Nie mam pojęcia od kogo, ale jakimś cudem mój brat dowiedział się, że po Nowym Roku jedziemy w góry. W sobotę zadzwonił z samego rana i zapytał, czy moglibyśmy zabrać Irkę.
– Akurat ma tydzień urlopu – dodał.
Zawahałam się, co odpowiedzieć, jakie kłamstwo wymyślić. Wreszcie jednak powiedziałam wprost:
– Nie, nie weźmiemy. Tym razem wyjątkowo chcemy odpocząć.
Wyczułam zaskoczenie Zdziśka, ale bez zbędnych komentarzy pożegnał się i odłożył słuchawkę.
Jesteśmy dość zżytą rodziną i na ogół trzymamy się razem. Przy okazji świąt siadamy przy jednym stole, często też razem spędzamy długie weekendy a nawet urlopy. Nie zawsze jednak wszyscy są z tego zadowoleni. Jest bowiem w naszej rodzinie osoba, która swoim sposobem bycia potrafi zniechęcić do wspólnych eskapad.
Pamiętam nasz pierwszy wyjazd, 15 lat temu. Byliśmy na wczasach, na które wybierałam się z mężem i najmłodszym synkiem. Jednak w ostatniej chwili okazało się, że mąż musi zostać, bo w pracy zdarzyła się jakaś awaria. Zdecydowałam się więc na wyjazd z dzieckiem i bratanicą.
– Wychodzimy na obiad! – zarządziłam pierwszego dnia. – Na stołówce jesteśmy w pierwszej turze, czyli musimy zdążyć na czternastą.
Mały Piotruś posłusznie zostawił klocki i podreptał do przedpokoju, żeby samodzielnie włożyć sandałki. Córka mojego brata, piętnastoletnia wówczas pannica, podeszła do drzwi i zastygła w miejscu. Piotruś już uporał się z obuwiem i ruszył do wyjścia.
– Na co czekamy? – spytałam Irkę, widząc, że stoi przy drzwiach i ani drgnie.
– Mama zawsze otwiera mi drzwi – wyznała dziewczyna.
Brwi same powędrowały mi w górę.
– Tu nie ma twojej mamy – stwierdziłam. – Będziesz musiała sama poradzić sobie z klamką.
Spojrzała na mnie zaskoczona, w końcu jednak otworzyła te nieszczęsne drzwi. Kiedy z obrażoną miną szła obok mnie, pomyślałam, że decyzja o zabraniu bratanicy nie była najmądrzejsza. I rzeczywiście, przez cały czas pobytu musiałam wiele rzeczy robić za dorastającą Irenkę, a przecież miałam jeszcze pod opieką sześcioletniego szkraba.
Zdzisiek na wszystko się zgadzał
Helena, moja bratowa, starała się zapewnić córce wszystko, czego sama nie miała. Nie wymagała od Irki zbyt wiele, by dziecko się nie stresowało, nie męczyło, nie pociło i nie stało w przeciągu. Właściwie troska o unikanie przeciągów była chyba jedynym obowiązkiem Irki. Nie pomagała więc mamie w kuchni, a szkoda, bo być może nauczyłaby się gotowania choćby kilku potraw. Nie miała żadnych zajęć poza szkołą, bo to tylko męczy i zabiera czas. Dlatego kolejne szkoły musiały być prywatne.
– Tam klasy są małe, dzieci więcej mogą skorzystać, bo nauczyciel ma dla każdego więcej czasu – przekonywała Hela swojego męża, zanim Irka trafiła do prywatnego liceum.
Zdzisio przytaknął dla świętego spokoju, chociaż nie palił się do comiesięcznej opłaty za naukę, którą jego pociecha mogła czerpać za darmo w pobliskiej szkole, znanej z wysokiego poziomu.
Prywatna podstawówka, a potem oczywiście liceum, nie były jednak lepsze od zwykłej szkoły. Przede wszystkim młodzież odbiegała dość zasadniczo od wyobrażenia Heli na temat lepszych sfer. Rozwydrzone dzieciaki pochodzące z zamożnych rodzin, miały wysokie wyobrażenie na własny temat, o niezachwianej pewności siebie nie wspominając.
Nikt nie przejmował się tam nauką. Liczyły się ciuchy, pieniądze, imprezy. Irenka niezbyt pasowała do tego towarzystwa, jednak starała się dorównać koleżankom za wszelką cenę.
Z upływem czasu te cechy nasilały się. Po maturze zaczęła płatne studia. Zajęcia odbywały się tylko w weekendy i wielu studentów w dni robocze normalnie pracowało. Irenkę mama zwolniła z tego obowiązku, choć w domu się nie przelewało. Zdzisiek znów przytaknął dla świętego spokoju.
Nigdy nie wtrącałam się do spraw Zdziśka. Był moim młodszym bratem, ale nie rościłam sobie prawa, by go pouczać. Właściwie długo w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, w jaki sposób wychowywana jest Irka. Odwiedzaliśmy się dość często, jednak w czasie tych spotkań nie zauważyłam niczego dziwnego. Dopiero gdy bratowa odeszła, uświadomiłam sobie, że córka brata jest zupełnie oderwana od rzeczywistości i niesamodzielna.
Zadzwoniła zapłakana w środku nocy
Niestety, Helena zachorowała. Trafiła do szpitala, raz, drugi. Kolejne pobyty trwały miesiącami. Ostatecznie, nie udało się jej uratować. Jej śmierć była wstrząsem dla całej rodziny. Ojciec z córką zostali sami.
Wszyscy staraliśmy się im pomagać w różnych sprawach i ułatwić przetrwanie najgorszego okresu po pogrzebie. Mimo to bardzo długo nie potrafili się pozbierać. Zdzisiek gwałtownie się zestarzał. Wydawało się, że przez rok przybyło mu co najmniej dziesięć lat. Śmierć Heleny bardzo go przybiła. Przez chwilę nawet wydawało się, że podąży za nią…
Którejś nocy Irka zaalarmowała nas telefonem:
– Ojciec ma zawał! – wykrzyczała.
– Wezwałaś pogotowie? – spytałam i z przerażeniem usłyszałam, że nie.
Kazałam jej natychmiast dzwonić. Na szczęście gdy oboje z mężem dojechaliśmy do mieszkania Zdziśka, karetka właśnie odjeżdżała.
Zabraliśmy Irenkę i ruszyliśmy do szpitala. Zawał okazał się lekki i mój brat spędził na kardiologii niewiele czasu. Szybko doszedł do siebie.
Od tamtego dnia minęły dwa miesiące, a on niespodziewanie zaprosił nas na imieninowy obiad. Poza mną i mężem był tam jeszcze Bogdan z Basią. Bodzio to mój brat cioteczny, poza tym straszny narwaniec. Taki niewysoki facet, zawsze na zbyt wysokich obrotach.
Zjedliśmy zimną zupę, lecz nikt nie mruknął słowem. Zaraz potem Zdzisiek zaserwował drugie danie.
– Ircia miała zrobić surówkę, ale zajęła się czymś innym, więc się chwileczkę wstrzymajcie – polecił nam, po czym zniknął w kuchni.
– Zaraz mnie szlag trafi! – szepnął nad stołem Bodzio. – Teraz trzeba czekać, a jedzenie stygnie…
– A ja nie czekam – stwierdził mój mąż, spoglądając na Bodzia z uśmiechem. – Surówka jest zimna, więc mogę zająć się nią na deser – dodał i dzielnie zabrał się za jedzenie gorącego dania.
Bez namysłu poszłam w jego ślady, uznając, że nie ma o co kruszyć kopii. W końcu nie przyszliśmy do restauracji. Poza tym urządzanie scen Irence nie miałoby sensu. Przecież dziewczyna jest już dorosła. Ma charakter i sposób bycia, którego raczej nic nie zmieni, a taka sytuacja, jaka wydarzyła się przed chwilą, była dla niej typowa.
Nie będę jej wiecznie niańczyć
Irenka bez skrupułów wykorzystywała ojca do wszelkich domowych prac, od sprzątania i prania jej łaszków, po robienie zakupów i gotowanie. Jej lenistwo pogłębiało się w zastraszającym tempie i rozszerzało na wszystkie dziedziny życia. Nawet nie chciało się jej myśleć o założeniu rodziny…
Nieraz zastanawiałam się, czemu nie ma przyjaciół, chłopaka, dlaczego nie myśli o własnej przyszłości. Gdy kiedyś zapytałam o to brata, wzruszył ramionami, jakby nie widział problemu, wciąż bezkrytycznie zapatrzony w jedynaczkę.
– Masz parę dni urlopu? – spytał Bogdan przez telefon. – Wyjeżdżamy nad morze na dwa tygodnie. Działka będzie częściowo wolna. Zapowiedział się Zdzisiek z Irenką, ale miejsca dla was też wystarczy – namawiał.
Zawsze chętnie spędzałam tam wolny czas. Działeczka była pięknie położona wśród lasów nad jeziorem, a dodatkowo razem z mężem ceniliśmy sobie towarzystwo mojego kuzyna i Basi. Pogoda była ładna, więc mąż chętnie dołączył do wyprawy. W piątek wieczorem pojechaliśmy. Zdzisiek z Irenką już tam byli i zdążyli się zagospodarować. Następnego dnia rano zrobiłam śniadanie.
– Zaczekamy na nich? – spytałam.
– Tak wypada – ponuro przyznał mąż, słysząc donośne chrapanie Zdziśka, i wyszedł na werandę.
Wytrzymał jeszcze godzinę. W końcu spojrzał na mnie wymownie. Skinęłam głową i bez zbędnych słów zasiedliśmy do śniadania. Około trzynastej Irenka zajrzała do kuchni.
– Wy już po śniadaniu? – zdziwiła się.
– Zjedliśmy rano, za godzinę planujemy obiad – odpowiedziałam spokojnie.
Trzeba było widzieć jej zaskoczone spojrzenie.
– Ale dostanę coś do jedzenia? – spytała nieporadnie.
Już chciałam powiedzieć, żeby sama sobie wzięła, ale westchnęłam i poszłam jej zrobić kanapkę.
I tak to wyglądało przez cały pobyt. My sobie, ona sobie. Nie umiała się dostosować, w niczym nie pomagała, czekała, aż inni podadzą jej wszystko na tacy. To było bardzo męczące i irytujące. W końcu nie po to człowiek wyjeżdża na urlop, żeby niańczyć dorosłą pannicę.
Irena ostatecznie nie skończyła studiów. Niewiele z nich skorzystała, choć łącznie przez pięć lat chodziła na zajęcia. Przede wszystkim nie przygotowały jej do żadnego konkretnego zawodu. Gdy zmarła jej matka, Irka znalazła jakąś marną pracę za nędzne grosze.
Moja bratanica nigdy nie nauczyła się samodzielności. Być może, gdyby żyła jej matka i popchnęła ją do działania, życie Irenki potoczyłoby się inaczej. Jednak Helena nie potrafiła wychować córki i dziewczyna wyrosła na niezaradnego lenia. Nie nauczyła się kierować własnym losem. Bez ciągłego popychania do dziś nie potrafi zaplanować i doprowadzić do końca żadnej sprawy. Jej ojciec już jej tego nie nauczy, jest za stary. A ona?
Dorosła, trzydziestoletnia kobieta nie potrzebuje, żeby tata uczył jej czegokolwiek. Tak samo nie potrzebuje, żeby ją ciocia woziła na wczasy. Prawda?
Czytaj także:
„Szef zatrudnił niedouczonego siostrzeńca żony. Może w domu miał spokój, ale zakład szedł na dno”
„Podrywałem teściową syna, ale to ona zrobiła pierwszy krok. Przed płomiennym romansem nie powstrzymał jej nawet mąż”
„Wyszłam za chłopaka, którego wybrała mi babcia. Udawałam, że nie jestem ofiarą przemocy, by nie zawieść ukochanej staruszki”