Kocham moją żonę. Kocham ją całym sercem, każdą komórką od ośmiu lat. Poznaliśmy się na koncercie, staliśmy jedno za drugim w kolejce do wejścia, a potem okazało się, że mamy miejsca obok siebie.
– To musi coś znaczyć – powiedziała.
I po koncercie poszliśmy coś zjeść.
Od tamtej chwili byliśmy nierozłączni
Marek i Kaja – ludzie wymawiali to jak jedno słowo. Zakochałem się po uszy. Nic dziwnego. Kaja była boska. Bardzo inteligentna, lubiła uczyć się nowych rzeczy, ciągle coś czytała, zaskakiwała różnymi informacjami, miała cudne poczucie humoru i do tego naprawdę przyjemnie się na nią patrzyło. A seks…? Legendarny!
– Zgarnąłeś kumulację – mówili mi kumple, gdy oświadczyłem się po roku znajomości, i zostałem przyjęty.
Wzięliśmy szybki, skromny ślub. Plotkowano o ciąży, ale to nie dlatego. Oboje nie lubiliśmy wystawnych wesel, organizowanych przez trzy lata i z budżetem małego miasta. Woleliśmy za tę kasę zwiedzić kawałek świata. Po ślubie niewiele się zmieniło. Kaja się nie zaniedbała, ja nie zaległem przez telewizorem na kanapie. Ona nie straciła poczucia humoru, a ja dalej zaśmiewałem się z jej anegdotek do łez. Ona nadal coś czytała, uczyła się norweskiego, chodziła na warsztaty rękodzieła i jogi, a ja kibicowałem jej w tym i kupowałem nowe książki.
– Wnukami byście nas obdarzyli… – jęczeli rodzice i teściowie, gdy po dwóch, trzech, czterech latach od ślubu nadal byliśmy dwuosobową rodziną.
Patrzyliśmy po sobie z Kają i wybuchaliśmy śmiechem. Jakoś nie widzieliśmy się w roli rodziców, przynajmniej nie teraz. Tyle było do zrobienia, zwiedzenia, nauczenia się, poznania… Dzieci znajdowały się dość daleko na naszej liście priorytetów. Więc los zadecydował za nas. Grypa żołądkowa wcale nie okazała się grypą, gdy zaowocowała dwiema kreskami na teście ciążowym. Kaja pokazała mi plastikowy patyk wieczorem, gdy wróciłem z pracy. Ucieszyłem się. Serio. Choć tego nie planowaliśmy, odkładaliśmy na później, tego wieczora naprawdę byłem szczęśliwy.
Mieliśmy pracę, spłacaliśmy nasze mieszkanie, w którym pokój gościnny zamierzaliśmy kiedyś pomalować na błękit lub róż. Po prostu to „kiedyś” nadeszło trochę szybciej, niż zakładaliśmy. A potem Kaja dostała krwotoku. Zabrało ją pogotowie, dziecko ledwie udało się uratować, a moja żona odtąd musiała leżeć w szpitalu.
Ciąża była zagrożona
Damy radę, tłumaczyliśmy sobie, to ledwie siedem miesięcy. Pół roku z ogonkiem. Wytrzymamy. Dla dobra naszej rodziny.
– Wyjdziemy z tego cało – mówiła Kaja, mimo że usta jej drżały z nerwów.
Przytakiwałem z uśmiechem, choć ja też bałem się jak cholera. Nigdy w życiu nie myślałem, że można w jednej chwili pokochać dziecko, choć nigdy się go nie widziało. Ba, nie planowało! A jednak. Nagle okazało się, że Kaja to nie jedna najdroższa mi osoba, a dwie. Wyszedłem ze szpitala i poszedłem do pierwszego lepszego baru, żeby się upić. Musiałem wyłączyć umysł, a nie chciałem towarzystwa któregoś z kumpli. Nie zrozumieliby, co przeżywam. Siedziałem przy barze i piłem wódkę za wódką, kiedy podeszła do mnie i zagadała. Nie pamiętam, co działo się potem, ale rano obudziłem się w swoim mieszkaniu, w swoim łóżku, a obok spała ta obca dziewczyna. Byłem załamany. Co ja zrobiłem? Co… ja… najlepszego… odwaliłem?! I zupełnie nie miało znaczenia, że byłem pijany, że niczego nie pamiętam.
Oprócz zwykłego kaca pojawił się moralniak. Wielki jak Himalaje. Nie wiedziałem, jak się zachować wobec tej panny, nawet nie znałem jej imienia. Nigdy w życiu nie byłem w takiej sytuacji. Co miałem jej powiedzieć: „żona leży w szpitalu, więc to musi zostać między nami? Hej, a tak w ogóle, jak masz na imię?”. Leżałem obok, zastanawiając się, czy wstać i uciekać, czy zrobić jej śniadanie i potraktować jak koleżankę.
Na szczęście sama rozwiązała ten problem
Spojrzała na zegarek, zapiszczała, szybko pozbierała swoje rzeczy, ubrała się i uciekła, obdarzając mnie przelotnym pocałunkiem w policzek. Okej, dziewczyny się pozbyłem, ale moralniak pozostał, więc miotałem się po mieszkaniu, kombinując, co powinienem zrobić. Powiedzieć Kai? Wydawało się to najuczciwsze. Powiedzieć, przyznać się i błagać o wybaczenie. Z drugiej strony…
Moja żona była w szpitalu i starała się z całych sił utrzymać ciążę, uratować nasze dziecko. Serio, nie potrzebowała więcej stresu. Musiała odpoczywać i relaksować się. Informacja o zdradzie z pewnością nie poprawiłaby jej stanu, wręcz przeciwnie. Z kolei zatajenie wszystkiego przed nią sprawiłoby, że to ja miałbym wyrzuty sumienia, gryzłbym się tym do końca życia. Byłem między młotem a kowadłem. Pojechałem do szpitala, zobaczyłem ją… Moją żonę. Moją najlepszą przyjaciółkę. Nie, nie mogłem jej powiedzieć. Słowa o moim skandalicznym wyskoku nie przeszły mi przez gardło. Tak będzie lepiej, uznałem. Przecież nigdy więcej tego nie zrobię, nigdy nie spotkam tamtej dziewczyny. Załatwione. Zamykamy sprawę w skrzynce, a kluczyk wyrzucamy do morza. Tylko że na następnej imprezie, na którą Kaja kazała mi iść – bym nie siedział w kółko sam w domu i się nie zadręczał – złowiłem spojrzenie drobnej blondynki.
Spojrzenie było zalotne, a blondynka bardziej niż chętna. Scenariusz potoczył się podobnie jak poprzednim razem. Rano moralniak, potem dylemat, później pełne miłości spojrzenie Kai i decyzja o tym, żeby jej nie mówić. No i mocne postanowienie poprawy. A potem kolejne zachęcające spojrzenie. Nad jeziorem, na spacerze, w sklepie, w pubie. Nie wiem, co się ze mną działo, co mnie opętało, ale zacząłem to traktować jak sport. Jak zawody. Uśmiechnie się w odpowiedzi na mój uśmiech czy nie? Spławi mnie, czy da swój numer telefonu? Kompletnie nie rozumiałem swojego zachowania.
Kochałem moją żonę. Nad życie
Kochałem dziecko, które się w niej rozwijało. Każdego dnia byliśmy bliżej tego, by stać się pełną rodziną, mama, tata i dziecko. Kiedy widziałem miłość i radość w oczach Kai, gdy wchodziłem do sali, czułem się jak szmata. W myślach wyzywałem się od najgorszych. Ale potem wychodziłem ze szpitala, spotykałem ładną, chętną dziewczynę i zapominałem o wszelkich postanowieniach. Szaleństwo? Hazard, bo nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi? Nagle objawiony seksoholizm? Męska pycha i maksymalnie ego z racji tego, że te wszystkie laski tak na mnie leciały? Co to było? To, czemu ulegałem, w co się zapadałem jak miękkie, obrzydliwie kuszące bagno…
Minął miesiąc, trzy miesiące, pięć. Każdego dnia, kiedy widziałem coraz większy brzuch Kai, obiecywałem sobie, że to był ostatni raz. Że więcej mi nie wolno, nie mogę tak żyć. To chore i niebezpieczne, poza tym podłe i nieuczciwe. Muszę z tym zerwać. Tak. Na pewno z tym skończę, gdy już nasza córka się urodzi, gdy Kaja wróci z nią do domu. Będę musiał. Koniec sprawy. Odetnę tę część mojego życia na zawsze. Tylko… coraz częściej przyłapywałem się na myśli, że… cholera, będzie mi tego brakować. Tych emocji, adrenaliny, ryzyka… Wreszcie odebrałem telefon z informacją, na którą czekałem tyle tygodni. Kai odeszły wody. Pędziłem do szpitala jak szalony, chcąc jak najszybciej powitać na świecie naszą córkę. Nie pozwoliłem się odegnać nawet na centymetr, choć lekarz i położna woleliby się mnie pozbyć. Kaja była tak cudownie dzielna. A nasza córka… Brak mi słów, by opisać, co czułem, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy, gdy mogłem ją wziąć na ręce.
Ponoć prawdziwi mężczyźni nie płaczą, ale ja widziałem wtedy wszystko przez łzy. Maleństwo, które przypadkiem powołaliśmy do życia, stało się moim światełkiem, ledwo je ujrzałem. Czysta magia. Bezwarunkowa miłość do kruchego życia. Spojrzałem na żonę, wykończoną, spoconą, obolałą, ale szczęśliwą.
Ona i moja córka były całym moim światem
Moim powodem do życia. Na ich powrót wysprzątałem całe mieszkanie. Wcześniej, z pomocą ojca, pomalowałem pokój gościnny i zmieniłem go w różowe królestwo małej księżniczki. Kaja zamawiała wszystko, co potrzebne, przez internet. Łóżeczko, pościel, obrazki. Komodę na maleńkie ciuszki, fotel do karmienia piersią. Ja składałem, malowałem, zawieszałem… I w końcu nasza córka mogła zasnąć słodko we własnym łóżeczku. Zostawiliśmy ją, nakarmioną i przewiniętą, w towarzystwie niedźwiadków, które fruwały nad jej głową na ramionach karuzeli. Usiedliśmy w salonie, po raz pierwszy od miesięcy, mogąc przytulić się jak normalni ludzie, bez widowni obok, bez piszczących aparatów, kroplówek, pielęgniarek w tle. Po tylu miesiącach oddzielnie czułem się trochę nieswojo, mając żonę tuż obok siebie.
– Kocham cię – powiedziałem.
– Mhmm… – pokiwała głową. – Tak jak te wszystkie blondynki, które tu sprowadzałeś? A nie, było jeszcze parę brunetek.
Byłem wstrząśnięty.
– Kaja… ja… – nie mogłem wykrztusić z siebie pełnego zdania.
– Nie próbuj kłamać. Mamy uczynnych sąsiadów. Mogę ci nawet podać daty i godziny, kiedy wchodziłeś z nimi do domu, kiedy one wychodziły, same lub z tobą.
– Kaja… przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam – szeptałem, mając głupią nadzieję, że skoro wiedziała, a jednak była tu ze mną, to mi wybaczy. – A ja już nigdy… już naprawdę nigdy…
– Masz dwa dni na wyprowadzkę. Pozew o rozwód złożę jeszcze dzisiaj – powiedziała zimno, twardo; jak nie ona.
Ale człowiek, którego kochała, też przestał istnieć. Tego, który go zastąpił, nie chciała. Ani na męża, ani na przyjaciela. A jednak spróbowałem zawalczyć.
– Kaja, proszę cię…
– Wiedziałam, kiedy to się stało po raz pierwszy. Wyglądałeś jak zbity pies. Tłumaczyłeś się kacem. No dobrze, mówiłam sobie, stres, alkohol, żona w szpitalu, daleko, może nie wiedział, co robi…
– Nie wiedziałem! Nie pamiętam z tego nawet sekundy. Przepraszam cię. Wybacz mi, Kaja, błagam cię! – skamlałem, a ona ciągnęła tym samym, jednostajnym tonem:
– Ale potem? Znowu i znowu, i znowu… Wiesz, jakie to było upokarzające w mojej sytuacji, kiedy mogłam co najwyżej pójść się wysikać? Kiedy nie mogłam nawet kiwnąć placem, bo naraziłabym dziecko, które we mnie rosło? Teraz już dziecko jest na świecie, a ja mogę wreszcie kiwnąć palcem. I wskażę ci nim drzwi.
– Kaja, proszę, przemyśl to… Kocham cię nad życie, kocham naszą córkę nad życie. Nie wiem, co mnie opętało, nie wiem, dlaczego to robiłem. Zabrzmi fałszywie, jak wymówka, ale one naprawdę… One nic dla mnie nie znaczą. To był jakiś chory sposób na to, by przetrwać ten czas nerwówki, stresu, walki o dziecko…
– Nie, Marek. Dość. Miałam mnóstwo czasu na myślenie. Nie chcę cię znać. Niestety, ze względu na dziecko nie mogę całkiem i na zawsze wykreślić cię z mojego życia, ale nie myśl sobie, że zamierzam cię znosić w imię dobra rodziny. Dość dla niej poświęciłam. A ty… ty jesteś obrzydliwy – wycedziła z taką pogardą, że aż nie poznałem jej głosu. – Jesteś wstrętny i nienawidzę cię tak mocno, jak… jak mocno cię kiedyś kochałam.
– Kaja…
– Zamknij się! Wiesz, co zrobiłeś? Zabiłeś mojego męża! Nigdy ci tego nie wybaczę.
Tak właśnie skończyło się moje małżeństwo.
Marek i Kaja przestali być jednością
Rozwód był szybki i bez komplikacji, nie chciałem niczego utrudniać, skoro wiedziałem, że to ja zawaliłem. Na całej linii. Nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie. Rzadko się zdarza, żeby całość winy leżała po jednej ze stron. Ja pobiłem chyba jakiś rekord. Od chwili, kiedy wyprowadziłem się z domu, widziałem moją córkę sto dwanaście razy. Dzisiaj kończy dwa lata. Widzę ją raz na dwa tygodnie plus w urodziny, Dzień Dziecka, święta, tak zadecydował sąd. Za każdym razem, kiedy muszę ją opuścić, mam wrażenie, że ktoś wyrywa mi serce z piersi.
Dziś zostałem dopuszczony do świętowania z nią urodzin w naszym dawnym mieszkaniu. Dostanie ode mnie konia na biegunach, bo przecież każde dziecko powinno mieć swojego konika na biegunach, nawet jeśli nie ma ojca obok siebie, prawda? Tak, oczywiście, wiem, że to moja wina. Tak, schrzaniłem po całości, nie będę się wypierać. Nie wiem, czy zasługuję na drugą szansę. Nie wiem, czy Kaja kiedykolwiek mi wybaczy, a przynajmniej przestanie mnie nienawidzić. Najbardziej boję się tego, że kiedyś pozna kogoś i pokocha tak jak kiedyś mnie, a wtedy Natalka będzie uważała tego faceta za ojca. Jedyne, co mogę zrobić, bym nadal był dla niej ważny, to być przy niej na tyle często, na ile pozwala mi wyrok sądu. Starać się każdego dnia być lepszym człowiekiem i tatą. Być dla niej, kiedy tylko tego zapragnie i będzie potrzebować.
O niczym więcej nie marzę. Łapię czasem spojrzenia kobiet rzucane w moją stronę z zainteresowaniem. Odwracam wtedy wzrok. To takie proste. Odwracam głowę, patrzę w innym kierunku, odchodzę. Zastanawiam się, dlaczego nie potrafiłem zrobić tego dwa lata temu. Byłem zbyt głupi? Zbyt pewny siebie? Zapewne jedno i drugie. Nadal kocham Kaję. Znaczy dla mnie tyle samo co przedtem. Nie wiem, czy kiedyś będzie znaczyć mniej. I nie wiem, czy tego chcę. Nie umiałem uszanować naszej miłości, zszargałem moje własne uczucie. I mam karę, mój prywatny czyściec na ziemi.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”