek, a wszystko układa się jak z płatka? Okazało się jednak, jak widać, że to za mało… Czy ona naprawdę nie może oka przymknąć na to, co chłop poza domem robi? A zresztą, cóż takiego wyczynia? Zdradza, pije, wstyd przynosi? Inna by dumna była, że mąż się w takim towarzystwie obraca, a jeszcze dziczyznę do domu przyniesie zamiast jakieś byle co z konserwantami z marketu!
Myślałam, że już kłopoty z córą mam za sobą, ale nie, szykuje się powtórka z rozrywki! Jak przemówić Jowicie do rozumu, jak przekonać, żeby doceniła, co ma, zamiast oczekiwać, że świat się nagnie do jej romantycznych i nieżyciowych oczekiwań?
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”