Kiedyś byłam szczęśliwa. Miałam dobrego, pracowitego męża, mieszkanie, dwoje dzieci. A potem to, co wydawało się szansą na osiągnięcie czegoś lepszego, stało się pierwszym krokiem w przepaść. Mąż był dobrym rzemieślnikiem i pewnego dnia ktoś zaoferował mu wyjazd do USA. Po trzech miesiącach dostałam pierwsze pieniądze. Jednak pół roku później nadszedł ostatni list od męża.
Napisał w nim, że spotkał pewną kobietę, i się zakochał. Na amen
Bardzo przeprasza, ale to jest silniejsze od niego. Dlatego chce się z nią związać, nie zamierza wrócić do Polski, a ja… mam sobie radzić sama. W końcu przysłał tyle pieniędzy, że nie powinnam się czuć pokrzywdzona. Załamałam się. Kochałam męża, a on mnie zdradził i zostawił z dwójką dorastających dzieci. Tomek miał 13 lat, Ola 10.
Przez niemal miesiąc chodziłam jak zombie z czerwonymi i opuchniętymi od płaczu oczami. Tomek próbował mnie pocieszać, że damy sobie radę, a Ola tylko patrzyła na mnie wielkimi, przestraszonymi oczami i ssała palec. W końcu któraś z moich przyjaciółek nakrzyczała na mnie, że zaniedbuję dzieci, i muszę się ogarnąć. Spróbowałam. Zaopiekowałam się nimi – jedzenie, ubranie, szkoła, w domu posprzątane. Ale coś się we mnie zmieniło, coś umarło. Świat stracił kolory. Weszłam w kierat codziennych obowiązków. Marzenia znikły. Jak i nadzieja, że kiedyś będzie inaczej. Stałam się automatem.
Tak, dostałam po nosie od losu, ale zamiast pokazać mu, że nie ze mną takie numery – przyjęłam tę lekcję z pokorą. Poddałam się. Z wykształcenia jestem projektantem odzieży, ale po urodzeniu dzieci rzuciłam pracę i poświęciłam się ich wychowaniu. Teraz próbowałam wrócić do branży, lecz nie było łatwo. Chociaż zawsze mówiono, że mam dobre pomysły, teraz nikt nie chciał przyjąć mnie na etat.
Dorabiałam zatem dorywczo, sprzedając własne pomysły, pod którymi podpisywał się ktoś inny. W zamian dostawałam z łaski jedną czwartą z całości honorarium. Godziłam się na takie traktowanie i nawet próbowałam sobie wmówić, że jest mi z tym dobrze.
Z dolarów korzystałam tylko wtedy, kiedy musiałam dołożyć do życia. Mimo to w końcu się skończyły
Minęły lata. Tomek poszedł do technikum samochodowego, a Ola do gastronomicznego. Nie dlatego, że kochała gotować, ale że nie miała innego pomysłu. Moje życie osobiste? Nie istniało. Pobudka, szykowanie śniadania, wyprawianie dzieci, praca, zakupy, gotowanie, praca, szukanie pracy, godzina telewizji, chwile spędzone z dziećmi, sen. I tak przez sześć lat. Dni były ciągiem tych samych czynności, zlewały się w smugę szarości. Moja młodość mijała, a ja nawet tego nie zauważałam. I uważałam, że tak ma być.
Pewnego dnia, w sobotę po południu, wracałam z Olą ze sklepu z zakupami. Było lato. Na skwerku dzielnicowy dom kultury urządził happening – malarze i rysownicy zapraszali przechodniów, by na chwilę usiedli i dali sobie namalować portret. Ola pociągnęła mnie bliżej, zaciekawiona.
– Pani usiądzie – zachęcił mnie artysta, pulchny facet z ciemną brodą poprzetykaną srebrnymi nitkami; miał miły uśmiech. Ale na mnie czekało pranie, projekt i…
– Mamuś, siadaj – Ola pchnęła mnie i zabrała torbę z zakupami. – To może być zabawne. Proszę.
Przyznam, że usiadłam, bo byłam zmęczona. Bolały mnie nogi i krzyż od dźwigania. Artysta zaczął mnie rysować, a Ola stanęła za nim i patrzyła, jak pracuje. Po dziesięciu minutach portret był gotowy. Byłam na nim ładna. Nie uśmiechnięta, ale pogodna. Portret spodobał mi się. Podziękowałam, schowałam i wróciłyśmy do domu. Ola milczała cały czas.
– Coś taka zamyślona? – spytałam córkę, kiedy wypakowywałam zakupy. – Dlaczego nie chciałaś, żeby i ciebie narysował? Wzruszyła ramionami.
– Bo jest ślepy – odparła. – Albo kłamie.
– Nie rozumiem.
Nie odpowiedziała. A ja, pochłonięta obowiązkami domowymi szybko zapomniałam o tej rozmowie. Portret oprawiłam i powiesiłam na ścianie nad biurkiem.
Patrzyłam na jej obrazy i czułam się tak, jakby mnie prąd poraził
Kilka tygodni później Ola nieoczekiwanie przyniosła do domu pędzle, farby olejne i kilka czystych płócien. Okazało się, że jej koleżanka uprzątała mieszkanie po nieżyjącym wujku. Był malarzem amatorem, zostały po nim blejtramy, pędzle i farby. Ola zabrała wszystko do domu.
– Po co ci to? – spytałam.
– Będę malować.
– Ty? – zdziwiłam się.
Nigdy nie wykazywała zainteresowania sztuką. Córka popatrzyła na mnie jakoś dziwnie.
– Uważasz, że stać mnie jedynie na mieszanie chochlą w garze?
Nagle zabrakło mi języka w gębie. Naprawdę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo nie zastanawiałam się wcześniej, na co stać lub nie moje dzieci. A chyba powinnam była. Przez następne dwa tygodnie Ola nie pozwalała mi zajrzeć do swojego pokoju, który zamieniła w pracownię. Nie naciskałam. Pewnego dnia zaspała i w pośpiechu wybiegła do szkoły. I zapomniała zamknąć drzwi na klucz. Przez kilka minut walczyłam ze sobą, czy zajrzeć do środka. Z jednej strony, nie chciałam robić córce wbrew, chciałam uszanować jej prywatność, ale z drugiej, bałam się, że zobaczę na płótnach jakieś potworki. A co będzie, jeśli mi je w końcu pokaże, a ja nie zdołam ukryć swojej reakcji? Będzie jej przykro.
Wciąż czułam się winna, że tak się zdziwiłam jej chęcią malowania. Tak więc, myślałam, popatrzę, nastawię się, i kiedy mnie zaprosi na wernisaż, okażę stosowną akceptację. Nacisnęłam klamkę i weszłam. Kiedy spojrzałam na rozwieszone na ścianach obrazy, poczułam się, jakby ktoś zdzielił mnie prawym sierpowym. Aż musiałam przysiąść na pobliskim krzesełku. Siedziałam tak i gapiłam się na nie kilkanaście minut. Na płótnach zobaczyłam twarze mężczyzn i kobiet. Na jednych było ich więcej, na innych mniej. Jedne miały otwarte usta, ale zalepione jakąś błoną i postacie nie mogły dobyć z siebie głosu. Wszystkie twarze miały zamknięte oczy. Niektóre z nich nawet nie miały powiek. Patrzyłam na malowidła i miałam wrażenie, jakbym nie mogła wziąć pełniejszego oddechu. Jakbym była ptakiem zamkniętym w plastikowym pudle, w którym kończy się powietrze. W pewnej sekundzie doznałam jakby iluminacji. Zrozumiałam, że do tego czasu żyłam w spętaniu.
Błądziłam po rzeczywistości niczym niewidoma. Chciałam coś komuś przekazać, pochwalić się, ale byłam niema i strachliwie dusiłam w sobie głos. Przez to traciłam życiowe szanse. Odejście męża spowodowało, że przestałam w siebie wierzyć oraz ufać własnej intuicji. Sama sobie założyłam pęta na dłonie i nogi. „Tak dłużej się nie da! – zdawała się krzyczeć z obrazu jedna z twarzy bez oczu. – Nie wolno się bać. Strach zabija życie”.
Siedziałam w pokoju Oli, aż wróciła ze szkoły
Znów miałam oczy czerwone od płaczu, ale moje serce nie było już martwe. Cierpiałam, lecz to było ożywcze cierpienie. Jakbym była ziemią, którą boleśnie skaleczył pług, ale dzięki temu coś może na niej wyrosnąć. Moja córka stanęła w progu, popatrzyła na mnie, a potem usiadła obok i przytuliła się.
– Tamten portret kłamał – powiedziała. – Ja ciebie tak widzę, i innych ludzi. Nie wiedziałam, jak to pokazać, ale kiedy tamten pacykarz narysował twoją twarz, pomyślałam, że ja zrobiłabym to inaczej… Pomyślałam, że jeśli ci to pokażę… To wtedy uwolnię i ciebie, i siebie. Od przeszłości.
Siedziałyśmy tak i płakałyśmy razem, a kiedy łzy się skończyły, poczułam, że moje życie dopiero się zaczyna. Dzięki obrazom Oli – jej ślepym i niemo krzyczącym postaciom – przejrzałam na oczy i wrócił mi głos. W pracy postawiłam się i wygrałam. Wkrótce dostałam etat i zaczęło się nam żyć lepiej. Ola nie przestała malować – ta pasja nią zawładnęła. Popytałam znajomych, oni swoich i udało się zdobyć kontakt do znanej malarki. Ta zgodziła się obejrzeć jedną wybraną pracę mojej córki. Tydzień później stawiłyśmy się w jej pracowni. Ola specjalnie dla malarki namalowała jeden obraz.
Przedstawiał pozornie niewidomą dziewczynę, która siedzi na ławce, a obok niej stoi pies przewodnik. Pozornie niewidomą, gdyż można było odnieść wrażenie, że dziewczyna właśnie przejrzała, coś zobaczyła. Artystka westchnęła zaskoczona na widok obrazu. Przez długie minuty patrzyła na niego, a potem wstała i z głębin wielkiej szafy wyciągnęła album ze zdjęciami. Przerzuciła kilka stron i pokazała nam fotografię. Kilkunastoletnia dziewczyna siedzi na ławce, trzymając w dłoni białą laskę. Obok niej stoi pies przewodnik.
– Skąd wiedziałaś? Nikt nigdy nie widział tego zdjęcia – zapytała kobieta.
– Kiedy zastanawiałam się, co dla pani namalować, to właśnie mi się przyśniło.
– Nigdy nie przejrzałam na oczy – powiedziała malarka cicho. – Tamten chłopak… to jego laska i jego pies. On robił to zdjęcie. Nie wiem jak, ale wyczuwał, gdzie jestem… Kochał mnie, a ja nie widziałam tego.
– On wciąż panią kocha – powiedziała moja córka, a ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – Prawda?
Malarka pokiwała głową.
– Masz talent, dziewczyno, ale nie wiem, czy jest bezpieczny. Bądź ostrożna.
To działo się dawno temu. Moja córka od wielu lat jest, jakby to nazwać, duchowym doradcą życiowym. Bo słowo wróżka niezupełnie do niej pasuje. Kiedy skończył się PRL, zaczęła podróżować po świecie. Maluje portrety, obrazy, które budzą ludzi z ich snu, uwalniają z dusznych klatek. Jak mnie.
Czytaj także:
Mój ojciec był katem. To dlatego wmówiłem sobie, że mój biologiczny tata to Stefan
Zostawiłam męża, który ciągnął mnie w dół. Wysłałam do niego tylko kartkę
Wera zniszczyła mi reputację plotkami o romansie. Z zemsty rozpowiedziałam, że jest prostytutką