„Moja córka jest rozwiązła, a trafił jej się mąż ideał, który wie o jej romansach, a i tak ją kocha”

Zdradzająca żona fot. Syda Productions ; Adobe Stock
„Nie chciałam wierzyć. Natychmiast zadzwoniłam do córki i kazałam jej do siebie przyjechać. Gdy zapytałam ją, czy ma romans z tym osiedlowym obwiesiem, ze wstydem potwierdziła”.
/ 05.05.2021 09:16
Zdradzająca żona fot. Syda Productions ; Adobe Stock

Bardzo liczę na to, że ciąża i narodziny dziecka zmienią moją córkę. Na razie, niestety, nic na to nie wskazuje.

Zupełnie nie tak wyobrażałam sobie swoją przyszłość. Myślałam, że gdy będę dobijać do sześćdziesiątki, gdy wejdę w jesień życia, znajdę otuchę w mężu, trójce moich dzieci i dorastających wnukach. Taki miałam plan, gdy byłam młoda. Nie myślałam o karierze, pieniądzach, zabawie, bo miałam proste marzenia – mieć dużą, kochającą się rodzinę…

Niestety, z zamążpójściem czekałam do trzydziestki, bo dopiero wtedy spotkałam odpowiedniego faceta. To znaczy takiego, który wydawał się odpowiedni, bo jak się później okazało, wcale nie był. Kiedy jednak braliśmy ślub, byłam szczęśliwa. Wyobrażałam sobie, że szybko nadrobimy stracony czas i nasz dom w kilka lat zapełni się dziećmi.

Pierwsze rozczarowanie spotkało mnie po narodzinach córki, bo Piotr powiedział wtedy, że więcej dzieci już nie chce. Kłóciliśmy się o to miesiącami, a nawet jeszcze po latach i chyba dlatego wszystko nam się posypało. Gdy Aneta poszła do pierwszej klasy podstawówki, mój mąż się od nas wyprowadził. Znalazł sobie inną. Kobietę trochę ode mnie młodszą, dużo bardziej przebojową i przede wszystkim bezdzietną – zdeklarowaną przeciwniczkę rodzenia i wychowywania.

Ja już więcej za mąż nie wyszłam. Rozwód rozbił mnie zupełnie i zamiast pomóc córce przejść przez to wszystko w miarę łagodnie i bezboleśnie, na dwa lata pogrążyłam się w smutku i frustracjach.

Wszystko się posypało

W domu dziewczyna miała więc zgorzkniałą matkę, a u ojca postrzeloną i rozwiązłą macochę. Dwa fatalne wzorce. Pewnie dlatego dziś odstawia takie numery i nie potrafi uszanować tego, co ma. Co zesłał jej los. Przed sąsiadką udałam głupią i głuchą Kłopoty zaczęły się jeszcze w okresie dojrzewania córki – chłopcy, papierosy, alkohol i niechęć do szkoły.

Bywało, że późnym wieczorem musiałam ganiać za Anetą po podwórku, żeby wróciła do domu i zajrzała do książek. Zdarzało się, że świeciłam oczami ze wstydu, gdy sąsiadki narzekały, że bez skrępowania obcałowuje się z chłopakami na klatkach schodowych. Aneta zawsze miała jednak znacznie więcej szczęścia niż rozumu i cudem skończyła liceum, a potem studium optometrystyczne. Dzięki temu znalazła pracę w salonie optycznym, a tam z kolei poznała bardzo sympatycznego i przystojnego prawnika, Adama – miłego, normalnego chłopaka z perspektywami.

Po latach obściskiwania się z łobuzerką, córka znalazła w końcu kogoś tak fajnego, że chciało mi się wtedy krzyczeć: „Dziewczyno, zmądrzej i wychodź za mąż od razu!”. Zachowałam jednak spokój i czekałam na rozwój wypadków. A ten okazał się pomyślny i Aneta po roku narzeczeństwa wyszła za Adasia. Byłam szczęśliwa, bo bardzo polubiłam mojego zięcia. Nie za to, że był prawnikiem i mógł zapewnić mojej córce bezpieczeństwo finansowe – ale za mądrość, dojrzałość i cierpliwość.

Za to, że był w tej mojej wariatce tak zakochany. A czy Aneta była szczęśliwa, czy go kochała? Na początku sprawiała wrażenie zupełnie mu oddanej, ale potem wydarzyło się coś, co niemal kompletnie odebrało mi wiarę we własną córkę. Co wydawało się ponurym żartem. Jakiś rok po ślubie sąsiadka z pierwszego piętra zaczepiła mnie i wymownym szeptem poinformowała, że znów widziała moją córkę w objęciach jednego z osiedlowych gagatków. Niejakiego Roberta, z którym kiedyś Aneta nawet chodziła.

– A przecież ona chyba ma męża, pani sąsiadko, co nie? – pytała ta kobieta. – Czy może oni się rozstali?

Nie chciałam wierzyć, zbyłam sąsiadkę jakimś wykrętem i cała roztrzęsiona poszłam do domu. Natychmiast zadzwoniłam do córki i kazałam jej do siebie przyjechać. No i wyobraźcie sobie, że się przyznała. Gdy zapytałam ją, czy ma romans z tym osiedlowym obwiesiem, ze wstydem potwierdziła.

– Ale to już skończone, to tylko ten jeden raz… – zaklinała się wystraszona. Chyba bała się, że powiem Adamowi. Ale mnie nie chodził po głowie donos. Ja w tym momencie histerycznie pragnęłam wyciągnąć z niej zapewnienie, że to był błąd, który już więcej się nie powtórzy. Aneta zapewniła mnie, że to był pierwszy i ostatni raz. Obiecałyśmy sobie, że puścimy to w niepamięć i z względu na dobro jej małżeństwa już nigdy nie wspomnimy o tym zdarzeniu.

Jej było to na rękę, a ja nie widziałam innego rozwiązania. Uwielbiam mojego zięcia, ale przecież nie mogłam mu powiedzieć prawdy. Gdybym tak zrobiła, to by ją zostawił. Rozstaliby się i nic by nie zostało z moich nadziei na przyszłość. Od tego czasu minął właśnie rok, a niedawno córka zaszła w ciążę. Ta wiadomość już całkiem utwierdziła mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam.

Na sumieniu spoczywał mi, co prawda, ciężar zatajonej zdrady, ale przecież oczekiwałam narodzin wnuka. Cóż może być ważniejszego od narodzin dziecka w rodzinie? Nic! Dlatego porzuciłam myśli o tym okropnym wyskoku mojej córki, dzięki czemu w zasadzie o nim zapomniałam. Mój nastrój poprawiał też fakt, że odkąd Aneta dowiedziała się, że jest w ciąży, bardzo się zmieniła.

Jakoś tak spoważniała, przestała myśleć tylko o sobie, chętniej rozmawiała o życiu domowym, o macierzyńskich planach. Szykowała się na przyjście dziecka z zaangażowaniem i rozwagą. Można było odnieść wrażenie, że córka gwałtownie dojrzewa… Ostatnio jednak – gdy oboje z mężem przyszli do mnie na obiad – znów dała kolejny popis odpychającej beztroski. Zaproponowała, by Adam pomógł Robertowi. Też coś! W sumie sama jestem sobie winna, bo to ja całkiem nieopatrznie przywołałam w rozmowie pewną postać, o której obie z Anetą miałyśmy zapomnieć. To ja opowiedziałam o osiedlowym incydencie, w którym brał udział jej były kochanek.

– A wy nie wiecie, co się u nas działo ostatnio! Mówię wam, rozróba na całego! – przypomniałam sobie niedawne wydarzenia z podwórka.

– Tutaj ciągle są rozróby – podsumowała Aneta znad talerza.

– Ale nie takie. Wyobrażcie sobie, że trzy dni temu pod sąsiednią bramę przyjechała grupa pięciu chłopaków w dresach. Szukali jednego łobuza od nas, bo ukradł im skuter. No, a wiecie, że tu chętnych do wyjaśniania takich spraw nie brakuje, więc zaraz zleciała się cała wiara osiedlowa. Ty, Anetka, wiesz, o kogo chodzi.

– No, domyślam się.

– I od słowa do słowa, zaczęli się bić. Na szczęście policja przyjechała i pozabierali wszystkich ze sobą. To znaczy tych, którzy nie zdążyli zwiać. Mają teraz sprawy pozakładane. Szkoda gadać… Przecież ja tych chłopaków pamiętam, jak byli mali i grali w piłkę. Krzysiek, Marcin od Haliny, Piotrek spod ósemki, Robert.

Kiedy wymieniłam to imię, zdałam sobie sprawę, że powinnam była się zamknąć w chwili, gdy przyszła mi ta opowiastka do głowy. Niestety, gdy dotarła do mnie ta nerwowa myśl, było już za późno. Co gorsza, zamiast paplać dalej i jakoś zagadać wpadkę, zatrzymałam się w pół zdania i nie mogłam już nic powiedzieć. Myślałam i myślałam, jak by tu wybrnąć z tej sytuacji, ale zanim zdążyłam coś wymyślić, Aneta podniosła głowę znad talerza i zaczęła dopytywać.

– I co? Posadzili ich?

– Nie, nie. Zatrzymali tylko. Nad ranem wszyscy wrócili do domów… – machnęłam ręką. – Sprawy mają jednak pozakładane, bo dwóch trafiło do szpitala. No i jakieś samochody uszkodzili, jak się ganiali…

– Robert też? – zapytała Aneta. Udawała, że pyta ot tak, bez przyczyny, ale ja dobrze wiedziałam, że to tylko poza, że nie może poskromić ciekawości dotyczącej swojego byłego.

– Też, też – odparłam na odczepne. – Donieść jeszcze knedli? Adam? – podniosłam się, by przerwać wątek. Zięć dopiero teraz przestał jeść i popatrzył na mnie.

– Nie, dziękuję – odpowiedział, a mnie wydało się, że przez jego twarz przebiegł jakiś nerwowy grymas.

– A co mu grozi? Robertowi znaczy? – dopytywała córka.

– Pewnie grzywna… A co może innego? Ja jednak przyniosę ciepłych knedli, dajcie miskę – sięgnęłam ponad stołem, a on wtedy wypalił.

– Adaś, a może ty byś pomógł Robertowi? To jest mój kolega z osiedla. Fajny chłopak, dobrze się znamy, ale na adwokata go pewnie nie stać… – powiedziała, a ja zamarłam nad tym stołem w pochyleniu.

Właśnie wtedy stało się coś, dzięki czemu zrozumiałam, że małżeństwo mojej córki opiera się tylko i wyłącznie na niezwykłej wyrozumiałości Adama. Coś, co uzmysłowiło mi, że Aneta nie zasługuje na tego chłopaka, a on z kolei zasłużył sobie na kogoś lepszego. Właśnie wtedy dotarło do mnie, że on wie o jej romansie. Bo przecież gdyby nie wiedział, nie zareagowałby tak stanowczo i nerwowo.

– Aneta, czy ty jesteś normalna?! Przecież ja się specjalizuję w prawie gospodarczym. Nie będę latał po sądach za jakąś grzywną, za jakimiś chuligańskimi wybrykami twoich kolegów! – trzepnął sztućcami w talerz.

– No dobrze, dobrze. Po co te nerwy? – nadąsała się córka, a ja złapałam za miskę i poszłam do kuchni. Postawiłam ją na stole i oparłam się o blat. Potrzebowałam chwili, żeby dojść do siebie, żeby się uspokoić, bo naprawdę cała ta sytuacja mnie wystraszyła. Na szczęście zdążyłam się opanować, zanim do kuchni wszedł za mną Adam. Zaczął odnosić już talerze. Wstawił swój i Anety do zlewu, a potem wrócił do salonu po mój. Nie miałam siły go zatrzymywać, sadzać z powrotem do stołu, więc zabrałam się za zmywanie naczyń.

Aneta siedziała na kanapie i już coś dłubała w telefonie, a zięć przynosił mi całą zastawę. Gdy już zniósł wszystko, oparł się o blat i przeprosił, że podniósł głos.

Mocno, mocno trzymam kciuki za nich oboje

– Coś ostatnio jestem nerwowy. Praca, dziecko, w drodze, sama mama rozumie… – uśmiechnął się smutno.

– Jasne, nic się nie stało. Rozumiem cię zresztą. Prośba Anety była… Jakby to powiedzieć… – Nie na miejscu.

– Ty zawsze wiesz, jak coś ładnie ująć. Ja bym powiedziała, że głupia. Przepraszam cię za nią.

– Mamo, daj spokój – machnął ręką. No i chyba wtedy opadły z niego nerwy, bo na jego twarzy zamiast poirytowania, napięcia, odbiły się zupełnie inne emocje. Powiedziałabym, że coś pomiędzy udręką i rozczarowaniem. Widać było, że się waha, że zastanawia się, co powiedzieć. Żal mi się go zrobiło, więc znów się do niego uśmiechnęłam, a on wtedy wbił wzrok w podłogę, jakby uznał, że nie ma co dokładać mi zmartwień.

– Adaś, twoje ulubione ciasto zrobiłam… – pokazałam na blachę stojącą w kącie kuchni, ale on nawet nie spojrzał w tamtą stronę, tylko mówił dalej o Anecie.

– Mamo, ja przecież wiem… Wiem, jaka ona jest… Oboje wiemy, że czasem trochę przesadza, ale ona mnie bardzo kocha. Nie zaprzeczysz, co nie? No widzisz, ja też to wiem, też się tego trzymam… Ale tak między nami mówiąc, mam nadzieję, że jak urodzi się dziecko, to zmądrzeje. Dojrzeje trochę…

– Pewnie tak. Ja też tak myślę. Każda kobieta mądrzeje, gdy zostaje matką. Adam westchnął.

– No, niestety, mamo, pech w tym, że nie każda. Ale trzymajmy kciuki, żeby Aneta należała do tych, co zaczynają inaczej patrzeć na świat. Już można odnieść wrażenie, że… Że nie chodzą jej po głowie głupoty. Ale jakby się nie udało, jakby znów zaczęła wariować, to poproszę cię, żebyś przełożyła ją przez kolano jeszcze jeden raz. Dobra? Pomożesz? – uśmiechnął się.

– Ale ja nigdy jej nie wlałam… – odwzajemniłam uśmiech.

– A może było trzeba. Może było trzeba… – zażartował zięć, ale tak smutno, tak gorzko, że nie wiedziałam, co począć ze wzrokiem; gdzie go ukryć przez tym jego mądrym, porozumiewawczym spojrzeniem. A potem odetchnął, otrząsnął się i powiedział, żebym dała im ciasta do domu, bo muszą już iść. Zapakowałam większą część blachy, jakbym w ten sposób chciała mu zrekompensować wszystko to, przez co musiał z moją córką przechodzić. A on zawołał Anetę, żeby się już ubierała.

– No, wstawaj, dziewczyno – pomógł jej podnieść się z kanapy. – Jeśli chcesz kupić te kremy, o których gadasz już od tygodnia, to musimy wyjść teraz – powiedział, a potem wyjaśnił mi po cichu, że chodzi o rarytasy kosmetyczne, które kosztują po stówie za małe pudełeczko, a działają dokładnie tak samo, jak te za dychę albo dwie.

Uśmiechnęłam się do niego najserdeczniej i najszczerzej, jak umiałam, bo trafił mi się naprawdę dobry syn. Tak go właśnie traktuję, jak syna. No i trzymam kciuki za nich oboje. Żeby im się udało, mimo tego, jak zachowuje się moja córka. Mam nadzieję, że Adam ma rację i Aneta zmądrzeje – w końcu nabierze rozumu i stanie się żoną, matką, dorosłą osobą. Bo na razie jeszcze dużo w niej tej rozwydrzonej nastolatki, którą ganiałam po osiedlu, żeby wróciła do domu.

Czytaj także:
Mój syn ma 23 lata i nie rozumie, że ma jeszcze czas na amory
Moja córka ma 3 dzieci. Nie poświęca im uwagi, bo ciągle siedzi w telefonie
Mam 4 synów. I dzięki Bogu, bo z córkami to tylko problemy

Redakcja poleca

REKLAMA