Studia prawnicze to nie był mój wymarzony kierunek. Myślałem raczej o naukach politycznych, historii czy nawet o… aktorstwie. Ale wykształcenie prawnicze wydawało mi się najpewniejszą drogą do stabilizacji i zarabiania przyzwoitych pieniędzy, które pozwoliłyby mi realizować inne pasje. Ponadto naoglądałem się amerykańskich filmów i moją wyobraźnię rozpalała perspektywa sądowych pojedynków, które będę toczył z prokuratorami i adwokatami.
W tamtych czasach miałem marne pojęcie o naszym systemie prawnym i nie zdawałem sobie sprawy, że w polskich realiach takie rzeczy nie mają racji bytu. O tym, jak trudno dostać się na aplikację adwokacką, wiedziałem jednak już przed maturą. Ale byłem przekonany, że dam sobie radę i moje „wyszczekanie”, połączone z wiedzą, pomoże mi zostać mecenasem.
Takich naiwniaków jak ja było na wydziale prawa mnóstwo. Zaliczała się do nich też moja dziewczyna, Marysia, prymuska na roku. Wszystkie egzaminy zdawała w „zerówkach”, była ulubienicą wykładowców. I obiektem pożądania większości kolegów, w tym Michała W., potomka jednej z najstarszych rodzin adwokackich w mieście. Ona jednak miała o nim takie samo zdanie, jak ja.
Chciałem zostać wziętym adwokatem
– Rafał, wiesz, co ten Michałek, ostatnio powiedział? – zapytała kiedyś.
– Jak go znam, to było coś tak bardzo mądrego i głębokiego, że nie warto tego powtarzać – skwitowałem.
– W sumie masz rację – Marysia pokiwała głową. – Jak myślisz, on ma szansę zostać adwokatem?
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Tak się zastanawiałam. Tych kilku innych „mecenasowiczów” (tak, nieco pogardliwie, określaliśmy dzieci pochodzące ze starych, prawniczych rodów) to są całkiem niegłupi ludzie. A Michałek to przecież debil… Ale jego ojciec jest świetny, widziałam go na jednej rozprawie, inteligentny facet.
– No to widocznie w tym przypadku daleko upadło jabłko od jabłoni. I ta jabłoń chyba zdaje sobie z tego sprawę.
– Tak myślisz?
– No pewnie. Przecież nie pomógł mu dostać się na studia dzienne i teraz Michałek płaci za naukę.
– Co ty, ojciec na pewno za nie płaci!
– Nie. Podobno ojciec udzielił synowi pożyczki na studia i ten po ukończeniu musi mu ją spłacić – wyjaśniłem.
– Naprawdę?! Skąd wiesz?
– Od Jarka – tak miał na imię jeden z naszych kolegów, który specjalnie zaprzyjaźnił się z „mecenasowiczem” W. w nadziei, że tamten załatwi mu miejsce na aplikacji. – Michałek mu to kiedyś powiedział po wódce, przyznając się, że ojciec uważa go za matołka.
Marysia roześmiała się i uznała, że w takim razie ten „mecenasowicz”, mimo wszystko, nie ma co liczyć na pomoc tatusia w dostaniu się na aplikację. To nas jednak niezbyt pocieszało, bo nie zwiększało naszych własnych szans! Owszem, mogliśmy mieć nadzieję na „karierę” prokuratorską, ale ta nie dawała perspektywy dobrych zarobków. A miejsca na najbardziej intratnych aplikacjach, notarialnej i adwokackiej, były zajęte na najbliższe pięć lat. Tak twierdzili „mecenasowicze”.
Pozostawała nam, co prawda, jeszcze aplikacja radcowska, na której było nieco więcej miejsc niż potomków prawniczych rodów wraz z przyległościami. Ale pieniądze tam były zdecydowanie mniejsze. A my z Marysią, jako osoby z dwoma najwyższymi średnimi na roku, uważaliśmy nieskromnie, że zasługujemy zdecydowanie na coś więcej.
A ponieważ myśleliśmy już o małżeństwie i wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo nam praktykować w tym samym zawodzie w naszym mieście, podzieliliśmy się aplikacjami. Marysia jako osoba skrupulatna i dokładna postanowiła zostać notariuszem, a ja, jako ten bardziej wyszczekany, adwokatem.
Nie udało nam się dostać na aplikację
Oczywiście, zdawaliśmy sobie sprawę, że przed nami długa droga i niekoniecznie od razu uda nam się dostać na aplikację. Ale byliśmy dobrej myśli. Po pierwszej porażce nie załamaliśmy się. Marysia znalazła pracę w banku, a ja w oddziale międzynarodowego koncernu. Zamieszkaliśmy wspólnie i nadal robiliśmy plany na przyszłość. Na razie odkładaliśmy jednak myśli o ślubie i dziecku, zostawiając je sobie na lepsze czasy, gdy już się trochę dorobimy.
Tymczasem również przy drugiej próbie żadne z nas się nie dostało na aplikację. To skłoniło nas do bardziej realnego podejścia do naszych szans na karierę adwokacko-notarialną. Ja pierwszy spuściłem z tonu i powiedziałem, że następnym razem będę próbował dostać się na aplikację radcowską.
– No co ty? Nie chcesz już być adwokatem? – zapytała zdziwiona Marysia.
– Chcę. I jeszcze kiedyś będę, zobaczysz. Będę zdawał na dwie aplikację.
– Ale jak zaczniesz robić radcowską…
– To i tak spróbuję zdać na adwokacką. Zresztą, teraz radcowie mają więcej uprawnień stricte adwokackich…
Marysia wiedziała, że tak naprawdę tylko tłumaczę się przed nią i przed samym sobą z rezygnacji z marzeń. Dlatego udawała, że mi wierzy, choć chyba oboje zdawaliśmy sobie sprawę ze stanu faktycznego. Na aplikację adwokacką nie dostałem się po raz trzeci, za to dużo lepiej poszło mi na radcowskiej. Marysia była załamana po trzecim nieudanym podejściu do aplikacji notarialnej. Kiedy zacząłem namawiać ją, żeby poszła moim śladem, burczała tylko niezadowolona, że ona nie ma zamiaru rezygnować ze swoich marzeń.
Kilka miesięcy po nieudanym egzaminie wróciła wściekła do domu.
– Nie uwierzysz, kogo spotkałam w banku! – rzuciła w progu i nie czekając na odpowiedź, rzekła: – Michałka! Kończy aplikację adwokacką i przygotowuje się do reprezentowania naszego banku. To znaczy kancelaria tatusia ma się tym zajmować. Musiałam matołkowi wszystko tłumaczyć, a i tak nic nie rozumiał – opadła na fotel. – I pomyśleć, że będzie zarabiał dwa razy tyle, co ja! Nie ma sprawiedliwości na świecie!
– O tym to chyba wiesz nie od dziś – objąłem ją ramieniem. – A jego tatuś pewnie po prostu bał się, że synek nie zwróci mu pieniędzy pożyczonych na studia – zażartowałem.
– Wcale mnie to nie bawi – warknęła. – Człowiek haruje całe życie, stara się, uczy, a taki co ledwo przeleciał studia na trójach, dostaje wszystko na tacy!
Nie wierzę, że go kocha. To czysty biznes
Odtąd miałem przynajmniej raz w tygodniu serwowany odcinek serialu pod tytułem: „Co zrobił głupi Michałek?” Nie miałem ochoty tego wysłuchiwać, ale zdawałem sobie sprawę, że Marysia po prostu musi odreagować swoją frustrację i wygadać się w domu. Z czasem jej złość malała. Marysia jakby przyzwyczajała się do myśli o tym, że będzie musiała współpracować z matołkiem i nic na to nie poradzi. Tak mi się przynajmniej wydawało do czasu, aż któregoś dnia moja dziewczyna oświadczyła, że musimy poważnie porozmawiać.
– Coś się stało?
– Wiesz… Michał…
– Co znowu zrobił ten matołek?
– Nie mów tak o nim! – obruszyła się. – On nie jest głupi. Wcześniej go dobrze nie znaliśmy. A teraz, jak z nim popracowałam, to widzę to trochę inaczej…
– Daj spokój, ja rozumiem, że on może jest nawet sympatyczny, ale pod względem intelektualnym to debil.
– Nieprawda! Zabraniam ci tak mówić! To bardzo… mądry facet.
– Marysia – spojrzałem na nią uważnie. Dotarło coś do mnie.– Co ty mi chcesz tak naprawdę powiedzieć?
Marysia wyprowadziła się do Michała kilka dni później. A po dwóch miesiącach zdała w końcu egzamin na aplikację notarialną. Teraz pracuje w kancelarii znajomej starego mecenasa W.
Nie mam do niej pretensji o to, co zrobiła. Zawsze chciała być notariuszem i wykorzystała jedyną szansę na realizację swoich marzeń. Jeśli mam mieć o coś żal, to o to, że żyję w dwudziestym pierwszym wieku w państwie, w którym w pewnych sferach życia panują neofeudalne stosunki, a na pozycję społeczną, pracę, i możliwość awansu nie wpływają osobiste zdolności, ale urodzenie się we właściwej rodzinie. A ktoś, kto próbuje do czegoś dojść o własnych siłach, jest zupełnie bez szans. Tak jakbyśmy żyli w jakimś średniowieczu. I trudno mi się z tym pogodzić i uznać, że to sprawiedliwe.
Czytaj także:
„Zaszczuty pracownik ze strachu przed szefem sfingował napad. Wolał zrobić sobie krzywdę, niż przyznać, że zgubił papiery”
„Nowa partnerka traktowała mnie jak bankomat. Tu zapłać, tam zapłać... Byłem zaślepiony, ale w porę odzyskałem rozum”
„Szkolna miłość rzuciła mnie, bo zachowałem się jak idiota. Po 40 latach spotkaliśmy się i... znów wyszedłem na drania”