„Moja córka ma zespół Downa. Koleżanki nie zapraszały jej na urodziny, a na studniówkę musiałem jej wynająć partnera”

Moja córka ma Downa i nie może znaleźć partnera na studiówkę fot. Adobe Stock, pressmaster
Iwonka była świadoma swojej choroby, nie chciała litości. Z pokorą akceptowała życie na uboczu, ale studniówka była jej marzeniem: piękna suknia i polonez z partnerem... Jeden chłopiec zmyślił wizytę u babci, żeby z nią nie iść, a drugi złamał nogę.
/ 15.02.2022 05:13
Moja córka ma Downa i nie może znaleźć partnera na studiówkę fot. Adobe Stock, pressmaster

Wiedziałem, ile dla mojej córki znaczy ten wieczór. Po raz pierwszy w życiu miała iść na elegancki bal i to w dodatku… z chłopakiem! Zrobiłem, co w mojej mocy, by wszystko się udało, ale pewnych rzeczy nie da się przewidzieć…

To miał być dzień kupowania sukienki

Specjalnie wyszedłem z pracy wcześniej i spotkałem się z Iwoną w galerii handlowej. Była tam już wcześniej trzy razy i miała upatrzoną suknię, którą wybrały z Luizą.

– Ma taki szal i cekiny na dole. Jest przepiękna! – zachwycała się moja córka szykująca się do studniówki. – I byłam już w salonie, żeby się umówić na czesanie. Pani mi zrobi loki i da brokat na włosy!

Uśmiechnąłem się. Iwona była tak przejęta tym balem. Dyrekcja jej szkoły co roku dokładała starań, żeby studniówka wyglądała tak, jak w innych szkołach. Uczniowie trenowali poloneza, szkoła wynajmowała aulę, był catering i didżej grający ulubione piosenki młodzieży. Co roku impreza trwała całą noc i można było zapraszać partnerki i partnerów spoza szkoły. Tyle że akurat z tym był największy problem…

– Drodzy państwo, wiemy, że naszym uczniom nie zawsze udaje się zaprosić kogoś do pary na studniówkę… – powiedziała wychowawczyni córki na zebraniu. – Dlatego stworzyliśmy taką możliwość dla rodziców. Nawiązaliśmy współpracę z agencją pracy tymczasowej. Rozdam państwu po zebraniu ulotki, gdyby ktoś zdecydował się na takie rozwiązanie.

Wbiłem wzrok w porysowany blat ławki, żeby nie patrzeć na innych rodziców. Szkoła na pewno miała dobre intencje, ale ta propozycja mimo wszystko była dość upokarzająca. Nasze dzieci były inne, to prawda. Iwonka chodziła do szkoły specjalnej, ponieważ miała zespół Downa. W jej grupie było kilkoro dzieci z podobnym upośledzeniem, były też takie z innymi schorzeniami neurologicznymi, lecz wszystkie w normie intelektualnej.

Mimo to chcieli żyć, bawić się i przeżywać swoją młodość tak samo, jak ich zdrowi rówieśnicy. Częścią tego oczywiście była studniówka – dziewczyny ekscytowały się sukienkami i fryzurami, chłopcom szyło się garnitury, nieraz pierwsze w ich życiu. Nauczyciele, rodzice i dyrektorka starali się, żeby bal był jak „najnormalniejszy”. Niestety, ta „normalność” kończyła się w chwili, kiedy nasze dzieci usiłowały zaprosić kogoś jako osobę towarzyszącą…

– W mojej klasie jest tylko ośmiu chłopaków i oni już idą z dziewczynami ze szkoły – tłumaczyła mojej mamie Iwonka. – Więc ja muszę zaprosić chłopaka z innej szkoły. Chciałam Adama, ale on wtedy musi jechać do babci. No i nie wiem, kogo mam zaprosić…

Starałem się nie patrzyć na mamę

Oboje dobrze wiedzieliśmy, że Adam, nasz sąsiad i rówieśnik Iwonki nie ma żyjącej babci. Po prostu użył pierwszej lepszej wymówki, żeby nie iść na studniówkę z niepełnosprawną umysłowo dziewczyną, która w dodatku cierpi na nadwagę ze względu na wrodzoną cukrzycę. Nie winiłem chłopaka, że odmówił mojej córce. Nie wiem, czy ja na jego miejscu, mając te dziewiętnaście lat, zachowałbym się inaczej.

Trudno oczekiwać, że ktoś spędzi kilka godzin na balu szkoły specjalnej tylko po to, żeby zrobić przyjemność dziewczynie z zespołem Downa.

– A co z innymi chłopakami? – spytała mama, gdy Iwona poszła spać. – Może Marcin, syn Basi? On chyba jest w podobnym wieku – kombinowała na głos. – Jutro zadzwonię do Basi i zapytam. Przyjaźnimy się w końcu od czterdziestu lat!

– Mamo, nie możesz tak tego załatwiać – zaprotestowałem.

– Ale dlaczego? – zdziwiła się.

– Jak Basia chłopakowi każe, to on pójdzie. Iwonka musi mieć parę, inaczej będzie się źle bawić. A dobrze wiesz, że w życiu raczej nieczęsto będzie miała okazję włożyć piękną suknię i tańczyć całą noc. Trzeba jej załatwić chłopaka i już!

Zabroniłem jej załatwiać to w tej sposób

Może moja córka nie była tak inteligentna jak zdrowi ludzie, ale przecież nie była niepełnosprawna emocjonalnie! Pamiętam, jak zawsze to powtarzała moja świętej pamięci żona.

– Ona świetnie wie, jaka jest i wie, co myślą o niej inni – mawiała. – I ręczę ci, że ona nie chce litości, wymuszonych komplementów ani specjalnego traktowania. Chce być traktowana jak każde inne dziecko w jej wieku.

Beata zmarła, kiedy Iwona miała czternaście lat. Zdołała zaszczepić w córce poczucie własnej wartości i przekonanie, że zasługuje na miłość i szacunek tak samo jak wszyscy. Kiedy zostałem z córką sam, doceniłem ogrom pracy, jaki żona włożyła w wychowanie naszego dziecka na kogoś, kto zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń, ale nie chciał, by one decydowały o jakości jego życia. Iwonka była pogodną, optymistycznie nastawioną do życia osobą. Równocześnie z pokorą przyjmowała swoją chorobę i to, co ona powodowała.

– Nie ma sprawy, tatusiu – mówiła jako nastolatka, kiedy koleżanka z klatki nie zaprosiła jej na urodziny, chociaż dziewczynki bawiły się razem od piaskownicy, a z jej rodzicami utrzymywałem dość bliskie kontakty sąsiedzkie. – Jej przyjaciółki pewnie by potem mówiły, że się zadaje z głupią. Ja wiem, że nie jestem głupia, ale one przecież nie wiedzą, no nie?

Wiedziała też, że nie ma szans u chłopaka, który jej się podobał i wzdychała do niego tylko z daleka. Pogodziła się z faktem, że wszystkie jej koleżanki też są niepełnosprawne, bo te „normalne” nie chcą się z nią przyjaźnić. To po tym, jak musiałem trzy lata temu zabrać ją z obozu na Mazurach, zrezygnowaliśmy z prób integrowania się z „normalną” młodzieżą. To się po prostu nie udawało i nie było w tym niczyjej winy. Chociaż było mi przykro, że na tym obozie Iwonka była przez cały czas sama i nikt nie chciał być z nią w pokoju, to jednak rozumiałem, że nastoletnie dziewczyny chcą się bawić i dobrze czuć z rówieśnicami.

Nie miałem prawa oczekiwać od nich dojrzałych zachowań, czy wręcz poświęcenia w imię sprawienia przyjemności mojej córce. Dlatego właśnie zdecydowałem się zadzwonić pod numer z ulotki.

– Tak, mamy kandydatów do tego zlecenia – zapewniła mnie pani z agencji pracy tymczasowej. – Głównie maturzyści i studenci pierwszych lat studiów. W ramach umowy wyślemy chłopaka, który odbierze córkę z domu, zawiezie ją taksówką na bal i będzie jej towarzyszył do umówionej godziny, a potem odwiezie z powrotem.

Podała mi też stawkę godzinową i zgodziłem się podpisać umowę. Nie ukrywałem tego przed Iwoną. Wiedziała, że jej partner będzie wynajęty przeze mnie i zaakceptowała to.

– Żeby tylko umiał tańczyć poloneza… – to było jej jedyne zmartwienie. – Poza tym przecież nie musi udawać mojego chłopaka, no nie?

Chłopak dla Iwony miał na imię Piotr i był, szczerze mówiąc, przeciętnej urody pulchnym, rudym młodzieńcem w okularach. Był też tegorocznym maturzystą i, co najciekawsze, sam korzystał z oferty tej samej agencji, szukając partnerki na własną studniówkę.

Wszystko było umówione, Piotrek miał przyjechać o dwudziestej w sobotę. Pasowało mi to, bo o szesnastej miałem być gościem na ślubie siostry Luizy, mojej hm… dziewczyny, jeśli można tak nazwać czterdziestopięcioletnią lekarkę z dwójką dorosłych dzieci.

– Dobrze zrobiłeś – pochwaliła moją decyzję ukochana. – Pamiętam, jak moja córka przeżywała studniówkę. Suknia, fryzura, manicure, profesjonalny makijaż! Mam wrażenie, że ja własnym weselem się tak nie ekscytowałam, jak ona tą studniówką. Mój syn nie mógł tego znieść – wspominała ze śmiechem. – A rok później sam miał studniówkę i przez półtorej godziny układał włosy na żel – dodała i tym razem ja prychnąłem z rozbawieniem.

Ustaliłem z Luizą, że przed szesnastą podjadę po nią, Marcela i Agnieszkę, żebyśmy we czwórkę pojechali na ślub, a koło dziewiętnastej na chwilę wyjdę z wesela, żeby wsadzić córkę do taksówki i zrobić jej pamiątkową sesję zdjęciową w sukni balowej. No i rzecz jasna, poznać młodzieńca, który będzie jej towarzyszył.

W dniu studniówki Iwona zerwała się o szóstej rano, o dziewiątej już miała wizytę u manikiurzystki, a o drugiej wróciła do domu od fryzjera cała w lokach, dziwnie błyszczących pod światło.

– To brokat, tato, taki błyszczyk do włosów – wyjaśniła mi poważnie. – Wezmę naszyjnik od babci. Chcesz mnie zobaczyć w sukni?

Chciałem. Nim wyszedłem, ujrzałem moją księżniczkę w cudownej czarnej sukni, na której lśnił naszyjnik od mojej mamy. Iwona koniecznie chciała iść w butach na szpilkach, ale przy jej nadwadze i niestety słabej koordynacji ruchowej przekonałem ją do ładnych czółenek na niewielkim słupku. A właściwie nie tyle ja, co Luiza, która Iwonkę bardzo lubiła i pomagała jej w wyborze zarówno sukienki, jak i butów.

– Patrz, Luiza kupiła mi torebkę. Powiedziała, że ładnie pasuje – Iwona pokazała mi coś w rodzaju dużego portfela z wężowej skóry. – Ma łańcuszek, widzisz? O, i pożyczyła mi kolczyki. I kupiłyśmy razem czerwone podwiązki na szczęście na maturze!

Uśmiechnąłem się na myśl o mojej Luizie, która zrobiła to wszystko.

Cieszyłem się, że miała tak dobry kontakt z moją córką

Ja jej dzieci spotkałem parę razy w życiu. Córka studiowała za granicą, a syn był na pierwszym roku politechniki i obecnie mieszkał ze swoim ojcem. Kiedy wychodziłem z domu, Iwona była już w pełni umalowana, uczesana i gotowa do wyjścia, chociaż do przyjazdu Piotrka zostało kilka godzin. Nie mogła się jednak doczekać i kręciła się przed lustrem, zachwycona swoim wyglądem.

Po ceremonii w kościele zadzwoniłem i upewniłem się, że wszystko w porządku. Wtedy jeszcze tak było… Panika wybuchła dopiero o dziewiętnastej trzydzieści, kiedy zapłakana Iwona zadzwoniła z wiadomością, że jej wynajęty partner nie dojedzie, bo po drodze złamał nogę na oblodzonym chodniku.

– Cholera! – zakląłem głośno i matka panny młodej zgromiła mnie wzrokiem przy stole. – Kotuś, czekaj, nie płacz! Ja cię zawiozę! Pojedziesz na bal!

Ale łatwo było powiedzieć „nie płacz”. Iwona dosłownie zalewała się łzami…

– Miała iść z chłopakiem – rzuciłem do Luizy, która z troską w oczach przysłuchiwała się tej rozmowie. – Rozumiesz, z „normalnym” chłopakiem – podkreśliłem z goryczą. – Była strasznie z tego dumna, chciała wstawić zdjęcia na Facebooka i… Mój Boże… Chciała, żebym im zrobił sesję, żeby sobie potem takie jedno zdjęcie oprawić… Wiem, że to ciężko zrozumieć, ale…

– Paweł, ja to świetnie rozumiem – szepnęła Luiza. – Też byłam w jej wieku… To strasznie, że ten chłopak złamał nogę.

– Jaki chłopak złamał nogę? – zainteresowała się nagle Agnieszka, córka Luizy i aż westchnęła boleśnie, kiedy usłyszała całą historię.

Postanowiłem, że pojadę do Iwony i mimo wszystko zawiozę ją na studniówkę. Kiedy zobaczyłem moje dziecko na ekranie smartfona, ścisnęło mi się serce. Śliczny, profesjonalny makijaż Iwonki rozpłynął się we łzach, po jej pucołowatych policzkach spływały smugi tuszu, policzki i nos miała zaczerwienione, wyglądała jak mała kupka nieszczęścia.

– Paweł, zaczekaj! Jadę z tobą! – zdecydowała Luiza, kiedy sięgnąłem po marynarkę. – Ktoś musi ją od nowa umalować!

– Kogo umalować? – zapytał Marcel, jej syn, podchodząc do nas z zaciekawioną miną i matka streściła mu cała sytuację. – Cholera, nieciekawie – mruknął.

Pojechałem jednak sam, bo Luiza musiała towarzyszyć pannie młodej w jakimś weselnym obrządku. Obiecała, że wyjdzie, kiedy tylko będzie mogła. W domu zastałem zapłakaną córkę, która siedziała nad telefonem i oglądała zdjęcia koleżanek i ich chłopaków.

– Kochanie, Luiza zaraz przyjedzie cię od nowa umalować – próbowałem mówić radosnym tonem. – Umyj buźkę, dobrze?

– Nie chcę iść… – załkała Iwonka. – Chciałam iść z chłopakiem… Po co mam iść sama? Nie da się tańczyć samej poloneza… I co, będę sama siedzieć obok pustego krzesła? Tylko ja będę sama. Nie dość, że jestem głupia i nienormalna, to jeszcze mam być sama?! Nie idę, tato…

Nigdy tak o sobie nie mówiła...

Jaki sens miało przekonywanie jej w takiej sytuacji, że wszystko jest w porządku? W tym momencie zadzwonił dzwonek i w drzwiach stanęła Luiza. Oraz… Marcel.

– To jego pomysł – powiedziała szybko, zerkając na syna. – Nudził się na weselu. Stwierdził, że dużo lepiej będzie się bawił ze swoją prawie siostrą na studniówce.

Przez moment nie mogłem wykrztusić słowa. Byłem zaskoczony i jednocześnie niesamowicie wzruszony. Wiedziałem, że syn Luizy to fajny chłopak, ale nie spodziewałem się, że zrobi coś tak niezwykłego.

– Przepraszam, mamo – Marcel wysunął się do przodu – ale jeszcze nie wiemy, czy nie wrócę na wesele. Wszystko zależy od Iwony. To jak? Mogę liczyć na zaproszenie i porządnego poloneza?

Kwadrans później moja córeczka była już od nowa pięknie umalowana i pozowała do zdjęć z Marcelem na tle choinki.

– Piękna para – pochwaliła Luiza i nie wyczułem by był to „wymuszony komplement”, których tak nie znosiła moja żona.

Luiza mówiła zupełnie szczerze, a ja podzielałem jej zdanie. Marcel był przystojnym blondynem. Ale to nie on skupiał uwagę. To moja córka wyglądała tego wieczoru naprawdę ślicznie! I nie chodziło tylko o sukienkę czy naszyjnik. Iwonka dosłownie promieniała pewnością siebie, dumą i szczęściem. Kiedy taksówka odjechała, wsiedliśmy z Luizą w następną i wróciliśmy na wesele.

– Twój syn to niesamowity chłopak – szepnąłem jej do ucha, kiedy tańczyliśmy. – Sprawił Iwonie wielką radość. Mnie zresztą też. Naprawdę go o to nie prosiłaś?

– Och, skoro pytasz, to nie znasz mojego syna – parsknęła cicho. – Ja nigdy nie mogłam się doprosić go nawet o to, żeby włożył po sobie naczynia do zmywarki! Jeśli Marcel sam czegoś nie chce, to nie ma siły, żeby go do tego zmusić. Ale wiesz, dlaczego tak naprawdę chciał iść na tę studniówkę z Iwoną?

Pokręciłem głową.

– Powiedział, że chce lepiej poznać swoją przyszłą siostrę – wyjaśniła. – To trochę moja wina, bo powiedziałam mu, że być może się pobierzemy… Wiem, że najpierw powinnam była omówić to z tobą, ale jakoś mnie poniosło… Nie gniewasz się?

Nagle poczułem falę ciepła rozchodzącą się po całym ciele.

– Nie, nie gniewam się – zapewniłem ją. – Właściwie to od jakieś czasu rozglądam się za pierścionkiem. Nie wiedziałam tylko, czy masz ochotę na kolejne małżeństwo…

Luiza jednak miała ochotę

Ja, jak się okazało, także byłem na to gotowy. Zaręczyliśmy się niedługo po weselu jej siostry. Wygląda na to, że faktycznie będę miał znowu żonę, a moja córka rodzeństwo. Przyszywane, ale na pewno bardzo ją wspierające. Nie dość tego, że bardzo cieszę się na myśl o tym, że poślubię kobietę, którą kocham, jestem szczęśliwy z jeszcze jednego powodu.

Marcel po studniówce naprawdę polubił Iwonę i traktuje ją jak ukochaną młodszą siostrzyczkę, wyraźnie się nią opiekuje, interesuje się jak jej idzie nauka do matury, czasami wpada, żeby jej coś wytłumaczyć. Raz zabrał ją do kina. Zachowuje się, jakby była normalną dziewczyną, nie robi tego z litości, po prostu chce.

Luiza poprosiła mnie, żeby na naszym ślubie Marcel był świadkiem, a ja nie mam nic przeciwko temu. Pierwszy taniec zatańczy więc z druhną, ale drugi i kilka następnych obiecał Iwonie. Myślę, że będziemy naprawdę szczęśliwą rodziną patchworkową. Z taką żoną, taką wspaniałą córką i dwójką pasierbów po prostu nie może być inaczej!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA