„Wdałam się w romans z żonatym facetem. To miał być tylko niezobowiązujący seks, a on zaczął zmuszać mnie do ciąży”

Kobieta, która ma romans fot. Adobe Stock, leszekglasner
„To było wygodne i ekscytujące. Sięgać po niego jak po batonika, gdy naszła mnie ochota i nic innego nie stało na przeszkodzie. Wystarczył esemes z „hasłem”, które oznaczało coś zupełnie innego, niż mogło się wydawać. I wkrótce zdzieraliśmy z siebie ubrania”.
/ 26.11.2021 08:52
Kobieta, która ma romans fot. Adobe Stock, leszekglasner

Poznałam go krótko po zerwaniu zaręczyn. Czułam się podle i byłam obrażona na cały męski ród. Mój ukochany nagle odkrył, że ma za duże wątpliwości, więc powinniśmy zrobić sobie przerwę. Zapytałam, jak długą, on na to, że nie wie, że najpierw musi odnaleźć siebie. Świetnie, niech szuka. Ale beze mnie.

Miałam dosyć facetów, ich niesłowności, motania, unikania decyzji. Potrzebowałam prostej i jasnej informacji, a on nie umiał mi jej udzielić. Więc krzyż na drogę. No i wtedy pojawił się Jonasz. Rodzice mieli fantazję i odwagę, dając mu takie imię. A on miał niesamowicie pociągający uśmiech i lekko siwiejące skronie, chociaż nie przekroczył jeszcze czterdziestki. W klubie, do którego poszłam z dziewczynami na wieczór panieński jednej z nich, wyglądał świeżo i elegancko – więc się wyróżniał, bo większość facetów była spocona i już nieco „wczorajsza”. Podał mi ogień, gdy wyszłam na papierosa i męczyłam się z kapryśną zapalniczką. Nie skomentował głupio: „taka ładna, a pali” albo „kobieta i papieros wykluczają się wzajemnie”.

– Dziękuję.

– Uciekłaś stamtąd? – spytał.

– Tak jakby. Nie moje klimaty.

Nie kłamałam. Nie bardzo mogłam się wykręcić od imprezy dla przyjaciółki, choć po rozstaniu naprawdę nie miałam ochoty na udawanie, że dobrze się bawię na cudzym wieczorze panieńskim.

– A jakie są twoje klimaty? – zapytał.

Przewiercał mnie wzrokiem niemal na wylot, aż poczułam się naga pod spojrzeniem jego ciemnych jak czekolada oczu.

– Powiedzmy, że zupełnie nieweselne.

– Też wolę bardziej kameralne spotkania. Najlepiej… we dwójkę.

I przepadłam. Po prostu. Pożegnałam się z dziewczynami i wsiedliśmy do taksówki. Pojechaliśmy do mnie i do rana nie wychodziliśmy z łóżka. Rano Jonasz zawiązał krawat, pocałował mnie na do widzenia i powiedział, że zadzwoni. Nie wierzyłam, ale rzeczywiście zadzwonił. Spotkaliśmy się na kawie w centrum. Jonasz nie ukrywał, że jest żonaty i rozwód nie wchodzi w grę, bo kocha rodzinę. Nie wciskał mi kitu, że żona go nie rozumie, że jest taki biedny i samotny, bo ją pochłania wychowywanie trójki dzieci oraz opieka nad dwoma psami i kotem. Po prostu mi o nich opowiadał, trochę z dumą, trochę ze smutkiem, trochę z zażenowaniem, że zwierza się dziewczynie, z którą miał jednonocną przygodą. Gdy dotknął mojej dłoni i przesunął palcem od nadgarstka do łokcia, jakby pytał, czy mam ochotę na więcej, nie wahałam się.

Nikogo nie krzywdziliśmy, bo nikt nic nie wiedział

Nie zastanawiałam się, czy mówi prawdę, czy nie. Guzik mnie to obchodziło. Po pierwsze: chciałam znowu poczuć na sobie jego ręce i usta. A po drugie: wtedy naprawdę nie miałam dobrego zdania o facetach. Chciałam go wykorzystać tak jak o mnie. Chciałam nie tyle czuć, co doświadczać. Zmysłami. Bez zobowiązań i pustych obietnic. Dlatego przystałam na układ, który obojgu nam uprzyjemniał życie, a nikomu nie szkodził. No bo nie szkodził, skoro nikt poza nami o nim nie wiedział i nic z jego powodu nie tracił. Codzienne spotkania nie wchodziły w grę, podobnie jak w święta, wykluczone też były dłuższe wyjazdy. Na co dzień, od święta i w wakacje był dla rodziny.

To było wygodne i ekscytujące. Sięgać po niego jak po batonika, gdy naszła mnie ochota i nic innego nie stało na przeszkodzie. Wystarczył esemes z „hasłem”, które oznaczało coś zupełnie innego, niż mogło się wydawać. I wkrotce zdzieraliśmy z siebie ubrania.

– Alicja chyba znowu się zakochała… taka nieobecna duchem… – ironizowała moja przyjaciółka, gdy ja zastanawiałam się, który koronkowy fatałaszek włożyć dziś wieczorem, a jakie zabrać na dwie kolejne noce.

Żona wraz dziećmi i psami wyjechała na wieś, do rodziców; Jonasz wykpił się nawałem pracy. No cóż, do tej pracy kanapek robić mu nie zamierzałam…

– Bredzisz – skomentowałam.

I sama święcie wierzyłam w to, że mnie miłość nie dotyczy. Mam jej po kokardę.

Tylko seks. Tak jest dobrze i bezpiecznie

Oczywiście, że były minusy. Wszędzie chodziłam sama. W niewielu miejscach mogliśmy się pokazać razem bez obaw, że ktoś go rozpozna. Nie chciał ryzykować utraty kontaktu z dziećmi; nie bez znaczenia był fakt, że prowadził firmę wspólnie z braćmi swojej żony. Nie chciał zostać na lodzie w razie rozwodu, bez niczego i nikogo. No i te święta… Święta z „Kevinem samym w domu” i „Tupotem małych stóp” po raz enty w telewizji. Nie miałam po co ubierać choinki ani pichcić wigilijnych dań. Prezent na gwiazdkę dostałam kilka dni wcześniej. Całkiem spore pudełko zawierało piękne szpilki z czerwonymi podeszwami, tak piękne, że zaraz spadły z moich stóp, a my wylądowaliśmy na kanapie.
Nie narzekałam. W naszym układzie nie było kłamstw ani drobnych oszustw, które zawsze pojawiają się w związkach.

Nie musieliśmy udawać, słodzić sobie bez sensu ani składać obietnic bez pokrycia. Wiedziałam, czego się spodziewać. Kiedy mówił: „nie mogę”, to naprawdę znaczyło „nie mogę” i nie było tu miejsca na przekonywanie go albo strojenie fochów. Żadne z nas nie robiło drugiemu na złość i nie grało na emocjach. To było coś, czego tak bardzo brakowało mi w poprzednim związku.

Nagle Jonasz zaczął mnie namawiać na… dziecko!

Aż Jonasz zwariował. Inaczej nie da się tego nazwać. Gładził mój płaski brzuch, w który wkładałam mnóstwo ćwiczeń, i mruczał, że chciałby, żeby tam zamieszkał jego syn. Albo córka. W sumie mu obojętne, byle było tak mądre jak on i tak śliczne jak ja, czy na odwrót, bo obojgu nam niczego nie brakuje, i takie geny po prostu nie mogą się marnować, trzeba przekazać je dalej, to wręcz nasz obowiązek.

Myślałam, że to żarty, takie droczenie się. Ale nie. Swoje absurdalne życzenie podnosił coraz częściej, choć ja mu z kolei powtarzałam, że nie ma mowy i żeby nie wywoływał wilka z lasu. Nie przestał. Gorzej, zaczął przebąkiwać o pozostawaniu na noc, o tym, że można by się razem gdzieś pokazać, że może nie regularnie, ale od czasu do czasu, na jakichś dyskretniejszych imprezach, że można by gdzieś razem wyjechać na dłużej, no a jak się dzidziuś pojawi, to chciałby uczestniczyć w jego życiu, a kiedyś, jak dam mu czas, jak jego dzieci podrosną, jak znajdzie sposób, by nie stracić firmy…

Czy on, na Boga, sugerował, że jak urodzę mu dziecko i będę dość cierpliwa, to on się w nagrodę rozwiedzie i ożeni ze mną? Oszalał! Spanikowałam.

– Jonasz, do cholery. To miał być jasny układ. Jaki dzidziuś, jaki rozwód?

– Nasz dzidziuś – mówił i przyciągał mnie do siebie. – Mój rozwód. Nie chcesz?

– Nie!

Nie, nie! Muszę uciekać, skończyć to, póki mogę

Zaczęłam się go bać. Opętała go myśl o dziecku, o nas razem. Do tego stopnia, że wyrzucił moje pigułki antykoncepcyjne, nie chciał używać prezerwatyw, a nawet próbował mnie zgwałcić, gdy uznał, że mam dni płodne, więc trzeba korzystać. Mam ochotę czy nie. Nie był trzeźwy, ale to go nie tłumaczy. Bałam się, że dojdzie do szarpaniny, bo przecież nie zamierzałam być bierną ofiarą.

– Przestań! Puść mnie! – krzyczałam.

Byłam gotowa zaalarmować sąsiadów. Wrzeszczeć: „pali się!”, by na pewno zareagowali. Ale coś mnie tknęło.

– Chcesz robić juniora po pijaku? – wycedziłam, siłując się z nim. – To się może na nim odbić
– dyszałam mu do ucha. – I nie będzie taki idealny, jak mógłby być.

Zastygł, a po chwili odsunął się z przepraszającym uśmiechem na przystojnej, choć zaczerwienionej od żądzy i wysiłku twarzy.

– Kocham cię, Ala. To dlatego mnie poniosło. Kocham cię najbardziej na świecie… – wymruczał z ustami tuż przy moim uchu. – Musimy mieć to dziecko… Gdybym mógł, zapłodniłbym wszystkie piękne kobiety, wiesz…

Wtedy się przestraszyłam na dobre. Szybko zasnął i już nie wydawał się tak groźny, ale ja nie mogłam uwolnić się od myśli, że oszalał. Kto normalny mówi takie rzeczy? Jakim trzeba być facetem, jakim człowiekiem, by traktować swoje geny jak dobro ludzkości, którym należy się dzielić, które trzeba powielać? Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że jest dawcą w jakimś zagranicznym banku spermy, bo chyba u nas to nielegalne. Nie wiem, nie interesowałam się. Do tej pory w ogóle nie myślałam o dzieciach. Chryste, miałam dopiero dwadzieścia sześć lat, nie spieszyło mi się do tego miodu, instynkt macierzyński jeszcze się we mnie nie obudził, zegar biologiczny nie tykał coraz głośniej.

Okej, skłamałabym, mówiąc, że gdzieś w najdalszym zakamarku duszy nie snułam rojeń, jakby to było, gdyby on był wolny, gdybyśmy nie musieli być tacy dyskretni, gdybyśmy mogli się w sobie zakochać. Bo to wcale nie byłoby takie trudne, gdybym sobie pozwoliła. Jonasz był wspaniałym kochankiem, cudownym rozmówcą, miał genialne poczucie humoru… ale miał też żonę! Nie tak się umawialiśmy! Było w porządku, póki nikt oprócz nas nic nie wiedział. Bo czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Może byłam niemoralna, cyniczna, rozwiązła, samolubna, ale celowo nie chciałam nikogo krzywdzić. Sama zostałam zraniona i widziałam, jak to jest. Nie chcąc znowu dać się skrzywdzić, owszem, przystałam na układ czyniący ze mnie dobrowolną kochankę. Ale nikogo więcej. Nie zmierzałam odbierać ojca dzieciom, męża żonie, ani tym bardziej pakować się w niewesołą sytuację samotnej matki… Jeszcze nie oszalałam.

A nawet gdybym zwariowała i dała się skusić obietnicą rozwodu oraz wizją małżeństwa, co dalej? Jak on to sobie niby wyobrażał? Odejdzie z firmy, od żony, wprowadzi się do mojej kawalerki i będziemy zbierać na alimenty dla jego dzieci? Przecież to absurd. Co mu odbiło?

I tu wracamy do meritum. Kto normalny, mając szczęśliwą rodzinę, ładną żoną, trójkę wspaniałych dzieci, dwa psy i kota, domek z ogródkiem, świetnie prosperującą firmę… chce jeszcze więcej? Nie tylko chce mieć romans na boku, ale domaga się też owocu i pamiątki z tego romansu w postaci dziecka? Komu normalnemu potrzebne takie komplikacje? No właśnie… Mój strach rósł.

Leżałam obok niego w łóżku, słuchałam jego oddechu, czułam zapach jego perfum przebijający spod woni alkoholu, czułam jego silną, ciepłą obecność i… bałam się. Bałam się, że jeśli nie zerwę z nim kontaktów, w końcu dopnie swego. Albo mnie namówi na ciążę, albo do niej zmusi. Ulegnę, nie będę się bronić zębami i pazurami, bo jednak… obudziła się we mnie niechciana nadzieja.

Była w zaawansowanej ciąży, trzymała go za rękę

Co z nią zrobić? Pozbyć się. Wraz z jej przyczyną. Wystawiłam Jonasza za drzwi, a gdy protestował, zagroziłam, mówiąc, że jak będzie się narzucał, skontaktuję się z jego żoną. Bałam się, a zarazem – jak ta głupia – liczyłam na to, że może jednak zaryzykuje, zadzwoni, będzie próbował mnie odzyskać, przeprosić, dogadać się. Idiotka.

Przestał dzwonić. Nie pisał. Ja też. Oboje byliśmy uparci, oboje niechętni do zmiany swojego punktu widzenia. Mijały tygodnie, miesiące. Czyli tak to się skończy. Okej. Bywa. Życie dopisało epilog. Zobaczyłam go na ulicy z żoną. Piękną mamą trójki pięknych dzieci. Dwoje starszych prowadziło na smyczy piękne, rasowe psy. Cała rodzina była rasowa. Jak kot, który został w ich ślicznym domku, otoczonym pięknym ogródkiem. Niebawem tego piękna będzie jeszcze więcej, bo kobieta była w zaawansowanej ciąży. I trzymała Jonasza za rękę.

Uśmiechnęłam się gorzko, a zarazem z ulgą. Byłam idiotką, ale na szczęście zmądrzałam, zanim wpakowałam się w to bagniste, piękne szczęście po uszy. To nie ja sięgałam po niego jak po batonika. To on sięgał po mnie. Tyle że się przeliczył, sądząc, iż może mieć więcej. Na jego warunkach i na jego zasadach.

Związałby mnie tym dzieciakiem ze sobą na zawsze. Dawałabym się zwodzić latami. Ciekawe, ile takich idiotek było przede mną, ile będzie po mnie? Ciekawe, czy jego piękna żona o nas wiedziała, czy się zgadzała? Może mieli swój własny chory układ? Nie, wcale nie byłam ciekawa. Nie chciałam wiedzieć. Nie chciałam zaglądać pod pozłotę ich szczęścia. Bałam się, że to, co się pod nią kryje, przyprawi mnie o ciarki i mdłości. 

Czytaj także:
„Kochałem żonę, ale uporczywie ją zdradzałem. W końcu odeszła. Zabrała córkę i nawet nie mam prawa jej widywać”
„Mąż skatował mnie, gdy byłam w 7. miesiącu ciąży. Zrobiłam to, bo tylko tak mogłam od niego uciec”
„Teściowa wtrącała się we wszystko. Nawet w to, jak spędzamy wolny czas. Uważała, że powinniśmy tkwić przed telewizorem”

Redakcja poleca

REKLAMA