„Moja była związała się z żonatym facetem. Próbowała nakłonić go do rozwodu, ale pojawił się nieoczekiwany problem - teściowa”

mężczyzna myśli o swojej byłej fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„– Ludzie, żeby wyzdrowieć, muszą mieć dobrą motywację – oznajmiłem. – Inaczej mówiąc, muszą mieć po co walczyć. Pani Leokadia chce wyzdrowieć tylko po to, żeby zobaczyć dzieci swojej córki i zięcia".
/ 10.02.2023 12:30
mężczyzna myśli o swojej byłej fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Nigdy nie miałem zaufania do osób, które nadmiernie wzruszają się losem różnych zwierząt. Niby to szlachetne, ale widzę w tym pewien paradoks. Bo im bardziej ktoś z moich znajomych deklarował swoją miłość do zwierząt, tym mniej jej miał dla… ludzi. Weronika, moja dziewczyna, była właśnie takim przypadkiem. Potrafiło ją wzruszyć każde żywe stworzenie, łącznie z pajączkiem tkającym sieć w kącie pokoju albo myszką, która przebiegła przez polną drogę. A jednocześnie ludzi traktowała z dystansem, by nie powiedzieć – oschle.

– Nieprawda. Ja kocham ludzi tak samo jak zwierzęta! – upierała się, gdy zwróciłem jej uwagę. – Tylko od ludzi więcej wymagam. Ale gdyby ktoś potrzebował pomocy, tobym nie odmówiła.

Kiedy jednak mnie potrzebne było jej wsparcie, bo miałem zdecydowanie cięższy okres w pracy, to Wera wolała walczyć o przejście pod jezdnią dla zagrożonego gatunku żab. Wyraźnie nie było nam po drodze, że tak powiem.

Kim jest dla Wery ta starsza kobieta?

Rozstaliśmy się pokojowo. Tym bardziej że ona od jakiegoś czasu dużo mówiła o Zbyszku, doktorancie biologii, który też mocno był zaangażowany w te jej płazy.

Po rozstaniu nie widziałem się z nią przez ponad rok. Aż kiedyś w kwietniu – miałem akurat dyżur weekendowy – Wera zaczepiła mnie na szpitalnym korytarzu.

Zaskoczony jej widokiem zapytałem, co słychać, lecz nie była w nastroju na pogaduszki. Bez słowa podała mi papierową teczkę z dokumentacją medyczną.

– Czyje to? – zapytałem, bo nazwisko pacjentki napisane na okładce, Leokadia W., kompletnie nic mi nie mówiło.

– A czy to istotne? – zapytała oschle Weronika. – To chora osoba, której możesz pomóc.

Zerknąłem w dokumentację.

– No cóż, skoro nie zgłosiła się do mnie przez lekarza pierwszego kontaktu, to zakładam, że to ktoś dla ciebie ważny…

– Ludzie! – prychnęła pogardliwie Weronika. – Wy zawsze myślicie, że aby komuś pomagać, trzeba mieć w tym jakiś interes.

– Wydawało mi się, że też jesteś człowiekiem – odpowiedziałem ironicznie i zamknąłem teczkę. – Trochę za późno z tym do mnie przyszłaś. Moim zdaniem ta kobieta nie ma szans na przeżycie – powiedziałem, bo nie zwykłem owijać w bawełnę.

– Może spróbujesz? Przecież nie można się tak poddawać.

– Wybacz, Wera, ale moja pomoc jest bardziej potrzebna tym, którzy mają większe szanse.

– Pewnie nie chcesz sobie popsuć statystyki – zirytowała się. – Najwyraźniej ta kobieta jest bardzo ważna dla ciebie… – trochę rozbawiła mnie jej złość.

– A jeśli ci powiem, kto to jest, to ją przyjmiesz na oddział?

– Zastanowię się.

To matka Zbyszka!

„A więc jednak związała się z tym doktorantem” – pomyślałem wtedy. Chociaż Weronika milczała, jej wściekłe spojrzenie zdawało się krzyczeć: „Tak, jestem z nim, i może nawet cię z nim zdradzałam, ale tobie, draniu, nic do tego!”.

Zostałem postawiony w niezręcznej sytuacji… Na przyjęcie na oddział onkologiczny, gdzie pracowałem, oczekiwało naprawdę wiele osób. Z czystym sumieniem mógłbym powiedzieć, że nie mam miejsca, i odesłać matkę Zbyszka do jej rejonu.

Jednocześnie zdawałem sobie sprawę z tego, że mój oddział jest o niebo lepszy od tego w rejonie chorej, więc jeśli kobieta ma mieć rzeczywiście jakąś szansę przeżycia, to tylko tutaj. Odmawiając, okazałbym się zatem małostkowym łotrem wykorzystującym pierwszą lepszą okazję do zemsty na byłej dziewczynie.

Przyszła synowa jej nie odwiedza. Dziwne...

Musiałem sprawę dobrze przemyśleć, dlatego ostatecznie poprosiłem Weronikę o telefon następnego dnia. Na dłuższą zwłokę nie mogłem sobie pozwolić, bo kobieta była naprawdę w kiepskim stanie. Jej leczenie należało rozpocząć natychmiast. Nazajutrz sam zadzwoniłem do Weroniki i powiedziałem jej, że może do mnie przywieźć swoją przyszłą teściową.

Po południu poznałem panią Leokadię. Nie było z nią Weroniki, tylko Zbyszek i jakaś młoda kobieta. Pomyślałem, że to pewnie córka, bo obie panie były do siebie bardzo podobne.

Odtąd u mojej pacjentki codziennie widywałem Zbyszka albo jego siostrę, ani razu nie pojawiła się jednak Weronika. Wbrew oczekiwaniom leczenie zaczęło przynosić dobre rezultaty, pani Leokadia zaś stała się ulubienicą oddziału. Miała w sobie tyle ciepła, serdeczności i wiary w to, że wyzdrowieje, że nie sposób było jej nie pokochać. Dlatego dziwiłem się, że nigdy nie przychodzi do niej Wera. Starsza pani nie mogła jej przecież być obojętna, skoro zdecydowała się prosić mnie o pomoc. „To musiało kosztować ją sporo odwagi. Czemu więc teraz nie interesuje się losem starszej pani?” – zastanawiałem się.

Zobaczyłem ją trzy tygodnie później. Przypadkiem…

Po południu pobiegłem na parking po dokumenty, które zostawiłem w samochodzie. Chwilę wcześniej wychodził od matki Zbyszek. Teraz stał na skwerku w czułym uścisku z Weroniką. Nie zauważyli mnie. Było w tym powitaniu coś niezwykłego. Czuło się, że jest między nimi prawdziwa namiętność. „Czemu nie weszła do szpitalem?” – to pytanie nie dawało mi spokoju, dlatego postanowiłem zagadnąć panią Leokadię.

– Syn musi panią bardzo kochać… Jest tu codziennie.

– Wprawdzie to nie syn, tylko zięć, ale rzeczywiście kochany z niego chłopak… Coś się stało, doktorze? Zdziwił się pan czymś?

– Nie, tylko myślałem, że to syn, bo mówił do pani: mamusiu.

– Mówi tak od chwili, kiedy ożenił się z moją córką, Olą – uśmiechnęła się ciepło. – Powiem panu, doktorze, że wprost nie mogę się doczekać wnuków. Tylko to mnie trzyma przy życiu.

Pomyślałem o zięciu pani Leokadii, o mojej byłej dziewczynie i… nagle zrobiło mi się żal tej starej, schorowanej kobiety. Co stanie się z nią, z jej wiarą w przyszłość, gdy pozna prawdę?

Któregoś dnia celowo wyszedłem ze szpitala, akurat wtedy gdy Zbyszek był u matki. Tak jak się spodziewałem, Wera czekała na swojego kochanka.

Grunt, że żaby zostały uratowane!

– Domyślam się, że już wiesz? – uśmiechnęła się ironicznie na powitanie. – Tylko proszę, nie praw mi tu żadnych kazań.

– Chcę tylko zapytać, kiedy macie zamiar jej powiedzieć.

– W odpowiedniej chwili!

– Teraz rozumiem, dlaczego tak ci zależało na tym, żebym ją leczył – rzuciłem z sarkazmem.

Zrobiłam to z dobrego serca, bo żal mi było matki Olgi. Przecież gdyby ona umarła, przeszkoda zniknęłaby tak samo!

– Czy ja wiem… Po jej śmierci Zbyszek też mógłby mieć wyrzuty sumienia i nie chcieć przez długi czas odejść od żony. Bo przecież po to ci było potrzebne wyzdrowienie pani Leokadii. Żeby on mógł odejść od żony, prawda? – spytałem ostro.

– A co cię to obchodzi?! To, z kim jestem, to moja sprawa!

– Mylisz się, moja droga. Ludzie, żeby wyzdrowieć, muszą mieć dobrą motywację. Inaczej mówiąc, muszą mieć po co walczyć. Pani Leokadia chce wyzdrowieć tylko po to, żeby zobaczyć dzieci swojej córki i zięcia. Jeśli zniknie to, po co żyła, choroba może błyskawicznie wrócić. A ona wtedy nie będzie miała sił i motywacji, żeby z nią walczyć. Innymi słowy, leczę ją niepotrzebnie. Chciałaś pokazać, jakie to masz dobre serduszko, wzruszając się losem starszej pani. Ale jeśli masz zamiar zabrać męża jej córce, to chyba lepiej, żeby umarła od razu…

Pani Leokadia wyszła ze szpitala kilka tygodni później. Po roku przyjmowałem ją znowu. Choroba wróciła i robiła błyskawiczne postępy. Nie było szans na jej wyzdrowienie, bo sama pani Leokadia nie chciała już walczyć. Rozwód córki bardzo ją przybił. Za to podobno tamten rzadki gatunek żab został szczęśliwie ocalony i może swobodnie maszerować pod jezdnią…

Czytaj także:
„Byłam zła, że córka związała się z żonatym facetem. Doniosłam jego żonie w nadziei, że rozbije ten poroniony związek”
„Wdałam się w romans z żonatym facetem. To miał być tylko niezobowiązujący seks, a on zaczął zmuszać mnie do ciąży”
„Marysia rzuciła mnie, by związać się z synem znanego adwokata. Nie wierzę, że go kocha, robi to dla kariery”

Redakcja poleca

REKLAMA