„Mąż katował mnie i odżyłam dopiero po jego śmierci. Wtedy straciłam głowę dla Stasia, który był sanatoryjnym lowelasem”

zatroskana starsza pani którą oszukał ukochany fot. Adobe Stock
„– Stanisław jest znany z sanatoryjnych podbojów. To emerytowany lekarz, nie brakuje mu pieniędzy. Jeździ z turnusu na turnus i udaje młodzieniaszka. Moja poprzednia współlokatorka też nabrała się na jego słodkie słówka. Mówiłam ci, ale mnie nie słuchałaś”.
/ 25.04.2022 14:44
zatroskana starsza pani którą oszukał ukochany fot. Adobe Stock

Dla niego rzuciłam wszystko – a on mnie rzucił dla innej, ot tak. Czasami myślę sobie, że ktoś okrutnie ze mnie zakpił. Bo jak wytłumaczyć to, co mi się przydarzyło?

Miałam niespełna 20 lat, gdy w pożyczonej sukni stawałam na ślubnym kobiercu. Sukienka była specjalnie poszerzana, żeby wścibskie sąsiadki nie domyśliły się, że ukrywa ciążowy brzuszek. Tak samo jak ja później ukrywałam to, co się działo w moim małżeństwie. A nie działo się dobrze.

Marian zaglądał do kieliszka

Kiedy wypił, zaczynały się awantury. Bił mnie, synka i dziewczynki, które pojawiły się rok po roku. Nie raz i nie dwa z zapuchniętą od płaczu twarzą biegłam w nocy do matki. Ale w rodzinnym domu słyszałam tylko:

– Bez męża mi się nawet nie pokazuj. Taki już nas, kobiet, los…

Momentami wydawało mi się, że to piekło nigdy się nie skończy. A jednak się skończyło. Zupełnie niespodziewanie. Do dziś pamiętam to przerażenie, z jakim otwierałam w nocy drzwi kolegom Mariana. Nieraz przecież przywozili mi go kompletnie pijanego i rzucali przed drzwi niczym zużyte ubranie, nie zważając na to, że na ten wrak człowieka patrzą dzieci. Tym razem było inaczej. Wystarczył mi rzut oka na dziwne, ponure twarze starych druhów męża, żeby wyczytać z nich, że coś się stało.

– Co z nim? – wydusiłam tylko.
Marian nie żyje. Wpadł pod pociąg – usłyszałam wtedy.

Dalej niczego nie pamiętam. Działałam jak w transie. Organizacja pogrzebu, załatwianie formalności, uspokajanie dzieci… A potem cały mój świat stanął na głowie. O dziwo, szybko doszłam do siebie. Po kilku miesiącach obudziłam się nagle w nocy istwierdziłam, że muszę wykorzystać szansę, którą dostałam od losu.

Moje życie wyglądało zupełnie inaczej

Za wypłacone przez ubezpieczyciela pieniądze kupiłam trochę podstawowych produktów i otworzyłam sklep. Przez kolejne lata stał się on moim głównym źródłem utrzymania. Siedziałam za ladą świątek, piątek czy niedziela. Lata mijały, a ja wciąż tam byłam, uwiązana do tego miejsca. I nie wiem, ile czasu oglądałabym jeszcze świat zza szklanej witryny małego spożywczaka, gdyby mój organizm nie zaczął się buntować.

Zaczęło się od problemów z kręgosłupem. Pewnego razu dźwignęłam skrzynkę z jabłkami, jak robiłam to przez tyle lat, i już się nie wyprostowałam. Dosłownie zgięło mnie w pół. Do tego doszedł uporczywy ból ręki i opuchlizna kolan.

– Nie ma się co oszukiwać, pani Stasiu, zmęczenie materiału – zawyrokował lekarz, do którego w końcu poszłam w akcie desperacji po poradę. – Nie ma wyjścia, musi pani zmienić styl życia albo wkrótce świat będzie pani oglądała z wysokości wózka.
– Ale co ja mam zrobić, panie doktorze? – jęknęłam. – Przecież klienci w sklepie sami się nie obsłużą…
– Niech pani nie przesadza – roześmiał się dobrotliwie starszy lekarz. – Dzieci są już dorosłe, potrafią przez chwilę zadbać o pani interes. A pani zasłużyła w końcu na odpoczynek. Przepisuję pani sanatorium.

Początkowo pomysł lekarza wydał mi się absurdalny. Ale kiedy porozmawiałam z synem i córkami, okazało się, że ochoczo mu przyklasnęli.

– Lekarz ma rację – przekrzykiwali się. – Już się napracowałaś, mamo, najwyższy czas na odpoczynek. Wyjeżdżaj, a my się wszystkim tu na miejscu zajmiemy. Naprawdę – zapewniali.

I w ten oto sposób kilka tygodni później znalazłam się przed drzwiami dużego budynku z napisem: „Sanatorium chorób narządu ruchu”. Wstyd się przyznać, ale w życiu niewiele wyjeżdżałam, dlatego byłam bardzo zdenerwowana i nie do końca wiedziałam, co powinnam dalej robić. Nie wiem, jak długo jeszcze bym tak stała, gdyby nagle nie podszedł do mnie elegancki starszy mężczyzna, który pochylił się nade mną z troską.

– Pani jest pewnie nową kuracjuszką? I coś mi się zdaje, że pierwszy raz w sanatorium? – uśmiechnął się.
– Tak – odpowiedziałam niepewnie, rumieniąc się po czubki uszu, chociaż sama nie wiem, co mnie tak w tamtym momencie zawstydziło. – Czy aż tak widać, że za wiele w życiu nie podróżowałam? – zapytałam.
Przede wszystkim widać, że jest pani piękną kobietą – uśmiechnął się do mnie jeszcze szerzej starszy mężczyzna i wyciągając rękę przedstawił się: – Stanisław…
– Stanisława… – bąknęłam, nie wiedzieć czemu skrępowana ale i zaskoczona podobieństwem naszych imion. Mężczyzna aż klasnął w ręce.
– To nie może być przypadek, Stasiu. Wobec tak niezwykłego zbiegu okoliczności zapraszam cię po obiedzie na spacer i wspólne zwiedzanie miasta. Co ty na to?
– Najpierw muszę się rozpakować – powiedziałam zaskoczona, chociaż nie powiem, byłam mile połechtana propozycją nieznajomego przystojniaka.

Tymczasem pan Staś najwyraźniej nie zrażał się tak łatwo.

Nie dam się zbyć, Stasiu. Nie tak pięknej kobiecie… – usłyszałam. – O piątej czekam na ciebie przy recepcji.

Odczekałam tylko 20 minut dla przyzwoitości

Okazał się czarującym towarzyszem. Jak się dowiedziałam, nie pierwszy raz leczył się w tym sanatorium, znał więc wszystkie zakątki i plotki. Kogoś takiego było mi trzeba.

Kolejne dni spędzałam już tylko ze Stasiem. Byliśmy nierozłączni. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że koleżanki, włączając w to Wiesię, z którą dzieliłam pokój, ostrzą sobie na mnie języki, ale prawdę mówiąc, było mi to obojętne. Nigdy nie byłam specjalnie towarzyska.

Brzydziłam się plotkami, nie miałam w życiu czasu na „przyjaciółki i przyjaciółeczki”. A czegoś podobnego jak znajomość ze Staszkiem nie przeżyłam nigdy wcześniej. Było warto, choćby całe sanatorium miało mnie wziąć na języki. A co tam. Stanisław szybko zdobył moje zaufanie na tyle, że opowiedziałam mu o nieudanym małżeństwie i latach samotności. On zrewanżował się historią o chorej żonie, którą przez wiele lat musiał się opiekować.

– Może to wstyd tak mówić, ale kiedy odeszła w zeszłym roku poczułem się, jakby ktoś uwolnił mnie z więzienia – wyszeptał pewnego razu Staszek, chowając twarz w dłoniach.

Był w tym bezbronnym geście taki wzruszający. Czułam, że tylko ja wiem, przez co przechodził. I tylko ja potrafiłam sprawić, by nigdy więcej już tak nie cierpiał.

– Jeśli tylko dopuścisz mnie do siebie, nie pozwolę, żebyś jeszcze kiedykolwiek był samotny – szepnęłam w chwili słabości, całując lekko pomarszczony policzek Staszka.

Tę noc spędziliśmy razem. Do swojego pokoju wróciłam dopiero nad ranem, zarumieniona jak pensjonarka.

– Widzę, że coraz śmielej sobie poczynasz – skomentowała mój powrót złośliwie Wiesia, współlokatorka.
– Jestem wolną kobietą, mogę spędzać noce jak chcę – odpowiedziałam hardo, zirytowana jej wścibstwem.
– Oczywiście, że możesz – uśmiechnęła się jakoś tak dziwnie Wiesia. – Ale polubiłam cię, Stasia, więc cię ostrzegę. Tego twojego Stanisława wszyscy tu znają. I wcale nie od najlepszej strony…

– Zazdrościsz i tyle – warknęłam, zupełnie już nad sobą nie panując.

Ja spotkałam tu miłość i ona nie może tego przeboleć

Przecież wszyscy wiedzą, po co takie raszple jak Wieśka przyjeżdżają do sanatorium. A że właśnie ja spotkałam tu miłość, to nie może tego przeboleć. Wiesia uśmiechnęła się tylko smutno:

– Pamiętaj, że cię ostrzegałam.

Nie zamierzałam zawracać sobie nią głowy. Teraz ważny był tylko Stanisław. Ustaliliśmy, że kiedy wrócę do domu zlikwiduję sprawy u siebie, sprzedam sklep i przyjadę do niego.

– Nie zostało nam wiele czasu. Spędźmy go razem – powtarzał Staszek, tuląc mnie do siebie, a ja tylko potakiwałam.

Sprzedaż sklepu, wyprowadzka z rodzinnego miasta, opuszczenie dzieci – coś, co do niedawna wydawało mi się absurdem – teraz brzmiało zupełnie realnie. Przy Staszku miałam ochotę żyć. I wierzyłam, że to życie i mnie jeszcze czeka.

Oznajmiłam dzieciom swoją decyzję

Nie były zachwycone.

– Co chcesz zrobić? Sprzedać sklep i wyprowadzić się na Pomorze? – dopytywała Zosia, a z miny starszej córki wnosiłam, że podejrzewa, że przy okazji kręgosłupa zachorowałam też na głowę.
– Dokładnie tak – powtarzałam stanowczo tekst, który wiele razy ćwiczyłam w myślach. – Chcę wykorzystać lata, które mi jeszcze zostały – dodawałam.
– Ale ty jesteś pewna tego pana Staszka? Dlaczego on nie przeprowadzi się tutaj? – dociekał Szymon.
– Nad morzem ma piękny dom, wystarczy miejsca dla nas obojga – powtarzałam jak wyuczoną lekcję.

Oczami duszy widziałam już, jak przechadzam się po plaży, oczywiście za rękę z ukochanym. Ten sam obraz towarzyszył mi, gdy sprzedawałam sklep, który był moim życiem przez tyle lat, znacznie poniżej jego wartości, byle jak najszybciej dokończyć transakcję – i gdy wsiadałam w pociąg jadący w stronę Trójmiasta.

Nie poinformowałam ukochanego o swoim przyjeździe. Mogłam oczywiście zadzwonić i poprosić, żeby wyszedł po mnie na dworzec, ale przecież tyle razy w sanatorium mówił mi, że uwielbia moją spontaniczność. Już wyobrażałam sobie, jaką zrobię mu niespodziankę… I zrobiłam. Ale niedokładnie taką, jak sobie to wyobrażałam.

Dom w Sopocie rzeczywiście był imponujący. Poczułam, jak mocno bije mi serce, kiedy zadzwoniłam do drzwi.

– Pani do taty? – otworzyła mi młoda kobieta, która nie kryła zdziwienia.

Czy mi się wydawało, czy na jej twarzy błysnęło rozbawienie? Ale wtedy jeszcze nie zwracałam na to uwagi.

– Pani pewnie musi być córką Stanisława – powiedziałam szybko. – Staś mówił mi o pani… – zaczęłam tłumaczyć.
Taty nie ma – przerwała mi obcesowo, tym razem już wyraźnie rozbawiona, a widząc moją rozczarowaną minę, dodała: – Jest w sanatorium.
– Przecież Staś dopiero co wrócił z turnusu – wyrwało mi się.

Kobieta roześmiała się beztrosko.

– A co ojciec ma lepszego do roboty na emeryturze? Wnuków mu nie dałam, pieniądze ma, to jeździ po świecie i szuka… – urwała gwałtownie. – Ale pani może tatę odwiedzić – dodała szybko.
– Tym razem jest niedaleko. W Gdańsku. Podała mi adres.

Poczułam ostrzegawcze ukłucie w sercu, ale zignorowałam je, podobnie jak niepokojącą myśl, która kołatała mi się po głowie. Dlaczego Stanisław nie powiedział mi, że znowu wybiera się do sanatorium? Przecież mogliśmy się umówić od razu na miejscu, oszczędziłby mi kłopotu.

Pojechałam szybko do Gdańska

Jakiś czas później byłam już na terenie nowoczesnego sanatorium. Rozglądałam się zdezorientowana po hallu, gdy usłyszałam znajomy głos:

Taka piękna kobieta jest tutaj sama? To niemożliwe. Dobrze znam Gdańsk, oprowadzę panią po okolicy. Obejrzałam się odruchowo – i zamarłam.

To był on. Stanisław. Wyglądał równie kwitnąco jak kilka tygodni wcześniej, gdy się rozstawaliśmy. Najwyraźniej styl życia sanatoryjnego lowelasa mu służył. Obok niego stała kobieta w moim wieku, najwyraźniej kuracjuszka. Stałam jak wryta i wpatrywałam się w tę parę jak ze złego snu, dopóki nie usłyszałam zdumionego głosu przy uchu.

– Stasia? A co ty tu robisz?
– Może powiesz mi lepiej, co ty tu robisz? – wycedziłam, choć przecież nie chciałam słuchać więcej kłamstw, a opowiadanie Staszkowi o tym, jaka byłam naiwna i ile dla niego poświęciłam, wydawało mi się w tej chwili ponad moje siły.

Nie wiem, jakim cudem udało mi się wyjść z tego strasznego miejsca, gdzie w jednej chwili padły wszystkie moje nadzieje i jakim cudem dotarłam do hotelu. W tamtym momencie nie miałam odwagi zadzwonić nawet do swoich dzieci. Co miałabym im powiedzieć? Że ich matka dała się oszukać jak jakaś nastolatka? I wtedy przyszła mi, sama nie wiem dlaczego, do głowy, Wiesia. A może koleżanka z sanatoryjnego pokoju wcale nie była zazdrosna o moją „wielką miłość”. Ona naprawdę wiedziała o Staszku coś, o czym ja wtedy nie chciałam słuchać. Nie myśląc wiele, wykręciłam jej numer. O dziwo, Wiesia okazała się przez telefon bardzo sympatyczna. Rozmawiając z nią, zdałam sobie sprawę, że pochopnie źle ją oceniłam.

– Stanisław jest znany z sanatoryjnych podbojów. To emerytowany lekarz, nie brakuje mu pieniędzy. Jeździ z turnusu na turnus i udaje młodzieniaszka. Szuka wrażeń. Moja poprzednia współlokatorka też nabrała się na jego słodkie słówka. Mówiłam ci, ale… – zaczęła.

– …nie chciałam cię słuchać – westchnęłam, nie mogąc uwierzyć, jak mogłam być aż tak naiwna.

Kolejne tygodnie były koszmarem

Musiałam zmierzyć się z dziećmi, które nie mogły uwierzyć, że dałam się tak podejść, a także z faktem, że na własne życzenie straciłam źródło utrzymania. Po sześćdziesiątce przyszło mi zaczynać wszystko od nowa. Nie wiem, jak sobie z tym wszystkim bym poradziła, gdyby nie Wiesia.

Bo jedna jest rzecz dobra w tej całej historii ze Staszkiem. Poznana w sanatorium koleżanka okazała się przyjaciółką na dobre i złe. Taką, jakiej nigdy wcześniej nie miałam. Najgorsze udało mi się przetrwać, a teraz umawiamy się tylko „na to dobre”, czyli na kolejny wyjazd do sanatorium. Tym razem Wiesia postawiła warunek. Żadnych mężczyzn. I obie zamierzamy się tego postanowienia trzymać.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mój mąż miał raka płuc, więc zostałam z nim z obowiązku
Dobrze nam się układało, ale po 15 latach małżeństwa stałam się nagle tylko... kumplem
Zabiłam męża dla pieniędzy z ubezpieczenia, bo chciałam opłacać młodego kochanka

Redakcja poleca

REKLAMA